33 Ten wstrętny pasztet
Ayleen
Gdy Collin wychodzi z sypialni, cały czas myślę o tym, co powiedział. Nie mogę uwierzyć w to, że Nadine byłaby zdolna do zabójstwa. Przecież znam ją od czterech lat i na pewno zauważyłabym, gdyby jakoś dziwnie się zachowywała.
Do tego jeszcze doktor Cooper... nie dalej jak trzy miesiące temu widziałam ich na balu w domu senatora i nie wyglądali, jakby byli skonfliktowani. Nie podchodziłam wtedy do lekarza, ponieważ Collin nie puszczał mnie nawet na chwilę – nie licząc tej nieszczęsnej łazienki – a nie chciałam rozmawiać z medykiem przy Stewardzie, w końcu byli „kumplami od dziwek".
Starzec w kamienicy twierdził, iż Naddie jest żoną Coopera. Nie byłoby to dla mnie zaskoczeniem, w końcu spędzała z nim naprawdę wiele czasu. Wydaje mi się, że poznała go wtedy, gdy i ja z mamą, ale nie mogę być tego tak na sto procent pewna, w końcu dziewczyna miała praktyki w szpitalu, kiedy ja jeszcze byłam w liceum.
Po „karze" Collina czuję się... niespodziewanie dobrze. Gdyby nie informacja o lekarzu, pewnie chodziłabym z uśmiechem przez cały dzień, bo napięcie, które się we mnie kumulowało od kilku dni teraz zniknęło. Nie chodzi mi tylko o napięcie seksualne, choć ono było chyba najbardziej denerwujące, ale ogólnie o wszystko: Allana, Kirka, Caydena, moją relację z Collinem... Chwilowo czuję się spokojna, choć gdzieś tam w głowie cały czas tłucze mi się niepokojąca myśl o Nadine i Cooperze. Czyżby bratowa była do tego zdolna? Czy naprawdę była inna, niż myślałam?
Przykładam dłoń do ust, bo nachodzi mnie pewna bardzo niepokojąca myśl.
Nadine zostawiła moją mamę i gdzieś wyjechała. Starzec z kamienicy twierdził, że mama upadła i nie była w stanie wstać. A co jeśli... Naddie coś jej zrobiła? Jeśli wypadek w łazience nie był wypadkiem, tylko celowym działaniem mojej bratowej?
- To niemożliwe – mówię sama do siebie. Nadine uwielbiała mamę, zresztą z wzajemnością. Często miałam wrażenie, iż to Naddie jest ulubienicą, a ja jedynie złem koniecznym. Dziewczyna nie posunęłaby się do czegoś takiego. To po prostu abstrakcja.
Otrząsam się z ponurych rozmyślań i wychodzę z sypialni. Chcę dyskretnie wrócić na piętro Caydena, żeby zabrać z pokoju mój piękny bukiet i te cholerne wibratory. Wolałabym, żeby Jane ich nie znalazła...
Udaje mi się to, co zaplanowałam: Cay nie czai się za żadnym rogiem, a sypialnia obok tej jego nie została jeszcze wysprzątana po mojej karze, więc szybko zgarniam kwiaty i pudełko z zabawkami, żeby zanieść na wyższe piętro. Sprzątaczka pewnie niedługo tu przyjdzie, ale na razie zajęta jest przygotowywaniem jadalni na dzisiejszą uroczystą kolację.
Gdy myślę o zbliżającym się wieczorze, uświadamiam sobie, iż w zasadzie mam ochotę na szybki lunch. Nie chcę kręcić się po kuchni, która pracuje dziś na pełnych obrotach, dlatego proszę Vanessę o przyniesienie mi czegoś do sypialni.
Następne kilka godzin spędzam na przygotowaniach siebie i w zasadzie odpoczywaniu. Trochę poczytałam, trochę pokręciłam się po piętrze. Ostatecznie wylądowałam w wannie pełnej pachnącej piany.
Collin nie przychodził na górę przez ten czas, musiał być zajęty. Sprawa Coopera trochę go ruszyła. Wspomniał, iż będzie bardziej musiał przyjrzeć się Nadine, bo ja w zasadzie mogłam mówić mu o niej tylko od momentu, w którym ją poznałam. Nie za wiele wiedziałam o przeszłości bratowej, bo nigdy specjalnie mi się nie zwierzała.
Mówiła jedynie, że jest jedynaczką, a rodzice zmarli, gdy skończyła osiemnaście lat i od tamtej pory dbała sama o siebie. Mama zawsze podkreślała, iż Naddie jest idealna i bardzo dzielna, skoro tak świetnie sobie radzi, a do tego studiuje trudny kierunek. Podobały się jej ambicje synowej, ale jednocześnie nie była chętna, żebym ja też poszła na studia.
Może nie miałam wybitnych wyników, ale egzaminy końcowe w liceum zdałam w miarę dobrze. Koleżanki z dużo niższą liczbą punktów podostawały się na wybrane przez siebie uczelnie, dlatego też miałam nadzieję, że i mi się kiedyś to uda. W końcu dlatego zaczęłam pracować u Brandona – chciałam mieć swoje pieniądze na dalsze kształcenie, gdyż mama od razu zastrzegła, że nic mi nie da. Pomagała, ile mogła, ale studia w moim przypadku były dla niej fanaberią i stratą czasu.
Z chęcią za to widziałaby Tonego na uniwersytecie, ale brat miał inny pomysł na życie: lubił pracę w warsztacie, a do tego raz na jakiś czas się ścigał, więc nie narzekał na brak zajęć.
Nawet się nie obejrzałam, a musiałam zejść na dół, żeby wziąć udział w kolacji. Collin przyszedł do sypialni dosłownie pół godziny wcześniej, ale potrafił się szybko ogarnąć.
To niesprawiedliwe, że facetom wystarcza chwila i wyglądają świetnie, a kobiety mogą spędzić pół dnia na przygotowaniach, a efekt będzie co najwyżej poprawny.
Mężczyzna oczywiście chwali mój wygląd. Podkreśla, że jestem idealna i zachwycająca. Jest mi bardzo miło słuchać te wszystkie uprzejme słowa. Nie sądzę, żeby kłamał, czy starał się mnie zwodzić. On chyba naprawdę tak myśli.
Spoglądam na nasze odbicie w lustrze, gdy tak stoimy ramię w ramię w windzie. Collin łapie moje spojrzenie. Obejmuje mnie dłonią w talii i przysuwa się, żeby złożyć delikatny pocałunek na mojej skroni.
- Jak się czujesz? - pyta. Podejrzewam, iż nawiązuje do tego, co robiliśmy wcześniej, choć w zasadzie pytał mnie już o to dziś kilka razy.
- Trochę zestresowana twoimi gośćmi, ale jakoś przeżyję – odpowiadam.
- Nie miałem na myśli kolacji, Ayleen. Zastanawiam się, czy wszystko w porządku między nami – precyzuje – czy nic cię nie boli? Czy może coś cię niepokoi w związku z tym, co działo się w sypialni?
Ech... zadaje trudne pytania.
- Nic mnie nie boli. Między nami jest umowa i tego się trzymajmy – dodaję obojętnym tonem. Widzę, że nie podoba mu się ta odpowiedź, ale nie jestem gotowa udzielić mu innej.
Nasza relacja zmienia się bardzo szybko i to raczej nie tak, jakbym chciała. To miał być tylko czasowy układ, a Collin zachowuje się, jakby chciał czegoś więcej. Nie jestem gotowa na nic takiego. Głupie serce oczywiście wyrywa się do pomysłu powrotu do poprzedniej relacji i wybaczeniu mężczyźnie przykrych słów o zabiciu mnie, ale tak naprawdę cholernie się tego boję. Co, jak znowu mu się odmieni? Jak nagle stwierdzi, że jednak nie jestem mu potrzebna? Co, gdy Cay będzie próbował mnie skrzywdzić? Collin stanie między mną, a własnym bratem?
Na razie jednak muszę porzucić te dywagacje i skupić się na uroczystej kolacji.
Pracownice naszego domu idealnie przygotowały jadalnię: nie sądziłam, że stół może wyglądać aż tak elegancko! Co prawda, zawsze stały na nim świeże kwiaty, ale teraz blat wręcz tonie w bukietach. Do tego w wielu miejscach stoją wysokie świece wetknięte w kryształowe świeczniki. To chyba był jakiś motyw przewodni całej kolacji: szkło, biel i błysk, gdyż nawet zastawa, serwetki i pozostałe elementy dekoracyjne zostały do tego dopasowane.
Cieszę się w głębi ducha, iż udało mi się wpasować w klimat, ponieważ założyłam białą, długą do kostek sukienkę z dość pokaźnym rozcięciem na udzie. Na szczęście tak się układała, iż widoczna jest zewnętrzna część nogi i nawet, gdy siedzę, nie można zauważyć moich blizn. Dobrałam do niej biżuterię z białego złota, którą Collin podarował mi jeszcze wtedy w maju, tak bez okazji. Jedynym elementem niepasującym do stylizacji jest bransoletka, którą cały czas noszę, ale mam do niej sentyment, bo dostałam ją na urodziny i tak jakoś... chcę ją mieć na nadgarstku. Tak po prostu.
Steward zajmuje swoje stałe miejsce u szczytu stołu. Po jego prawej przygotowano nakrycie dla mnie, a po lewej dla Caydena, co mnie nie zaskakuje – zawsze tak siadamy. Rzucam okiem na osoby, które zajmują pozostałe krzesła. Oczywiście wcześniej każdy wita się z braćmi Steward, a także... ze mną. Jestem zaskoczona, ponieważ niektórzy z gości przynoszą mi kwiaty, jak to mówią „dla pani domu"... Jakoś tak mimowolnie uśmiecham się na to stwierdzenie.
- Mówiłem, że to twoja rola? - pyta mnie Cay, gdy w końcu zajmuję miejsce przy stole. Po mojej prawej siedzi starszy mężczyzna, z tego co wyłapałam z jego rozmowy z Collinem, jest jakimś profesorem i kolekcjonuje monety, a także wystawia niektóre okazy. Nie zaczepia mnie, zresztą mój partner bardzo pilnuje, żeby nikt za bardzo mnie nie zagadywał. Wszyscy traktują mnie z szacunkiem, więc nie mogę się czegoś czepiać. Jest dobrze.
- Mówiłeś – uśmiecham się nieśmiało do Caydena. W dalszym ciągu nie wiem, jak wygląda sytuacja między nami. Mężczyzna zachowuje się standardowo: rzuca głupie żarciki i flirtuje ze wszystkimi kobietami obecnymi w pomieszczeniu, bez zwracania uwagi na ich partnerów i mężów, a i do mnie czasami puszcza oczko i w zasadzie mogłoby się wydawać, iż jest tak, jak miesiąc temu. Może jestem zbyt wyczulona, ale zauważam, iż młodszy z braci bardzo często się mi przygląda i to też wtedy, gdy myśli, iż tego nie widzę.
- Miałem rację. Col chce tylko ciebie, gwiazdeczko. Mimo wszystko, chce tylko ciebie... - dodaje z zastanowieniem. To jest jeden z tych momentów, które wskazują mi, iż nie wszystko jest tak, jak w maju. Niektóre komentarze Caya sugerują, iż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kim jestem... Ciekawe, kiedy zacznie robić mi problemy z tego powodu?
- To prawda – potwierdza Collin. Rzuca przy tym dość ostre spojrzenie bratu. A może mi się tak tylko wydaje? - Ayleen jest moją partnerką, a dom, w którym mieszkamy jest tak samo jej, jak i mój. To nasze wspólne miejsce, więc logiczne jest to, że moja dziewczyna jest panią domu. Nie wyobrażam sobie nikogo innego na tym miejscu – mężczyzna kładzie swoją dłoń na mojej i delikatnie mnie ściska – to miejsce Ayleen. - Mówi spoglądając na mnie.
Wie, że lubię tę rezydencję. Lubię jej otoczenie i las okalający teren. Przyzwyczaiłam się do pracowników i wszystkich polubiłam. Gdy tak mówi o tym, że to nasz dom... robi mi się naprawdę miło.
To pewnie głupie, ale jednocześnie bardzo kuszące. Nazywać coś „naszym", a nie tylko jego.
Niestety mój dobry humor ulatuje, kiedy okazuje się, iż puste miejsca obok Caya było dla White'a i jego żony, a z racji pogrzebu mężczyzny i żałoby, jako delegacja z rodziny White przyszła... cholerna Camille, jakby nie było szwagierka denata. Cholerna i cholernie dobrze wyglądająca Camille...
Nie mogę oderwać wzroku od jej dopasowanej sukienki, która perfekcyjnie eksponuje obfity biust dziewczyny. Ostatnio oczywiście zauważyłam, że mój też się poprawił, nawet musiałam sobie zamówić staniki w większym rozmiarze, ale to nic dziwnego, bo trochę przesadzam z jedzeniem. Domyślam się, iż to przez to, że na początku czerwca miałam trudną sytuację i wtedy prawie nic nie jadłam. Mój organizm jeszcze nie doszedł do siebie po tamtej głodówce.
Wiem, że w końcu będę musiała ograniczyć ciasta Augustine, ale na razie ciężko mi to idzie. Fakt, przytyłam w cyckach, ale tylko w nich. Reszta ciała pozostaje taka, jaka była, co mnie cieszy. Choć z drugiej strony, może, gdybym zauważyła zmianę na liczniku wagi, to w końcu zmotywowałabym się do ćwiczeń?
Przez ten tydzień, gdy mieszkałam na ulicy, schudłam dwa kilogramy. Ważyłam się zaraz po przybyciu do Stewarda, więc zdaję sobie z tego sprawę, że w ciągu ostatniego miesiąca moja waga wróciła do wyjściowej. Jest dobrze. Pasuje mi moje ciało. Gdy wprowadzałam się do willi w marcu, byłam o wiele chudsza, ale to też było związane ze słabą dietą i niedojadaniem. Kuchnia Augustine robi robotę.
Cami siada obok Caya. Przyszła z jakimś mężczyzną, ale przedstawiła go jako swojego kuzyna, co nie do końca mi się podoba. Wolę, żeby miała swojego faceta i przestała się przymilać do mojego.
Nie mam pojęcia, skąd we mnie taka nagła zaborczość względem Collina, ale gdy pomyślę sobie, że to Camille miałaby siedzieć u jego boku, to czuję, że robię się zła. Nie podobają mi się takie wizje...
Nie podoba mi się coś jeszcze...
Wiem, że to głupie i w zasadzie to tylko mój wymysł, ale gdy Jane zaczyna serwować przystawkę z foie gras i sosem chutney czuję, jak żołądek przesuwa mi się do gardła. Pasztet z wątróbki gęsi wygląda niepozornie i jest aromatyczny, jednak mnie ten zapach drażni na tyle mocno, że nie jestem w stanie przełknąć nawet jednego kęsa.
Co więcej: z każdą chwilą zaczynam reagować coraz gorzej. Gdy moje ciało oblewa zimny pot, a na żołądku robi się ciężko, przepraszam szybko Collina i praktycznie wybiegam z jadalni.
Dopiero, gdy pozbywam się całego lunchu z mojego żołądka, zaczynam czuć się trochę lepiej. Spoglądam w lustro. Przybiegłam do jednej z łazienek obok jadalni. Jestem blada i nawet makijaż nie jest w stanie tego ukryć.
Nienawidzę wymiotować. Na szczęście rzadko choruję na rozstrój żołądka, ale gdy już mnie złapie, to praktycznie umieram. W tym momencie to jednak nie niestrawność mnie męczy, a obrzydzenie na jakby nie było, luksusowy produkt prosto z Francji. Obrzydliwe foie gras...
- Ayleen? Możesz otworzyć?
Mogłam się domyślić, że Collin przyjdzie zaraz za mną. Wiem, że udawanie, iż mnie tu nie ma, nic nie da. Wzdycham ciężko i otwieram drzwi do łazienki.
Mężczyzna uważnym wzrokiem omiata moją twarz. Jest bardzo skupiony i poważny, tak jak zawsze.
- Co się dzieje, Ayleen? Źle się czujesz? - pyta z troską w głosie. Silę się na lekkie kiwnięcie głową. Nie chce mi się wszystkiego tłumaczyć, bo powody mojej reakcji na pasztet są dziwne, bardziej psychologiczne, niż spożywcze.
- Potrzebujesz lekarza? - docieka. Od razu protestuję.
- Potrzebuję zabrania foie gras ze stołu. Nie mogę na nie patrzeć – wyduszam z siebie. Cały czas mam niesmak w ustach po wymiotach i ogólnie, czuję iż dziś nic nie zjem. Nie mam ochoty.
- Foie gras ci nie posmakowało? - dopytuje – dobrze, każę zabrać je ze stołu. Zaraz Jane pozbiera talerze po przystawkach. Nie pozwolę na donoszenie do stołu niczego, co zawiera w sobie składnik, który ci nie odpowiada – zapewnia.
- Tu nie o smak chodzi, wiesz? - pytam cicho – tylko o sposób powstania.
Te kilka tygodni temu, gdy Vanessa przedstawiła mi menu, a ja nie wiedziałam, co to foie gras, wygooglowałam je i poczytałam trochę o produkcji tego pasztetu. Jak sobie teraz o tym przypominam, to znowu zaczyna mi się robić niedobrze.
- Zwierzęta są trzymane w klatkach i karmione sondą wprost do przełyku, żeby urosła im odpowiednia wątroba, która w normalnych warunkach byłaby oznaką choroby. To okrucieństwo! Znęcanie się nad ptactwem! Ta rurka, którą karmi się kaczki i gęsi ma ponad dwadzieścia centymetrów długości i uszkadza im przełyk! Do tego cały czas są zamknięte w ciasnych klatkach. Tuczone tylko po to, żeby po stu dniach je zabić! - czuję, jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
Już samo mówienie o tym powoduje u mnie falę mdłości. Może reaguję zbyt emocjonalnie, ale w tym momencie nie potrafię się powstrzymać.
- Są trzymane praktycznie w ciemności. Nie mogą się ruszać ani robić niczego, co robią zwierzęta na wolności. Wątroba tak im się rozrasta, iż nie mogą normalnie oddychać. Wiele państw zakazało produkcji tego cholernego pasztetu i jeśli kiedykolwiek pojawi się jakaś petycja zakazująca jego produkcję w Stanach, to będę pierwszą, która ją podpisze! - mówię podniesionym tonem. Collin od razu podchodzi i przyciąga mnie do siebie. Przytulam głowę do jego ramienia. Próbuję się uspokoić, gdy mężczyzna zaczyna mnie gładzić po plecach.
- Już nigdy tego nie kupimy, Ayleen. Jeśli sobie tego nie życzysz, to nie będziemy wspierać przemysłu znęcającego się nad zwierzętami – dodaje cichym głosem. Czuję, jak nachyla się po to, żeby pocałować mnie w czubek głowy, więc mocniej się do niego przytulam. Jest mi dobrze z nim.
- Nie kupujmy tego. Nie chcę tego widzieć.
Wystarczyło mi jedno spojrzenie na danie, żeby przed oczami stanęły mi zdjęcia z internetu. Zdjęcia, na których były męczone kaczki i gęsi. Nie byłam w stanie przełknąć nawet kawałka pasztetu. Nie, kiedy powstaje w taki sposób.
- Skontaktuję się z organizatorką zaręczyn Caydena i poproszę ją o usunięcie foie gras z memu zaręczynowego i ślubnego. Nie zobaczysz tego więcej, skarbie – zapewnia Collin. - Nie wiedziałem, że aż tak zareagujesz na jedzenie. Gdybym wiedział, nie zamawiałbym tego.
Sama nie wiedziałam, że aż tak zareaguję. Trochę zapomniałam o foie gras, bo między ustalaniem menu na kolację, a kolacją minęło wiele czasu. Dużo się też działo i po prostu wyleciało mi to z głowy. Teraz jednak, gdy zobaczyłam ten pasztet i wszystko sobie przypomniałam... No nie. Nie dam rady tego zjeść, bo od razu robi mi się niedobrze.
Wracam z Collinem do jadalni. Pod nieobecność pana domu, jego funkcję przejmuje Cay, który doskonale się czuje zagadując wszystkich gości. Muszę przyznać, że prawdziwa z niego dusza towarzystwa.
Tak jak Steward mi obiecał, na stole nie stoi nic, co przyprawiałoby mnie o mdłości, mimo to nie kuszę się na żadne danie tego wieczoru. Ograniczam się do picia wody i lekkich rozmów z osobami, które siedzą najbliżej. Oczywiście widok mizdrzącej się do Collina Camille podnosi mi ciśnienie, ale staram się nie pokazywać tego po sobie. Gdy brunetka żegna się z nami słowami „do zobaczenia na jutrzejszej licytacji" mam ochotę podejść do niej i wytargać ją za kudły. Nie robię tego tylko dlatego, iż w tym czasie wychodzą też inni goście i każdy chce się ze mną pożegnać.
***
Kolacja była długa, dlatego do łóżka kładę się grubo po północy. Collin towarzyszy mi cały czas. Od kiedy wymiotowałam w łazience, nie spuszcza ze mnie wzroku.
- To naprawdę nic takiego – mówię mu, bo zaczyna mnie denerwować, gdy kolejny raz namawia mnie na wizytę u lekarza.
- Martwię się, bo nic dziś nie jadłaś, Ayleen. Sama woda to trochę za mało. Pamiętaj o anemii. Musisz się dobrze odżywiać – poucza mnie.
- Nie chce mi się już schodzić do kuchni. Jakoś wytrzymam do rana – odpowiadam mu zgodnie z prawdą. Dobrze mi się leży w łóżku i naprawdę nie mam ochoty zmieniać tego stanu rzeczy.
- A gdybym ci coś przyniósł? - proponuje – chociaż kanapkę?
W zasadzie... kanapkę mogłabym zjeść.
- Nie ma już Augustine, Jane i Vanessy – zaznaczam. Wszyscy pracownicy, którzy nie mieszkają w rezydencji, wrócili do swoich domów. W budynku jesteśmy tylko my i ochrona. Nawet Cay zabrał się do siebie, bo jak twierdził, ma pewne towarzyskie zobowiązania. Podobno jednak nagrał film z dziewczynami z Alaski, które umieją robić sztuczki ze stopami i zamierza nauczyć tego swoje koleżanki...
- Wiem – Collin podchodzi do drzwi – poradzę sobie, Ayleen. Umiem zrobić kanapkę dla mojej dziewczyny.
Rzeczywiście, umie. Zrobił mi taką, jaką lubię: z indykiem i ogórkiem. Nawet o rukoli pamiętał i pomidorkach koktajlowych. Zna mnie lepiej, niż się spodziewałam.
Mimo wszystko musiałam być głodna, bo zjadłam kanapkę ze smakiem.
- Dziś kilka razy powiedziałeś, że jestem twoją dziewczyną – zauważam pół godziny później, gdy leżę wtulona w jego ciepłe ciało i zaczynam zasypiać. Collin obejmuje mnie, jak każdej nocy od kiedy nie udajemy, iż znajduję się w jego ramionach przypadkiem. Jedną ręką gładzi moje plecy, a policzek przytula do mojej głowy. - A wcześniej mówiłeś, że jestem twoją kobietą...
- Jesteś moim wszystkim, Ayleen. - Odpowiada od razu. Uśmiecham się łagodnie sama do siebie. Mężczyzna na szczęście tego nie widzi.
Pewnie nie powinnam chcieć być jego, ale chcę. Tak samo jak chcę, żeby on był mój. Tylko mój. Uśmiech znika z mojej twarzy gdy przypomina mi się Camille. Za kilkanaście godzin znowu się spotkamy. Znowu będzie wachlowała rzęsami przy Collinie i nachylała się tak, żeby tylko wyeksponować przy nim cycki.
Przed zaśnięciem postanawiam sobie coś ważnego.
Czas się definitywnie rozprawić z Cami i pokazać jej, że Steward nie jest dla niej...
👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro