41 Mimo wszystko
Czuję, że mimowolnie zaczynam drżeć, więc obejmuję się ramionami. Nie spodziewałam się takiej wiadomości, przez co mam mętlik w głowie.
Ludzie Collina mają Allana... Wiem, że będą chcieli go zabić, a w zasadzie przetrzymają go do powrotu Stewarda, bo to zapewne on będzie chciał to zrobić. Dziwnie mi z tą myślą. Nie żałuję Allana – nie żywię do niego żadnych uczuć i szczerze uważam, że zasłużył na karę, ale z drugiej strony, gdy pomyślę, że ma to zrobić Collin, to jakoś mi tak... nieswojo.
Otwieram szerzej oczy. Przecież jeszcze jest Cay... Nieobliczalny i agresywny. Kto wie, jak zareaguje na tę wiadomość? Kto wie, czy nie przypomni sobie wtedy, że to ja jestem córką ich wroga... Niby obiecał pilnować mnie i chronić, ale nie mam pojęcia, czy tak całkiem mogę mu wierzyć. Allan na pewno będzie porządnym zapalnikiem jego wściekłości.
Mój partner chyba ma jakąś magiczną umiejętność czytania mi w myślach, bo przyciąga mnie do siebie i zamyka w uścisku swych silnych ramion.
- Cayden właśnie się zbiera na lotnisko. Nie będzie zadowolony, ale w tak krótkim czasie mogłem mu zorganizować jedynie helikopter do Bostonu, bo nic większego teraz mi tu nie ściągną. My pojedziemy po śniadaniu, auto już na nas czeka – mówi spokojnym tonem.
- Nie chciałeś lecieć z nim? - pytam cicho. Collin nie ukrywał, że marzył o dorwaniu mojego ojca, więc dziwi mnie, że mimo wszystko nie goni do Bostonu, tylko chce jechać ze mną, co znacznie wydłuży czas naszego powrotu.
- Nie zostawię cię bez ochrony. Jesteś ważniejsza niż wszystko inne. Mogę nie doczekać się spotkania z żywym Widmem, ponieważ Cayden może nie być w stanie się opanować, gdy go zobaczy, ale to nie jest dla mnie priorytetem. Twoje bezpieczeństwo jak najbardziej. Dopiero gdy wrócisz do naszego domu, pojadę na lotnisko i zobaczę, co Cay mi zostawi.
- Na lotnisko? - odsuwam się nieznacznie, ale chcę spojrzeć mu w oczy – obława Allana jest na lotnisku?
- Tak. - Potwierdza – obecnie ukrył się w jednym z hangarów. Nie jest sam – dodaje. Z tego zdenerwowania zaczynam ponownie drżeć.
- Jest z nim moja bratowa?
- Tak nam się wydaje. Mam nagranie z jednej z kamer na którym pokazane jest, jak mężczyzna i kobieta wbiegają do pomieszczenia – odrywa ode mnie jedną rękę i sięga do kieszeni, żeby wyjąć z niej telefon, a następnie włączyć odpowiedni film.
Zakrywam usta dłonią, bo nie mam wątpliwości. To na pewno jest Nadine. Więc to jednak prawda. Pracują razem.
Ciekawe od jak dawna? Ciekawe, czy bratowa mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią Tonego? Wydaje się to cholernie nielogiczne, bo przecież byli w sobie zakochani do szaleństwa, a do tego spodziewali się dziecka, ale ostatnio zaczynam uświadamiać sobie, jak bardzo niektórzy ludzie potrafią manipulować innymi i pokazywać tylko to, co chcą, żeby pozostali zobaczyli.
Trudno mi uwierzyć w to, żeby Naddie była aż tak wyrachowana, przecież trochę jednak ją znałam i owszem, była sukowata i niemiła, ale nigdy nie widziałam, żeby chciała kogoś skrzywdzić.
Z drugiej strony skazała moją mamę na pewną śmierć. Zostawiła jak niepotrzebną rzecz. Naprawdę mocno ją skrzywdziła tym, a do tego i mnie, bo rozpowiedziała plotki. Jestem spalona w całym miasteczku i zapewne nigdy już tam nie wrócę, a jak spotkam kogoś znajomego z mojej miejscowości, będę udawać, że się nie znamy.
Śniadanie jemy w ciszy. Znaczy, ja nic nie mówię, bo nie za bardzo wiem, co powinnam powiedzieć. Collin cały czas odbiera wiadomości od swoich ludzi, a także od Caya, który dzwoni i informuje go, iż właśnie wsiada do helikoptera. Młodszy z braci nie ukrywa ekscytacji, z jaką opowiada o swojej podróży i planach spotkania się z Allanem.
- Tyle kurwa lat! Nareszcie mamy chuja! - wykrzykuje do telefonu.
- Uważaj na siebie. Wprawdzie wygląda na to, że zapędziliśmy go w pułapkę, ale on nie jest amatorem. Bądź czujny i nie daj się ponieść emocjom, bo możesz popełnić błąd, tak jak kiedyś ja. - Poucza go spokojnie Collin. Wiem, że mówi o tej sytuacji, w której ranił mojego ojca, jednak nie udało mu się wtedy go zabić, a sam też nieźle oberwał. Jedna z jego blizn pod tym wielkim tatuażem Charona na ramieniu jest pamiątką po tamtym spotkaniu.
- Nie jestem głupi! Zrobię wszystko, żeby Grimes poczuł na własnej skórze, jak to jest być porządnie katowanym i torturowanym. Jak mi się zachce, to wsadzę mu w dupę jakiś ostry pręt i będę wpychał tak głęboko, aż... - mój mężczyzna gwałtownie wstaje od stołu. Nie chce, żebym tego słuchała. Jestem mu wdzięczna za to. Też nie chcę znać szczegółów, które zaplanował Cayden.
Przez to wszystko nie mam ochoty na śniadanie i tylko grzebię widelcem w jajecznicy, jednak Collin nie zgadza się na nasz wyjazd, dopóki nie zjem choć połowy porcji.
- Będziemy jechać cztery godziny i nie przewidujemy postojów, więc naprawdę lepiej będzie, jak skończysz jedzenie, bo potem będziesz głodna, skarbie – zachęca kilka razy. Kapituluję tak dla świętego spokoju.
Gdy w końcu zajmujemy miejsca w aucie, od razu chwytam Stewarda za dłoń. Potrzebuję jego dotyku i bliskości. Wiem, że on też tego potrzebuje, chociaż stara się tego tak nie okazywać. Ta sytuacja jest trudna dla nas obojga, choć z różnych powodów.
- Jeśli... - zaczynam cicho. Rzucam mężczyźnie niepewne spojrzenie – jeśli spotkasz jeszcze żywego Allana, to mógłbyś zapytać go o mojego brata? - pytam – czy go zabił i jeśli tak, to dlaczego to zrobił?
Collin mocniej ściska moją dłoń.
- Zapytam, Ayleen.
- A jeśli chodzi o Nadine... Co się z nią stanie?
Steward przez chwilę waży słowa.
- A co chciałabyś, żeby się z nią stało?
Żebym to ja wiedziała... Oczywiście nie chciałam jej śmierci, bo nigdy nikomu źle nie życzyłam, jednak podejrzewam, że Cay może nie mieć skrupułów i zabić Naddie z zimną krwią, w końcu tak wcześniej robił – pozbywał się każdego, kto miał związek z Allanem.
- Chcę, żeby została ukarana za to, co zrobiła mamie i mi. Nie wiem jednak w jaki sposób – wyduszam z siebie.
- Jesteś do niej przywiązana? Jej śmierć byłaby dla ciebie ciosem? - docieka. Wiem, dlaczego o to pyta.
- Nie. Nie jestem do niej przywiązana. W zasadzie to nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
Gdy próbuję sobie przypomnieć jakieś miłe wspomnienie z bratową, to tak naprawdę nie jestem w stanie. Zawsze była dla mnie kąśliwa i uszczypliwa. Zawsze pokazywała, jak bardzo głupia jestem i jak blado wypadam na jej perfekcyjnym tle.
- W takim razie nigdy więcej jej nie zobaczysz. - Postanawia.
O tym to akurat wiem. Stewardowie nie wypuszczą Nadine ze swoich rąk.
***
Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, ale budzę się, gdy nasze auto akurat zatrzymuje się przy rezydencji Collina. Mężczyzna musiał w trakcie jazdy przysunąć się do mnie, bo moja głowa opiera się o jego ramię.
- Która godzina? - pytam rozglądając się z lekką dezorientacją. Nigdy wcześniej nie spałam podczas jazdy, więc jakoś tak trudno jest mi doprowadzić się szybko do stanu pełnej świadomości.
- Kwadrans po dwunastej – odpowiada mój mężczyzna – wejdź do domu, Ayleen. Ja muszę jechać do Caydena – przypomina.
Wiem, że złapanie Widma jest dla niego ważne, więc staram nie ociągać się i szybko wysiąść z samochodu.
- Uważaj na siebie. - Mówię na odchodnym. Mężczyzna nachyla się, żeby złożyć na moich ustach czuły pocałunek.
- Wrócę najszybciej jak tylko będę mógł. Jesteś moją motywacją, skarbie – wyznaje, przez co mam ochotę rzucić się w jego ramiona i nie wypuszczać go nigdzie.
Mężczyzna nie odjeżdża, dopóki nie wejdę do rezydencji. Kieruję się od razu na górę, do naszej sypialni. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Cholernie martwię się o Collina. Nie chcę, żeby coś mu się stało, bo nie wytrzymałabym tego. Jak w ogóle mogłam myśleć, że będę w stanie przestać go kochać? Przecież to było idiotyczne. Takiego faceta jak on nie da się ot tak wyrzucić z serca, a muszę w końcu przyznać sama przed sobą, że w moim jest miejsce tylko i wyłącznie dla niego.
Kręcę się chwilę bez celu po sypialni. Postanawiam wziąć długą kąpiel i może spróbować się choć trochę zrelaksować. Chciałabym też zabrać Lucky na spacer, ale w dalszym ciągu odczuwam zmęczenie po imprezie zaręczynowej, jakby nie było spałam w nocy mniej niż trzy godziny, a pewnie drugie tyle w samochodzie.
Ciepła woda rozleniwia mnie, dlatego nawet nie przebieram się w nic, tylko zawijam w szlafrok i kładę na chwilę na łóżku. Tak dosłownie na moment.
Budzę się, gdyż słyszę pukanie do drzwi. W pierwszej chwili odczuwam irracjonalny strach, ale zaraz potem uświadamiam sobie, że przecież jeśli ktoś chciałby mnie skrzywdzić, to nie dawałby znać, iż nadchodzi.
- Proszę – wołam ochrypłym głosem. Od razu też zerkam na zegarek. Jest już po osiemnastej! Ten dzień zleciał mi nie wiadomo kiedy.
Do sypialni wchodzi Jane. Ma zatroskaną minę, przez co od razu się zrywam, bo zaczynam przeczuwać, iż coś się stało.
- Gdzie Collin? - pytam szybko. Sprzątaczka trzyma w dłoniach tacę z jedzeniem. Stawia ją na stoliku przy oknie i zwraca się do mnie:
- Jeszcze nie wrócił. Kazał sprawdzić, jak się czujesz. Mówił, że dzwonił do ciebie, ale nie odbierałaś – informuje mnie kobieta. Od razu zaczynam rozglądać się za telefonem. Znajduję go po chwili zakopanego w kołdrze. Rzeczywiście, mój mężczyzna dzwonił do mnie kilka razy, ale miałam wyciszony zarówno dźwięk jak i wibracje, bo nie lubię, gdy w nocy przychodzą mi jakieś maile z reklamami i tylko budzą mnie bzyczeniem komórki.
- Martwił się, że nie jadłaś lunchu, dlatego ci przyniosłam – kontynuuje Jane – dobrze się czujesz? Może coś ci dolega?
- Nic mi nie jest – przeczę szybko – to tylko zmęczenie po imprezie. W tym tygodniu cały czas coś się dzieje i moje baterie domagają się ładowania – silę się na mierny uśmiech – dziękuję za obiad, w zasadzie to naprawdę zgłodniałam – uświadamiam sobie ten fakt. Podnoszę się z łóżka, żeby podejść do stolika, na którym stoi taca.
- Collin mówił, kiedy wróci? - pytam.
- Mówił, że będzie przed ósmą.
Ucieszyłam się z tego powodu. Już tak blisko do jego powrotu. Nie mogę się doczekać, aż się do niego przytulę i sprawdzę, czy nic mu się nie stało.
Nie chcę zostawać sama, dlatego proszę Jane, żeby została i opowiedziała mi trochę o moim partnerze, w końcu zna go od dziecka. Kobieta z chęcią mówi mi o dzieciństwie braci Steward.
- Pan Collin od kiedy tylko pamiętam, był poważny i spokojny. Nawet jako dziecko nie dawał się łatwo wyprowadzić z równowagi, w przeciwieństwie do młodszego brata. Pan Cayden zawsze był bardzo energiczny. Wszędzie go było pełno, takie żywe sreberko – wspomina.
- Cay broił, Collin go krył?
- Obaj broili tak samo często – śmieje się Jane – tylko pan Collin robił to tak, że trudno było postawić mu konkretne zarzuty, bo zawsze umiał się ze wszystkiego wytłumaczyć, a pan Cayden z kolei nigdy nie ukrywał, że czegoś nie zrobił, ale nie było sytuacji z której by nie wybrnął, w końcu był słodkim, niewinnym dzieckiem i jak spoglądał na swoją mamę tymi dużymi, ciemnymi oczami, to nawet pani Emily nie była w stanie długo się na niego gniewać. A jeśli jakimś sposobem jednak okazywała się niewzruszona, to panienka Clarissa zawsze broniła braci i łagodziła każdą sytuację.
Uśmiecham się do sprzątaczki. Potrafię sobie wyobrazić małego, poważnego Collina i Caydena, który rozrabia z premedytacją i uroczym uśmiechem na ustach broniąc się w razie czego wzrokiem kota ze Shreka. To tak do niego pasuje... Teraz w zasadzie zachowuje się podobnie.
Dobrze mi się rozmawia z Jane. Na chwilę zapominam o Allanie i tej całej sytuacji z nim związanej. Lubię słuchać wspomnień kobiety. Mówi mi o tym, o czym mój partner pewnie nigdy mi nie powie, nie dlatego, że będzie chciał to ukryć, a raczej dlatego, że po prostu zwracał uwagę na inne aspekty, niż jego pracownica.
- Nigdy nie widziałam pana Stewarda tak szczęśliwym, jak jest przy tobie – wyznaje, gdy zabiera naczynia po moim obiedzie – znaczysz dla niego naprawdę dużo. Cieszę się, że w końcu poszedł po rozum do głowy i zrezygnował z córki senatora, bo to nie była kobieta dla niego. On potrzebuje takiej, jak ty. W zasadzie potrzebuje tylko ciebie – dodaje z pełnym przekonaniem.
- Myślisz, że mamy szansę? Że to mogłoby być coś poważnego? - pytam z nadzieją. Do tej pory nie miałam okazji z nikim o tym porozmawiać. Nie mam rodziny, ani przyjaciół, nie mam komu się zwierzać, ani prosić o sercowe porady.
- To już chyba jest coś poważnego – zauważa – gdyby nie było, nie spałabyś w tej sypialni. Nie szukałby cię jak wariat, gdy na początku czerwca opuściłaś ten dom. Pan Steward nie nocował wtedy tutaj. Pewnie nie chciał, bo nie było ciebie, a do tego odchodził od zmysłów w obawie o twoje bezpieczeństwo.
Domyślałam się, że tak mogło być, ale usłyszeć to od kogoś, to całkiem inne wrażenia.
- Nie pasujemy do siebie – mówię o tym, co mnie męczy. Cały czas łapię się na tym, że kiedyś może wyjść, iż różnice między nami zaczną stawać się prawdziwymi problemami.
- A kto tak powiedział? - sprzątaczka rzuca mi zaskoczone spojrzenie – ludzie to nie skarpetki, żeby do siebie pasować. Ważne, żeby mimo różnic znajdować to, co nas łączy i być wyrozumiałym w stosunku do naszych odmienności. Kocha się pomimo wszystko. Gdyby każdy był idealnie dopasowany, to byłoby to nudne. Życie to sztuka kompromisów, moja droga, a prawdziwa miłość, to nie tylko westchnienia i patrzenie sobie w oczy, ale akceptowanie, że nasza druga połówka ma wady i denerwujące nas nawyki, a mimo to trwanie przy jej boku. Wiem, co mówię. Mój mąż od czterdziestu lat naszego wspólnego życia jeszcze się nie nauczył, żeby odkładać łyżeczkę po zamieszaniu kawy do zlewozmywaka, tylko zawsze zostawia ją na stole. Za każdym razem mam ochotę go zamordować za to jego niechlujstwo, bo ja z kolei jestem dość pedantyczna. Mąż denerwuje mnie jak nikt inny i widzę w nim wiele rzeczy, które mi nie pasują, tak samo, jak i on pewnie we mnie też coś takiego widzi. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia bez niego i nie zamieniłabym nawet na kogoś idealnie do mnie dopasowanego. Ten jest tylko mój i tak już zostanie – kończy dobitnie.
Uśmiecham się na te słowa. Chyba nie powinnam wyprowadzać jej z przekonania, iż wszystkie skarpetki są takie same, w końcu sama w liceum miałam kilka par, gdzie różniły się kolorami czy wzorkami, ale mimo to tworzyły zestaw.
Mój wzrok pada na okno, gdy tak analizuję słowa Jane. Serce zaczyna mi bić jak oszalałe, gdy zauważam kilka ciemnych aut przy bramie wjazdowej.
- Wrócił – mówię bardziej do siebie, niż mojej towarzyszki, ale kobieta potwierdza, że to auta „naszych". Zrywam się szybko z krzesła i praktycznie biegnę do windy. Chcę jak najszybciej zobaczyć Collina.
Spotykamy się w momencie, gdy zjeżdżam na parter. Prawie na niego wpadam, bo mężczyzna już czeka przy dźwigu.
Jego mina jest tak poważna, że zatrzymuję się w pół kroku. Czyżby historia z Allanem przypomniała mu o moim pochodzeniu i teraz będzie i na mnie zły? Nie mam pojęcia, co zrobić.
Steward zauważa moją konsternację i wykonuje pierwszy ruch. Chwyta mnie mocno i przyciąga do siebie, a następnie wtula twarz w moje włosy.
Z lubością przytulam się do niego, chociaż... dziwnie pachnie. Marszczę nos, bo nie podoba mi się ten chemiczny zapach.
- Paliwo lotnicze i dym – mówi cicho – muszę się wykąpać, bo cały przeszedłem tym smrodem.
Łapię za jego dłoń i splatam razem nasze palce, nie chcę wypuścić go nawet na chwilę.
Mężczyzna bierze dość długi prysznic, ale cierpliwie na niego czekam. Siadam na łóżku po turecku i spoglądam w stronę łazienki. Gdy Collin pojawia się w drzwiach jedynie w ręczniku owiniętym na biodrach, z uwagą skanuję jego ciało. Nie widzę, żeby coś mu się stało, dlatego wzdycham z ulgą. Wrócił do mnie cały.
Steward szybko zakłada na siebie koszulkę i bokserki i przychodzi do mnie na łóżko. Wie, że czekam na szczegóły.
- Był jakiś pożar? - pytam pierwsza, bo mężczyzna nie kwapi się do udzielenia wyjaśnień.
- Tak. Hangar, w którym ukrył się Allan i twoja bratowa był magazynem paliwa lotniczego. Nie mam pojęcia w jaki sposób, choć są przypuszczenia, że to przez kule z pistoletu, jedna z beczek z paliwem rozszczelniła się. Nastąpił zapłon, a potem poszło. Praktycznie cały budynek spłonął.
- A Allan i Nadine? - wnikam.
- Byli w środku. Niewiele z nich zostało – wyznaje.
Niepokój mnie nie opuszcza, coś gdzieś w głębi ducha zaczynam się cieszyć, iż Collin nie zabił mojej bratowej, że to wszystko był przypadek.
- Czyli już po? Koniec z Allanem? - chcę wyraźnego potwierdzenia.
- Na to wygląda – dodaje poważnie. Widzę, że nie takiego zakończenia oczekiwał. Chciał dorwać mojego ojca i osobiście pozbawić go życia, ale wyszło całkiem inaczej. Mój partner nachyla się, żeby cmoknąć mnie w czoło, po czym wstaje.
- Będę w biurze. Mam trochę rzeczy do zrobienia – informuje mnie, gdy podąża w stronę garderoby po spodnie. Rozumiem, iż szybko nie wróci. Korzystam z czasu, żeby zabrać Lucky na spacer po ogrodzie, bo potrzebuję w spokoju wszystko przemyśleć. Wyrzucam sobie, że jestem złym człowiekiem, bo wieść o śmierci bratowej i ojca nie wywołała we mnie żadnych emocji. Nie żałuję ich, ani im nie współczuję.
Może rzeczywiście pasuję do Collina bardziej, niż mi się wydaje?
***
Collin pracuje do późna, więc jestem zmuszona zasnąć bez niego, co jest strasznie trudne. Nie mam pojęcia, o której do mnie dołącza, ale czuję się o niebo lepiej, gdy mogę wtulić się w jego ciepłe ciało. Rano budzę się jednak sama. Mam jakieś takie niejasne wrażenie, iż mój facet mnie unika. O co mogłoby chodzić?
Dziwię się, gdy słyszę w jadalni obcy, damski głos. Od razu przyspieszam kroku.
W pomieszczeniu znajduje się Collin i jakaś nieznana mi, atrakcyjna dziewczyna. Z wyglądu przypomina trochę Camille, jest zadbana i bardzo ładna, jednak na pewno nie tak pewna siebie, jak córka senatora, bo cały czas rzuca Stewardowi strwożone spojrzenia. Dziwię się, że ona również dostała nakrycie. Czyżby wpadła do nas na śniadanie?
Podchodzę do stołu i siadam na moim standardowym miejscu. Obrzucam mojego partnera stanowczym spojrzeniem.
- Nie mówiłeś, że będziemy mieli gości – zaczynam. Liczę, iż wyjaśni mi, kim jest obca kobieta. Collin przygląda mi się uważnie.
- Nie wiedziałem, że Erica będzie chciała mnie dziś odwiedzić.
Erica... Już jej nie lubię. Tak całkowicie bez powodu.
- Co cię do nas sprowadza, Erico? - zwracam się do brunetki. Chyba nie smakuje jej nasze śniadanie, bo tylko się nim bawi, ale nic nie je.
- To bardzo delikatna sprawa. Muszę zabrać Ericę do gabinetu – poleca Collin. Dziewczyna rzuca mi niepewne spojrzenie i rusza zaraz za moim partnerem.
Nie podoba mi się ich „delikatna sprawa" i chcę to omówić ze Stewardem, ale unika mnie do końca dnia, a w nocy pojawia się w łóżku, dopiero gdy śpię.
- Kim jest Erica? - pytam zaspanym głosem, gdy Collin przytula się do mnie.
- Dawna znajoma. Śpij, Ayleen – poleca wymijająco.
- Jak dawna to znajoma? - wnikam.
- Sprzed kilku tygodni.
Źle to zabrzmiało. Kilka to znaczy, ile? Czy już tu wtedy mieszkałam, czy jeszcze nie? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że boję się zapytać, bo odpowiedź mogłaby złamać mi serce.
- Po co tu przyszła?
Mężczyzna mocniej mnie przytula.
- Jutro wszystkiego się dowiesz, dobrze? Teraz śpij. Jestem zmęczony tym dniem – dodaje sugestywnie.
- Powiesz mi o wszystkim, nawet jeśli to coś złego? - dopytuję. W głowie twarzy mi się milion niepokojących scenariuszy, kim mogła być dla Collina i co mogło ich łączyć.
- Powiem ci o wszystkim. Dobranoc, Ayleen.
Musiał być zmęczony, bo rzeczywiście szybko zasypia, ja jednak jeszcze przez długi czas wpatruję się w sufit.
Kim do cholery jest ta cała Erica???
😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰
do wtorku :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro