Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 Nienawidzę cię

- Nigdzie z tobą nie idę! Puść mnie! - krzyczę i próbuję się wydostać z jego uścisku, jednak jest zbyt silny, a ja słaba, zmęczona i głodna, dlatego też mój opór nie robi na nim wrażenia. Nawet to, że uderzam dłońmi w jego plecy zostaje zignorowane. 

Jak mogłam się domyślić w momencie, w którym Collin wywleka mnie wbrew mojej woli z hotelowego poddasza, a następnie z baru, miejsce jest puste, a kelnerki chowają się na zapleczu. Nikt nie chce nic widzieć. Wygodne.

Nie mam pojęcia, jak mężczyzna to zrobił, ale nawet na parkingu nie zauważam innych aut, z wyjątkiem tych należących do Collina, które stoją zaraz obok wejścia do budynku. Steward w końcu stawia mnie na ziemi, ale tylko na kilka sekund, bo znów łapie mnie (tym razem jedna jego ręka obejmuje moje plecy, a drugą układa pod kolanami) i wsadza do samochodu.

- Nie masz prawa mną rządzić! Nie jestem twoją własnością! - powtarzam kilka razy, gdy tylko puszcza mnie w środku auta. Od razu też przesuwam się w najdalszy kąt samochodowego fotela i chwytam za klamkę, aby otworzyć drzwi, niestety są zablokowane. 

Tłukę kilka razy otwartą dłonią w szybę, choć wiem, że to i tak nic nie zmieni. Robię to bardziej z bezsilności i frustracji. Jak on mógł tak bezceremonialnie zabrać mnie z hotelu??? Jakim prawem???

Jestem wściekła, ale nie płaczę. Odwracam się w jego stronę, gdy tylko auto rusza i rzucam najbardziej nienawistne spojrzenia, na jakie mnie stać.

- Puść mnie! Nie chcę nigdzie z tobą jechać! To porwanie! - krzyczę. Denerwuje mnie, że Collin jest opanowany i z jego twarzy nie mogę wyczytać żadnych emocji.

Mężczyzna zasuwa szybę dzielącą miejsca pasażerów od przodu auta i dopiero wtedy spogląda na mnie. Jest jak zwykle poważny i bardzo zasadniczy.

- Zapnij pas, Ayleen. Będziemy jechać prawie dwie godziny, więc dobrze by było, gdybyś zadbała o swoje bezpieczeństwo – mówi, jak gdyby nie słyszał tych wszystkich słów, które od dobrych kilku minut do niego wykrzykiwałam.

- Po co? - pytam zaczepnie. Nawet unoszę brodę i krzyżuję ręce na piersiach. W dalszym ciągu przyciskam plecy do drzwi auta i siedzę odwrócona przodem do Stewarda – żeby ci nie zepsuć zabawy, gdy będziesz chciał mnie zabić? Tylko dlatego mam dbać o swoje bezpieczeństwo?

Mężczyzna delikatnie kręci głową. Wygląda to trochę, jakby był rozczarowany moją postawą, ale mam to gdzieś. Nie zamierzam robić tego, czego ode mnie oczekuje. Już z tym skończyłam.

- Mówiłem ci, że nie zamierzam cię zabić, Ayleen. Może to w końcu do ciebie dotrze. Nie chcę cię skrzywdzić – odpowiada spokojnie.

- W takim razie mnie wypuść – dodaję szybko.

- Nie, Ayleen. Nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek cię skrzywdził, a gdy cię wypuszczę, nie będę miał gwarancji, iż nie wpakujesz się w jakieś kłopoty.

- A co cię to obchodzi, co się ze mną stanie?! - twardo odwzajemniam jego nieprzeniknione spojrzenie – jak dobrze wiesz, to nie twoja sprawa. Nic nas nie łączy. Nie jestem ci nic winna tak, jak i ty nie masz żadnych zobowiązań względem mnie.

Nie mogłam się spodziewać, iż Collin w jednej chwili nachyli się nade mną tak, żeby objąć ramieniem moją talię, podnieść mnie i posadzić sobie na kolanach. Oczywiście, że zaczynam protestować i się wyrywać, ale mężczyzna po raz kolejny pokazuje, że jest o wiele silniejszy ode mnie i moje starania na niewiele się zdają.

- Jeśli nie usiądziesz normalnie i nie zapniesz pasów, to całą drogę spędzisz w tej pozycji – wyjaśnia spokojnym głosem. To jego opanowanie doprowadza mnie do szaleństwa! Patrzę w ciemne oczy Stewarda i mam ochotę krzyczeć. 

Dlaczego on zawsze musi się rządzić! Mija naprawdę długa chwila, zanim tak trochę się uspokajam. Cały czas oddycham głęboko i myślę, co powinnam zrobić. Na pewno nie chcę siedzieć na kolanach mężczyzny, zwłaszcza gdy obejmuje mnie tak mocno, iż jestem praktycznie do niego przyklejona. Do tego przez cienki materiał sukienki czuję, jak jego jedna dłoń gładzi moje biodro i talię, a druga przesuwa się w górę i dół po moim udzie. 

Chcę, żeby ten dotyk był odrzucający, ale moje głupie ciało reaguje inaczej, niż nakazuje umysł. W dole brzucha zaczynam odczuwać dziwne napięcie, więc jakoś tak mimowolnie zaciskam mocnej uda, co oczywiście zauważa, ale nie komentuje tego, tylko kontynuuje spokojne gładzenie mnie i przytulanie.

- Chcę usiąść na fotelu – mówię cicho. Zanim Collin zsuwa mnie ze swoich kolan, spogląda mi dłuższą chwilę w oczy. Jego spojrzenie jest tak intensywne, iż nie jestem w stanie zapanować nad dreszczem, który pojawia się na moim ciele. Steward działa na mnie tak, jak wcześniej z tą różnicą, że teraz tak bardzo tego nie chcę, a przynajmniej staram się to sobie usilnie wmówić.

Mężczyzna sadza mnie na fotelu obok siebie. Nachyla się też od razu, żeby złapać za pas. Gdy jego twarz jest blisko mojej po raz kolejny zatrzymuje się i przygląda się mi z jakimś takim pragnieniem w jego błyszczących oczach. Wytrzymuję to spojrzenie. Nie odwracam głowy nawet wtedy, kiedy jeszcze bardziej się do mnie przysuwa. Jego wzrok na chwilę przenosi się na moje usta, ale zaraz wraca do oczu. Mam wrażenie, iż chciałby mnie pocałować. Zaciskam dłonie w pięści. Ne mogę do tego dopuścić.

- Nienawidzę cię. Nie dotykaj mnie – szepczę, gdy nachyla się tak, iż nasze wargi dzielą dosłownie centymetry. Wyraźnie widzę, jak pod wpływem tych słów jego spojrzenie się zmienia. 

Przez jeden krótki moment jestem w stanie wychwycić w nim zaskoczenie i jakiś taki żal. Zaraz potem mężczyzna mruga i odsuwa się ode mnie. Jego twarz znowu jest niczym nieprzenikniona maska, a oczy wyrażają jedynie obojętność. Zapina mój pas, na co spoglądam równie beznamiętnie i nie zamierzam mu za to dziękować. Collin nie przestaje się mi przyglądać, ale zachowuje dystans i nie dotyka mnie, jak tego chciałam. Pasuje mi to.

- Naprawdę szybko ci się wszystko odmieniło, Ayleen. - Mówi po chwili. Wzruszam ramionami i odwracam głowę w stronę szyby.

- Widocznie to nie było nic prawdziwego, bo inaczej pewnie cierpiałabym przez to, że ktoś, komu oddałam serce, chce mnie zabić. Nie jest tajemnicą, iż nie mam gustu do facetów i zawsze wybieram najgorszą opcję wmawiając sobie uczucie, które tak naprawdę jest tylko moim wyobrażeniem. - Odpowiadam mu najbardziej obojętnym głosem, na jaki mnie stać. 

Cieszę się, że nie muszę mu patrzeć w oczy, gdy wypowiadam te słowa. Nie umiem kłamać prosto w twarz, ale mówienie nieprawdy, gdy wygląda się przez okno i obserwuje mijane domy, przychodzi z łatwością. Zresztą... nie kłamię tak bardzo. 

To prawda, iż nie mam gustu do mężczyzn. Najpierw Zane – wykorzystujący mnie i zdradzający chłopak, który pozwalał sobie na stanowczo za dużo, a teraz Collin – manipulujący mną i despotyczny facet, który tak szybko rozkochał mnie w sobie, jak prędko zapomniał o tym i chciał mnie zabić. 

Zaczynam wątpić, czy kiedyś znajdę dobrego i odpowiedniego mężczyznę, ponieważ jak na razie podejmuję same głupie decyzje.

- Naprawdę w to wierzysz? - pyta. Spoglądam na niego i przygryzam wargę. Zamknięta przestrzeń auta sprawia, iż jego bliskość jest wręcz przytłaczająca. Do tego cały czas czuję zapach jego wody kolońskiej, za którym tak cholernie tęskniłam każdej z ostatnich nocy.

Wiem jednak, że muszę być twarda. Koniec ulegania nieodpowiednim facetom. Jeśli sama nie będę siebie szanowała, to nikt inny też nie będzie tego robił. Zbyt długo byłam poniżana i kopana, wykorzystywana. Nie chcę tak więcej. Nie dam sobą pomiatać.

- To najbardziej logiczne wyjaśnienie. Przekonałeś mnie do siebie miłymi gestami, a ja tak bardzo potrzebowałam choć cienia sympatii w sytuacji, w której się wtedy znalazłam, że pomyliłam to z głębszym uczuciem, którego tak naprawdę nie znam. Nikt mnie nigdy nie kochał, nawet matka – spuszczam wzrok na zaciśnięte w pięści dłonie.

Taka prawda. Nikt mnie nie kochał. Jedynie Tony, ale przecież za dobrze by mi było, gdyby jedyna osoba, której kiedykolwiek na mnie zależało, żyła i mogła mnie wspierać.

- Moi najbliżsi sprzedali mnie tobie jak jakąś rzecz. Wmówili pełno głupot i zwyczajnie wykorzystali. - Milknę na chwilę – wiesz, że nigdy nie było żadnego leczenia? - zerkam w jego stronę – że twój kumpel doktor Cooper zabrał pieniądze, które miałam odrobić w burdelu, a moja mama zmarła kilka dni po tym, jak się do ciebie wprowadziłam? To wszystko było zaplanowane, a ja jak zwykle dałam sobą manipulować.

Collin nachyla się w moją stronę, ale nie próbuje dotykać.

- Cooper to nie mój kumpel. Gdy tylko się dowiedziałem, co się stało z twoją mamą, od razu kazałem przyprowadzić Chase'a do mnie, jednak nikt nie może go znaleźć. - Mówi poważnie – oczywiście, planowałem zabić go już wcześniej. Za sam fakt oszukania ciebie należała mu się śmierć. Teraz dodatkowo myślę, iż możesz mieć rację w tym, że to wszystko było zaplanowane. Cooper nie był na tyle inteligentny, żeby wpaść na taki pomysł.

- Moja bratowa za to na pewno jest bardzo inteligentna, a do tego przebiegła. - Odpowiadam od razu – nie zdziwiłabym się, gdyby to wszystko było jej planem. Nadine zależy tylko i wyłącznie na pieniądzach, a ja byłam idealnym niewolnikiem. Zyskała na mojej pracy więcej, niż mogłam się spodziewać.

Collin kiwa głową, jakby nad czymś się zastanawiał.

- Sprawdzimy twoją bratową. - Decyduje – choć wydaje mi się, że za sprawą musi kryć się ktoś jeszcze.

Spoglądam w oczy mężczyzny i nie jestem w stanie nic z nich wyczytać. Nie mam pojęcia, o czym teraz może myśleć.

- Czy... Allan nigdy się z tobą nie kontaktował? - pyta mnie po chwili. Od razu potrząsam głową.

- Nie. Nigdy nie poznałam ojca. To znaczy... nie spotkałam nikogo, kto by mi się przedstawił jako mój ojciec. Nie mam pojęcia, jak on wygląda, więc być może rzeczywiście go spotkałam, tylko o tym nie wiedziałam. - Wyjaśniam szczerze.

- Grimes ma bardzo charakterystyczną bliznę na twarzy. Sam mu ją zrobiłem kilkanaście lat temu. Taka duża: od skroni po brodę – dodaje, a ja od razu czuję, jak nieprzyjemny dreszcz przebiega mi wzdłuż pleców. Dłonie zaczynają mi się pocić, więc rozkładam je luźno i zaczynam wycierać w sukienkę.

- Ayleen... patrz na mnie – poleca cicho Collin. Nie mam pojęcia, kiedy odwróciłam od niego wzrok, ale w tym momencie znowu spoglądam w brązowe oczy Stewarda. Mężczyzna przygląda się mi badawczo. Wie, że coś sobie uświadomiłam.

- Spotkałaś kiedyś faceta z taką wielką blizną?

- Tak – szepczę – wtedy w muzeum, gdy miałam osiem lat. Wszyscy mówili mi, że to nieprawda, że wymyśliłam sobie faceta z blizną, ale ja byłam przekonana, iż to mi się nie przyśniło. - Dociera do mnie, że tyle lat byłam brana za wariatkę i nikt mi w to nie wierzył, a to przecież była prawda! Ja nie kłamałam! Potwór z archiwum... to mój ojciec...

- Czego od ciebie chciał? - docieka Collin. Czuję się jak na przesłuchaniu, ale nie chcę mówić mu nieprawdy, czy zbywać jego pytań. Nie zamierzam w żaden sposób chronić Allana. Może i jest moim ojcem, ale czuję przed nim jedynie strach. Nie chciałabym znowu go spotkać.

- Wypytał mnie o imię, nazwisko, ojca... chyba się upewniał, że jestem jego dzieckiem. Cały czas powtarzał „córeczka"... ale w taki dziwny sposób... - otwieram szerzej oczy, gdy dochodzi do mnie coś jeszcze. To nie może być prawda. Nie może...

Steward nie spuszcza ze mnie wzroku, dlatego też od razu wyłapuje, iż wiem coś więcej.

- Co ci się jeszcze przypomniało? To ważne – zachęca mnie do zwierzeń. Mrugam kilka razy, bo naprawdę nie mogę uwierzyć w to wszystko. To by było... po prostu dziwne.

- Ja... - zaczynam nieśmiało. Aura Collina jest tak groźna, że zaczynam się go obawiać – ja chyba rozmawiałam z Allanem przez telefon. Kilka razy – przełykam ślinę, gdy spojrzenie mężczyzny staje się ostre i bezwzględne.

- Kiedy?

- Niedawno. Jeszcze przed wernisażem. Numer dostałam od bratowej. Mówiła mi, że to do ośrodka, w którym jest mama. Kilka razy rozmawiałam z jej lekarzem, który przedstawił się jako Allan Doe. Wydawał mi się dziwny, bo mówił do mnie „córeczka Lottie" i ogólnie, słowo córeczka dziwnie brzmiało w jego ustach.

- Musisz mi dać ten numer – żąda od razu, ale kręcę głową.

- Mam go w starym telefonie, a ten został mi zabrany razem z torebką...

- Przez skurwysyna, którego osobiście zabiłem, gdy usłyszałem, co ci zrobił, Ayleen. Twoja torebka jest w domu – dopowiada Collin.

Rozchylam usta z zaskoczenia. Tego to się nie spodziewałam.

- Szukałem cię wszędzie, Ayleen. Postąpiłaś bardzo nierozsądnie uciekając z mojego domu. Chciałem cię ochronić. Ukryć przed wszystkimi, a ty zostawiłaś mnie i to w tak głupi sposób. Nic ze sobą nie wzięłaś. - Wzdycha z rozczarowaniem – wiesz, jak łatwym celem byłaś dla moich wrogów? Całkowicie bezbronna... - potrząsa głową – mogli zrobić z tobą wszystko.

Zaczynam drżeć, gdy to do mnie dochodzi. Collin ma rację, uciekanie bez niczego było idiotyczne, ale wtedy myślałam, że robię dobrze, w końcu ratowałam swoje życie. Nie przypuszczałam, iż w ten sposób mogłam je narażać jeszcze bardziej.

Prawie dwie godziny rozmawialiśmy o Allanie i tym, co zrobił rodzinie Stewarda. Opowiedziałam mu ze szczegółami o spotkaniu w muzeum, łącznie ze zrzuceniem na mnie regału, jak i o tym, iż kilka lat później wpadłam w panikę na widok faceta z blizną na ulicy, ale zostałam potraktowana, niczym szalona. Collin nie mógł nadziwić się, iż moja matka nigdy nie zareagowała tak, jak według niego powinna: zrozumieniem i wsparciem dla swojego dziecka. 

Wzruszyłam tylko ramionami. Nie miałam nic na jej usprawiedliwienie.

Im bliżej domu Stewarda byliśmy, tym bardziej się denerwowałam. Nie chciałam tu wracać z prostego powodu – zbyt wiele wspomnień... Większość dobrych, przez co trudniej mi będzie nienawidzić Collina.

Mężczyzna zauważa, iż markotnieję, dlatego też zmienia temat. Po tym, jak doszliśmy do wniosku, że Nadine musi współpracować z Allanem i zapewne nie jestem bezpieczna, ponieważ mogą chcieć zrobić mi krzywdę bądź kontaktować się w celu wyciągania informacji (o miernych próbach przepytywania mnie przez bratową też opowiedziałam, Collin nie był zadowolony, iż dopiero teraz, ale chyba zrozumiał, że nie widziałam wcześniej nic groźnego w pytaniach Naddie, a do tego nie podałam jej żadnych informacji. Z tego akurat się ucieszył), mężczyzna zapewnił mnie, iż mam jego pełną ochronę.

- Nie pozwolę im zbliżyć się do ciebie – deklaruje.

- Wiesz, że to bez sensu? - pytam go od razu. Nawet silę się na ironiczny uśmiech – na twoim miejscu zostawiłabym sprawy tak, jak są. Jestem twoim wrogiem w ten sam sposób, w jaki jest i Allan. Jeśli to on mnie dopadnie, to będziesz miał spokój. Pozbędziesz się problemu. - Wyjaśniam beznamiętnie.

Nie mam pojęcia, jak to się stało, że teraz jestem otoczona nieprzyjaciółmi, gdyż nigdy nie zrobiłam nikomu nic złego, ale wygląda to całkiem inaczej. Teraz chyba każdy mnie nienawidzi.

- Bez sensu jest twoje usilne wmawianie sobie, że jesteś moim problemem, Ayleen – Collin przysuwa się do mnie i wygląda, jakby chciał mnie objąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje. Zaciska dłoń w pięść i kładzie ją na swoim udzie. - Źle zareagowałem na wieść o tym, czyją jesteś córką, ale pamiętaj, iż ten facet zniszczył moją rodzinę. Zabił mamę, gwałcił siostrę. Tylko to, że przysięgałem zabić wszystkich z nim związanych sprawiło, iż Cay zaczął się ogarniać i nie stoczył na samo dno, a był już na dobrej drodze. Nigdy jednak nie mógłbym skrzywdzić ciebie. Nie wyobraziłem sobie uczuć, którymi cię darzę, tak jak i ty nie wyobraziłaś sobie swoich. To akurat jest prawdziwe i dobrze o tym wiesz.

Znowu to robi. Mami mnie ładnymi słówkami i mówi to, co chcę usłyszeć. Nie mogę mu drugi raz uwierzyć i nie chcę. Już samo to, że wiezie mnie do swojego domu wbrew mojej woli, jest idiotyczne. 

Co niby miałabym tam robić? Kim dla niego teraz jestem? Więźniem? Kartą przetargową w rozgrywkach z Allanem? Przynętą? Dziewczynką do pieprzenia, gdy znudzą mu się inne rozrywki? Po co mnie tu przywozi?

- Nie chcę, żebyś darzył mnie jakimikolwiek uczuciami. - Odpowiadam, gdy auto skręca na ten cholernie długi podjazd do jego posesji – nie chcę z tobą mieszkać. Nie widzę sensu w przebywaniu tutaj. Myślę, że rozsądniej byłoby, gdybym gdzieś wyjechała i po prostu... zniknęła. Odcięła się od ciebie, Caydena, Allana i całej reszty.

- Doskonale wiesz, że nie mogę się na to zgodzić. Muszę mieć cię na oku, Ayleen. Dzięki tobie mogę w końcu doprowadzić do końca sprawę z Allanem.

Czyli jednak przynęta... Uroczo.

- A co do moich uczuć... one rządzą się swoimi prawami, skarbie i nie masz na nie wpływu. Tak samo, jak i na swoje. Możesz je wypierać. Wmawiać sobie, że nie istnieją, albo zastępować je innymi, ale fakt pozostanie faktem. Między nami jest więcej, niż chcesz przyznać.

- Jak to sobie niby wyobrażasz? - ucinam jego wywód, zanim powie za dużo. Nie chcę żadnej deklaracji z jego strony. Nie chcę tego słyszeć, bo naprawdę mało brakuje, a się poddam, a to nie tak miało być. Nienawiść, Ayleen. Pamiętaj o nienawiści. - Co mam teraz tu robić? Jak długo będziesz mnie przetrzymywał wbrew mojej woli?

Mężczyzna chce coś powiedzieć, ale w tym momencie auto zatrzymuje się przed domem. Opieprzam się w myślach za to, iż na sam widok budynku czuję głupią radość. Ja nie wracam do siebie. Zostałam zmuszona, żeby tu przyjechać. Nie mogę się cieszyć, bo to nie jest moje miejsce.

- Porozmawiamy po lunchu w moim gabinecie. Ustalimy wszystkie szczegóły, Ayleen. - Mówi, zaraz po tym, jak wysiadam z samochodu. Ignoruję dłoń, którą mi podaje, żebym się na niej oparła i z uniesioną głową kieruję się w stronę drzwi, jednak z każdym krokiem moja pewność siebie ulatuje.

Dlaczego mam jakieś takie niepokojące wrażenie, iż gdy przekroczę próg tego domu... to już nigdy więcej nie zaznam wolności?

Collin nie da mi drugi raz uciec. Tego to akurat jestem pewna.

Może i próbuję wyrzucić go z serca, ale za to znów pakuję się prosto w jego ręce... 


😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈


Poprawiam Amelię (za mną już 38 rozdziałów, ale do jutra chcę skończyć całość), więc nie obiecuję, iż jutro wpadnie Ayleen, choć może tak być, że wieczorem coś się pojawi :) Miłego świętowania :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro