Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30 Poważne problemy

- Oszalałeś! - Krzyczy Collin do brata – nie strasz jej!

Od razu też mocno mnie obejmuje i przyciska dłonią moją głowę do swojej szyi. Oddycham głęboko, żeby się uspokoić. W ramionach Stewarda czuję się bezpieczna. Wierzę, że nigdy by mnie nie skrzywdził i nie da tego zrobić nikomu.

- Skąd mogłem wiedzieć, że aż tak zareaguje? - Odpowiada Cay z wyraźną kpiną w głosie – myślałem, że nasza gwiazdeczka już trochę zahartowała się w pojebanych akcjach, w końcu mieszka z tobą i zapewne niejedno widziała – dodaje.

- Ayleen nie ogląda moich pojebanych akcji, bo nie musi. - Cedzi Collin. Wtulam się w ciepłe ciało i wyraźnie czuję, jak szybko unosi się jego klatka piersiowa. Jest zły i to tak naprawdę zły.

- To jak niby ma z tobą wytrzymać, gdy nie będzie znała całej PRAWDY o tobie? - Pyta Cayden – może czas przestać głaskać ją po główce, tylko pokazać z czym przyjdzie jej się mierzyć.

Powoli odrywam się od mojego partnera i odwracam twarz w stronę drzwi. Serce dalej bije mi jak oszalałe, ale tłumaczę sobie, że to przecież nic strasznego. To tylko... głowa. Odcięta i zakrwawiona, jednak w tym momencie na pewno niegroźna.

- Jak niby łeb łosia ma pokazać z czym przyjdzie się jej mierzyć? - docieka Collin. W zasadzie pomyślałam o tym samym. Nigdy wcześniej nie widziałam zabitego zwierzęcia, które do tego zostało pozbawione tułowia. Nie spodziewałam się, że pierwszy raz będzie... w sypialni Stewarda.

- Przecież mieszkacie w lesie. Kto wie, co chodzi po tych krzakach – odpowiada lekko Cay. Uśmiecha się, gdy zauważa, iż na niego zerkam – miałem zamiar zastrzelić jakąś sarnę, ale obawiałem się, że możesz to odebrać zbyt personalnie, Ayleen. Jak pewnego rodzaju groźbę... - mówi powoli.

- Nie ma powodu, żebyś groził Ayleen. Jest moją partnerką, dobrze o tym wiesz – zastrzega od razu Collin. - Jest nietykalna dla każdego. Osobiście zapewniam jej ochronę – podkreśla twardo.

Bracia przez dłuższą chwilę mierzą się niepokojącymi spojrzeniami. Nic nie mówią, przynajmniej werbalnie, choć mam wrażenie, że porozumiewają się między sobą bez słów.

Gdy dochodzę do wniosku, iż chyba nigdy wcześniej nie widziałam aż tak poważnego Caya, ten zaczyna się wesoło śmiać, jakby to, że przed chwilą walczył na spojrzenia z bratem, nie miało miejsca.

- Oczywiście, że to wiem. Ayleen jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Nie ma takiej drugiej na świecie. - Młodszy z braci wreszcie przerywa ciszę.

- Dokładnie. Moja partnerka jest najważniejsza. Cieszę się, że rozumiesz.

- Przecież nie jestem ślepy, Col. Ani głupi... - rzuca enigmatycznie Cayden.

- Nigdy tak o tobie nie myślałem – stwierdza od razu jego starszy brat.

- Nie? - dziwi się młodszy Steward, ale mam wrażenie, iż to tylko taka poza – mam trochę inne wrażenie, ale to może przez to, że ostatni miesiąc spędziłem na jakimś wypizdowie bawiąc się w biwak i ganiając cienie. Chyba już zapomniałem jak to jest, gdy żyje się w społeczeństwie – wzdycha teatralnie – tylko cholerne zwierzęta mi towarzyszyły, dlatego pewnie i ja przy nich zdziczałem.

Gdybym tak bardzo się go nie bała, to chyba parsknęłabym śmiechem. Cay myśli, że wcześniej to był „cywilizowany"? Jakoś tak mam zupełnie inne zdanie na ten temat.

- To dlatego zabiłeś jedno z nich? - dopytuje Collin. Spogląda na łeb łosia z zastanowieniem.

- W zasadzie to ten tu – Cay kiwa głową w stronę zwierzęcia – wylazł mi wczoraj na drogę i nie chciał zejść. Trąbiłem, krzyczałem, ale jebane bydle było uparte, a do tego wkurzyło się i chciało staranować mój samochód. Nie mogłem do tego dopuścić... Nie lubię, gdy ktoś mnie atakuje. Chyba nie lubię tego tak samo mocno, jak kłamstwa. - Dodaje spoglądając na brata z lekkim uśmieszkiem, jednak jego oczy pozostają zimne i skoncentrowane na Collinie.

- To dobrze, bo ja również nienawidzę kłamstwa – podkreśla mój mężczyzna.

Mimowolnie zaczynam drżeć, gdy niepokojące spojrzenie Caydena przenosi się na mnie.

- Naprawdę nie chcesz ode mnie prezentu, gwiazdeczko? Obcinałem mu łeb z myślą o tobie...

- Nnniee... - wyduszam z siebie – nie przepadam za... łosiami.

- Wolałabyś jelenia? Albo... sarenkę? - Dopytuje.

Od razu kręcę głową.

- Wolałabym, żeby zwierzęta leśne spokojnie żyły sobie w lesie – wyznaję cicho.

Cay kręci głową z udawanym niezadowoleniem.

- Dobrze. Zabiorę do siebie i zawieszę w sypialni, którą przygotowałem dla Różyczki. - Mówi – ona dostała już jedną głowę od Collina i drugą namalowaną na moim obrazie, więc łeb łosia pewnie nie zrobi jej różnicy. Myślę, że zawieszę go nad jej łóżkiem – zastanawia się młodszy z braci.

Muszę szczerze przyznać, iż naprawdę jest mi szkoda Rosalie. Jej małżeństwo będzie... wyzwaniem.

- A ja myślę, że musimy poważnie porozmawiać o twoich prezentach dla mojej Ayleen – zaznacza Collin.

Cay zaczyna się śmiać.

- Twoja Ayleen... - zaczyna, ale w pewnym momencie urywa. Jego śmiech cichnie, a na twarzy pojawia się zaskoczenie. - O kurwa.

Nie rozumiem, co się dzieje. Rzucam niepewne spojrzenie mojemu facetowi. Collin jest jak zwykle poważny i nie sposób odczytać czegokolwiek z jego miny.

Cayden wwierca się we mnie swoimi ciemnymi oczyma. Uśmiecha się przy tym ironicznie.

- Gdybym wcześniej wiedział o twoich perwersyjnych zachciankach seksualnych, to bardziej starałbym się uwieść cię, gwiazdeczko. Staruszek Col nie miałby przy mnie szans – dodaje.

Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, przynajmniej nie w pierwszej chwili. Gdy mężczyzna unosi wzrok ku górze, zaczynam łapać, o co mu chodzi.

Lustro.

Cholera.

Robi mi się wybitnie głupio. Od razu też czuję, jak moje policzki pokrywają się rumieńcem.

- Skąd wiesz, że to zachcianki Ayleen? - pyta spokojnie Collin – może to moje zachcianki.

Oczywiście, że Cay nie wierzy. Kręci głową i uśmiecha się wesoło.

- Znam cię od trzydziestu lat, Col. Ty nie lubisz patrzeć na swoje odbicie nawet wtedy, gdy się golisz, więc co tu mówić o seksie przy lustrze. To na pewno nie jest twoja zachcianka... To nasza dziewczyna lubi patrzeć... proszę, proszę... - kiwa delikatnie głową.

- To prawda – zbieram się na odwagę, choć mój głos jeszcze trochę drży – lubię patrzeć na mnie i na Collina. Nie wydaje mi się, żeby było to coś złego. Nikogo przy tym nie krzywdzę – wyjaśniam spokojnie.

- Nikogo nie krzywdzisz... - powtarza po mnie Cayden – no tak. Ty jesteś naszą grzeczną dziewczyną. Grzeczną, posłuszną i miłą. Prawdziwy skarb.

- Mój skarb jeśli już – wtrąca starszy z braci. - Ayleen jest tylko i wyłącznie moja. - Przypomina.

Nie umiem ukryć ulgi, która pojawia się, gdy Stewardowie w końcu ewakuują się z sypialni i idą do gabinetu Collina. Ta rozmowa była tak krępująca, iż cieszę się, że nie muszę słyszeć jej kontynuacji.

Starszy z braci oczywiście każe młodszemu zabrać jego „trofeum", a chwilę później przywołuje Jane, bo okazuje się, iż Cay zabrudził krwią zwierzęcia cały korytarz. Gdy sprzątaczka pozbywa się śladów, idę do łazienki i dłuższą chwilę po prostu stoję wpatrując się w swoje odbicie.

Cay zna prawdę. Jestem tego pewna.

Ten odcięty łeb i dziwne teksty to nie przypadek. Nie mam wątpliwości, że w tym momencie Collin tłumaczy mu całą sytuację. Pytanie tylko, co z tym wszystkim zrobi Cayden?

Tego pewnie nie wie nawet on. Nie chcę się go bać. Chcę wierzyć, iż mimo wszystko wybaczy mi i nie będzie chciał skrzywdzić, ale tego nigdy nie mogę być pewna. Cay to Cay. Najbardziej nieobliczalny facet, jakiego poznałam. Może pogodzić się z prawdą i przejść z tą wiedzą do porządku dziennego, albo wręcz przeciwnie: zacznie robić problemy i uprzykrzać mi życie. Chyba powinnam być gotowa na wszystko.

Nie chcę patrzeć na krew łosia, więc wychodzę z pokoju dopiero wtedy, gdy Jane krzyczy, iż wszystko zostało posprzątane. Dochodzi już dwunasta, dlatego też od razu kieruję się do jadalni. Mam ochotę zjeść konia z kopytami! Albo chociaż serniczek Augustine... Ostatnio uzależniłam się od jej ciasta i każę piec je praktycznie codziennie. Nic na to nie poradzę, że uwielbiam jej wypieki!

Gdy podchodzę pod wejście jadalni, słyszę głosy Caydena i Collina. Spinam się trochę, bo wychodzi, iż przyjdzie mi jeść śniadanie w towarzystwie młodszego z braci, ale mężczyźni rozmawiają ze sobą swobodnie i bez ukrytych aluzji.

- Czyli zatrzymasz ją? - pyta Cay.

- Nie na siłę. Chcę, żeby sama pragnęła zostać.

Młodszy ze Stewardów zaczyna się śmiać.

- Co się z tobą dzieje? Od kiedy to ty czekasz na kobietę?

Nie mam wątpliwości, że rozmawiają o mnie. Nie spieszy mi się, aby wejść do pomieszczenia. Przystaję tak, żeby nikt mnie nie widział i dalej podsłuchuję.

- Od kiedy to jest ta właściwa kobieta. Na nią mogę czekać tyle, ile trzeba.

Robi mi się ciepło na sercu, gdy to słyszę. Collin w ostatnich tygodniach naprawdę zachowuje się jak idealny partner, wręcz facet z marzeń. Nie liczę tej durnej kary, to tylko mała rysa na jego perfekcyjnym wizerunku.

- Naprawdę nie zmusisz jej do zostania z tobą?

- Nie – zaprzecza mój mężczyzna – zamierzam traktować ją tak, jak na to zasługuje. Będę spełniał wszystkie jej zachcianki i podniosę poprzeczkę tak wysoko, że nie pomyśli o innym facecie, bo żaden nie będzie miał ze mną szans. Każdy inny będzie tylko słabym substytutem. Nie zapewni jej wszystkiego, a ja właśnie to chcę jej dać. Wszystko, czego tylko zapragnie – mówi z mocą Collin.

- To dlatego kupiłeś jej pieska? - wnika Cayden – Col... ty słodziaku! - wyraźnie słyszę, że jego głos ocieka kpiną.

- Nie kupiłem Lucky. Zamieszkała z nami całkiem przypadkiem.

- Tak jak i przypadkiem poznałeś naszą gwiazdeczkę. - Wzdycha Cay – ach te przypadki...

Stwierdzam, że słyszałam już wystarczająco. Nie powinnam dalej ich podsłuchiwać, więc ruszam do jadalni. Staram się przybrać obojętną minę i udawać, iż nic nie obiło mi się o uszy. Młodszy z braci wbija we mnie wzrok, gdy tylko przekraczam próg pomieszczenia.

- Nasza dziewczyna zaszczyciła nas swoją obecnością – woła wesoło – a właśnie rozmawialiśmy o tobie.

- Tak? - udaję zaskoczenie – chyba nie ma o czym. Ja to tylko ja – dodaję, gdy zajmuję miejsce obok Collina i naprzeciwko Caya.

- Uwierz, gwiazdeczko, jest o czym – przekonuje Cayden. Collin na szczęście szybko zmienia temat i przez chwilę rozmawiamy o nadchodzących wydarzeniach: w końcu wieczorem czeka nas kolacja z niektórymi wystawcami cennych przedmiotów na licytacji w domu aukcyjnym, a już jutro będzie licytacja. Z kolei za trzy dni wybieramy się do Nowego Jorku na przyjęcie zaręczynowe Caya. To będzie naprawdę intensywny tydzień.

W pewnym momencie naszej rozmowy Collin odbiera telefon. Rozmawia przez chwilę z kimś, ale przez cały czas nie spuszcza wzroku ze mnie, dlatego zaczynam się obawiać, iż jego konwersacja może mieć związek ze mną.

Nie mylę się, bo gdy tylko się rozłącza, wbija we mnie groźne spojrzenie.

- Coś się stało? - pytam spokojnie. Kończę jeść śniadanie, więc i tak zamierzam za chwilę zwiać do pokoju. Pamiętam, co mężczyzna mówił wczoraj o karze dla mnie, przez co wolę się mu nie narażać. Przynajmniej na razie.

- Ty mi powiedz, Ayleen. - Odzywa się do mnie niepokojąco spokojnym tonem. Znam go na tyle, żeby wiedzieć, iż nie wróży to nic dobrego. Nic dobrego dla mnie...

- U mnie wszystko w porządku – odpowiadam. Posyłam mu niewinne spojrzenie. Nie mam pojęcia, co tak nagle zepsuło mu humor.

Collin przez chwilę się nie odzywa, tylko skanuje mnie wzrokiem. O dziwo, Cay też nic nie mówi, normalnie jak nie on. Spojrzenie młodszego z braci wędruje raz do mnie, raz do mojego partnera. Wygląda na to, że Cayden traktuje naszą wymianę zdań jak swojego rodzaju rozrywkę, bo cały czas uśmiecha się lekko i nawet tego nie kryje.

- Ochrona donosi mi, że przed chwilą dostarczono paczkę na twoje dane. - Zamieram na te słowa. Kompletnie o tym zapomniałam! - Oczywiście dla bezpieczeństwa została otworzona przy bramie, bo doskonale wiesz, że nikomu nie ufam. Mogło być w niej wszystko. Conrad jednak nie spodziewał się tego, co tam znalazł. - Wyjaśnia spokojnie Collin.

Nachylam się tak, żeby zakryć twarz włosami. Ale wstyd!!!

- Co było w paczce? - interesuje się Cay. Mogłam się domyślić, że pierwszy o to zapyta. Przymykam na chwilę oczy i nabieram powoli powietrza do płuc. Nie zamierzam kłamać.

Uchylam powieki, żeby spojrzeć na Caydena. Mężczyzna nie spuszcza ze mnie zaciekawionego wzroku.

- Zamówiłam sobie trzy wibratory, bo Collin ostatnio nie kończy tego, co zaczyna – wyduszam z siebie. Cay na te słowa zaczyna się tak śmiać, że mam wrażenie, iż nigdy nie przestanie. Na szczęście po pewnym czasie uspokaja się i zaczyna wpatrywać się w brata.

- Nie dalej jak chwilę temu mówiłeś mi, że zawsze kończysz... Może ty się przebadaj, Col? Brak wytrysku u mężczyzny może być objawem jakiejś choroby. To nie są żarty – sili się na powagę – Mężczyzna po trzydziestce potrzebuje dwudziestu ejakulacji w miesiącu dla własnego zdrowia. Słyszałem o tym w radiu – dodaje.

Nie wiem, dlaczego, bo to nie czas i miejsce, ale nagle przypomina mi się maj i nasze szaleństwa. Collin wyrabiał wtedy miesięczną średnią w tydzień...

Rumienię się na samo wspomnienie tego, co wtedy wyprawialiśmy. Nie jest mi jednak dane długo rozpamiętywać nasze łóżkowe ekscesy, bo mój partner nagle odkłada sztućce z głośnym trzaskiem i wstaje.

- Cieszę się, że wziąłeś sobie głęboko do serca porady radiowych lekarzy – rzuca do brata, ale nie spuszcza groźnego spojrzenia ze mnie.

Mam kłopoty. Porządne kłopoty.

- Wziąłem sobie te porady nie tylko głęboko do serca, ale również głęboko przekazuję je wszystkim koleżankom, żeby wiedziały jak dbać o moje zdrowie – dodaje wesoło Cay. Złość Collina nie robi na nim żadnego wrażenia. - Według mnie liczba jest przekłamana i brakuje w niej jednego zera. A może to tylko ja mam specjalne potrzeby? - zastanawia się.

Starszy z braci nie komentuje tych słów. Staje przy moim krześle i wyciąga dłoń w moją stronę.

- Wstań, Ayleen. Już. - Poleca głosem nieznoszącym sprzeciwu. Naprawdę zaczynam się go obawiać. Opieszale podaję mu rękę i pozwalam pomóc sobie wstać. Próbuję ukryć drżenie nóg. Cieszę się, że mam na sobie długą, luźną sukienkę. Przynajmniej nic nie widać.

- Ja... ja wcale nie miałam na myśli... - chcę się wytłumaczyć, ale Collin mnie nie słucha. Wsuwa rękę pod moje ramię i zaczyna ciągnąć mnie w stronę korytarza. Prawie biegnę, żeby dotrzymać mu kroku.

- Nie bądź zły! To tylko żarty! - dodaję płaczliwie. Obojętność i stanowczość mężczyzny naprawdę mnie przeraża. Cholernie boję się kary, którą dla mnie szykuje.

I po co go prowokowałam? Na co mi to było? Teraz mam przez to poważne problemy i to takie naprawdę poważne.

Steward wprowadza mnie do jednej z sypialni na piętrze swojego brata. Jestem zaskoczona, ponieważ byłam pewna, że zabierze mnie na górę. Nie mam jednak szansy dłużej tego rozważać, bo Collin siada na łóżku i stuka coś w telefonie. Po chwili słyszę charakterystyczne kliknięcie automatycznego zamka w drzwiach. Zapominałam, że mój facet ma jakąś aplikację, którą steruje w zasadzie wszystkim w swoim domu.

Czuję, jak po kręgosłupie ścieka mi stróżka zimnego potu, gdy tak stoję naprzeciwko wściekłego mężczyzny. Nie potrafię oderwać wzroku od jego pociemniałych i błyszczących oczu, które wbijają się we mnie z intensywnością promieni X.

- Przepraszam... - szepczę. Nie chciałam go aż tak zdenerwować. Nie myślałam, że moje głupie zamówienie wprawi go w zły humor. To miało być tylko dla żartów.

- W tym momencie już za późno na twoje przeprosiny, Ayleen. - Odpowiada spokojnie. Ten neutralny ton jest najbardziej zdradliwy, bo tak naprawdę oznacza, iż Collin jest bardzo zły i tylko to maskuje.

- Będę miała... karę? - Pytam, choć to głupie, bo przecież wiem, że tak. Jego postawa dosadnie świadczy o jednym. Już zaczynam żałować tego durnego igrania z nim i prowokowania. Przecież to było idiotyczne i niepotrzebne.

- A jak myślisz? Zasłużyłaś na nagrodę?

Kręcę powoli głową. Oczywiście, że nie zasłużyłam. Podważałam jego męskość przy bracie. W zasadzie dziewczynom też mówiłam, że jestem rozczarowana naszym pożyciem... Mogłam się ugryźć w język, no mogłam.

- Co teraz będzie? - Przygryzam wargę ze stresu. Cały czas wierzę, że Collin mnie nie skrzywdzi.

- Teraz... - powtarza po mnie – teraz się rozbierzesz, Ayleen.

- A potem? - Dopytuję – co mam zrobić, gdy będę już naga?

- Potem położysz się na moich kolanach. Na brzuchu – poleca.

Nie wierzę. Naprawdę w to nie wierzę.

On na serio chce... przełożyć mnie przez kolano? 


😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

Chyba jutro (mam nadzieję, że mi się uda), będzie rozdział 18+ 😁Kara Ayleen... 

Jak nie dam rady jutro, to wrzucę albo jego kawałek, albo już we wtorek. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro