Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51 Rodzina

Ayleen

Przysuwam się bliżej do Collina. Dużo o tym myślałam i potrzebuję pewnej porady, bo nie wszystko do końca wygląda tak, jak bym chciała.

- Jestem wdzięczna za to, że zgodziłeś się, żeby kuchnia codziennie przygotowywała więcej żywności i woziła ją do punktów pomocy w Bostonie, ale widzę, że jest to dość męczące dla Augustine i pozostałych kobiet – zaczynam mówić.

- Mogę kogoś zatrudnić – oferuje mój partner. Od razu potrząsam głową.

- To jest jakieś rozwiązanie, ale pomyślałam sobie, że może lepiej byłoby zorganizować coś na miejscu w Bostonie? Może jakoś dogadać się z jednym z ośrodków, żeby użyczył kuchni i zachęcił wolontariuszy lub osoby bezdomne do zajęcia się gotowaniem? Można by było porozumieć się z niektórymi sklepami i odbierać od nich żywność, która ma krótki termin przydatności do spożycia i przerabiać ją w takich punktach – nakręcam się na ten pomysł – a najlepiej żeby właściciele takiego miejsca pozwolili, żeby działało nie tylko przez kilka godzin w czasie lunchu, tylko dłużej. Żeby można było skorzystać z czajnika czy mikrofalówki, bo osoby bezdomne często same potrafią sobie zdobyć jakieś jedzenie, tylko nie mają jak je przygotować – przypomina mi się, że razem z Kirkiem znajdywaliśmy wiele gotowych dań, które wymagały podgrzania, ale nie braliśmy ich, bo nie mieliśmy co z nimi potem zrobić. Brakowało nam sprzętu.

- Można by też zorganizować coś na kształt lodówek społecznych, bo może i inni mieszkańcy chcieliby się podzielić żywnością. A już tak najbardziej marzę, żeby to było skierowane do wszystkich osób, które tego potrzebują, bez względu na to, czy mają dom, czy nie, tylko to może być trudne – wzdycham.

- Dlaczego? - pyta Collin. Przez cały mój wywód poważnie się mi przygląda i uważnie słucha moich słów. Nie wyśmiewa, ani nie ocenia. Daje mi możliwość wyrażenia własnego zdania.

- Bo takie miejsca mają odgórnie określonych beneficjentów i z zasady pomagają tylko tym w najbardziej dramatycznych sytuacjach, a czasami po kimś może nie być widać, że trudno mu się żyje, ale też może potrzebować pomocy. - Milknę na chwilę – gdy od ciebie uciekłam i musiałam sobie jakoś radzić, to pierwsze co zrobiłam, to pójście właśnie do takiego punktu, ale przez to, iż byłam ładnie ubrana nic mi nie dali. Myśleli, że chcę się z nich ponabijać i robię to ze złośliwości. Chciałabym, żeby pomoc była udzielana wszystkim, którzy jej potrzebują – powtarzam cicho.

 Nie chcę wdawać się w szczegóły, skąd dokładnie zostałam odesłana z kwitkiem, bo znając porywczość Collina i jego dziwnie pojmowaną troskę o mnie, mógłby chcieć się mścić na wolontariuszach, a to było niepotrzebne.

- Możemy stworzyć nasze własne miejsce, które będzie działało tak, jak sobie tego zażyczysz – proponuje. Uchylam usta ze zdziwienia. Czegoś takiego się nie spodziewałam.

- Ale... to dużo pracy... i trzeba mieć lokalizację i pewnie różne pozwolenia... - dukam. Pomysł wydaje mi się wspaniały, ale nierealistyczny.

Mężczyzna nachyla się, żeby pocałować moje czoło. Nie odsuwa się ode mnie szybko, tylko przez moment po prostu przyciska usta do mojej głowy, a ja przymykam oczy. Lubię te jego czułe gesty, tak naprawdę bardzo lubię.

- To na pewno dużo pracy i dużo różnych pozwoleń, ale nie ma rzeczy niemożliwych, Ayleen. Jeśli tylko tego chcesz to możemy coś takiego zorganizować. Mogę zapytać kilku znajomych, czy nie wiedzą o jakiejś pustej powierzchni do wynajęcia pod taką działalność. Dla właściciela nieruchomości to i tak byłoby zyskowne, bo mógłby sobie odpisać tego typu wynajem od podatku, w końcu to na cele społeczne – wyjaśnia.

- Chyba najlepiej szukać takich miejsc przy dworcach lub w porcie. Tam powinno być najwięcej osób, które mogłyby chcieć skorzystać z pomocy – zastanawiam się. Steward mi przytakuje.

- To na pewno będą koszty... - martwię się.

- Fakt. Na pewno będą, ale tak jak już powiedziałem, nie ma rzeczy, na którą bym się nie zgodził, żebyś tylko była szczęśliwa. Jeśli chciałabyś zająć się takim miejscem i je prowadzić, to zrobię wszystko, żeby ci to umożliwić – zapewnia. 

Wzruszam się na te słowa. Mój facet jak zawsze staje na wysokości zadania. I jak tu go nie kochać?

- Chciałabym, naprawdę bardzo bym chciała. Nie uważam tego za konkurencję dla innych, w końcu im więcej punktów pomocy, tym lepiej, prawda? Więcej osób może otrzymać wsparcie...

- Oczywiście. To dobry pomysł. Zorganizowanie miejsca, które będzie działało tak, jak to rzeczywiście jest potrzebne. Ze sklepami też możemy załatwić, dla nich również powinno to być korzystne, bo zyskają na mniejszych opłatach za wywóz nieczystości. - Planuje Collin.

Czuję, że mam wielkie szczęście, iż w moim życiu pojawił się właśnie ten mężczyzna, bo razem możemy wiele zmienić. Z jego możliwościami i moim zaangażowaniem, nie będzie dla nas rzeczy niemożliwych.

***

Collin nie bawi się w podchody. W ciągu następnego tygodnia znajduje odpowiednie miejsce zaraz obok portu. Jest to w zasadzie ogromny, pusty magazyn, który można przerobić na jadłodajnię z kuchnią, a do tego spokojnie znajdzie się też przestrzeń na chłodnię i spiżarnię.

Dzień przed urodzinową imprezą Caya wybieram się z braćmi Steward, żeby obejrzeć wybrane przez mojego mężczyznę miejsce. Cayden jest dziś wyjątkowo uszczypliwy i cały czas dogaduje bratu, iż ten dał sobie wejść na głowę. Mądrzy się też, że on nigdy nie pozwoli, żeby kobieta nim rządziła.

- Przypomnij mi, dlaczego w ogóle wzięliśmy go ze sobą? - wzdycham, gdy Cay kolejny raz wytyka Collinowi, iż ten jest pantoflem. Straciłam nawet rachubę, ile razy padło już dziś to słowo.

- Bo był smutny i samotny, a do tego od kilku dni siedział zamknięty w pracowni i pomyślałaś, że może dobrze mu zrobi, jak się z nami przejedzie... - przypomina mi.

No tak. To przecież był mój pomysł...

Spoglądam znacząco na młodszego z braci, zagadującego sekretarkę właściciela lokalu, który nas interesuje. Spotykamy się z nim w jego biurze, ale zamierzamy też pojechać i obejrzeć magazyn.

- Zmieniam zdanie. Cay nie jest smutny, tylko wybitnie irytujący. Naprawdę podziwiam twoje opanowanie – patrzę na mojego mężczyznę – mnie te słowa chyba bardziej ruszają, niż ciebie.

- Zdążyłem się przyzwyczaić. Kiedyś nazywał mnie o wiele gorzej. Wiem, że tak naprawdę nie ma tego na myśli. Trochę stresuje się jutrem. Ślub z Verdi też robi swoje. Nie mam pojęcia, co mu nagadała Rosalie, ale Cayden nagle zaczął bardzo się interesować szczegółami mojej umowy z jej ojcem – wyznaje Steward.

Zaciekawia mnie ten temat. Też chyba chciałabym poznać kilka informacji.

- Będą mogli się rozwieść? - pytam prosto z mostu. Mój partner spogląda na mnie z zaskoczeniem – czasami myślę o ich małżeństwie i po prostu się zastanawiam. - Wyjaśniam od razu.

- Teoretycznie nie mogą się rozwieść. Na pewno Rosalie nie może sobie tego zażyczyć.

- Ale gdyby Cay chciał, to już by mogli, prawda? - mrużę oczy i przyglądam się podejrzliwie Collinowi – facet zawsze wszystko może, a kobieta ma się dostosować.

Mężczyzna odpowiada mi spokojnym spojrzeniem.

- Gdyby Cayden zgodził się na rozwód, to by mogli z zastrzeżeniem, że wszystkie dzieci urodzone w tym małżeństwie zostają z nim. Rosalie mogłaby wtedy wrócić do swojej rodziny, ale sama.

- A jakby nie chciała tam wrócić? Jakby chciała być po prostu wolna?

- Teoretycznie umowa nie przewiduje takiej sytuacji. Verdi wyraźnie zaznaczył, że w przypadku rozwodu chce odzyskać córkę, bo pewnie zaaranżuje jej wtedy kolejny ślub, w końcu umowa między naszymi rodzinami i tak byłaby ważna.

To nawet nie jest śmieszne. Włoch traktuje Rosę jako towar i nie ukrywa, że do niczego innego nie jest mu potrzebna. Naprawdę jej współczuję.

- Gdyby jednak rozwód był z inicjatywy Caydena, czyli to on chciałby się teoretycznie pozbyć Rosalie, ale zaznaczył, że mimo to będzie ją utrzymywał i zapewniał jej ochronę, wtedy mogłaby nie wracać do ojca, tylko być, jak to mówisz: wolna.

- To czysta abstrakcja! Taka sytuacja nigdy nie będzie miała miejsca... - kręcę głową – to totalnie bez sensu. Kobieta w takim wypadku albo wraca do domu, gdzie znowu zostanie wystawiona jak rzecz, albo musi liczyć, iż mąż, który ma ją gdzieś, jednak będzie chciał się nią zająć. Nie podobają mi się te wasze umowy. - Zastrzegam.

Collin przyciąga mnie do siebie. Nachyla się tak, żebym tylko ja go słyszała.

- Nie mogę prognozować, jak to będzie z moim bratem i panną Verdi, ale wiem, że zrobię wszystko, żebyś nie chciała ode mnie odejść. Wszystko, Ayleen.

Przytulam się do niego. Nie chcę odchodzić od Stewarda, bo kocham go jak nikogo innego. Wiem, że nie jest swoim bratem i nigdy nie będzie mnie traktował tak, jak Cay Rosę. Wierzę, że nigdy mnie nie zdradzi, ponieważ na każdym kroku udowadnia, że jestem dla niego najważniejsza i ufam mu. Naprawdę mu ufam.

- Nie zamierzam od ciebie odchodzić, zresztą i tak pewnie byś mnie nie wypuścił – odsuwam się, żeby na niego spojrzeć – po prostu martwię się o Rosalie. Ona wydaje się w porządku, a Cayden... sam wiesz... choć naprawdę bardzo go lubię, to jednak obawiam się, że będzie ją krzywdził. Nie chciałabym tego.

- Nie wiem jak to z nimi będzie. Cay pewnie sam tego nie wie. Na razie wyraźnie zażyczył sobie, iż nie chce badań ginekologicznych u Rosalie. Nie mam pojęcia, dlaczego, bo to standardowa procedura przy takich ślubach, ale to w końcu jego narzeczona i jego decyzja – wyjawia Collin. Nie ukrywam, iż jestem tym zaskoczona.

- Badanie ginekologiczne? W sensie pobieranie krwi? - wnikam.

- Nie. - Zaprzecza mój partner – badanie przez lekarza, które ma potwierdzić, że dziewczyna jest dziewicą.

- To po co na zaręczynach miała pobieraną krew do testów ciążowych? To bez sensu...

- Między zaręczynami, a ślubem jest kilka tygodni przerwy i wiele się może wtedy wydarzyć. Verdi zgodził się na jedno badanie ginekologiczne, które miało być przed ślubem. Badania krwi na zaręczynach były jego inicjatywą, nie miałem z tym nic wspólnego. Mnie interesują tylko wyniki bezpośrednio przed zawarciem małżeństwa. Nie nalegałem na inne badania, bo tak jak mówisz, to byłoby bez sensu.

Nie mogę uwierzyć, że to rodzina Rosy chce tak cały czas ją testować i sprawdzać! Co jest z nimi nie tak?!

- I co teraz? Skoro ty chcesz potwierdzenia, a Cay nie chce?

- To jego narzeczona, więc będzie zgodnie z jego wolą. Mnie będzie musiało wystarczyć badanie krwi, które wykluczy teoretyczną ciążę. To, czy dziewczyna jest niewinna, sprawdzi już sam Cayden.

Dziwię się, że młodszy z braci nie chce potwierdzenia, w końcu te ich zasady zalatują średniowieczem... aranżowane śluby, umowy, kontrakty i umiłowanie dziewic... Co się nagle Caydenowi odmieniło? Wierzy Rosalie na słowo?

Muszę przyznać, że ja bym jej wierzyła. Przy siedmiu braciach żaden facet nie miał pewnie okazji dłużej na nią spoglądać, a skoro sam ojciec ręczy za nią, to tak pewnie jest. Nie sądzę, żeby dziewczyna zrobiła coś niezgodnie z jego wolą. Że też Cay nie chce, żeby lekarz to mimo wszystko sprawdził? Tak bardzo mu to obojętne?

Nie możemy dłużej rozmawiać, bo właściciel magazynu zaprasza nas do stołu. Siadam między braćmi, naprzeciwko mężczyzny i jego adwokata. Collin oczywiście też kogoś ze sobą zabrał. Nie znam się na takich umowach, ale podczas negocjacji zauważam, że mój facet jest lepszy, niż jego przeciwnik. Nawet Cay potrafi się zmobilizować i sensownie odzywać. 

Tak bardzo wsłuchuję się w rozmowę mężczyzn, że prawie podskakuję, gdy wyczuwam dłoń Stewarda wsuwającą się pod brzeg mojej sukienki... Żeby nie było – jego ręka grzecznie zatrzymuje się na moim udzie i nie błądzi tam, gdzie w tym momencie nie powinna.

Mimo to i tak czuję, iż mam ochotę zaciągnąć Collina w ustronne miejsce. 

Cholerne hormony... 

Zagryzam wargę, gdy jego palce zaczynają delikatnie muskać moją skórę. To sobie wybrał moment...

Jestem na niego zła, bo rozbudził we mnie coś, co teraz domagało się kontynuacji, a nie ma na to czasu. Jedziemy jednym autem z młodszym z braci do portu, żeby obejrzeć magazyn.

- Gwiazdeczko! A co ty taka naburmuszona? - zastanawia się Cayden. Zajmuję środkowe miejsce na tylnym fotelu, więc mam obu mężczyzn wręcz na wyciągnięcie ręki. Collin trzyma dłoń na moim kolanie. Tym razem nie pod materiałem sukienki.

Wzruszam ramionami. Nie jestem zła, bo nie mam o co być. Steward jest kochany i to nie podlega dyskusji. Młodszy Steward... to po prostu młodszy Steward. Też nie wychodzi ze swojej roli.

- Nie jestem naburmuszona. Po prostu zmęczona. Chcę wracać do domu zaraz po obejrzeniu magazynu – odpowiadam dyplomatycznie.

- Kierowca od razu cię odwiezie – informuje mnie Collin. Nie podoba mi się to. Mnie odwiezie? A jego? Nie chcę wracać sama.

- A ty?

- Mam trochę spraw do załatwienia w sklepie i galerii, a poza tym w porcie też chwilę zabawię. Wrócę wieczorem, skarbie – mój partner delikatnie ściska moje kolano, jakby chciał mnie pocieszyć, bo w końcu widzi, że jego wypowiedź psuje mój humor.

Magazyn okazuje się idealny: jest przestronny, a do tego ma kilka wydzielonych pomieszczeń, które można zaadaptować na biuro i kuchnię. Na pewno trochę trzeba będzie go przebudować, ale ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne.

- Nie mogę się doczekać, aż będziemy rekrutować wolontariuszki – wzdycha Cay – świetnie znam się na przesłuchaniach i z chęcią się tym zajmę. Będę bardzo... dokładny – puszcza mi oczko. Od razu wiem, że muszę go trzymać z dala od jakichkolwiek pracowników mojego centrum pomocy.

Tak... Collin robi to wszystko dla mnie. To ja mam zajmować się tym miejscem. On nie zamierza ingerować, o ile sytuacja nie będzie tego wymagała.

- Myślę, że sama sobie z tym poradzę – odpowiadam młodszemu z braci – ale dziękuję za ofertę. Doceniam starania.

- Dla ciebie wszystko, Ayleen. Należysz do rodziny, a rodzina powinna się wspierać. - Uśmiecha się Cayden, a Collin wzmacnia uścisk na mojej talii i przyciąga mnie do siebie, żeby musnąć ustami moją skroń.

To, że od momentu wyjścia z auta cały czas trzyma mnie przy sobie, nie powinno być już dla mnie zaskakujące. Był czas się przyzwyczaić, że ten Steward jest cholernie zaborczy.

- Jeszcze nie należę. - Spoglądam na nich z wyzwaniem w oczach – kto wie, czy kiedykolwiek będę należała.

- Oczywiście, że należysz – wyrywa się Cay – należysz od kiedy rzuciłaś się na staruszka Collina w jaskini. Od razu zorientowałem się, że jesteś nasza i nic tego nie zmieni. Nie próbuj się wykręcić, my i tak wiemy swoje.

- Cayden ma rację – popiera go brat – chcesz, czy nie, jesteś panią Steward. Moją panią Steward. - Dodaje cicho.

Chyba zostałam przegłosowana...

Godzinę później wracam do domu. Jadę sama – oczywiście w kordonie ochrony. Collin i Cay zostali w porcie z różnych powodów. Wyglądam przez samochodową szybę i nie mogę się nadziwić temu, jak szybko wszystko się zmienia. W tym roku straciłam rodzinę, to fakt – w końcu mama była jej jedynym członkiem, bo Nadine nie liczę. W tym roku też zyskałam rodzinę – dwóch cholernie oryginalnych facetów, z których jednego kocham do szaleństwa, a drugiego coraz bardziej lubię i traktuję trochę jak brata. Miło być częścią rodziny. Jestem pewna, że Stewardzi nie dadzą mnie skrzywdzić, tak jak i ja nie pozwolę, żeby coś złego im się stało.

Reflektuję się, gdy przypominam sobie o ciąży. W tym roku zyskałam więcej, niż dwóch Stewardów, bo przecież jeszcze dwoje noszę pod sercem. Przykładam dłoń do brzucha, jakoś tak automatycznie. W dalszym ciągu nie mogę w to uwierzyć. Jak wszystko dobrze pójdzie, za miesiąc zyskam nową szwagierkę, a w styczniu nasza rodzina jeszcze bardziej się powiększy. Moje życie w końcu zaczyna się układać. Trochę niestandardowo, bardzo oryginalnie, ale nareszcie zmierza w dobrym kierunku. 

Kocham i jestem kochana. Czego chcieć więcej?

- Jest dobrze – mówię sama do siebie. Tak dokładnie myślę.

Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. 

😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘

Chciałam ten rok zakończyć spokojnie. Ayleen czuje się dobrze i jest szczęśliwa. Zasłużyła, prawda? W następnych rozdziałach trochę jednak namieszam... Prawdziwa jazda bez trzymanki dopiero przed nami 😰😈😈😈

Chciałabym życzyć wszystkim czytelnikom dużo szczęścia i spokoju w nadchodzącym Nowym Roku :) Niech wszystkie Wasze marzenia się spełnią ❤️❤️❤️ Być może już niedługo będę mogła podzielić się z Wami pewną informacją 😊😊😊

Do czwartku/piątku :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro