Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54 Wymiana

Waham się, bo nie wiem co robić. Krzyczeć, żeby dać znać, że jesteśmy zamknięci w chłodni? Czy może lepiej siedzieć cicho?

Dźwięki obwieszczające kolejne wystrzały sprawiają, że Cay podchodzi do mnie i jakoś tak automatycznie obejmuje mnie, a do tego zakrywa dłonią moje usta.

- Chwilowo musimy poczekać na rozwój wydarzeń. Collin widzi wszystko na kamerach, więc na pewno zaraz zareaguje, zwłaszcza, że też jest w porcie, bo miał cię odebrać. W innym wypadku po prostu przestrzeliłbym zamek, ale nie mam pojęcia, kto kryje się po drugiej stronie – szepcze mi wprost do ucha, czym tak trochę mnie uspokaja, ale tylko trochę.

Teraz zaczynam martwić się o mojego mężczyznę. Nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało. Przekonuję sama siebie, że przecież on to on. Na pewno sobie poradzi i nie da się skrzywdzić.

- Nie krzycz, dobrze? Zabiorę dłoń, ale nie krzycz – poleca mój towarzysz, a ja kiwam głową. Zamierzam się go słuchać, szczególnie, iż jest poważny jak podczas ataku ludzi Verdich na rezydencję Stewarda. Mężczyzna powoli odsuwa ode mnie rękę. Robi to po to, żeby po chwili zdjąć z siebie marynarkę i okryć mnie nią.

- Może to nie zamrażarka, ale i tak jest tu chłodno. Nie chcę, żebyś się przeziębiła – mówi. Znowu przyciąga mnie do siebie i pociera dłońmi moje ramiona.

- To nic takiego. Wytrzymam – odpowiadam mu cicho. Cały czas też staram się nasłuchiwać dźwięków spoza komory chłodniczej, ale są one dość przytłumione, w końcu urządzenie ma dość grube ściany. Nie słyszę żadnych krzyków, jednak nie wiem, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.

Cayden sięga do kieszeni po telefon. Ciągle obejmuje mnie jednym ramieniem i próbuje rozgrzać, choć przecież ani nie siedzimy tu długo, ani nie jest tak bardzo lodowato.

- Podejrzewałem, że to metalowe pudło będzie zakłócało sygnał jak w windzie – rzuca rozczarowane spojrzenie na komórkę.

- Może bliżej drzwi złapiesz sygnał? - Sugeruję. Mężczyzna pociąga mnie ze sobą w odpowiednią stronę i przez chwilę macha telefonem, ale niestety jego sprzęt nic nie wyłapuje.

- Chyba nic z tego – wzdycham. Gwałtownie zakrywam usta dłonią, ponieważ ktoś... mocno stuka w drzwi chłodni. Raz... Potem drugi...

- Nie jest wam tam zimno? - Pyta obcy, męski głos. Rzucam szybkie spojrzenie na Caya.

- A może miłość was rozgrzewa? - Kontynuuje osoba sprzed komory. Kompletnie nie rozumiem jej słów.

- Byłoby znacznie cieplej, gdybyś nas wypuścił – odkrzykuje mu Cay. Facet zza drzwi głośno się śmieje.

- Jeśli będzie mi się to opłacało, to być może cię wypuszczę, Steward... - odpowiada dobitnie podkreślając nazwisko Caydena. Napastnik doskonale wie, z kim ma do czynienia i nawet tego nie ukrywa.

- Jak już zauważyłeś, nie jestem tu sam, dlatego też nie zamierzam sam wychodzić – Cay mocniej przyciąga mnie do siebie – moja partnerka jest niestosownie ubrana, więc wolałbym, żebyś szybko nas wypuścił. Porozmawiajmy normalnie, a nie przekrzykujmy się przez ścianę! - Dodaje.

- Nie ma takiej opcji, żebyście wyszli razem – zastrzega obcy głos – chyba, że będzie mi się to bardzo opłacało. Masz jednak rację, przekrzykiwanie się jest niewygodne. - Przyznaje młodszemu z braci Steward – dlatego zrobimy tak: staniecie teraz przy drzwiach, ty z przodu, dziewczyna za tobą. Uchylę drzwi, a ty grzecznie oddasz mi broń. Nie próbuj żadnych numerów, bo mamy tutaj młodą wolontariuszkę, która bardzo chciałyby wrócić do rodziców, ale nie wiem, czy jej pozwolę, wszystko zależy od ciebie.

Ściskam mocniej Caya za ramię. Wiem, że jemu jest wszystko jedno co się stanie z tą dziewczyną, ale mnie zależy na jej bezpieczeństwie. Osobiście rekrutowałam każdego wolontariusza i jestem za nich odpowiedzialna.

- Proszę – szepczę – zrób, co mówi. Nie chcę niczyjej krzywdy.

Mężczyzna przesuwa mnie tak, iż zostaję ukryta za jego plecami i odpina broń przymocowaną do paska. Gdyby nie powaga sytuacji, w której się znajdujemy, uśmiechnęłabym się sama do siebie na myśl o tym, jak szybko widok uzbrojonego Caya i Collina stał się moją codziennością i jak bardzo przestał mnie szokować. Kiedyś pistolety widziałam jedynie w filmach i to była chyba jedyna zaleta mieszkania w wiosce wielkości Easton Village: nikt nikomu nie zagrażał, wszyscy się znaliśmy i raczej dogadywaliśmy. Przez te lata pracy w pizzerii też ani razu nie zdarzył się tam napad czy inna grabież. Moje miasteczko było wybitnie senne i naprawdę spokojne.

- To jak będzie? Rozmawiamy, czy wolicie marznąć? - Pyta nas obcy mężczyzna.

- Rozmawiamy. Oczywiście, że rozmawiamy. - Potwierdza Cayden. Stoję centralnie za jego plecami. Nigdy nie byłam w tak nieprzyjemnej sytuacji, nawet to z Jerrym wydawało się być o wiele spokojniejsze, niż groźne nawoływania napastnika. Słyszę, jak zamek w drzwiach zostaje przekręcony. Cay unosi broń i z całej siły napiera na nie, ale coś z drugiej strony blokuje drzwi tak, iż otwierają się tylko na kilka centymetrów.

- Nie kombinuj, bo nic ci to nie da. Wyrzuć magazynek, a potem całą broń – poleca napastnik. Cayden nie ma zamiaru tego zrobić, ponieważ bardzo się z tym ociąga, co nie podoba się naszemu rozmówcy.

- Jak masz na imię? - Krzyczy, ale nie do mnie, bo gdzieś z głębi dobiega głos wolontariuszki.

- Anna...

- Ile masz lat, Anno? - wnika obcy.

- Dwadzieścia dwa... - odpowiada mu lękliwie dziewczyna.

- Jak się czujesz z tym, że to ostatni dzień twojego życia? - kontynuuje mężczyzna. Chwytam Caya za ramię i mocno go ściskam.

- Proszę, nie! Zrób to, czego chce, proszę... - powtarzam kilka razy. Steward nie odzywa się do mnie. Jedynie metaliczny dźwięk wysuwanego magazynku świadczy o tym, iż zamierza mnie posłuchać.

Młodszy z braci robi to, czego oczekuje od niego napastnik. Przez szparę między drzwiami, a futryną wyrzuca magazynek i broń.

- Grzecznie – chwali obcy – jednak ja nie żartowałem. To naprawdę ostatni dzień z życia Anny...

Piszczę, gdy rozlega się huk wystrzału. Wbijam z całej siły paznokcie w ramiona towarzyszącego mi mężczyzny. Nie potrafię się uspokoić. Łkam i płaczę jeszcze długo po tym, jak w magazynie zalega kompletna cisza.

- Kim ty do cholery jesteś?! Czego od nas chcesz?! Przecież robimy to, co każesz! - wścieka się Cay.

- Dobre pytanie – odpowiada mu głos – chcę koniecznie porozmawiać z twoim bratem. Potrzebuję telefonu, bo przecież Steward nie odbierze od nieznajomego numeru, ale od brata na pewno.

Oddycham głęboko, żeby się uspokoić. Dopiero teraz zaczynam odczuwać zimno, jakie panuje w chłodni, mimo iż drzwi zostały uchylone. Przytulam czoło do pleców Caydena. Nie mogę uwierzyć, że przed chwilą chyba zabito jedną z moich wolontariuszek.

Mój towarzysz wyciąga telefon i wsuwa go w szparę między drzwiami. Sprzęt od razu zostaje mu zabrany.

- Kod? - pyta napastnik.

- Zero, cztery, dwa, pięć – mówi młodszy z braci. Czuję, że mój towarzysz wyciągnął dłoń do tyłu i próbuje mnie nią objąć, żeby dodać mi otuchy.

- Zero, cztery, dwa, pięć – powtarza napastnik – o proszę, działa. Widzę, że braciszek próbował się kilka razy do ciebie dodzwonić. Teraz oddzwonimy do niego, w końcu tylko on się liczy i ma jakąkolwiek moc sprawczą. Zobaczymy, jak bardzo zależy mu na jedynym bracie – dopowiada.

Collin odbiera już po pierwszym sygnale.

- Jeśli tylko coś im zrobisz... - zaczyna mój mężczyzna, ale jego rozmówca szybko mu przerywa.

- A może jakieś dzień dobry, Steward? Matka nie nauczyła cię kultury? - kpi nieznajomy – a przecież... ty nie miałeś matki, w końcu sam się o to postarałem – dodaje z zadowoleniem.

Zakrywam usta dłonią. To nie może być prawda... Czuję, jak mięśnie Caydena tężeją, w końcu cały czas przytulam się do jego pleców.

- Ty chuju! - krzyczy mój towarzysz i z całej siły napiera na drzwi, jednak te uchylają się ledwie na cal. Muszą być jakoś zablokowane z drugiej strony.

- Nie rzucaj się, bo zaraz odstrzelę kolejną osobę, albo znudzi mi się rozmowa z tobą i zatrzasnę te cholerne drzwi jednocześnie obniżając temperaturę w chłodni. - Grozi Allan. Nie poznałam jego głosu w pierwszej chwili, gdyż w końcu rozmawiałam z nim kilkanaście lat temu, a podczas rozmów telefonicznych brzmiał całkiem inaczej.

Cay przestaje się rzucać. Odkręca się tak, żeby objąć mnie ramionami i przytulić do swojego boku.

- Wypuść ich. Dam ci wszystko, czego chcesz, tylko daj im spokój – deklaruje twardo Collin.

- W końcu ktoś mówi z sensem. Masz rację, Steward, chcę wszystkiego – podkreśla Grimes – a przede wszystkim chcę tego, co twój wuj mi obiecał, a czego nie dał.

- Co to takiego? - pyta mój mężczyzna.

- Niewielka karteczka. Zwykły świstek papieru ukryty w pewnym meblu. Bardzo go potrzebuję – wyjaśnia napastnik.

- Zdajesz sobie sprawę, że dom, w którym mieszkał John został zrównany z ziemią? - wtrąca Cayden.

- Zdaję sobie sprawę, że Collin zabrał stamtąd wszystkie meble i umieścił w swoim domu. Teraz grzecznie tam pojedzie i poszuka tego, co należy do mnie. - Allan nie odpuszczał. Cały czas nie dochodziło do mnie, że to on. Przecież miał nie żyć! Widziałam nagranie z lotniska. Widziałam płonący hangar... Jak to możliwe?

- Masz wybrakowane informacje, Grimes. Collin nie zabrał tych mebli do swojej rezydencji. Wszystkie wróciły do mojego domu – informuje go Cay.

Allan przez chwilę się nie odzywa. Chyba nie spodziewał się takiej wiadomości.

- To w takim razie twój brat pojedzie do twojego domu i poszuka tej kartki. - Postanawia mężczyzna.

- Może to być bardzo problematyczne, bo do mojego domu mogę wejść tylko ja – podkreśla mój towarzysz – mam tam takie zabezpieczenia, do których nawet Col nie ma dostępu. Cenię sobie swobodę i prywatność.

Rzucam mu szybkie spojrzenie, ale młodszy Steward cały czas spogląda w szparę pomiędzy drzwiami a futryną. Wydaje mi się, że blefuje, przecież byłam raz w jego domu i Collin bez żadnych komplikacji się tam dostał.

Słyszę szybkie kroki. Raz, potem drugi. Mam wrażenie, iż to Allan chodzi, bo chyba zaczyna się denerwować. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

- Chcesz coś ode mnie dostać, to musisz nas wypuścić, Grimes. Inaczej niczego się nie doczekasz – stwierdza Cay z satysfakcją w głosie.

- Jeśli już, to wypuszczę tylko ciebie. Dziewczyna zostaje tam, gdzie jest. - Postanawia Allan.

- Nie ma kurwa takiej opcji, żebym wyszedł stąd bez Ayleen – zastrzega ostro Cayden.

- Masz godzinę na dostarczenie mi danych, albo osobiście przestrzelę jej tę śliczną główkę. Niczego nie próbuj. - Odpowiada napastnik. Zachowuje się jakby nie słyszał wcześniejszych słów mojego towarzysza. - Nie wypuszczę jej, dopóki nie dostanę tego, czego chcę. Jest moją kartą przetargową... Nie spodziewałem się, że to właśnie ona stanie się dla ciebie ważna, ale podoba mi się ta opcja.

- Jaką masz gwarancję, że John ukrył cokolwiek w meblu? Przecież to łgarz – wtrąca spokojnym głosem Collin. - Dam ci to, co chcesz, tylko ich wypuść. Oboje.

- Zrobił to przy mnie. - Odpowiada Allan. Te słowa uświadamiają mi, że mężczyzna był w domu Stewardów, gdy bracia byli dziećmi. Spotykał się z ich wujem... Pewnie współpracowali.

- Zawsze mógł to usunąć. Twoja akcja jest bez sensu. Zapłacę ci tyle, ile chcesz, tylko ich wypuść – oferuje mój partner.

- Oczywiście, że mi zapłacisz – cieszy się Grimes – ale to, co należy do mnie, ma znowu stać się moje. Bardzo mi na tym zależy.

Zaczynam mieć podejrzenia, iż ojciec miał dostać coś więcej, niż pieniądze, bo przecież gdyby chodziło tylko o nie, to przystałby na ofertę Collina, ale on dalej upiera się na tę cholerną kartkę z domu Caya. Co tam takiego może być?

- Zrobimy tak: wypuszczam młodego Stewarda, a on dostarcza mi to, co chcę. Kulturalnie wymienimy się towarem. Ja oddam wam dziewczynę, wy mi moje dane. Do tego dorzucicie trochę pieniędzy na poczet leczenia traumy, której doznałem przez ostatnie lata, gdy musiałem się ukrywać przed wami. Rozejdziemy się w swoje strony i będziemy żyli długo i szczęśliwie – mówi pozornie łagodnym głosem Allan, ale nie wierzę w żadne jego słowo. Jestem pewna, że nie wypuści mnie stąd, że zrobi wszystko, żeby dokopać Stewardom. Nie będzie żadnego „długo i szczęśliwie".

- Nie zostawię tu Ayleen – zastrzega Cayden.

- Wychodzą oboje, albo nie będzie żadnej umowy. Masz moje słowo, że dostaniesz wszystko, czego chcesz, tylko ich wypuść – dodaje od razu Collin.

Allan po raz kolejny się śmieje.

- Umieszczenie jej w waszym domu było lepszym posunięciem, niż się spodziewałem. Kto by pomyślał, że dziewczyna tak namiesza... - mówi z zadowoleniem. - Niestety nie zamierzam jej wypuszczać, bo nie będę miał wtedy gwarancji, że zrobicie to, co do was należy. Już samo wypuszczanie Stewarda mi się nie podoba, ale cóż, jest ryzyko, jest zabawa. Zamierzam dobrze zabawić się z Ayleen, gdy będziecie kombinować, jak mnie zrobić w chuja.

Drgam, gdy to słyszę. Boję się Allana. Od dziecka bałam się człowieka z blizną. Podejrzewam, że to on pozbył się mojego brata, dlatego też wiem, iż nie jestem dla niego istotna i bez mrugnięcia okiem mnie skrzywdzi. Byłam mu potrzebna do czegoś, ale jeszcze chwilę i stanę się zbędna.

- Obiecuję, że dam ci wszystko, co chcesz. Dostarczę ci tę pierdoloną kartkę, tylko wypuść mnie z dziewczyną. - Zarzeka Cay.

- Tobie wierzę jeszcze mniej, niż twojemu bratu. Byłbym głupi, gdybym pozbył się wszystkich ważnych dla ciebie osób i czekał, aż grzecznie oddacie mi moją własność.

- W takim razie zróbmy wymianę – wtrąca nagle Collin – wypuścisz mojego brata i Ayleen, a dostaniesz mnie. Doskonale wiem, że to o mnie ci chodzi, Grimes. To mnie chcesz dopaść. Dziewczyna nie ma tu nic do rzeczy.

- Nie – szepczę cicho. Cayden mocniej mnie przytula. Przecież Allan zabije Collina bez mrugnięcia okiem! Nie może oddawać się w jego ręce i liczyć, iż ten wypuści go po tym, jak dostanie pieniądze i co tam jeszcze chce.

- Szanowny pan Steward chce zostać moim zakładnikiem? - dziwi się napastnik. Śmieje się tak nieprzyjemnie, że drżę na całym ciele i to nie z zimna, bo do niego nawet się przyzwyczaiłam. Głos ojca jest nieprzyjemny i wzbudza we mnie lęk.

- Możesz mieć pewność, że mój brat zrobi wszystko, żeby dać ci to, czego chcesz, gdy to mnie będziesz miał. Zróbmy wymianę, Grimes. Stoję pod magazynem, więc to kwestia chwili – dodaje mój mężczyzna.

Cay jest cholernie zdenerwowany. On też zdaje sobie sprawę z tego, iż Collin pakuje się prosto w paszczę lwa i nie ma szans, żeby z tego wyszedł. Allan nigdy go nie wypuści. Mnie też by nie puścił.

- Zostanę – szepczę do niego – ty idź.

- Nie ma takiej opcji. Idziemy razem – od razu odpowiada.

- Ale Collin...

- Zdecydował. Musimy się dostosować – Cayden spogląda na mnie z powagą. Widzę, że to dla niego trudne. Jakby nie było, wybiera pomiędzy mną, a swoim bratem. Podejrzewa, że jednego z nas raczej już nie zobaczy.

- Nie chcę tego... - znowu zaczynam płakać.

- Nie jesteś sama... - rzuca sugestywnie Cay, na co od razu się spinam. Ma rację, nie jestem sama. Muszę myśleć nie tylko o sobie i o tym, co w tym momencie czuję.

- Dobrze. Zróbmy wymianę. Bez numerów, Steward, bo wpakuję cały magazynek w twojego brata i jego dziewczynę. - Decyduje Allan.

Drzwi chłodni uchylają się na tyle, że możemy wyjść. Grimes ustala z Collinem szczegóły wymiany: mój partner ma pojawić się sam pod drzwiami i oddać broń, inaczej nie ma mowy, żeby wszedł do magazynu.

Allan świetnie się przygotował, bo centrum pomocy wypełnione jest jego ludźmi. Wszyscy... wyglądają jak bezdomni. Niektóre twarze nawet poznaję, w końcu widywałam je przez ostatnie kilka dni. Ojciec również się ucharakteryzował. Nie poznałabym go nawet, gdyby stanął przede mną. Długie, tłuste włosy praktycznie kryją jego bliznę, a do tego zapuścił brodę. Nie tak wygląda w moich wspomnieniach.

Gdyby nie to, że Cay mocno mnie trzyma, upadłabym zaraz po tym, jak zobaczyłam kałużę krwi. Nigdzie jednak nie widzę Anny. Mam cichą nadzieję, że może to tylko zranienie, może dziewczyna dalej żyje... Chcę w to wierzyć.

Gdy zauważam stojącą tyłem do mnie postać z charakterystycznymi, czerwonymi włosami, nie mogę się powstrzymać. Do tej pory starałam się być cicho i odzywać tylko do Caydena, ale teraz... tama pękła.

- Dlaczego, Nadine? - pytam drżącym głosem – dlaczego mi to zrobiłaś? Po było co to wszystko?

Nie przestaję płakać, więc pewnie wydaję się jej jak zwykle żałosna, bo nie zaszczyca mnie nawet jednym spojrzeniem. Cały czas stoi odwrócona w stronę okna. Trzyma broń w ręce i jest zimna i niewzruszona. Że też wcześniej tego nie zauważyłam...

Młodszy z braci pociera dłonią moje ramię i nachyla się tak, żebym tylko ja go słyszała.

- Chodź, Ayleen. Nie możemy się zatrzymywać. Musimy stąd wyjść.

Tak bardzo się boję tych nieprzyjaznych twarzy wpatrzonych we mnie. Allan zgromadził naprawdę wielu popleczników. Kątem oka zauważam kilku naszych ochroniarzy. Niestety wydaje się, że nie żyją.

Cay prowadzi mnie prosto do drzwi. Ludzie Grimesa trzymają broń w gotowości, gdybyśmy chcieli wywinąć jakiś numer. Gdy jeden z mężczyzn otwiera zewnętrzne drzwi, staję oko w oko z Collinem.

Mój facet jest jak zawsze poważny, choć jego wzrok łagodnieje, kiedy nasze spojrzenia się spotykają. Nic do mnie nie mówi, przynajmniej nie werbalnie. Jego oczy wyrażają więcej, niż słowa. Widzę w nich miłość i czułość, a także ulgę. 

Nie potrafię być tak opanowana, jak on. Cayden trzyma mnie bardzo mocno, ponieważ doskonale wie, iż w innym wypadku wyrwałabym się z jego uścisku i rzuciła na jego brata. Pragnę się do niego przytulić. Chcę go dotknąć, poczuć jego zapach. Tylko w jego ramionach mogę być bezpieczna i szczęśliwa.

- Collin... - szepczę żałośnie. Nie mam pojęcia, co w tej chwili mogę mu powiedzieć. Mój partner posyła mi długie, pocieszające spojrzenie, jakby chciał przekazać, że wszystko będzie dobrze, choć oboje wiemy, że to nie prawda. Na krótką chwilę odrywa ode mnie wzrok i spogląda na brata.

- Zaopiekuj się nią najlepiej, jak potrafisz. - Poleca cicho.

- Zawsze będę się nią opiekował – odpowiada Cay. Collin nieznacznie kiwa głową. Ostatni raz spogląda na mnie. Tym razem wydaje się smutny, choć może tylko to sobie dopowiadam. 

Cayden musi mocno mną szarpnąć, żebym się ruszyła, ponieważ wcale tego nie chcę. Mam wrażenie, że mogę już więcej nie zobaczyć mojego mężczyzny i nie jestem w stanie się na to zgodzić. Nie chcę, żeby to było nasze pożegnanie.

- Chodź. Musimy iść – pogania mnie młodszy z braci.

- Ale Collin... - wyduszam z siebie, jednak Cay zdecydowanym ruchem wypycha mnie za drzwi. Nie mogę się nawet obejrzeć, żeby zobaczyć, co się dzieje w środku, gdyż zaraz po naszym wyjściu zostają zamknięte. Przytulam się mocno do Caydena.

- Powiedz, że wróci. On do nas wróci – proszę. - Jedź po to, czego chce Allan i oddaj mu to. Chcę Collina z powrotem.

Mija dłuższa chwila, gdy orientuję się, iż młodszy z braci w dalszym ciągu jest napięty jak struna, a do tego nic nie mówi. Odrywam twarz od jego torsu i zaczynam się mu przyglądać.

- Cay... - niepokoi mnie to, co widzę. Mężczyzna jest śmiertelnie poważny. Uważnym wzrokiem skanuje otoczenie.

- Okłamał nas – szepcze. Chcę obrócić się i zobaczyć, na co tak intensywnie patrzy, ale mi nie daje. Obejmuje mnie ściśle ramionami, a następnie ostrym tonem poleca:

- Padnij, Ayleen! Teraz!

Pociąga mnie szybko w lewą stronę, przez co pierwsze pociski odbijają się od ściany magazynu w miejscu, w którym dopiero co staliśmy. Upadam na Caydena. Chwilowo jesteśmy osłonięci jednym z aut, które stoi przed magazynem, ale osoby, które do nas strzelają, nie odpuszczają. Steward przyciska moją głowę do siebie i osłania mnie przez odłamkami pokruszonego szkła z samochodowych szyb.

Jestem tak przerażona, iż nie mogę się ruszyć. Unoszę głowę dopiero, gdy napastnicy przestają strzelać.

- Co się dzieje? Co teraz? - pytam z paniką w głosie. Podczas naszego upadku mężczyzna tak się przekręcił, iż to położył się na bruku, a ja znalazłam się na nim. Miałam „miękkie lądowanie" o ile tak można to nazwać, ale niechcący zahaczyłam łokciem o cementowy chodnik, przez co teraz odczuwam promieniujący ból w lewej ręce.

Dookoła nas panuje cisza mącona pokrzykiwaniem rybitw i sygnałami dźwiękowymi, jakie wydają niektóre statki. Cała reszta jakby się zatrzymała.

- Teraz udawaj, że nie żyjesz – odpowiada mi Cay i puszcza do mnie oczko.

Słyszę ciężkie kroki z prawej strony auta, za którym się ukrywamy. Ktoś się do nas zbliża... 


😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro