Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16 Prawdziwa z niej szczęściara

Mężczyzna zauważa moje wahanie. Jednym szybkim chwyta mnie za łokieć i pociąga w stronę drzwi.

- Miałeś mnie nie dotykać! - syczę przez zaciśnięte zęby. Głupio mi tak krzyczeć przy tych wszystkich ochroniarzach, którzy kręcą się po otoczeniu, ale chcę zaznaczyć iż to, co mówiłam w aucie dalej obowiązuje.

- O tym też porozmawiamy po lunchu – odpowiada Collin nic nie robiąc sobie z mojego niezadowolenia.

Nie spodziewałam się, że gdy tylko przekroczę próg domu Stewarda... podbiegnie do mnie wielka, puchata, jasnokremowa kulka futra i zacznie się kręcić przy moich nogach tak, że gdyby nie to, iż mężczyzna cały czas mnie podtrzymywał, pewnie upadłabym jak długa na marmurową posadzkę.

- Nowa lokatorka – informuje Collin, gdy odwracam zaskoczone spojrzenie w jego stronę, ale tylko na chwilę, bo pies usilnie domaga się pieszczot. Odsuwam się od Stewarda i kucam, żeby głaskać suczkę. Na jej szyi zauważam czerwoną obrożę, z której odczytuję, iż zwierzak wabi się „Lucky".

- Nie przypomina twoich psów – mówię pomiędzy tarmoszeniem miękkiej sierści zwierzęcia, a odsuwaniem się od jego usilnych prób polizania mnie po twarzy. I tak kilka razy jej się to udało.

 Doskonale znam wszystkie psy Collina. Ma sześć dobermanów, które nie mieszkają w domu, tylko w specjalnie do tego przeznaczonym budynku połączonym z ogromnym kojcem, gdzie w dzień przebywają. Nocami są wypuszczane, żeby pilnować rozległego terenu. Widziałam je tylko z daleka, bo nie należą do przyjaźnie nastawionych, a przynajmniej nie do mnie. 

Lucky jest ich całkowitym przeciwieństwem: nie daje zrobić mi kroku i cały czas wpatruje się we mnie, jakbym była nie wiadomo jak ważna.

- Bo nie jest moim psem. - Collin spogląda na mnie i Lucky z czymś na kształt rozbawienia. Nic na to nie poradzę, że uwielbiam wszystkie zwierzęta i zawsze żałowałam, że mama mi nie pozwalała mieć żadnego, a Tony w prawdzie miał, ale paskudnego pająka w swoim pokoju... Akurat jego nie uwielbiałam, znaczy się pająka, nie brata.

- To czyj to pies?

- Należał do Coopera. - Markotnieję na dźwięk nazwiska znienawidzonego lekarza – mówiłem ci, że moi ludzie pojechali go szukać, ale niestety nie znaleźli. W domu była tylko Lucky. Wychudzona i bardzo stęskniona za towarzystwem. Chase musiał zostawić ją co najmniej na tydzień.

- Mogła zginąć! - krzyczę z oburzeniem. W głowie mi się nie mieści, jak można porzuć tak wdzięczne i miłe zwierzę, jakim jest ta suczka. W zasadzie żadnego nie powinno się porzucać, to zwykłe barbarzyństwo.

- To prawda. Ochroniarze nie za bardzo wiedzieli, co z nią zrobić, a pies nie chciał opuścić ich nawet na krok, więc ostatecznie zabrali ją ze sobą. Gdy już ją tu przywieźli, zorientowali się, że zrobili to bez mojej zgody, więc jeden wpadł na pomysł, żeby po prostu zastrzelić Lucky, ale Vanessa od razu go zakrzyczała i kazała czekać na moją decyzję.

Collin kuca obok mnie i też zaczyna głaskać suczkę, na co ta od razu odwraca się do niego i zaczyna łasić.

- Nie zabijaj jej! - chwytam za dłoń mężczyzny i mocno ją ściskam – zobacz, jaka jest kochana! Masz taki duży dom, na pewno znajdzie się tu dla niej miejsce – spoglądam na niego z wyraźną prośbą w oczach. Mężczyzna przekręca dłoń i wsuwa swoje palce między moje. Lucky cały czas go zaczepia, jednak Collin skupia się na mnie.

- Nie zamierzałem jej zabijać. Chciałem zostawić ją dla ciebie – wyznaje. Uchylam usta ze zdziwienia. Czegoś takiego to się nie spodziewałam!

- Wiem, że moje psy nie są zbyt towarzyskie, a pamiętam jak mówiłaś kiedyś, że marzyłaś o zwierzęciu, tylko mama ci nie pozwalała. Pomyślałem, że Lucky będzie dobrą towarzyszką, bo jest bardzo kontaktowa i łagodna. Nie powinna zrobić ci krzywdy, ani w zasadzie nikomu. Została przebadana. Jest całkowicie zdrowa – dodał mężczyzna. 

Może to głupie, ale wzruszyłam się w tym momencie. Że też pamiętał o takiej błahostce... Wiem, że mu o tym mówiłam, pamiętam nawet kiedy. To było jednej z nocy, gdy spaliśmy na piętrze Caya z racji montażu lustra w naszej sypialni. Gdy leżałam wtulona w Collina, usłyszałam szczekanie jego psów na zewnątrz i tak od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać o zwierzętach. Steward wyznał, iż gdy żyli jego rodzice, w domu było kilka zwierząt: rybki, chomik, dwa psy i kot, ale po ich śmierci wuj pozbył się wszystkich, gdyż twierdził, że są daremne i nie warto się nimi zajmować.

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, iż pomyślałam o sypialni Collina jako o „naszej". Robi mi się niezręcznie z tego powodu. Szybko wysuwam dłoń z uścisku mężczyzny i wstaję. Lucky to zauważa. Zaczyna piszczeć i trącać mnie wilgotnym nosem w dłoń. Rzeczywiście ogromny z niej pieszczoch. 

Collin również wstaje. Daje znać jednemu z ochroniarzy, żeby zabrał psa na zewnątrz, bo jest piękna pogoda, a suczkę rozpiera energia. Gdy zwierzak radośnie wybiega za Clarkiem, kieruję się ze Stewardem do najbliższej łazienki. Lucky na chwilę odwróciła moją uwagę od głodu, ale głośne burczenie jednak dało o sobie znać.

Rzucam kpiące spojrzenie na Collina, gdy tak stoimy przy umywalkach. Jego nieskazitelnie czarny i zapewne drogi garnitur pokryty jest jasną sierścią suczki. Mężczyzna zauważa, na co patrzę i bez słowa sięga po rolkę do ubrań.

- Jane rozstawiła je we wszystkich łazienkach. Tak na wszelki wypadek i ataki miłości Lucky.

Uśmiecham się lekko na to wyznanie. Sprzątaczka jak zwykle wykazuje się przezornością. Kiedy tylko przenosimy się do jadalni, od razu nalewam sobie filiżankę mojej ulubionej herbaty. Wiem, że to wybitnie głupie, ale rozkoszuję się jej każdym łykiem. Jest jeszcze lepsza, niż zapamiętałam. Staram się nie jęknąć z zadowolenia, gdy Jane stawia przede mną talerz z dobrze wysmażonym stekiem i dodatkami. Wszystko jest tak, jak lubię. Pokojówka rzuca mi uważne spojrzenie, ale nic nie mówi, zapewne obawia się Collina. Jestem przekonana, iż zastanawia się, gdzie byłam przez te dni i na pewno w końcu mnie dorwie i o wszystko wypyta.

Przymykam na chwilę oczy i rozkoszuję się smakiem dania. Jest idealne.

- Musiałaś być bardzo głodna – mówi Steward. Otwieram oczy, bo robi mi się głupio, iż przyłapał mnie na zachwycaniu się stekiem. To żałosne, ale w tym momencie naprawdę cieszyłam się, że w końcu mogę zjeść dobry, normalny obiad, a nie żywić się suchym prowiantem i wodą (choć doceniam, że i to miałam, naprawdę).

- To prawda. Byłam. - Potwierdzam spokojnie i biorę się za sałatkę. Augustine dodała do niej wszystko to, co najbardziej mi smakuje: małe pomidorki, roszponkę, paprykę i kukurydzę. Pamiętam, że Collin nie przepada za tym ostatnim, ale dziś, o dziwo, ma takie same danie, jak ja.

Unoszę jedną brew ze zdziwieniem.

- Ty i kukurydza? Jednak się lubicie?

Mężczyzna spogląda na mnie przez chwilę i nic nie mówi.

- Nie lubimy, ale tolerujemy. Ty za to lubisz, prawda?

- Tak, lubię. - Kiwam głową – to nie znaczy, że masz jeść to, co ja. Skoro ty tego nie lubisz, to po co się zmuszać? Przecież Augustine na pewno zrobiłaby ci porcję bez kukurydzy.

- Nie zmuszam się, Ayleen. Po prostu jem. Nie ma tu żadnej tajemnicy. - Odpowiada poważnie. Wzruszam ramionami. Ja bym nie jadła czegoś, czego nie lubię, tylko dla towarzystwa, ale skoro jemu to pasuje, to nie moja sprawa.

- Lucky nie jest kundelkiem, prawda? - zagajam temat, gdy tylko Jane zabiera nasze talerze i przynosi deser. Szarlotka i lody... Chyba jestem w niebie. Staram się jeść powoli, żeby zachować choć pozory kultury, ale to wszystko jest takie dobre...

Tak bardzo tęskniłam za normalnym obiadem, że nawet nie mogę w to uwierzyć.

- Jest w typie Golden Retrievera, choć weterynarz nie daje stuprocentowej gwarancji, iż jest rasowa. To jakiś problem? - Collin co chwilę błądzi spojrzeniem w moją stronę i nawet się z tym nie kryje.

- Nie – zapewniam od razu – to nie problem. Tak się po prostu zastanawiałam. Lucky jest bardzo ładna i przyjazna. Polubiłam ją od pierwszej chwili. Prawdziwa z niej szczęściara, że trafiła na ciebie i że Vanessa nie dała jej skrzywdzić. Nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak doktor Cooper był jej właścicielem.

Przez chwilę rozmawiamy o podejrzanym lekarzu. Steward zastanawia się, gdzie też mógł się ukryć. Wspominam mu słowa starca z kamienicy, iż podobno Cooper ożenił się z moją bratową. Collin ma zamiar szukać pary, bo bardzo prawdopodobne jest, że wyjechali gdzieś razem.

Po obiedzie czuję się tak, pełna, iż obawiam się, że nie wstanę z krzesła. Dowiaduję się od Stewarda, że pies mieszka na piętrze ochrony, i sam sobie wybiera, z kim akurat chce spać. Lucky polubiła wszystkich i jest taką domową maskotką, a ochroniarze, którzy rozważali zastrzelenie jej bardzo się tego wstydzą i rozpieszczają ją za to najbardziej ze wszystkich pracowników domu. 

Gdy nie czuję głodu, który od kilku dni przesłaniał inne odczucia i pragnienia, zaczynam uświadamiać sobie, że jestem w domu Stewarda... Że Collin chce mnie pilnować, aby wywabić Allana. Zaczynam czuć się niepewnie, co mężczyzna od razu zauważa.

- Chodź do gabinetu. Porozmawiamy – poleca. Trochę obawiam się zostać z nim tak całkiem sam na sam. Do jadalni co chwilę wchodzi Jane, więc czuję się w miarę bezpiecznie, jednak w jego gabinecie zostaniemy tylko my. To chyba zły pomysł.

- Nie możemy tutaj? - pytam z nadzieją, iż nie słychać, że głos mi drży.

- Nie. Potrzebujemy ustronnego miejsca. To będzie poważna rozmowa – wyjaśnia stanowczym tonem. Z dużą dozą niepewności wstaję z krzesła i podążam za mężczyzną.

Czuję się niezręcznie, gdy wchodzimy do gabinetu. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to masywne, brązowe biurko, na którym ostatnio leżałam i poddawałam się pieszczocie ust i języka Collina.

- Wspomnienia wracają? - rzuca Steward, jakby dokładnie odczytywał moje myśli, przez co zaczynam się rumienić. Opuszczam głowę tak, żeby zasłonić twarz włosami. Nie chcę, aby widział moje zakłopotanie.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz... - wyduszam z siebie. Przeplatam palce u rąk i zaczynam się nimi bawić, żeby tylko nie patrzeć na mężczyznę, dlatego też nie zauważam, gdy staje obok mnie.

- Mogę ci przypomnieć, Ayleen – mówi cichym głosem. Jest tak blisko, iż dzielą nas dosłownie centymetry. Steward mimo to nie dotyka mnie. Czeka na mój ruch.

- Nie trzeba – zastrzegam od razu. Muszę kilka razy przełknąć ślinę, gdyż czuję suchość w gardle – usiądę na kanapie – rzucam pierwsze, co przychodzi mi na myśl.

Po chwili jednak zaciskam mocno powieki. Kanapa też nie jest bezpiecznym miejscem... wszędzie dopadają mnie wspomnienia tego, czym umilaliśmy sobie pracę.

- Proszę, siadaj – oferuje Collin. Staram się na niego nie spoglądać, jednak wyraźnie słyszę w jego głosie rozbawienie. Robię kilka kroków i padam na siedzisko kanapy. Tężeję, kiedy okazuje się iż mężczyzna... siada obok mnie. Nasze uda się stykają, dlatego szybko odsuwam się od niego.

- Ciasna ta kanapa – mruczę pod nosem.

- Ostatnio nie narzekałaś – odpowiada od razu.

Tak, wiem... Ostatnio leżałam na Collinie, który znajdował się na kanapie i rzeczywiście wtedy nie wydawała się ciasna.

- Zmieniłam zdanie – silę się na neutralny ton.

- Mogę kupić większą, jeśli chcesz...

- Nie! - zastrzegam od razu – nie ma takiej potrzeby. Twoi goście na pewno się mieszczą, więc wymiana jej na inną jest zbędna.

Żeby nie patrzeć na mężczyznę, wbijam wzrok przed siebie... na swoje dawne biurko.

To też nie jest bezpieczne miejsce...

Zaciskam usta w wąską linię. Czy my naprawdę musieliśmy pieprzyć się na większości mebli w jego gabinecie? To było czyste szaleństwo...

Nie ma mowy, żebym spojrzała na dywan przy elektrycznym kominku... Stanowczo n i e.

Mężczyzna przez dłuższą chwilę się nie odzywa, choć jestem pewna, że cały czas nie spuszcza ze mnie wzroku. Czuję to palące spojrzenie, jak i bliskość jego ciała. Nie mam pojęcia, kiedy zrobiłam się tak wyczulona na Collina. Najgorsze w tym wszystkim jest to, iż gdzieś tam podświadomie pragnę jego dotyku, co jest głupie, zważywszy na fakt, że facet powiedział mi, iż musi mnie zabić.

- Co mamy robić w związku z Allanem. Jak sobie to wyobrażasz? - pytam, żeby przerwać niezręczną ciszę.

- Na pewno musimy utrzymywać obecny stan rzeczy. Skoro ktoś przysłał cię do mnie, to albo chciał, żebyś trafiła do Agencji i tam musiała coś zrobić... Nie wiem, przekazywać jakieś informacje czy czegoś szukać, albo ten ktoś wiedział, że jeśli przyjdzie do mnie dziewczyna, która nie będzie chciała zostać prostytutką, bo zostanie wprowadzona w błąd, to ja jej do tego nie zmuszę. Nigdy żadnej z pracownic do tego nie zmuszałem, a biorąc pod uwagę moją przeszłość, nigdy bym tego nie zrobił – wyznaje spokojnym głosem, choć wyczuwam w nim coś niepokojącego. Collin może udawać opanowanego, ale są takie kwestie w jego życiu, gdzie nawet oszukiwanie samego siebie nic nie daje. Emocje jednak biorą górę, nawet te głęboko skrywane.

- W każdym razie, jeśli ten ktoś chciał, żebyś została w moim domu po coś, to musisz tu zostać. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Może będzie podjęta jakaś próba kontaktu z tobą? - zastanawia się na głos.

To w sumie logiczne. Na pewno nie znalazłam się tu przypadkiem, więc Allan i Nadine muszą mieć w tym jakiś głębszy cel. Nurtuje mnie jednak inna kwestia.

- Gdzie mam teraz mieszkać? Dostanę jakiś pokój? - w końcu odważam się spojrzeć na Collina. Mężczyzna wbija we mnie tajemnicze spojrzenie swoich błyszczących oczu. Mimowolnie zaciskam dłonie w pięści, bo zaczynam czuć nieodpartą chęć dotknięcia Stewarda. Pogładzenia po szorstkim policzku... a to przecież zbędny gest i całkiem nie na miejscu.

- Masz już swój pokój, Ayleen. Doskonale o tym wiesz – odpowiada spokojnym głosem.

- Kazałeś wstawić łóżko do magazynku przy siłowni? - dopytuję. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Nie wiem, czy to dobrze. Chyba jednak wolałabym spać na całkiem innym piętrze. To ostatnie przywołuje zbyt wiele wspomnień...

- Nie, skarbie. Nie kazałem. Twoje miejsce jest w naszej sypialni, Ayleen.

Moje oczy robią się okrągłe jak spodki na te słowa.

No chyba sobie żartuje! Ja i on w sypialni?! Razem???

Nie ma takiej możliwości... 

Jest i Lucky :)

Skończyłam poprawiać Amelię, więc będę miała więcej czasu dla Ayleen. Następne rozdziały planuję w: środę, piątek, i sobotę/niedzielę (zależy jak w weekend wyjdzie: 2 czy 1) :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro