Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5 Nowy początek

Nigdy nie nauczyłam się pływać. Wprawdzie w szkole mieliśmy zajęcia na basenie i wtedy nawet dobrze sobie radziłam, ale było ich stanowczo za mało, żebym mogła mówić, że załapałam choć podstawy. Nauczyciel pływania chwalił moje zaangażowanie i zachęcał mamę, żeby zapisała mnie na dodatkowe zajęcia, ale Tonemu też się to podobało, więc mama zdecydowała, że to chłopak powinien chodzić na basen, a nie ja.

- Nie wypada, żebyś tak paradowała w stroju przed innymi ludźmi. - Twierdziła.

- Przecież mam zajęcia w szkole i wszyscy chodzą w strojach – broniłam się. Prawdę mówiąc, gdybym miała porównać własny strój do tych, w których chodziły koleżanki, to mój wypadał najskromniej.

- W szkole to w szkole, jest za darmo i w ramach zajęć, musisz chodzić. Dodatkowo nie zamierzam płacić. To nie jest tanie, a Tonemu bardziej się przyda – ucięła rozmowę.

Potem miała miejsce ta cała sytuacja w muzeum i nie zachęcałam mamy do zapisywania mnie na dodatkowe zajęcia. I tak miała dużo wydatków, o czym ochoczo przypominała mi niemal codziennie.

Mój brat po kilku miesiącach stwierdził, że pływanie jednak nie jest dla niego i rzucił treningi. Zawsze miał słomiany zapał.

Teraz, gdy tak siedzę na starym moście na obrzeżach mojego miasteczka, zaczynam się zastanawiać, czy to bardzo boli, gdy człowiek się topi? Małą próbkę tego miałam te ponad dwa miesiące temu w Bostonie, ale wtedy był koniec marca, zimno, deszczowo, a do tego woda w porcie śmierdziała zgnilizną. 

Tu mam rzekę, za kilka godzin zacznie się pierwszy dzień czerwca. Jest ciepło. Spokojnie, a przede wszystkim jestem sama. Nikt mnie nie znajdzie, nie wyciągnie na czas. Nikt też nie będzie za mną płakał, w końcu wszyscy moi najbliżsi już nie żyją. Ludzie z miasteczka odetchną z ulgą – gdyby tylko mogli, sami by mnie ukamienowali. Moja śmierć byłaby dla nich pozytywną informacją.

 Collin też by się ucieszył, w końcu według tego, co sobie przysięgał, nie mam prawa żyć. Teraz chciał, żebym opuściła jego dom, ale za jakiś czas na pewno pomyślałby o dotrzymaniu postanowienia, a jak nie on, to zrobiłby to Cayden.

Może tak... ubiec ich wszystkich? Zrobić to po swojemu?

Płaczę coraz mocniej, choć nie przypuszczałam, że to w ogóle możliwe. Od wielu godzin nic nie jadłam ani nie piłam. Czuję się brudna i cholernie zmęczona.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje życie nie ma sensu. Od początku nie miało. Zawsze byłam tym niechcianym dzieckiem, potem dziewczyną tylko do okazjonalnego pieprzenia, niepotrzebnym mieszkańcem, który tylko przynosi wstyd. 

Nie wiem, co myśleć o Collinie. Wydaje mi się, że i dla niego stałam się balastem, dlatego kazał mi się spakować. Może chciał mnie gdzieś wywieźć i zabić z dala od mieszkańców jego domu? Upozorować wypadek? Pewnie myślał, że ktoś będzie mnie szukał i dlatego potrzebował zmiany otoczenia, w końcu wiele osób wiedziało, iż jestem jego asystentką. 

Na wczorajszym wernisażu Caya nie ukrywał, że łączyło nas coś więcej, niż tylko zobowiązania zawodowe. Dziennikarze też to zauważyli, ale bali się podejść i o to zapytać, bo Collin to Collin, wystarczy jego jedno spojrzenie, żeby wszyscy chowali się po kątach.

Próbuję sobie logicznie wytłumaczyć jego pomysł o moim wyjeździe. Nie sądzę, żeby był tak miły i po prostu darował mi życie, za tym musiało się kryć coś więcej.

Wpatruję się tępo w płynącą wodę. Jej szum tak trochę mnie uspokaja. Gdybym odważyła się skoczyć... To wszystko mogłoby się nareszcie skończyć. Moja cholernie żałosna egzystencja i tak nie ma celu. Wraz ze śmiercią mamy straciłam ostatnią bliską mi osobę i też motywację do działania. Wszystko, co robiłam do tej pory, było dla niej i ze względu na nią. Ostatnie trzy lata życia podporządkowałam chorobie Lottie. 

Zdaję sobie sprawę, że Zane był nieodpowiednim chłopakiem, ale zaczynam szukać w sobie winy za to, w jakim kierunku poszła nasza relacja. Może gdyby nie moje ciągłe zmęczenie i brak czasu, wcześniej odkryłabym, że mnie zdradzał? Kto wie, być może to wcale nie musiało ciągnąć się tyle lat, a mogło skończyć już dawno, zaraz po liceum. Tak chyba byłoby najlepiej.

- Wystarczy skoczyć, Ayleen. - Mówię sama do siebie. - Tylko jeden skok i wszystko się skończy. Żadnych więcej kłopotów. Żadnych mężczyzn i złamanych serc. Żadnych tajemnic i wykorzystywania. W końcu będziesz wolna.

To chyba byłoby najrozsądniejsze, co mogłabym w tej chwili zrobić. Na dobrą sprawę nie mam po co żyć. Nic mnie już tu nie trzyma. Wszyscy, którzy byli dla mnie ważni, nie żyją. Zostałam bez dachu nad głową, bez jakichkolwiek pieniędzy, rzeczy. Tylko ja i ta jedna sukienka, którą mam na sobie, a która jest zbyt cienka, by chronić mnie przed wieczornym chłodem. Nie posiadam dosłownie nic. Upadłam tak nisko, że już bardziej się nie da.

Nie jestem w stanie określić, jak długo tak siedzę i wpatruję się w rzekę. Za każdym razem, gdy postanawiam sobie, że to już ten moment, że trzeba puścić barierkę i zamknąć oczy, moje ręce robią się śliskie od potu, a serce bije tak mocno, iż czuję jego uderzenia nawet w gardle.

- Nawet tego nie potrafisz – stwierdzam pomiędzy łkaniami.

Niestety jestem tak wielką ofiarą losu, że nawet nie potrafię się zabić, bo zwyczajnie się boję.

- Nic nie potrafisz, Ayleen. Nic nie potrafisz i jesteś nikim – powtarzam sobie kilka razy.

Taka prawda. Nie umiem nawet skończyć ze sobą. W mojej głowie zaczyna tlić się pewna nieśmiała myśl. Boję się tego, to fakt, ale gdzieś tam w środku czuję, że tak naprawdę chcę żyć. Mimo wszystko. Ta świadomość po dłuższej chwili wręcz rozpala mnie od wewnątrz. Jestem wybitnie głupia, ale chcę dalej egzystować, choć nic dobrego mi z tego nie przychodzi. Chcę spróbować jeszcze raz. Od zera, w końcu nie mam nic do stracenia.

Uświadomienie tego zajęło mi dużo czasu. Słońce zaczęło chować się za koronami drzew, a i chłód zrobił się bardziej odczuwalny. Nie mam pojęcia, dlaczego po dniu, w którym dowiedziałam się prawdy o ojcu, w którym facet złamał mi serce, w którym poznałam fakty o śmierci mamy i tym, jak bardzo zostałam wykorzystana przez Nadine i doktora Coopera, ja nie mogę z tym skończyć, tylko naprawdę czuję, że to jeszcze nie ten moment. Naiwnie wierzę, iż mam szansę. Głupia, jak zawsze, Ayleen.

Po pewnym czasie pęcherz uświadamia mi, że muszę skorzystać z ustronności leśnego krzaczka, więc podnoszę się powoli. Moje nogi są tak odrętwiałe, że w pierwszej kolejności łapię się mocno za barierkę, gdyż ciężko jest mi na nich ustać – są jak z ołowiu, a do tego łapie mnie skurcz łydek. Kiedy już udaje mi się niespiesznie schować w krzaczkach, zauważam coś, co tylko powoduje, że momentalnie padam na twarz pomiędzy zaroślami. 

Może to pomyłka, albo jakaś cholerna zbieżność, ale gdy wcześniej spojrzałam w stronę pizzerii Brandona, na którą z tego miejsca miałam tak połowicznie dobry widok, gdyż jednak drzewa trochę mnie zasłaniały, odniosłam wrażenie, iż na parkingu dostrzegam dwa identyczne, czarne auta.

Takimi samochodami jeździ ochrona Collina.

- Kurwa – szepczę do siebie. Może to tylko zbieg okoliczności. Przecież Steward sam kazał mi się spakować, więc raczej i tak chciał się mnie pozbyć. Powinien być zadowolony, że osobiście się usunęłam, choć, jeśli dopuszczę do siebie wcześniejsze rozważania o tym, iż chciał mnie gdzieś wywieźć i zabić, to mogę śmiało stwierdzić że moja ucieczka musiała go bardzo zdenerwować. 

Nie mam pojęcia jak długo leżę schowana w tych krzakach, ale gdy zaczynają chodzić po mnie jakieś bzyczące robale, nie wytrzymuję i powoli wstaję. Parking pod pizzerią wydaje się pusty. Tak całkowicie pusty.

Auta podobne do tych Collina zniknęły, ale wszystkie inne też, co jest dziwne, biorąc pod uwagę, iż mamy niedzielny wieczór przed samymi wakacjami.

Jestem pewna, że nie mogę zostać tu dłużej, bo zaczyna się robić niebezpiecznie. Kieruję się w głąb lasu – wybieranie drogi przez miasto zapewne byłoby głupotą, bo nie wiadomo, gdzie czają się ludzie Stewarda. Gdy zapada zmierzch, udaje się mi wyjść na jedną z mniej uczęszczanych szos, gdyż jest tylko poboczną, lokalną drogą.

Jestem zmęczona, cholernie głodna, a do tego chce mi się pić. Nie miałam odwagi spróbować wody z rzeki, gdyż pamiętałam, jak dzieciaki ze szkoły opowiadały, co do niej wrzucały i nie chciałam się rozchorować, bo w mojej i tak opłakanej sytuacji to byłby gwóźdź do trumny, a znając moje szczęście na pewno od razu by mi się to przytrafiło. 

Cieszę się, iż droga, wzdłuż której podążam, jest mało uczęszczana, bo to, co teraz robię, jest wybitnie głupie. Samotny spacer późnym wieczorem przez las brzmi jak szukanie kłopotów. Przychodzi mi na myśl, że brakuje mi tylko wielkiej tabliczki z napisem „Idealna ofiara", przez co zaczynam się śmiać. Wiem, absurd. 

Gdy tylko słyszę szum zwiastujący zbliżanie się auta, odskakuję w bok i chowam się za drzewami. Udaje mi się tak trzy razy, ale za czwartym zostaję zauważona, bo stary pickup ostro hamuje mniej więcej w tym miejscu, w którym się kryję.

Gdy kierowca otwiera okno, do moich uszu dociera dźwięk jednej ze znanych piosenek Taylor Swift.

- Nie chowaj się! Zauważyłam cię już jakiś kawałek drogi temu – krzyczy do mnie obca dziewczyna. Zbieram się na odwagę i podchodzę do niej. Na pierwszy rzut oka wygląda na mniej więcej w moim wieku. Ma piękne, brązowe włosy i równie ciemne, bystre oczy, którymi dokładnie omiata moją sylwetkę. Gdy tylko staję przy jej aucie, uśmiecha się do mnie miło.

- Wsiadaj! Podwiozę cię! To niebezpieczne tak chodzić samej po nocy. - Zachęca i pociąga za uchwyt, żeby otworzyć mi drzwi.

Tylko przez krótką chwilę się waham. Kilka uderzeń serca i wsuwam się na siedzenie pasażera. Dziewczyna przycisza radio i rusza.

- Jestem Karen, a ty? - zagaja.

- Ayleen – odpowiadam cicho. Głos mam zachrypnięty, gdyż kilka godzin temu zdarłam go na łkaniu nad rzeką, więc brzmi inaczej, niż zwykle. Szatynka rzuca mi krótkie spojrzenie.

- Nie mów, niech zgadnę: kłopoty z facetem – stwierdza od razu.

W zasadzie się nie myli, więc potwierdzam jej słowa.

- Rozstaliście się i niesiona emocjami po prostu chcesz na chwilę od niego odpocząć? - dopytuje Karen.

- Chcę odpocząć od niego na zawsze – wyznaję szczerze. Nie chcę, żeby Collin mnie znalazł, bo to na pewno nie skończyłoby się dla mnie dobrze.

- O co poszło? Zdradził cię?

Kręcę głową na to pytanie.

- Wyznałam mu miłość, a on kazał mi się spakować – wyjaśniam bez wdawania się w szczegóły, żeby nie wystraszyć mojej tymczasowej towarzyszki. Gdybym wspominała, że zanim kazał mi się wyprowadzić, planował mnie zabić, to mogłoby być trochę za dużo jak na luźną rozmowę z przypadkową osobą.

- A to chuj – kwituje Karen. - Jadę do Taunton, więc możesz jechać ze mną do końca, albo wysiąść gdzieś po drodze, jeśli chcesz.

- To daleko od Bostonu? - pytam.

- Jakieś 36 mil. Tak za godzinę będziemy.

Kolejne sześćdziesiąt minut upływa nam na miłej rozmowie. Dziewczyna wyznaje, iż kiedyś, gdy pokłóciła się z chłopakiem i zwiała mu z imprezy, to wracała tak jak i ja: sama i w nocy. Była trochę pijana, więc spacer do domu wydawał się jej dobrym pomysłem, jednak gdy zaczęła trzeźwieć, a noc robiła się coraz ciemniejsza, żałowała, iż dała się ponieść emocjom.

- Wtedy też dotarło do mnie, jakie to głupie i niebezpieczne. Robiłam tak, jak ty: chowałam się, gdy tylko słyszałam nadjeżdżający samochód. Gdy jedno auto jakimś cudem zatrzymało się przy mnie myślałam, że zejdę na zawał, ale okazało się, iż jechała nim dziewczyna, która zaoferowała mi podwózkę. Postanowiłam sobie wtedy, że ja też pomogę kiedyś komuś w podobnej sytuacji, w końcu dziewczyny powinny sobie pomagać, prawda?

Uśmiecham się na to stwierdzenie.

- Prawda. Dziękuję, że mi pomogłaś. Jesteś jedyną miłą osobą, którą dzisiaj spotkałam. - Mówię szczerze. Od razu też czuję, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy, bo ten niespodziewany i bezinteresowny gest pomocy od obcej osoby, od razu mnie rozkleja. Karen zauważa to.

- Ayleen... nie łam się. Twój były jeszcze za tobą zatęskni i na kolanach będzie cię przepraszał, zobaczysz. Faceci już tacy są: nie umieją mówić o uczuciach, gdy mają je na wyciągnięcie ręki, ale kiedy uświadamiają sobie, że to, co było, właśnie im ucieka, od razu włącza się w nich tryb zdobywcy i chcą wszystko naprawić.

Potrząsam głową z niewesołym uśmiechem.

- Nie chcę, żeby mnie przepraszał. Nie chcę go więcej widzieć.

Tak będzie lepiej. Gdy mnie znajdzie, będzie chciał wymierzyć mi karę za ucieczkę, a to nie będzie przyjemne.

- Musiał porządnie złamać ci serce, ale skoro go kochałaś, to na pewno tak szybko ci nie przejdzie, wiesz?

- Wiem – potwierdzam cicho.

- Musisz przekłuć to uczucie w inne – sugeruje Karen. Rzuca mi krótkie, porozumiewawcze spojrzenie.

- W jakie?

- Nienawiść – odpowiada od razu – od miłości do nienawiści jest mały krok. Zacznij go nienawidzić, to się z niego szybciej wyleczysz. Zacznij obwiniać go o wszystko i przestań tłumaczyć. Może to głupie i niesprawiedliwe, ale skoro nie chcesz z nim być, to zrób w swojej głowie z niego największego zwyrola i obwiniaj za całe zło tego świata. Ja tak robię za każdym razem, gdy kończę związek i uwierz, działa, bo nigdy nie wróciłam do żadnego byłego – śmieje się na koniec.

W zasadzie nie musiałabym bardzo wymyślać: Collin jest złym człowiekiem. Zabija innych, manipuluje i oszukuje. Muszę zapomnieć o tym, co w nim kocham i skupić się na wszystkich jego wadach. Karen ma rację, tak będzie łatwiej.

Dziewczyna wysadza mnie trzy minuty przed północą na dworcu.

- Jest czynny całą dobę. Podróżni drzemią w środku, czekając na swoje kursy, więc jeśli chcesz jechać dalej, to to jest chyba najlepsze miejsce – dodaje na odchodnym. Nie śmiem prosić ją o pieniądze, bo się wstydzę, już i tak mi pomogła, za to z chęcią przyjmuję batonika z musli i butelkę wody, którymi mnie częstuje w trakcie jazdy.

Wchodzę do poczekalni i od razu zajmuję miejsce na jednym z krzeseł. Rozglądam się po bezbarwnym wnętrzu i tych kilku podróżnych, którzy się tu znajdują. Jeden mężczyzna przysnął i głośno chrapie, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. 

W pomieszczeniu stoi też automat z przekąskami na widok którego żołądek skręca mi się w supeł, więc szybko szukam łazienki, bo czuję, że jest mi niedobrze z głodu. Zamierzam oszukać brzuch wodą z kranu. Liczę, że jest w miarę bezpieczna i może niczym się nie zarażę, ale w tym momencie już tak bardzo chce mi się pić, iż naprawdę jestem na granicy. Cieszę się z pustej butelki, którą zachowałam sobie po wypiciu wody od Karen. Kto by pomyślał, że taka prosta rzecz może przynosić tyle radości. 

Gdy wracam na swoje miejsce w poczekalni, od razu spoglądam na duży zegar nad stanowiskiem zamkniętych teraz kas. Podróżni muszą zadowolić się automatycznym biletomatem, gdyż tradycyjna sprzedaż biletów jest dopiero od szóstej rano. Wskazówki zegara pokazują, iż jest już dziesięć minut po północy, czyli mamy kolejny dzień. Pierwszy czerwca.

Zaczyna się nowy miesiąc i nowy etap w moim życiu. Nowy początek.

Teraz już martwię się tylko i wyłącznie o siebie. W końcu nie mam nikogo innego. Wiem, że przede mną jeszcze daleka droga, bo w dalszym ciągu jestem za blisko Collina, ale na razie potrzebuję odpoczynku i chwili na zaplanowanie, co dalej.

Nie zamierzam oglądać się za siebie. Nie ma po co.

Nie ma dla kogo.

Jestem tylko ja. Tu i teraz. 


😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒


Jutro Collin :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro