Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39 Nasza piosenka

Gdy wychodzę z łazienki, prawie zderzam się z Caydenem. Jakoś tak bardzo do serca wziął sobie to pilnowanie mnie...

- Nic mi się nie dzieje – spoglądam na niego wymownie – jestem w jednym kawałku.

- Masz szczęście – odpowiada od razu mężczyzna – Collin by mnie skrzywdził, gdyby coś ci się stało, a nie mogę zostać uszkodzony przed ślubem, bo jak spełnię moje małżeńskie obowiązki? - uśmiecha się ironicznie – na początku Różyczka może nie być zbyt chętna do współpracy i nie mogę brać za pewnik tego, że byłaby na górze, gdybym ja nie mógł. To tylko Col ma takie szczęście, że ma ciebie – docina mi wesoło.

- Że niby jestem zawsze chętna do współpracy? - wyrywa mi się. Rzucam niepewne spojrzenie na prawo i lewo, bo po korytarzu kręcą się ochroniarze i goście.

- O... - zaczyna Cay – czyżby kłopoty w raju? Collin ma karę?

Dobrze, że zrobiłam staranny makijaż, bo moje policzki mogłyby świecić jak nos Rudolfa, a tak to pewnie są tylko delikatnie zaróżowione ze wstydu. Od tego pamiętnego dnia w sypialni na piętrze młodszego Stewarda słowo „kara" zaczęło mi się kojarzyć z jednym... 

Na szczęście niedaleko nas pojawia się Rosalie w towarzystwie braci, więc Cay od razu traci zainteresowanie mną i wlepia intensywne spojrzenie w swoją narzeczoną. Rosa zauważa nas, ale chyba nie za bardzo ją obchodzimy, bo cały czas wesoło uśmiecha się do braci i coś im opowiada. Po włosku... 

Domyślam się, że nas obgaduje, bo czasami spogląda na Caydena jakoś tak ironicznie, a jej bracia z kolei wyglądają, jakby chcieli zamordować młodszego Stewarda.

- Chcę usiąść – mówię do Caya – wracajmy do stołu, żeby Collin nas nie szukał.

Mężczyzna kiwa mi głową i nawet rusza ze mną, ale mimo to cały czas przygląda się Rosalie.

- Chyba plotkowali o tobie – rzucam, gdy tylko zajmujemy miejsca przy stole.

- W zasadzie to mówili, co mi zrobią, jeśli posunę się za daleko podczas tańca – wyjaśnia spokojnie Cayden. Marszczę brwi i obrzucam go zaskoczonym spojrzeniem.

- Znasz włoski?

- Pewnie – odpowiada z lekkim uśmiechem – Col nie mówił, że mieszkałem rok we Włoszech? Mam świetny słuch do języków, w końcu wszystko mam świetne – mruga znacząco, na co i ja zaczynam się uśmiechać. Cay i ta jego skromność...

Gdy tak się zastanawiam, rzeczywiście przypomina mi się, że mój partner coś takiego mi kiedyś opowiadał o swoim młodszym bracie i jego studiach.

- Oni chyba nie wiedzą, że znasz włoski... - domyślam się na głos.

- Raczej nikt tego nie wie. Przecież kto by się interesował mną, jestem tylko tym drugim bratem, opcją zapasową. Muszę robić wiele, żeby nie żyć w cieniu Collina – wyznaje poważnie. Nie spodziewałam się takich słów, ani też tonu, w jakim zostały wypowiedziane. Cay wydaje się być smutny, ale zaraz szybko zmienia temat.

- Różyczka uspokajała swoich braci. Mówiła, że wybrała tak krótką piosenkę, że nawet nie będę miał szansy jej za bardzo dotknąć – dodaje. Widzę niebezpieczny błysk w jego oku, dlatego też domyślam się, iż zrobi coś, co pokrzyżuje plany jego narzeczonej. Jego spojrzenie ciemnieje, gdy na salę wchodzi Rosa w obstawie pozostałych panów Verdi. Cayden posyła jej tak palące spojrzenia, że czuję się niezręcznie i to po raz kolejny.

- Nie rób nic głupiego – mówię cicho – ona wydaje się być w porządku. Jest miła i taka ładna! - wzdycham z lekką zazdrością. Panna Verdi prezentuje się nieskazitelnie. Gdyby nie te blizny na plecach pomyślałabym, że nie jest realna, wydaje się aż zbyt perfekcyjna.

Rosa chyba wyczuwa, że Cay rozbiera ją wzrokiem, ponieważ w pewnym momencie unosi twarz tak, że również patrzy mężczyźnie prosto w oczy. O ile przed chwilą się uśmiechała, o tyle gdy łapie kontakt wzrokowy z młodszym Stewardem, robi się wręcz śmiertelnie poważna. Jestem trochę zaskoczona, bo tym razem nie ucieka spojrzeniem od narzeczonego, a dłuższą chwilę na niego spogląda, tak jakby rzucała mu jakieś wyzwanie. Przerywa kontakt dopiero, gdy jedna z partnerek braci Verdi coś do niej mówi.

- Jest zachwycająca – odpowiada cicho Cay. W pierwszej chwili nawet mam wrażenie, że mówi do siebie – ma idealne ciało. Nawet dupa Karen nie umywa się do tej Rosalie.

Przygryzam wargę, żeby się nie roześmiać na taki „komplement" dla blondynki, gdyż Cayden cały czas zachowuje pełną powagę.

- Znałem kiedyś taką jedną, perfekcyjną kobietę. Wyglądała, jakby była wyrzeźbiona ręką najlepszego artysty. Nie miała ani jednej wady – zaczyna opowiadać. - Przynajmniej na początku tak myślałem. Potem okazało się, że była głupią kurwą, jak i inne podobne jej idealne panny zbogatych rodzin. Ja wtedy też byłem głupi. Dałem się nabrać na piękne ciało, które kryło w sobie paskudne wnętrze. Nigdy więcej nie dam się oszukać, nikomu. - Zarzeka się twardo. 

Nie spodziewałam się takiego wyznania z jego strony, a i zachowanie mężczyzny trochę mnie niepokoi. Zniknął gdzieś wesoły Cay, a na jego miejsce pojawił się ten ironiczny i poważny facet. W tym momencie był tak podobny do Collina, że aż musiałam zamrugać kilka razy, gdy to do mnie dotarło.

Nie, żebym była ślepa – bracia Steward mieli wiele wspólnych cech jeśli chodzi o wygląd, ale zawsze zachowywali się inaczej. Teraz jednak jeszcze bardziej widoczne było to, że są z jednej rodziny.

- Poczułeś się zraniony? - pytam. Młodszy Steward nie przestaje wpatrywać się w Rosalie. Nie jest to jednak miłe spojrzenie.

- Raczej wykorzystany. W gruncie rzeczy nigdy nie byłem dla niej ważny. Dałem jej wszystko, co najlepsze i zrobiłbym dla niej wszystko, ale tak naprawdę nie znaczyłem nic.

Odwraca się do mnie i wykrzywia usta w niewesołym uśmiechu.

- Mieszkała w mojej sypialni, a przystawiała się do Collina. Byłem tylko drogą do celu, a ona chciała rządzić.

Zakrywam usta dłonią, bo nie spodziewałam się czegoś takiego. Tamta kobieta była okropna! Jak mogła tak potraktować Caydena! Jak w ogóle mogła wchodzić między braci, przecież każdy widzi, że są z sobą bardzo zżyci...

Nie mogę patrzeć na smutek Caya, bo i mi robi się bardzo przykro. Odrywam dłoń od twarzy, żeby zakryć nią rękę mojego rozmówcy.

- To straszne... - dodaję cicho – ta dziewczyna była zła i zachowywała się karygodnie! Bardzo ci współczuję, że na nią trafiłeś.

- Nie każdy ma takie szczęście, żeby trafić na taką niewinną sarenkę – w końcu zaczyna się weselej uśmiechać – dobrze, że mój Col cię ma, Ayleen. Jesteś jedyna w swoim rodzaju.

Chcę zabrać dłoń z jego ręki, ale nie pozwala mi, bo chwyta ją i nie puszcza. Rzuca szybkie spojrzenie w stronę stołu Verdi, ale zaraz wraca nim do mnie.

- Słyszysz? - pyta nieoczekiwanie.

Spoglądam na niego z dezorientacją. Słyszę wiele rzeczy: rozmowy, śmiechy, stukot naczyń, brzdęk kieliszków...

- Coś konkretnego mam słyszeć?

Cay zaskakuje mnie, bo nagle energicznie wstaje. Przez to, że cały czas trzyma moją dłoń w swojej i ja zostaję podciągnięta do pozycji stojącej.

- Nasza piosenka – rzuca lekko. Nie wygląda, jakby jeszcze przed chwilą zwierzał mi się z czegoś przykrego.

- To my mamy jakąś piosenkę? - dziwię się, ale posłusznie idę z nim na parkiet.

- Teraz już mamy – dodaje wesoło. Uśmiecham się na to stwierdzenie. Cay ma pomysły... a do tego świetnie tańczy! Utwór jest wyjątkowo krótki, ale tak dobrze się bawię z Caydenem, że tańczymy jeszcze kolejne trzy kawałki. Dopiero, gdy wracamy na swoje miejsce, orientuję się, iż wszyscy bracia Verdi mordują nas wzrokiem, jakbyśmy zrobili coś złego.

- Cay... - zaczynam – mężczyzna odprowadza mnie na miejsce, ale nie siada, tylko szykuje się, aby gdzieś iść.

- Tak, gwiazdeczko? - pyta, jakby nie wiedział o co chodzi.

- Czy ty właśnie przetańczyłeś ze mną piosenkę, która była zarezerwowana dla twojej narzeczonej? - mrużę podejrzliwie oczy.

- Nie wiem, o czym mówisz. Tego kilkudziesięciosekundowego kawałka nie można było nazwać piosenką dla narzeczeństwa, orkiestra nawet dobrze nie zaczęła, a już był koniec. Nie mogę aż tak zaniedbywać mojej drogiej Różyczki. Mam pozwolenie na tylko jeden taniec z nią, więc musi to być coś wyjątkowego – puszcza mi oczko i odchodzi. 

Po drodze przystaje na chwilę przy organizatorce przyjęcia i coś jej mówi. Kobieta kiwa głową, a następnie opuszcza Caya i idzie w stronę parkietu.

Skupiam się na młodszym z braci Steward. Zaczynam się martwić o jego instynkt samozachowawczy, bo jak gdyby nigdy nic podchodzi do rodziny Verdich i wyciąga dłoń do Rosalie. Cierpki grymas na twarzy dziewczyny wyraźnie wskazuje, iż ta nie chce nigdzie z nim iść. Ostatecznie podnosi się z miejsca, ale udaje, że nie zauważa dłoni Caya. Mija go kierując się na parkiet.

Cayden nie byłby sobą, gdyby tak łatwo się poddał. Rusza szybkim krokiem za Rosą. Zanim dziewczyna zdąża zareagować, łapie ją za dłoń i mocno przytrzymuje, a następnie tak przyspiesza kroku, że to ona musi za nim teraz biec.

- Żeby nie wyszło z tego coś złego – mówię sama do siebie. Nie spuszczam wzroku z narzeczonych. Rosalie stoi tyłem do mnie, więc głównie skupiam się na Cayu. Mężczyzna cały czas wpatruje się w swoją towarzyszkę. Na jego ustach błądzi charakterystyczny, wredny uśmieszek. 

Gdy rozbrzmiewają pierwsze nuty utworu „Unchained Melody", Steward kładzie dłoń na ramieniu Rosy i bardzo powolnym ruchem przesuwa ją na plecy, a potem aż na talię dziewczyny. Nie widzę jej miny, ale podejrzewam, że nie jest zadowolona z tego powodu, bo wyraźnie się spina. Kątem oka spoglądam na panów Verdi – wszyscy jak jeden mąż krzyżują ręce na piersiach i mordują Caydena wzrokiem.

Znam piosenkę, którą w tym momencie gra orkiestra, ale po trzecim powtórzeniu tej samej zwrotki, zaczynam nabierać pewnych podejrzeń. Rosalie chyba, też. 

Cay okręcił ją tak, że teraz mogę widzieć jej twarz, a przede wszystkim wściekłe błyski w oczach. Dziewczyna twardo spogląda na swojego narzeczonego. Nie spuszcza spojrzenia nawet na chwilę. Cayden z kolei przyciąga ją do siebie znacznie bliżej, niż wymaga tego taniec. W pewnej chwili nawet tak się nachyla, że opiera policzek o skroń Rosy. Gdyby nie to, że znam ich historię, mogłabym pomyśleć, iż naprawdę wyglądają na zakochanych.

Po prawie kwadransie orkiestra przestaje grać, ale Cay nie chce tak szybko wypuścić narzeczonej z objęć. Nawet coś jej mówi, ale ona wtedy wręcz odskakuje od niego. Wyraźnie widzę, jak bardzo zaróżowiły się jej policzki i jak mocno błyszczą oczy dziewczyny. Zaciskam mocniej dłoń na serwetce, bo obawiam się problemów, na szczęście panna Verdi potrafi szybko zapanować nad swoją złością i dosłownie chwilę później jej twarz znów jest neutralna. Rosa kiwa głową Caydenowi, jakby dziękowała za taniec i odchodzi w stronę swoich bliskich, a Steward wraca do mnie.

- To było wredne – wytykam mu od razu. Spogląda na mnie pobłażliwie.

- Od kiedy taniec z narzeczoną jest wredny? Poczekaj, aż przyjdzie Col. Wtulisz się w niego i nie będziesz chciała go puścić, jak i ja moją piękną Różyczkę.

- To nie to samo – kręcę głową. Przecież mnie i Collina łączy coś innego...

- Nie? -udaje, że jest zdziwiony – a dlaczego to nie to samo?

Nie umiem mu tego wytłumaczyć, ale też i nie chcę. To prywatne sprawy, a do tego dość skomplikowane. Sama jeszcze za bardzo nie wiem, na czym stoję i jak to dalej rozegrać, żebym już więcej nie cierpiała.

- My nie jesteśmy zaręczeni i nasza relacja jest dość nieformalna... - wyjaśniam cicho. Tak bardzo nieformalna, że spisaliśmy ją na umowie, ale tego już nie dodaję. Nie musi wiedzieć wszystkiego...

- Wiesz, że to można szybko zmienić. Szepnę słówko Collinowi i zobaczysz, jak szybko zadziała. Alexis znowu będzie miała pełne ręce roboty... - uśmiecha się znacząco – znaczy palce, oczywiście.

Wspomnienie o dziewczynie ze sklepu jubilerskiego momentalnie psuje mi humor. Nie chcę, żeby mój partner kontaktował się z nią w jakiejkolwiek sprawie. Nie potrzebujemy jej pomocy w wyborze pierścionka, sami...

Potrząsam głową.

„Ogarnij się Ayla, bo coraz gorzej z tobą. Chyba ta zaręczynowa otoczka za bardzo na ciebie działa. Collin to nie kandydat na męża, nie będzie żadnego pierścionka" – mówię sobie w myślach.

Gdy Cay opuszcza mnie na chwilę, bo wychodzi zapalić, łapię się na tym, że tęsknię za moim partnerem. Cały czas siedzi gdzieś z tym cholernym Verdim i pewnie dyskutuje o jeszcze bardziej cholernej umowie.

Myślę też o Caydenie i tej kobiecie, która go oszukała. Zastanawiam się, czy Rosa też byłaby taka niegodziwa? Nie znam jej, ale jak na razie robi dobre wrażenie. Ma jednak jakąś tajemnicę. Ciekawe, czy Cay nie zostanie znowu skrzywdzony... To byłoby straszne!

Mimo że jest bardzo kontrowersyjny i przez większość czasu czuję się niepewnie w jego obecności, to są takie momenty jak dziś, gdy otwiera się na mnie i wtedy wydaje mi się, że mogłabym go polubić, jak takiego starszego, denerwującego i zawsze wesołego brata, bo tak naprawdę nie jest zły.

Nie potrafię ukryć uśmiechu, kiedy w końcu do restauracji wchodzi mój mężczyzna. Nie mam pojęcia, dlaczego ostatnio jestem taka sentymentalna, ale w tym momencie mam ochotę przytulić się do niego i rozpłakać, ale przecież nie dzieje mi się nic złego, ani nikt mnie nie krzywdzi. Tak jakoś... chcę być blisko niego. Chcę, żeby się o mnie zatroszczył. Żeby gładził mnie po plecach i całował po włosach tak, jak to lubię.

Collin zauważa niepewny wyraz mojej twarzy. Gdy przysiada się do mnie, od razu kładzie dłoń na mojej ręce i delikatnie ją ściska.

- Co się dzieje, skarbie? - pyta poważnym tonem. Kręcę głową, żeby odgonić łzy. W tym właśnie problem, że nic się nie dzieje, a ja reaguję idiotycznie. Nie mam żadnego usprawiedliwienia na swoje zachowanie.

- Wszystko jest w porządku. Chyba jestem trochę zmęczona podróżą i tym wszystkim – odpowiadam. W zasadzie nie kłamię, naprawdę czuję, że moje baterie już się rozładowały. Ostatnie zarwane noce dawały o sobie znać.

- Chcesz pójść wcześniej do pokoju? Mogę cię zaprowadzić. Niestety muszę zostać tu do końca, a to pewnie jeszcze chwilę potrwa – wyjaśnia.

Chciałabym pójść do pokoju, ale nie sama. Przecież bez niego i tak nie zasnę...

- Nie chcę do pokoju – mam wrażenie, że zachowuję się jak naburmuszona nastolatka, która nie wie, o co jej chodzi. Totalnie tak się właśnie czuję.

- Chciałabyś zatańczyć? - proponuje niespodziewanie. Mój chwilowy marazm znika. Patrzę na niego uważnie, bo boję się, że się przesłyszałam.

- Myślałam, że ty nigdy nie tańczysz – w klubie w prawdzie zszedł na parkiet, żeby chwilę się ze mną pobujać, ale na dobrą sprawę nic więcej nie robiliśmy.

- To prawda. Nie ma jednak takiej rzeczy, której nie chciałbym robić z tobą.

Wierzę mu. Wierzę mu we wszystko, dlatego też zgadzam się na taniec. Gdy tylko znajdujemy się na parkiecie, wtulam się w ciało mojego mężczyzny, a on opiera swój policzek na mojej skroni w podobny sposób, jak robili to Cay i Rosa. Wzdycham z lubością. Na reszcie mam go przy sobie. Mogę się rozkoszować jego ciepłem, oszałamiającym zapachem wody kolońskiej od którego jestem uzależniona, jego dotykiem.

- Podoba ci się piosenka? - pyta mnie w pewnym momencie. Tańczymy powoli, bo w zasadzie bardziej skupiamy się na sobie, niż na otoczeniu. Odsuwam się na chwilę od Collina, ale tylko po to, żeby patrzeć w jego ciemne tęczówki.

- Jest piękna. Może być nasza?

- Oczywiście. Jest tylko nasza, skarbie – odpowiada cicho. Nachyla się, żeby złożyć bardzo delikatny pocałunek na moich ustach.

Muszę w końcu spojrzeć prawdzie prosto w oczy.

Przepadłam. Całkowicie.  

💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕💕

Za niecałe 2h czwartek, więc wrzucam czwartkowy rozdział :) Do piątku lub soboty :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro