Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46 Najlepsza wersja Collina

- Nic mu nie rób! - staję przed Collinem. Unoszę dłoń, żeby położyć ją na jego torsie i patrzę mu prosto w oczy – on nie jest niczemu winny!

- Być może nie jest, ale nie interesuje mnie to, Ayleen. W tym momencie mam ochotę kogoś skrzywdzić, a on się idealne nadaje, nie jest dla mnie nikim ważnym – odpowiada twardo Steward. Spogląda na mnie z taką mocą, iż wiem, że nie odpuści.

- Ale dla mnie jest ważny! Pomagał mi, gdy nie było przy mnie nikogo! Troszczył się o mnie i chronił, nie możesz go skrzywdzić! - krzyczę płaczliwie. Nie potrafię powstrzymać łez obficie płynących po moich policzkach – to na mnie jesteś zły, nie na niego! To ja wygaduję głupoty... Jeśli chcesz kogoś skrzywdzić, to tylko mnie, Collin, nikogo innego – dodaję łamiącym się głosem.

 Zdaję sobie sprawę, że przesadziłam, bo dawno nie widziałam tak wściekłego Stewarda. Nie miałam pojęcia, że znalazł Kirka, że chciał mi zrobić niespodziankę. Wszystko zepsułam! Chciałam pokazać, że nie może mną rządzić, no i pokazałam...

Mężczyzna przykłada dłoń do mojej twarzy i delikatnie ściera łzy z mojego policzka.

- Ciebie nigdy bym nie skrzywdził, Ayleen. Nieważne jak bardzo byś mnie zdenerwowała... Wiesz, że nie lubię być okłamywany zwłaszcza w tak ważnej sprawie.

- Mój błąd! - wchodzę mu w słowo – nie zrobię tak więcej! Nie będę cię okłamywała, tylko daj mu spokój. Pamiętaj, że pomagając mi, pomagał też... - waham się przez chwilę, ale w końcu muszę to powiedzieć. - Pomagał też naszemu dziecku... Dzielił się ze mną jedzeniem i zapewnił dach nad głową. Nie musiałam spać na ulicy tylko dzięki niemu. Puść go, proszę – na wzmocnienie tych słów przesuwam dłoń z torsu mężczyzny na jego bok i przytulam się do niego. 

Słyszę, jak szybko bije mu serce i czuję, jak bardzo jest teraz spięty. Chcę go uspokoić, bo Kirk nie zasłużył na to, żeby Collin wyładowywał na nim swój gniew spowodowany moimi głupimi słowami.

Steward dopiero po chwili obejmuje mnie i zamyka w swoim uścisku. Cicho wzdycha, gdy przytula twarz do mojej głowy.

- Nie było nikogo poza tobą. Nie kłamię – szepczę, żeby tylko on usłyszał – teraz nie kłamię. Tylko White próbował mnie wykorzystać, ale wtedy mu uciekłam i wpadłam na ciebie. Nikt inny mnie nie dotknął – dodaję, bo wiem, jak ważna jest dla niego ta cała nietykalność.

Przytulam go mocniej, gdy wyczuwam, że zaczyna się rozluźniać. To dobry znak. Mam nadzieję, że udało mi się go uspokoić. Chwilę później słowa Collina potwierdzają to, co mi się wydawało.

- Puśćcie go i wyjdźcie – poleca Steward ochroniarzom. Powoli odrywam głowę od jego klatki piersiowej i patrzę w ciemne oczy mojego partnera.

- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. - Mówię szczerze. Nie spodziewałam się, że uda mi się uspokoić wściekłego Collina, ale jednak potrafił się opanować. Posłuchał mnie.

- Mogę porozmawiać z Kirkiem na osobności? - pytam, ponieważ widzę, że Steward czasami zerka nad moją głową w stronę staruszka – chcę go zapytać, gdzie był i co robił przez ostatni miesiąc.

Mój partner wraca spojrzeniem do mnie i przez chwilę po prostu mi się przygląda. Przenosi dłoń z moich pleców na twarz i delikatnie gładzi kciukiem mój policzek i skroń.

- Zostań z nim tutaj. Gdyby coś się działo, za drzwiami będzie stał Clark. Po rozmowie zaprowadź swojego gościa do kuchni, na pewno jest głodny – decyduje Steward. Powoli wypuszcza mnie z objęć. Cały czas nie spuszcza ze mnie poważnego wzroku.

- Dziękuję – powtarzam. Uśmiecham się nawet do niego nieśmiało, gdy opuszcza pokój. Podchodzę do łóżka, na którym siedzi Kirk i przysuwam sobie do niego jedyne dostępne w pomieszczeniu krzesło. Zaraz też chwytam starca za dłoń i mocno ją ściskam.

- Przepraszam za to. Mój partner jest bardzo nerwowy... - zaczynam się tłumaczyć. Mężczyzna posyła mi wyrozumiały uśmiech.

- Dziewczyno... Ale sobie partnera wybrałaś... Gdybym wiedział, że to od niego uciekasz...

- Nigdy byś mi nie pomógł? - wchodzę mu w słowo. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak odpowiedział. Nie znam nikogo, kto chciałby się narażać Collinowi. Tylko ja jestem taka nierozsądna, żeby go prowokować.

- Pewnie, że bym ci pomógł – odpowiada od razu Kirk – po prostu nie wysyłałbym cię do tego baru ze striptizem, bo O'Neil to jakaś rodzina tego twojego... partnera – kręci głową – swoją drogą... przez kilka dni opiekowałem się kobietą Stewarda... no, no, no... aż nie mogę w to uwierzyć – dodaje jakby sam do siebie.

- Chyba też nie mogę w to uwierzyć – spoglądam na niego znacząco – w to, że mój partner wzbudza takie emocje w innych. Przy mnie zachowuje się inaczej i może dlatego zapominam, kim tak naprawdę jest.

- To chyba dobrze, że dla ciebie jest swoją najlepszą wersją, prawda? - pyta Kirk – a dla reszty jest taki, jak wymaga od niego jego pozycja. Gdyby był dla wszystkich miły, nie byłby szefem, pewnie dawno ktoś inny wykorzystałby jego słabość i przejął władzę. Ten świat rządzi się bardzo brutalnymi prawami. Albo jesteś zdobywcą, albo zostaniesz zdobyty i zniszczony.

Spinam się na te słowa, bo nie chcę, żeby coś stało się Collinowi. Może i wkurzył mnie dziś, jednak mimo wszystko... nie wytrzymałabym, gdyby ktoś chciał mu zagrozić.

- Nie martw się. Od kilku lat kręciłem się w okolicach Bostonu i niejedno o twoim partnerze słyszałem. Jest... mocnym zawodnikiem, bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Wzbudza respekt, ale chyba o tym wiesz. Może to przewrotne, co powiem, ale skoro darzy cię uczuciem, to wbrew pozorom przy nim powinnaś być najbezpieczniejsza.

Collin czasami mnie przerażał, ale oprócz tego jednego razu, gdy mówił, że mnie zabije, zazwyczaj czułam się przy nim dobrze. Tylko wtedy tak naprawdę mocno mnie przestraszył i nie wiedziałam, co może mi zrobić. W każdym innym przypadku miałam choć cień pewności, że mnie nie skrzywdzi, przynajmniej fizycznie i tak rzeczywiście było.

- Co robiłeś od kiedy się pożegnaliśmy? Znalazłeś córkę? - zmieniam temat, choć Kirk wygląda, jakby fascynował go Steward i z chęcią jeszcze by o nim porozmawiał.

- Niestety nie znalazłem. Nigdzie nie było pani doktor Niny, która byłaby tą moją. Nawet i wśród pielęgniarek zacząłem szukać, ale i tam pudło. Nie mam pojęcia, co robić, bo przecież moja córka mogła zmienić kolor włosów, a nawet imię i nazwisko. Szukanie jej to jak ganianie wiatru – wzdycha smutno. Myślę sobie wtedy, że może mogłabym poprosić Collina o pomoc, oczywiście, jak złość na wszystko i wszystkich już mu przejdzie. Skoro znalazł Kirka, może mógłby odnaleźć i tę jego córkę?

Zabieram staruszka do kuchni, bo słyszę, że burczy mu w brzuchu. Augustine przygotowała na dziś pyszną tartę, dlatego też niewiele myśląc, siadam z moim przyjacielem i towarzyszę mu podczas obiadu. Kucharka nie komentuje tego, iż nie wybieram się do jadalni, ale w zasadzie co mogłaby mi powiedzieć? Przecież podobno jestem panią domu i mogę robić to, co chcę.

Niestety... o ile Augustine nie ma odwagi mnie skrytykować, o tyle Collin już nie ma takich oporów. Nie jest zadowolony z tego, że nie siadłam z nim do lunchu i nawet nie ukrywa swojego zdenerwowania.

- Już jadłam. Nie musisz mnie pilnować – zastrzegam, gdy tylko mężczyzna pojawia się w kuchni. Jego chmurny wzrok wskazuje, iż tu nie o sam fakt jedzenia, czy niejedzenia chodzi, a o coś innego.

- Cieszę się, że jadłaś. Powiedz mi tylko, dlaczego nie w jadalni? - pyta spokojnym głosem.

- Chciałam towarzyszyć Kirkowi.

- Naprawdę? A może chciałaś uniknąć spotkania ze mną? - docieka.

- Być może za bardzo zainspirowałam się twoim ostatnim zachowaniem – wytykam mu to, co działo się w tym tygodniu.

- Moje zachowanie zawsze ma uzasadnioną przyczynę. Robienie mi na złość nie należy do dobrego wyjaśnienia twoich zachowań, Ayleen. Powinnaś już o tym wiedzieć.

Wiem, bardzo dobrze wiem. Pokazał mi to dziś tak dokładnie, jak nigdy wcześniej.

- Poznam tę przyczynę? Czy tylko ja nie mogę oszukiwać, a ty możesz wszystko? - pytam głośno, ponieważ znów zaczyna mnie irytować.

- Jak zaczniesz nad sobą panować, to być może poznasz. Teraz wybacz, ale muszę porozmawiać z twoim gościem. W gabinecie – dodaje, gdyż zauważa, że chcę zaprotestować. Nic nie poradzę na to, iż moja pierwsza myśl na propozycję rozmowy Kirka i Collina dotyczyła jaskini...

Staruszek rzuca mi pocieszające spojrzenie i wychodzi z moim partnerem. Żeby nie myśleć o tym, co może się dziać w gabinecie, pomagam Augustine pakować paczki z obiadem, który kierowcy mają rozwieźć do centrów pomocy.

Nie mam potem co robić, dlatego wracam na górę. Dopiero, gdy zostaję sama ze sobą, przypomina mi się, że chyba jestem w ciąży... Znaczy według testów jestem, ale nic takiego nie czuję, więc może to naprawdę błąd? Domyślam się, iż Collin będzie chciał zaciągnąć mnie do lekarza i wyjątkowo nie zamierzam protestować.

Tak w głębi ducha chcę, żeby to była jedynie pomyłka. Nie jestem gotowa na dziecko. Nawet chyba na taki poważny związek nie jestem jeszcze gotowa. Chciałam zostać, żeby lepiej poznać Stewarda i być może kiedyś zgodzić się na jego propozycję ślubu. Dziecko na razie nie wchodziło w grę. To miało inaczej wyglądać: na początku miał być luźny związek, wyznanie miłości, poważna relacja, potem ślub i gdzieś tam kiedyś dziecko. Plan na co najmniej kilka najbliższych lat.

Mogłam się domyślić, że w moim przypadku wszystko musi być inaczej. Nigdy nie może być tak, jak chcę i planuję. Cholerna ironia losu.

Oglądam się kilka razy ze wszystkich stron w lustrze, ale naprawdę nie widzę żadnych zmian. Co prawda przytyłam w biuście, ale tylko tyle. Cała reszta wygląda tak, jak wcześniej.

- Gdzie niby jest to dziecko? - zastanawiam się na głos. To na pewno pomyłka. Pewnie testy były wadliwe.

Godzinę później schodzę do salonu, ponieważ Kirk skończył rozmawiać z Collinem. Cieszę się, że staruszek jest w jednym kawałku i nic mu się nie stało, w końcu spotkanie ze Stewardem mogło przybrać nieoczekiwany obrót.

Mężczyzna uśmiecha się i mówi, iż mój partner zaproponował mu pozostanie na terenie posesji i pracę ogrodnika. Nie kryje przy tym radości.

- Masz tu piękny ogród, dziewczyno, wymagający, ale piękny. Twoja biała kulka szczęścia uwielbia w nim kopać – wskazuje na wybrudzoną Lucky, która właśnie wpadła do salonu i z tej radości nie wiedziała, czy obskoczyć mnie, czy naszego gościa. Zwierzak kocha wszystkich ludzi, co jest niezwykłe, gdy weźmie się pod uwagę fakt, iż została porzucona i prawie zagłodzona.

Pytam się Kirka o Collina. Wiem, że muszę poważnie porozmawiać ze swoim partnerem, ale jakoś tak na razie tego nie chcę. Cieszę się, gdy staruszek informuje mnie, iż pan Steward gdzieś pojechał. Daje mi to trochę czasu do przygotowania się na naszą konwersację.

Kilka godzin spędzam z przyjacielem i Lucky. Pokazuję mu, co gdzie jest. Zapoznaję z pracownikami i opowiadam o funkcjonowaniu domu. Kirk zostaje miło przyjęty przez wszystkich, a ogrodnicy słysząc o jego doświadczeniu, bez problemów mówią mu o tym, czym powinien się w pierwszej kolejności zająć. Starzec jest tak podekscytowany nową pracą, iż zostawiam go w magazynie ze sprzętem ogrodniczym i wracam do domu. Czuję się zmęczona i ociężała. Potrzebuję spokoju.

Biorę szybki prysznic, a potem przebieram się w piżamę. Mimo, iż jest dopiero siódma wieczorem, mam ochotę iść spać. Wymęczył mnie ten dzień, jak żaden inny. Nie chce mi się nawet jeść.

Przez chwilę rzucam się po łóżku, ale cały czas wracam myślami do Collina i ciąży. Co teraz z nami będzie? Jak to wszystko ma wyglądać?

Nie mogę zasnąć. Czuję w sobie jakąś taką niezrozumiałą niepewność, dziwne napięcie. Ostatecznie zwlekam się z łóżka i idę na niższe piętro do jednej z gościnnych sypialni. Nie wiem, czy chcę dziś spać z Collinem, bo mnie wkurzył i przestraszył. Zdaję sobie sprawę, że głupio zrobiłam prowokując go, ale przecież przeprosiłam.

Potrzebuję przestrzeni i samotności. Cały czas zastanawiam się, co teraz powinnam zrobić? Jak ta nasza relacja ma wyglądać? Prawdopodobnie zostaniemy rodzicami, choć to jeszcze trzeba potwierdzić.

Prawie zasypiam, gdy dociera do mnie, że moje dziecko będzie wnukiem Allana... A Collin mówił kiedyś, że nikt z rodziny mojego ojca nie ma prawa żyć. Mnie odpuścił... a co, jeśli... znienawidzi dziecko? Niby powiedział, że się cieszy, ale czy na pewno? Geny Allana przetrwają, a co więcej, połączą się z tymi Stewarda. Może lepiej by było, gdybym nie urodziła tego dziecka?

Wiem jak to jest być niechcianą i niepotrzebną. Nie chcę, żeby dziecko przechodziło przez to, co ja. Jakoś tak automatycznie przykładam dłoń do brzucha. Zaczynam oczywiście płakać, no jakżeby inaczej.

- I co ja mam z tobą zrobić? Jeśli oczywiście tam jesteś – mówię cicho – nie chcę, żebyś cierpiało. Było pogardzane i odrzucane. - Z każdym słowem płaczę coraz mocniej – może byłoby lepiej, gdyby cię nie było? Lepiej dla ciebie. Nie chcę, żebyś czuło to, co ja czułam, gdy mama patrzyła na mnie jak na coś niepotrzebnego, choć przecież byłam dzieckiem jej ukochanego mężczyzny. Nasza sytuacja jest jednak trochę inna. Allan wszystko skomplikował. Nie chcę, żeby Collin mścił się kiedyś na tobie tylko dlatego, że jesteśmy spokrewnieni z jego wrogiem. Nie wiem, co robić – łkam w poduszkę. Długo. Naprawdę długo.

Kocham Stewarda, a jednocześnie boję się tak całkiem oddać w jego ręce. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia bez niego. Popieprzone to wszystko.

Budzę się, gdy słyszę przeraźliwy huk. Zaraz za nim pojawia się oślepiający błysk. Jeden, potem drugi. Drzewa wyginają się i jęczą pod naporem silnego wiatru. Wyraźnie widzę ich przekrzywione pnie, gdy niebo co chwilę rozświetlają błyskawice. Od razu siadam na łóżku i przyciągam kolana do brody, a następnie obejmuję je ramionami.

Tak bardzo boję się burzy!

Kolejny grzmot jest tak mocny iż jestem pewna, że piorun trafił w skałę, w którą wbudowany jest dom. Deszcz zacina tak bardzo, iż po oknach spływają wręcz jego strumienie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam świadkiem tak mocnej ulewy...

Gdy uświadamiam sobie, iż znajduję się w środku lasu, wśród wysokich drzew, a do tego przy kamiennej górze, zaczynam drżeć jeszcze mocniej. Mam wrażenie, iż coś ściska moją klatkę piersiową, ale im bardziej chcę złapać oddech, tym bardziej boli mnie w środku. Robi mi się strasznie gorąco, ale mimo to po kręgosłupie spływa mi zimny pot, wyraźnie to czuję. Zaciskam powieki, bo nie mogę patrzeć na rozbłyski jasności powodowane przez pioruny, jednak nic to nie daje. Nawet z zamkniętymi oczami wiem, kiedy błyskawica przecina niebo.

- Ayleen... - męski głos dociera do mnie jakby z oddali. Tak bardzo skupiam się na łapczywym łapaniu oddechów, iż nie wiem, ile razy Collin zmuszony jest mnie wołać, zanim na chwilę skupię na nim wzrok.

- Boję się! Tak bardzo się boję... - jęczę histerycznie. Mam wrażenie, że cały dom się trzęsie i zaraz pewnie zginę pod gruzami.

- Ayleen... Spokojnie – powtarza cały czas. Wydaje mi się, że nie spał ze mną, bo łóżko przecież było puste, a mimo to jest w sypialni. Mężczyzna siada obok mnie i mocno obejmuje mnie ramionami. - Spokojnie, skarbie. Jestem przy tobie. - Mówi łagodnym tonem.

- Zostaw mnie. To... to minie, tylko mnie zostaw... - wyduszam z siebie. Mama zawsze zostawiała mnie samą i w końcu przechodziło. Teraz też się uda. To tylko głupia burza. Głupia, straszna i cholernie przerażająca, ale przecież w końcu minie. Zawsze mija.

- Nigdy cię nie zostawię – szepcze tuż przy mojej twarzy – pomogę ci się z tym uporać. Razem to przetrwamy, skarbie – zapewnia.

Zaraz potem wsuwa dłoń pod moje zgięte kolana.

- Złap mnie za szyję i trzymaj mocno – poleca. Robię to z ociąganiem. Boję się ruszyć choć o centymetr, dlatego zaczynam piszczeć, gdy Collin podnosi mnie.

- Zostaw! Nie chcę nigdzie iść! - krzyczę i wiję się w jego objęciach. Kolejny grzmot sprawia, że zaciskam powieki z całej siły i łkam bezgłośnie. Tak bardzo się boję!

Steward nic sobie nie robi z moich krzyków. Szybkim krokiem opuszcza sypialnię gościnną i kieruje się na piętro. Cały czas powtarza jakieś uspokajające słowa, ale nie skupiam się na tym, co konkretnie mówi, a bardziej na monotonnym brzmieniu jego głosu.

Mężczyzna zabiera mnie do naszej sypialni. Odkłada mnie na łóżko, ale nie odchodzi, tylko od razu siada obok. Wciąga mnie na swoje kolana, a ja bez chwili zastanowienia obejmuję go udami i wtulam twarz w jego szyję.

- Światło 20 procent – poleca cichym głosem. Bez przerwy gładzi mnie po plecach, przez co czuję, że to zaczyna działać. Zaczynam się uspokajać.

Nie mam pojęcia jak długo tak trwamy – on oparty o wezgłowie łóżka ze mną na kolanach wciśniętą wręcz w jego ciało. Już nie piecze mnie w klatce piersiowej i nie czuję, że stopy są zdrętwiałe. Oddycham też prawie normalnie, czasami tylko nabieram więcej powietrza, gdy zbiera mi się na płacz, ale na szczęście potrafię się powstrzymać.

- Jest cicho – wyduszam z siebie ochrypłym głosem. Uświadomienie sobie tego faktu zajęło mi dłuższą chwilę. Nie słyszę grzmotów, a do tego... nie widzę błyskawic. - Jest cicho i ciemno. - Powtarzam.

- Nasze piętro jest w całości dźwiękoszczelne, więc żaden hałas z zewnątrz się nie dostanie. Zaciemniłem też szyby najbardziej jak się dało, dlatego nie widać, co się dzieje na dworze. - Wyjaśnia Collin. Marszczę czoło, bo przypomina mi się, że przecież kilka miesięcy temu słyszałam wybuch bomby przy bramie. Steward dobrze odczytuje moją konsternację, ponieważ po chwili dodaje – tylko to piętro jest wyciszone. Pozostałe dla bezpieczeństwa nie tłumią hałasów. Ochrona musi wiedzieć, jeśli coś się dzieje, żeby dać mi znać.

To w sumie logiczne. Na swoim piętrze odpoczywa, ale reszta musi pozostawać w gotowości, gdyby okazało się, iż zbliżają się kłopoty.

- Byłeś w tamtej sypialni, ale nie spałeś ze mną... - zaczynam.

- Spałem na fotelu. Uciekłaś ode mnie, więc stwierdziłem, że nie chcesz dzielić ze mną łóżka. Nie mogłem jednak cię zostawić. Twoje miejsce jest przy mnie – odpowiada od razu.

- Nie uciekłam. Wahałam się. Musiałam pomyśleć, a tutaj nie mogłam się skupić. Mam taki mętlik w głowie... Nie wiem, co robić! - wyznaję szczerze.

- Co cię męczy, Ayleen? Czym się martwisz?

Collin nie przestaje poważnie się we mnie wpatrywać, przez co czuję, że ta rozmowa może mieć ogromne znaczenie dla naszej przyszłości. Trochę się tego obawiam.

- Boję się bycia w ciąży. Boję się, że kiedyś sobie przypomnisz, że nasze dziecko jest spokrewnione z twoim wrogiem i przez to je znienawidzisz. Że będzie przez to nieszczęśliwe i nie wiem, czy chcę je urodzić.

- Ayleen... - mówi cicho. Kładzie dłoń na moim policzku i zmusza, żebym spoglądała mu w oczy. - Nasze dziecko będzie najwspanialsze, bo jest w końcu nasze. Nigdy go nie znienawidzę, nie mógłbym tego zrobić. Zrobię za to wszystko, żeby było szczęśliwe, tak samo, jak zrobię wszystko, żebyś ty była szczęśliwa ze mną. Zaopiekuję się wami najlepiej, jak potrafię. Allan nie ma tu nic do rzeczy, to przeszłość. W zasadzie powinienem być mu wdzięczny, bo dzięki niemu mam tak cudowną partnerkę, którą kocham do szaleństwa.

Musi widzieć, że moje oczy robią się okrągłe z zaskoczenia, bo kontynuuje:

- Kocham cię, Ayleen. Nikogo tak nie kochałem, jak ciebie. Wiem, że nie jestem idealny i pewnie nigdy nie będę, ale staram się dla ciebie zmienić i być swoją lepszą wersją. Wychodzi mi to różnie, jednak to nie zmienia faktu, że nie ma na tym świecie rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił. No powiedzmy, że tylko jednego nie zrobię – uściśla.

- Czego? - pytam drżącym głosem. Wyznanie Collina sprawia, że mam ochotę skakać po łóżku i krzyczeć z radości, a także znowu płakać, co chyba nie jest zaskakujące. Moje serce bije w tak szaleńczym rytmie, iż pewnie i Steward słyszy jego stukanie, w końcu siedzę wtulona w niego, a moja klatka piersiowa opiera się o tors mężczyzny.

- Nie dam ci odejść, Ayleen. Nigdy nie pozwolę ci odejść – mówi cicho. Widzę, z jaką stanowczością się we mnie wpatruje i mogę być pewna, iż nie kłamie. Zrobi wszystko, żeby zatrzymać mnie przy sobie. Nie martwi mnie to.

- To dobrze – kiwam lekko głową – bo ja nie chcę nigdzie odchodzić. Chcę spróbować być z tobą. Bez tajemnic i niedopowiedzeń. Chcę być równoprawną partnerką, a nie tylko dodatkiem. I chcę jeszcze czegoś...

Nie przerywam z nim kontaktu wzrokowego, gdy wsuwam dłonie pod jego koszulkę i zaczynam powoli przejeżdżać paznokciami po mięśniach brzucha Collina. Następnie przesuwam ręce niżej i zaczynam wkładać palce za brzeg jego spodni.

- Czego chcesz, skarbie?

Nie waham się ani chwili. Odpowiadam od razu.

- Ciebie. Teraz. Całego.

Tego akurat jestem pewna. Tak na sto procent.

Chcę mojego faceta. 


💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕

Skoro zrobiło się miło, to obstawiajmy, co Ayleen znowu zepsuje, żeby nie było za miło :D Myślę, że kontynuacja będzie w środę, bo jutro będę musiała się skupić na Wigilii, więc pewnie nic nie wrzucę. 

Życzę Wam, aby te święta były pełne ciepła, szczęścia i rodzinnej atmosfery. Życzę  wiele radości, zdrowia i spełnienia marzeń! Miłości - może nie tak obsesyjnej, jak ta Collina do Ayleen, ale szczerej i rozpalającej serce ❤️❤️❤️Spokoju ducha i wiary we własne możliwości. Wesołych Świąt!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro