Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48 Lustrzane odbicie

Lekarka spogląda na nas, jakbyśmy byli szaleni. Nie dziwię się jej – chichocząca dziewczyna z głowicą do USG wsadzoną w pochwę i facet, który wygląda, jakby po raz pierwszy w życiu dowiedział się, że na świecie są nie tylko pojedyncze ciąże, ale także mnogie. Naprawdę musimy budzić jej zdziwienie.

- Czy w pani rodzinie trafiały się wcześniej ciąże mnogie? - pyta mnie kobieta. Odrywam na chwilę wzrok od twarzy Collina i spoglądam na nią.

- Tak. Sama jestem jednym z bliźniąt – potwierdzam. Pani doktor kiwa głową.

- W takim razie rozumiem. Wychodzi, że to pani sprawka, pani Steward – mówi z lekkim uśmiechem.

- Moja? - dziwię się – w jaki sposób moja? - Rzucam szybkie spojrzenie na mojego mężczyznę, ale on w tym momencie wpatruje się w lekarkę z nieukrywanym zainteresowaniem.

- Jeśli w rodzinie występowały bliźnięta, a pani jest właśnie jednym z bliźniąt, to szansa na ciążę mnogą w pani przypadku wynosi 1 do 60. Są prowadzone badania nad tym zjawiskiem i przypuszcza się, iż ma ono podłoże genetyczne, a skłonność do ciąż mnogich dziedziczona jest wyłącznie przez kobiety, które urodziły się w wyniku takich ciąż. W przypadku kobiety, która nie jest dzieckiem z ciąży bliźniaczej, ani nie ma takich bliskich w rodzinie prawdopodobieństwo ciąży mnogiej wynosi 1 do 85. To tak bardzo ogólnie rzecz biorąc, bo jest jeszcze szereg innych czynników, które mogą powodować występowanie tego typu ciąż.

- W takim razie to ja tego nie przewidziałam – patrzę na Collina. Pierwsza fala szoku musiała mu minąć, bo znowu wygląda tak poważnie, jak zawsze.

- Takie niespodzianki są najlepsze – mężczyzna ściska delikatnie moją dłoń, a następnie przyciąga ją do ust, żeby złożyć na niej czuły pocałunek.

Niestety nie zgadzam się z im, ale nie daję tego po sobie poznać. Pani doktor kieruje mnie na kolejne badania, przepisuje jakieś witaminy i umawia na następną wizytę. Korzystając z tego iż jesteśmy w szpitalu, a sama skarżyłam się wcześniej Collinowi, że nie lubię takich miejsc, bo kojarzą mi się z chorobą mamy, od razu wykonuję wszystko to, co zaleciła lekarka. 

Oddaję kilka próbek krwi do analizy, jestem ważona i mierzona, pielęgniarki sprawdzają mój puls i robią bardzo dokładny wywiad. Steward dostaje od pani doktor zdjęcia USG naszych dzieci. Pyta się mnie, czy chcę jeden wydruk dla siebie, a następnie dzieli się nim ze mną. Swoje zdjęcie chowa sobie do portfela.

- Będę trzymał w gabinecie – deklaruje poważnie.

Po badaniach mój partner zabiera mnie na lunch do jednej z modnych restauracji. Twierdzi, że byłam dzielna i powinnam to sobie jakoś wynagrodzić. Fakt, bardzo starałam się wytrzymać pobieranie krwi, a jest do dla mnie wyjątkowo trudne, bo nie lubię igieł i od razu robi mi się słabo. Tym razem wszystko udało się bez problemu, ale to też dlatego, iż przez cały czas miałam wsparcie mojego mężczyzny. Z nim wszystko wydawało się prostsze.

- Puszysz się – zauważam, gdy po pysznym i obfitym obiedzie wychodzimy z restauracji. Dla odmiany wzięłam sobie na deser szarlotkę z lodami, ale i tak dalej jestem team serniczek. Dogodzę sobie w domu, bo wiem, że Augustine miała dzisiaj piec mój ulubiony z brzoskwiniami.

Mężczyzna tradycyjnie trzyma dłoń na mojej talii, ale czasem przesuwa ją głębiej i delikatnie gładzi bok mojego brzucha. Ma przy tym tak zadowoloną i dumną minę, że mimowolnie zaczynam się śmiać.

- Ja? Puszę się? - posyła mi poważne spojrzenie – w zasadzie może masz rację. Cieszę się, że mam przy sobie piękną partnerkę, która za kilka miesięcy urodzi nasze dzieci. I tak, bardzo mnie to zaskoczyło – nawiązuje do naszej rozmowy w gabinecie – nigdy nie przypuszczałem, że mnie to spotka. Nie miałem w rodzinie bliźniąt.

- Ja też chyba nie miałam, a przynajmniej o żadnych nie wiedziałam. Moja mama była jedynaczką, a o rodzinie babci i dziadka niewiele wiem. Chyba, że to wszystko... - waham się, bo to, co powiem, może być jak wbicie kija w mrowisko.

- To wszystko? - Zachęca mnie Collin. Spoglądam na niego niepewnie.

- Po Allanie. Może on miał w rodzinie bliźnięta. - Mówię cicho. Steward od razu kręci głową.

- Znaleźliśmy wielu członków jego rodziny i nie było tam żadnych bliźniaków, a jeśli nawet by były, to i tak to nic nie zmieni, skarbie. Jesteście moi i tyle – wygina usta w lekkim uśmiechu i czule przesuwa dłonią po moim brzuchu.

Gdy wracamy do domu, markotnieję z każdą chwilą. Coraz bardziej dociera do mnie to, iż urodzę dwoje dzieci i niestety, nie podoba mi się ta myśl. Wymawiam się zmęczeniem i szybko uciekam na nasze piętro. Potrzebuję zostać sama i wypłakać się w poduszkę.

Collin oczywiście w mig wyłapuje, iż coś jest nie tak, bo przychodzi do sypialni, zanim zdążę się porządnie rozwyć. Siada na łóżku obok mnie i powoli głaszcze moje plecy.

- Co się dzieje, Ayleen? Czym się martwisz? - pyta cicho. Nie umiem tak od razu mu odpowiedzieć. Mam mętlik w głowie i nie wiem, czy chcę się z nim tym dzielić. Steward nie odpuszcza. Kładzie się za mną i przyciąga mnie do siebie tak, iż moje plecy ściśle przylegają do jego torsu. Wtula twarz w moją szyję i składa na niej kilka subtelnych pocałunków.

- Coś ci się nie spodobało w badaniu? - docieka.

- W zasadzie to tak – szepczę. - Nie chcę bliźniąt.

- Chyba nie mamy wyboru, skarbie. Musimy brać oboje. Takie nasze podwójne szczęście – odpowiada spokojnie. Nie przestaje trzymać otwartej dłoni na moim brzuchu. Jego bliskość, ciepło i zapach uspokajają mnie na tyle, że przestaję łkać i mogę zwierzyć się mu z wszelkich wątpliwości.

- Całe życie byłam tym niechcianym dzieckiem – wyznaję cicho – boję się, że nie będę lepsza, niż moja mama i nie będę umiała pokochać dwójki dzieci, bo nie wiem, jak to jest być kochaną. Nie wiem, czy poradzę sobie z jednym, a co dopiero mówić z dwójką! Nie chcę, żeby którekolwiek z nich czuło się tak, jak ja.

Collin przez chwilę nic nie mówi. Czuję jego oddech na moich włosach i nawet przez moment przechodzi mi przez myśl, iż może zasnął, ale jednak się mylę, bo po dłuższym milczeniu w końcu się odzywa:

- Skoro już w tym momencie nie chcesz, żeby którekolwiek z dzieci źle się czuło, to chyba to znaczy, że podświadomie pragniesz się nimi zaopiekować i sprawić, żeby żyło im się lepiej niż tobie. Jeszcze nie ma ich po tej stronie brzucha, a ty już się o nie martwisz. Może nie zauważasz, ale to jest świadectwem tego, że są dla ciebie ważne, że je mimo wszystko kochasz. - Wyjaśnia mi spokojnie – będę cały czas przy tobie, Ayleen. Będę kochał je tak samo mocno, jak i ty. Niestety muszę ci powiedzieć, iż to dobrze, że twoja matka nie żyje, bo inaczej mogłabyś się obrazić na mnie za to, co musiałbym jej zrobić w związku z niszczeniem przez nią twojego dzieciństwa i młodości. - Odgraża się zdecydowanym tonem.

Ma rację. Na pewno by to zrobił, a ja na pewno byłabym na niego zła za to. Ma też rację w tym, iż mama trochę mnie niszczyła. Nie wiem, czy kiedykolwiek sobie z tym poradzę, bo to wszystko siedzi we mnie głęboko i tylko czasem pojawia się na zewnątrz i przypomina o sobie, na przykład w takich momentach, jak ten, gdy czegoś się boję, albo o coś martwię.

Nie wiem, czy dziś Collin ma luźniejszy dzień w „pracy", czy po prostu niepokoi się i za punkt honoru wziął sobie niańczenie mnie, ale do samego wieczora nie opuszcza mnie na krok. Spędzamy trochę czasu w ogrodzie z Kirkiem i Lucky, trochę na tarasie, gdzie zajmuję jeden z leżaków i układam się pod parasolem w zacienionym miejscu, a trochę w salonie, ponieważ zachciało mi się oglądać serial, a mój partner cały czas mi towarzyszy.

Gdy kilka godzin później układamy się do snu, Collin zaczyna niezbyt komfortowy dla mnie temat.

- Chciałbym, żebyś z kimś porozmawiała o swoim dzieciństwie, Ayleen. Od początku martwiły mnie twoje koszmary, dlatego też uważam, że wyrzucenie z siebie obaw przy kimś, kto umie udzielić odpowiedniej pomocy, mogłoby być dla ciebie korzystne. - Zachęca mnie do wyrażenia zgody na spotkanie z terapeutą. Nie podoba mi się ten pomysł.

- Chodziłam w dzieciństwie do psychologa i nic mi to nie dało – wzruszam ramionami.

- Może nie chodziłaś do odpowiedniego? - pyta od razu – możesz wierzyć mi na słowo, iż mam naprawdę spore rozeznanie wśród najlepszych terapeutów w mieście. Nawet nie będę wspominał u ilu z nich bywał Cay.

- Pomogli mu? - zainteresował mnie temat brata Collina. Zastanawiam się, czy bez tych wszystkich terapii zachowywałby się inaczej, czy on po prostu już tak ma.

- Tak. Bardziej niż chciałby się do tego przyznać. W ciągu tych piętnastu lat zrobił potężny progres w swoim zachowaniu. Ten Cayden, którego znasz to łagodny kociak w porównaniu z tym, którego ja pamiętam. Psychoterapia pomogła mu się wyciszyć. Nauczył się też panować nad wybuchami złości i napadami agresji. Oczywiście, gdyby bardziej się przykładał to pewnie dałby radę wypracować i inne rzeczy, ale nie można mieć wszystkiego, a on jak to on, lubi się stawiać.

Uśmiecham się delikatnie na te słowa. To prawda. Cay zawsze musi być górą.

- Jeśli się zgodzisz, to jutro odwiedzi nas pani psycholog. Porozmawiacie sobie spokojnie i zdecydujesz, co dalej. Docelowo takie spotkania powinny odbywać się na neutralnym gruncie w gabinecie terapeutycznym, ale za pierwszym razem możemy zrobić wyjątek. - Idzie za ciosem. Nie ustaje w namawianiu mnie do swojego pomysłu.

- Jeśli nie będę chciała, to nie zaczniesz mnie zmuszać?

- Nie, skarbie – zarzeka się od razu – co nie znaczy, iż nie będę cię zachęcał. Naprawdę mi na tym zależy – dodaje szczerze.

Nie jestem do końca przekonana, bo uważam, iż nie potrzebuję żadnego psychologa, ale skoro Collin tak się na niego upiera, to ostatecznie zgadzam się na jedno spotkanie.

- Nie obiecuję, że będą kolejne. Może nie będzie mi to potrzebne – zarzekam się od razu.

- A może rozmowa ci się spodoba i sama będziesz chciała następnych spotkań? – sugeruje.

- Może – wzdycham. - Zobaczymy jutro.

Nie spodziewałam się, że Steward będzie chciał wysłać mnie do psychologa i trochę dziwnie się z tym czuję. Może odbiera mnie jak szaloną, bo za dużo płaczę? Albo wygaduję głupoty? Nie chcę, żeby tak mnie postrzegał. Chcę być dla niego jak najlepsza.

***

Budzę się przed nim. Nie mam pojęcia, która jest godzina, a szyby znowu zostały zaciemnione, więc nie wiem, czy na dworze już świta. Obudziłam się, bo poczułam... silną ochotę na zbliżenie, ale taką naprawdę mocną. Jeszcze tak nie miałam.

Lekarka tłumaczyła nam podczas wczorajszej wizyty, że to wszystko ma związek z hormonami. Powiedziała, też, że póki ciąża przebiega prawidłowo, możemy uprawiać seks i to nie będzie nic złego.

- Światło dwadzieścia procent – polecam. Chcę widzieć mojego faceta, gdy będę się do niego dobierać. Collin mruży oczy, ale nie daję mu od razu zareagować, tylko lekko popycham go na plecy, a następnie wskakuję na niego. Nachylam się, żeby zacząć obsypywać jego twarz pocałunkami.

- Ayleen? - pyta z zaskoczeniem. Nie dziwię się mu. Sama na dobrą sprawę nie wiem, co robię.

- Mam na ciebie ochotę. Teraz – wyznaję pomiędzy muśnięciami ust. Przesuwam się tak, żeby zacząć całować jego wargi, a dłonie wpycham pod brzeg spodni Stewarda.

Ten seks jest szalony i bardzo dziki. Gdy tylko udaje mi się uwolnić Collina z ubrań, zbliżam usta do jego penisa, a dosłownie chwilę później nasuwam się na niego i narzucam prędkie tempo naszego zbliżenia. W myślach dziękuję za dźwiękoszczelne piętro, bo to, jak teraz głośno jęczę, wybudziłoby wszystkie zwierzęta z lasu.

Jakiś czas potem leżę zmęczona i przytulam się do ciała mojego mężczyzny. Nareszcie czuję się lepiej. Spokojniej. Nawet i tej rozmowy z psychologiem tak bardzo się nie obawiam.

- W dalszym ciągu nie wiem, czy to mi się przyśniło, czy ty przed momentem się na mnie rzuciłaś? - zastanawia się na głos Collin. Gładzi mnie powoli dłońmi po plecach, dlatego robi mi się błogo. Unoszę głowę, żeby spojrzeć w jego oczy.

- Rzuciłam się, a do tego wykorzystałam cię seksualnie. Zamierzam to powtarzać. Często – mówię poważnym tonem – to nie moja wina. Taki objaw ciąży. Nic z tym nie zrobimy, jest jak jest – dodaję już weselej, bo i Steward zaczyna się delikatnie uśmiechać.

- Jeśli to jest twój objaw ciąży, to muszę popracować, abyś często była w ciąży, bo podoba mi się to, co ze mną robisz, skarbie – odpowiada. Spogląda na mnie z tak dużą dozą czułości, iż rozpływam się pod wpływem jego ciepłego spojrzenia i nie mam ochoty, żeby opieprzyć go za ten pomysł.

- Myślę, że i bez ciąży będę ci to robić. Jesteś zbyt kuszący, żeby z tego nie korzystać – podkreślam.

- Rób, co chcesz. Jestem cały twój, Ayleen – zaznacza. Już kilka razy mi to mówił, a ja i tak za każdym razem się tym ekscytuję. Chcę, żeby był mój i cieszę się z tych słów, bo w końcu i ja jestem jego. Tylko jego.

***

Kilka godzin później, gdy udaje się nam w końcu zwlec z łóżka i zjeść leniwe śniadanie, Collin pyta mnie, czy może dać mój numer Caydenowi, bo ten bardzo chce ze mną porozmawiać.

- Pragnie złożyć gratulacje – wyjaśnia mój partner – nie ma twojego numeru, bo do tej pory mu nie dawałem, a pewnie będzie chciał zadzwonić na Face Timie.

Zgadzam się na to. Od zaręczyn nie widziałam młodszego z braci i nawet tak trochę stęskniłam się za jego docinkami.

- Wiedziałem, gwiazdeczko! - wita mnie, gdy tylko odbieram od niego połączenie – od razu wiedziałem, że będą bliźniaki! - uśmiecha się z zadowoleniem.

- Skąd wiedziałeś? - pytam również się uśmiechając. Rozłożyłam się nad brzegiem basenu i rozkoszuję się ciepłem i ciszą leśnego zakątku w którym schowany jest nasz dom. 

Tak... Od jakiegoś czasu coraz częściej tak myślę o tym miejscu. Powoli staje się też moje.

- To oczywiste – odpowiada z pewnością siebie – to przez te twoje zapędy na seks przy lustrach, Ayleen. Odbicie lustrzane, tak to działa. Dlatego będą bliźniaki, a do tego identyczne. Wspomnisz moje słowa po porodzie – dodaje siląc się na powagę.

Od razu zaczynam się śmiać. Cay i te jego teorie... 


😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro