13 Problemy dopiero się zaczynają
Ayleen
Z każdym kolejnym dniem niestety utwierdzam się w tym, co mówił Kirk. W tym mieście nikt mnie nie zatrudni tak z ulicy. W ciągu trzech ostatnich dni zwiedziłam chyba całe Taunton, a już na pewno zajrzałam do wszystkich restauracji, barów i sklepów.
W jednym miejscu może i miałabym zatrudnienie, bo szef nawet chciał mnie na próbny dzień, ale postawił warunek, którego nie mogłam spełnić. Domagał się okazjonalnego seksu w ramach obowiązków służbowych. Tak... nawet nie krył się z tą propozycją.
- Przynajmniej był szczery. Dzięki temu od razu możesz skreślić jego bar z listy potencjalnych miejsc – pociesza mnie Krik w czwartkową noc. Tradycyjnie wybraliśmy się na grzebanie w śmietnikach i w drodze powrotnej zaszliśmy na to mini wzgórze, z którego lubiliśmy obserwować okolicę.
- Zdecydowanie go skreślę – wzdycham ze smutkiem. - Wiesz, co to oznacza? - spoglądam na mojego towarzysza, który od razu kiwa głową.
- Został ci tylko burdel O'Neila.
- Dokładnie. Jeśli tam mnie nie zatrudnią, to będę musiała iść dalej. Może do Providence?
- A jak będą cię chcieli, ale nie na to stanowisko, o którym myślisz? - dopytuje mężczyzna. Dziś udało się nam znaleźć trochę owoców i warzyw, co mnie bardzo cieszy, bo tęskniłam za ich smakiem. Żywienie się Colą i maślanymi bułkami, których skład wygląda jak tablica Mendelejewa, nie należy do rozsądnych, ale nic innego nie udawało się nam znajdować przez te dni, a jeśli trafiliśmy na coś ciekawego, to wymagało to posiadania choćby czajnika i prądu, dlatego też nie mogliśmy tego brać.
- Wtedy też wyjeżdżam. Nie zgodzę się na nic innego, niż sprzątanie – tego byłam akurat na sto procent pewna. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał. Nie wyobrażam sobie, iż jakiś obcy mężczyzna mógłby mnie pocałować, a co dopiero, żebym miała pójść z nim do łóżka. Po prostu nie.
To pewnie głupie, bo nic mnie z Collinem już nie łączy, ale za każdym razem, gdy pomyślę sobie, iż ktoś mógłby mnie dotykać tak, jak robił to Steward, to narasta we mnie jakiś niezrozumiały opór, bunt przeciwko temu. Gdybym to zrobiła, czułabym, że zdradzam Collina, co przecież jest absurdem, bo nie można zdradzać kogoś, z kim się nie jest i kogo tak bardzo się nienawidzi. Codziennie to sobie powtarzam, szczególnie w nocy, gdy brakuje mi jego ramion i w ogóle wszystkiego, co z nim związane.
Że też tak bardzo się do niego przyzwyczaiłam w ciągu ostatniego miesiąca...
Staram się już nie płakać tyle, ile wcześniej, ale od kiedy wylądowałam na ulicy o wiele łatwiej popadam w melancholię. Kirk pociesza mnie, że to w końcu minie. Po prostu potrzebuję więcej czasu żeby przywyknąć do takiego życia. Mam wrażenie, iż nigdy się z tym nie pogodzę, bo jak można całymi dniami myśleć o jedzeniu i martwić się o kawałek kąta do spania?
Wiem, że potrzeby fizjologiczne i bezpieczeństwo stanowią podstawę tego, co możemy zaliczyć do elementów niezbędnych do prawidłowej egzystencji, w końcu uczyłam się o tym w szkole, ale nigdy wcześniej aż tak nie zgadzałam się z Maslowem, jak to ma miejsce właśnie teraz. Przez to, że moje podstawowe potrzeby nie są zaspokajane, nie potrafię myśleć o niczym innym. Czuję się trochę odczłowieczona, bo zaczynają rządzić mną najniższe instynkty.
Nie pozwalam Kirkowi oddawać mi obiadów z punktu pomocy potrzebującym. Po tym jednym razie w poniedziałek otwarcie zakomunikowałam mu, iż tak dalej być nie może, mimo że mężczyzna chciał się ze mną dzielić. Zawsze bierze za to więcej chleba czy bułek (takich zwykłych, nie tych z woreczka) i przynosi dla mnie. Na to mogę się zgodzić.
Kolejną rzeczą, o której cały czas myślę i której obsesyjnie wręcz pragnę, jest porządna kąpiel. Staram się codziennie ogarniać w toaletach w centrach handlowych (każdego dnia wybieram inne, żeby nikt się mnie nie czepiał), jednak to tylko takie prowizoryczne mycie. Marzę o szczotce do włosów i zębów. Kto by pomyślał, że takie przedmioty staną się czymś tak upragnionym.
Z każdym dniem narasta moja złość na Collina. Trudno jest nie pamiętać o tym, co mi się w nim podobało, ale naprawdę się staram i gdy zaczynam tęsknić za mężczyzną, przypominam sobie jego minę, gdy dowiedział się prawdy. Jego oczy, kiedy spoglądał na mnie z czystą nienawiścią i szokiem. Tego się trzymam. Collin mnie nienawidzi, więc byłabym głupia, gdybym czuła względem niego coś innego. Muszę nienawidzić go tak samo mocno, jeśli nie mocniej.
Spanie na betonowej podłodze w magazynie nie należy do najwygodniejszych. Doceniam to, że mam dach nad głową, ale marzy mi się nawet i ta cholerna kanapa z mojego mieszkania. Tak kiedyś na nią narzekałam, a teraz przyjęłabym bez mrugnięcia okiem.
W dalszym ciągu nie mogę się przemóc, żeby skorzystać z noclegu w „łóżku" Kirka. Tak jakoś... no nie.
W piątkowy poranek budzę się sama, co mnie zaskakuje, ponieważ mój towarzysz do tej pory nie zostawiał mnie w magazynie. Całym dniami każde z nas chodziło swoimi ścieżkami, ale poranki i wieczory spędzaliśmy razem: poszukując jedzenia, dzieląc się nim, wyszukując miejsc, które moglibyśmy odwiedzić, a które zapewniłyby nam dostęp do żywności lub zatrudnienie dla mnie. Kirk próbował włamać się do sąsiedniego magazynu, jednak opornie mu to szło, dlatego też chwilowo odpuścił.
Przeciągam się i głośno jęczę. Boli mnie chyba każdy mięsień. Jeszcze kilka takich nocy i nie będę w stanie się podnieść. Może rzeczywiście powinnam rozważyć trumnę?
Po spacerku do galerii i próbie ogarnięcia się w łazience, kieruję się w stronę magazynu. Trochę martwię się o Kirka. Zastanawia mnie, dlaczego rano tak nagle zniknął. Może... ma dość mojego towarzystwa? Z nas dwojga to on chrapie jak lokomotywa, ale ostatnio czuję się tak zmęczona, że nawet tego nie zauważam. Po prostu padam na mój kawałek podłogi. Nie wydaje mi się, żebym przeszkadzała mężczyźnie w nocy. Od niedzieli mój koszmar na szczęście się nie powtórzył, więc nie było mowy o krzykach.
Może... po prostu nie chce mi już pomagać? W zasadzie nie dziwię mu się. Z każdym dniem coraz bardziej przekonuję się, że żyjemy w brutalnym świecie, w którym każdy powinien dbać przede wszystkim o siebie. Życie porządnie skopało mi dupę i pokazało, jaką głupotą było to całe moje niewolnicze poświęcenie. Nic mi z tego nie przyszło, mamie też to nie pomogło.
Zapewne to dziwne, ale od niedzieli nie płaczę za mamą. Nie rozpaczam po jej śmierci tak, jak powinnam. Tłumaczę to sobie tym, iż przez te dwa i pół miesiąca mieszkania u Collina po prostu odzwyczaiłam się od niej, ale wydaje mi się, że nie chodzi tylko o to. Mama była... trudna. Nie potrafiła mnie kochać tak, jak ja kochałam ją. Nie chciała nawet za bardzo mnie tolerować. Uświadomienie sobie tego zabolało.
Kirk przez pół nocy tłumaczył mi, iż to, że nie czuję się przybita z powodu śmierci jedynego członka rodziny, nie świadczy o mnie źle, a raczej pokazuje, iż z tym członkiem było coś nie tak, skoro najbliższa osoba nie potrafi żałować jego odejścia. Może coś w tym jest.
Spotykam Kirka w drodze do magazynu. Mężczyzna podąża w moją stronę i szeroko się uśmiecha.
- Dziewczyno! - Nie mam pojęcia, dlaczego nie mówi mi po imieniu, ale nie przeszkadza mi to. Chyba po Caydenie i tych jego wszystkich sarenkach, syrenkach i gwiazdeczkach już się przyzwyczaiłam do określania mnie różnymi dziwnymi pseudonimami, niezwiązanymi z moim imieniem.
- Chodź, usiądziemy tu sobie pod drzewkiem – zachęca. Wskazuje dłonią teren przed nami: pusty, zarośnięty plac nieopodal magazynów. Znajdujemy się po tej stronie ogrodzenia, która jest dostępna dla wszystkich, więc możemy czuć się spokojni. Zastanawiam się, dlaczego mój towarzysz jedną rękę trzyma cały czas za plecami, ale udaję, że tego nie widzę. Widocznie chce coś przede mną ukryć, nie będę psuła mu zamiarów.
Siadam na trawie i wyciągam nogi przed siebie. Dziś nie jest tak upalnie, więc od rana chodzę w dresowych spodniach, ale gdy tylko wrócę do magazynu, będę musiała się przebrać w sukienkę. Planuję przejść się do tego cholernego baro-burdelu i prosić o pracę. To ostatnie miejsce, które mi zostało. Jeśli się nie uda, będę musiała przenieść się do większego miasta i tam próbować.
- Mam coś dla ciebie – Kirk w końcu wyciąga rękę zza pleców i podaje mi materiałową torbę z logiem jakiejś drogerii. Biorę ją od niego i zaglądam do środka. Jestem tak zaskoczona tym prezentem, że chwilę mi zajmuje, zanim odwracam się do niego.
- Dziękuję. Nie spodziewałam się – mówię szczerze. W torbie znalazłam przeźroczystą kosmetyczkę z mini wersjami kosmetyków. Jest nawet szczotka do włosów, szczoteczka do zębów i pasta. Taki typowy zestaw podróżny.
- Ukradłem specjalnie dla ciebie – dodaje z dumą mężczyzna. Nie umiem powstrzymać łez, które nagle pojawiają mi się pod powiekami.
Wiem, że kradzież jest zła i nie popieram jej, ale w tym momencie po prostu czuję wdzięczność. Prezent od Kirka ucieszył mnie bardziej, niż to, co dostawałam od Collina. Łatwo jest obdarowywać innych, gdy ma się miliony i zakup nie stanowi problemu. Znacznie trudniej jest dawać coś od siebie, gdy samemu nie ma się nic i czasami trzeba posuwać do niezbyt moralnych czynów, dlatego też doceniam gest mojego towarzysza: jakby nie było, obcego dla mnie mężczyzny.
- Dziękuję – powtarzam. Ryczę już na całego. Tak bardzo cieszę się z tych drobiazgów, że aż drżą mi ręce, gdy otwieram kosmetyczkę i przeglądam jej zawartość.
- Nie ma za co. - Odpowiada Kirk. Dopiero po chwili zauważam, iż spoważniał, dlatego też staram się uspokoić i dowiedzieć, o co chodzi.
- Coś się stało? - pytam z wyraźnym zaniepokojeniem. Mężczyzna posyła mi smutny uśmiech.
- Nic takiego, dziewczyno. - Odpowiada. - Po prostu na jakiś czas będę musiał przenieść się w inne miejsce, bo teraz tak trochę podpadłem jednemu policjantowi, więc lepiej byłoby, gdybym nie kręcił się po mieście, a sama wiesz, że to niemożliwe, bo żyję z tego, co znajdę. Nie mogę się ukrywać. Muszę się przenieść.
Znowu robi mi się smutno. Kirk zauważa, iż zamierzam się rozpłakać, dlatego też chwyta mnie za dłoń i mocno ściska.
- Nie przeżywaj, dziewczyno. To nic takiego. Nie pierwszy i nie ostatni raz podpadam policji. Trochę się boję zostawiać ciebie, bo nie jesteś gotowa na samodzielność w naszym świecie, ale niestety nie mam wyjścia. Za kilka dni wrócę. Pilnuj magazynu i nie daj się złapać – uśmiecha się do mnie – i nie płacz za mną. Wrócę. Muszę wziąć się za poszukiwania Niny, dlatego też pojadę do Bostonu. Będę sprawdzał wszystkie szpitale, być może moja córka gdzieś tam pracuje. Zawsze chciała być lekarzem i pomagać innym – dodaje z nostalgią.
- Ta córka, która chciała ciebie zabić?
- Tak – potwierdza. - Trochę się zagubiła, ale jej życie nie było łatwe. Gdy ją adoptowaliśmy, miała trzy lata. Została znaleziona przez policję w naprawdę obskurnym miejscu. Jej biologiczna matka była prostytutką. Jeden z jej klientów potraktował ją bardzo źle. Wpierw ją udusił, a potem pociął. Zostawił na jej ciele kilkadziesiąt ran ciętych i kłutych. Moja mała Nina wszystko widziała. Facet nie miał oporów zabijać i torturować matkę, na oczach dziecka. - Wspomina Kirk. To pierwszy raz, gdy mówi tak dużo o swojej rodzinie, dlatego nie przerywam mu, tylko czeka na kontynuację.
- Potem był ten wypadek Naddie. Śmierć mojej żony... To Nina ją znalazła. Kilka lat później moja córka po raz kolejny była świadkiem wypadku. Dwaj koledzy z jej szkoły zginęli podczas biwaku w górach, tylko ona to przeżyła. - Kręci głową. - To wszystko na pewno na nią wpłynęło. Muszę ją znaleźć, to w końcu moje dziecko. Moja odpowiedzialność.
Przez chwilę nic nie mówimy. Współczuję tej jego córce, naprawdę miała tragiczne dzieciństwo. Tyle razy być świadkiem wypadków... nachodzi mnie taka głupia myśl, że to aż nazbyt podejrzane, ale szybko wyrzucam ją z głowy. Nie chcę mówić nic takiego przy Kirku. On naprawdę musi kochać tę całą Ninę.
Jest mi smutno, gdy się ze mną żegna. Nie przyznaję się, iż dziś wybieram się do tego całego Johna i przebieg rozmowy zdecyduje o tym, czy tu zostanę na jakiś czas, czy jednak będę szła dalej, ale na pewno nie w stronę Bostonu. Jeśli nie zostanę zatrudniona mogę już nie spotkać więcej Kirka, dlatego też przytulam go mocno na odchodnym. Mężczyzna chyba wyczuwa moje obawy, bo po raz kolejny próbuje mnie pocieszyć.
- Nie przeżywaj. Jeśli mamy się spotkać, to się spotkamy. Nie zostawaj tu specjalnie dla mnie, myśl w końcu o sobie, dziewczyno. Rób tak, żeby to tobie było dobrze – mówi przed odejściem.
Staram się być dzielna i nie pokazywać mu, jak bardzo mi przykro z tego, iż tak trochę przeze mnie musi iść i szukać sobie innego miejsca. Gdy mężczyzna znika mi z pola widzenia, znów płaczę. To tylko kilka dni, ale polubiłam tego ekscentrycznego staruszka. Był jedyną miłą osobą, którą spotkałam w ostatnich dniach. Sam nic nie miał, a mimo to zawsze dzielił się ze mną. Naprawdę to doceniam.
Po dłuższej chwili użalania się nad sobą, zbieram się do kupy i ruszam do magazynu. Cieszę się z prezentu od Kirka – w końcu mogę wyczesać sobie włosy i nawet umyć zęby (dzięki Bogu za wodę w butelce). Tak trochę ogarnięta wychodzę na zewnątrz i ruszam w świat. Muszę się pilnować, bo dziś wyjątkowo dużo osób kręci się przed magazynami, ale na szczęście udaje mi się niepostrzeżenie przemknąć.
Czas odwiedzić ostatnie z hipotetycznych miejsc pracy.
***
„Bar" tego całego O'Neila wygląda niepozornie – po prostu zwykły, piętrowy, beżowy budynek z poddaszem. Duży plakat obok wejścia informujący o tym, iż istnieje możliwość wynajmu pokoi na godziny, od razu sugeruje, czym tak naprawdę może być ten przybytek. Na szczęście w samo południe parking świeci pustkami. Są tu może ze trzy auta, dlatego też cieszę się i obstawiam, że powinno być bezpiecznie.
Chwilę mi zajmuje znalezienie biura niejakiego Billa, kierownika. Skierowała mnie do niego jedna z kelnerek. Wcześniej oczywiście zapytała, czy jestem jedną z tych nowych dziwek... To tyle, jeśli chodzi o „normalność" tego miejsca. Nie skomentowała, gdy powiedziałam jej, że chcę tu tylko sprzątać. Po prostu wzruszyła ramionami.
Bill okazuje się dość młodym facetem – nie daję mu więcej, jak trzydzieści lat. Ma na sobie błękitną koszulę i na pierwszy rzut oka wydaje się dość sztywny, dlatego staram się zachowywać bardzo poprawnie w jego obecności.
Mężczyzna od samego wejścia taksuje mnie spojrzeniem. Czuję się z tym trochę niezręcznie, ale nie pokazuję tego. Nie mam sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o mój wygląd, biorąc pod uwagę warunki, w jakich żyję, radzę sobie całkiem dobrze. Kierownik dopiero po chwili przestaje się mi przyglądać. Klika coś na komputerze, jakby nie przeszkadzała mu moja obecność.
- Ja w sprawie pracy... słyszałam, że jest vacat na miejsce sprzątaczki - zaczynam, gdy cisza zbyt mocno się przedłuża. Mężczyzna po raz kolejny mnie olewa, tym razem zajmuje się swoim telefonem, ale na szczęście tylko przez chwilę.
- Siadaj. - Poleca zdecydowanym tonem. Musiał zauważyć, iż jego obojętność zniechęciła mnie do rozmowy. Ruszam w jego stronę, żeby zająć miejsce na jedynym krześle przed jego biurkiem. Staram się nie patrzeć na czarną kanapę w rogu pomieszczenia... tak jakoś wydaje mi się, że odbywają się na niej trochę inne „rozmowy kwalifikacyjne".
- Nazywasz się? - zaczyna mężczyzna. W końcu zaszczyca mnie neutralnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
- Ay... sha – gryzę się w język w ostatniej chwili – Aysha Morgan – powtarzam już pewniej.
- Ay... sha - powtarza po mnie, jakby się nad czymś zastanawiał – dobrze, Aysha, chcesz zostać jedną z moich pracownic. Rozbierz się i pokaż wszystkie atuty – poleca, na co od razu się spinam.
- Pan chyba mnie źle zrozumiał, ja przyszłam w sprawie pracy sprzątaczki, nie... kelnerki - odpowiadam szybko. Zaciskam ręce na torbie podarowanej mi przez Kirka. Chyba jednak więcej się nie zobaczymy, bo czeka mnie zmiana miejsca.
- Zrozumiałem cię doskonale, Ay... sho. Chcę zobaczyć, o co tyle szumu – spogląda na mnie z zastanowieniem.
- Szumu? - nie rozumiem jego słów.
- Tak. Od samego wejścia mówisz o byciu sprzątaczką, ale wydaje mi się, że na innych stanowiskach też byś się sprawdziła...
- Nie! - przerywam mu szybko – nie chcę innego stanowiska. Jeśli nie szuka pan sprzątaczki, to ja muszę podziękować za rozmowę – zaczynam podnosić się z krzesła, ale on wtedy ostrym tonem każe mi znowu siadać.
- Skoro już tu przyszłaś, to może coś o sobie opowiesz. - Nagle zmienia temat. Znowu wydaje się być neutralny. Jedynie jego spojrzenie jakoś tak... pali moją skórę.
- Mam doświadczenie w sprzątaniu, jestem dokładna i bardzo zależy mi na pracy. - Mówię mu jeszcze o tym, że pracowałam w hotelu i mam doświadczenie w tych kwestiach, co jest oczywiście nieprawdą, ale próbuję go za wszelką cenę przekonać do siebie. Gdy kłamię, nie patrzę mu w oczy, tylko wbijam spojrzenie w tył jego laptopa.
- Wspaniale. Spieszysz się gdzieś? Muszę zobaczyć jak sobie radzisz, zanim podejmę decyzję – stwierdza po chwili. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
- Mam dużo czasu, proszę pana. Mogę posprzątać jakieś pomieszczenie, żeby przekonał się pan o mojej skrupulatności – staram się brzmieć miło. W głębi ducha pojawia się nadzieja, że może akurat coś mi się w końcu uda.
Mężczyzna zabiera mnie na poddasze i pokazuje mały składzik.
- Tu są różne sprzęty i środki czystości. Weź wózek z wiadrem, ręcznikami i pościelą i chodź za mną.
Idę zgodnie z poleceniem. Mijamy szereg drzwi. Zza niektórych docierają do mnie kobiece lub męskie jęki, zza innych krzyki bądź dźwięki uderzeń. Czuję się wybitnie niezręcznie, bo byłam pewna, iż chwilę po dwunastej w piątek nikogo tu nie będzie, w końcu każdy normalny człowiek jest teraz w pracy. Widzę, jak bardzo się pomyliłam. Kierownik zatrzymuje się przy jednym z pokoi.
- Pół godziny temu wyszedł z niego klient, a dziewczyna nie miała czasu posprzątać, bo o tej porze pracujemy w okrojonym składzie i dlatego też musiała iść już do kolejnego. Masz dwie godziny na gruntowne wysprzątanie tego miejsca. Wyczyść wszystko łącznie z łazienką. - Poleca Bill. Kiwam głową na znak, iż zrozumiałam i od razu zabieram się do pracy.
Zaczynam od zmiany pościeli na wielkim łóżku, które stanowi centralny punkt pokoju. Staram się zbytnio nie przyglądać różnego rodzaju kajdankom i linom zaczepionym do jego wezgłowia, bo znowu przypomina mi się Collin i nasze szaleństwa. Podobało mi się, gdy mnie skuł, nie powiem, że nie. To było na pewno inne doświadczenie. Nie mogłam go dotknąć, choć tak bardzo chciałam. Frustrowało mnie to, ale narastający gniew został stłumiony jeszcze szybciej narastającym podnieceniem. Steward znał się na doprowadzaniu kobiet do szaleństwa. Nie było ani jednego razu, gdy nasz stosunek kończył się bez orgazmu, co dla mnie – znającej takie uniesienia jedynie z opowiadań koleżanek – było zaskakujące. Nie przypuszczałam, że tak można. Collin pokazał mi jednak, że i owszem.
Sprzątam szybko, ale nie pomijam żadnego miejsca. Na nocnej szafce zauważam elegancki zegarek. Wydaje mi się, że jest raczej męski, ale mogę się mylić. Cieszę się, że tu jest, bo pozwala mi kontrolować czas. Nie obrzydza mnie sprzątanie tego pokoju, bo tak naprawdę nie mam innego wyjścia. Potrzebuję pieniędzy, jak najszybciej, przecież muszę gdzieś wyjechać, żeby ukryć się przed Stewardem, gdyby próbował mnie znaleźć. Drugi raz zapewne nie dałby mi uciec.
Gdy kończę szorować brodzik (który swoją drogą wygląda na nieużywany, bo nie znalazłam nawet jednego włosa w odpływie) nachodzi mnie taka trochę szalona myśl... żeby skorzystać z okazji i szybko się wykąpać. Tak bardzo tęsknię na porządnym prysznicem...
Z każdą chwilą to pragnienie narasta we mnie, dlatego też, mimo całej nieodpowiedniości chwili, rozbieram się i wchodzę do brodzika. Nie ma tu kabiny, ale na szczęście jest zasłonka, którą od razu zaciągam. Nie potrafię powstrzymać jęku przyjemności, który opuszcza usta, gdy tylko ciepły strumień wody oblewa moje ciało. Prysznic to życie.
Nierozsądne byłoby, gdybym kąpała się za długo, dlatego też, mimo wszystko robię to w ekspresowym tempie. Trochę źle się czuję, gdy na czyste ciało zakładam wcześniejszą sukienkę i bieliznę, ale wszystko było prane nie dalej jak wczoraj i nałożyłam to na siebie przed samym przyjściem tu, więc nie zdążyło się zabrudzić. Korzystam z ręcznika, który przyniosłam tu razem z czystą pościelą i osuszam nim włosy, a następnie porządnie je czeszę. Kirk jest świetnym kompanem niedoli. Nie mam pojęcia, jak mu się kiedyś odwdzięczę za jego pomoc.
W ciągu następnych trzydziestu minut kończę sprzątać łazienkę. Moje włosy są już prawie suche, bo hotelowe pokoje znajdują się na poddaszu i nie mają klimatyzacji, więc jest w nich dość duszno. Otwieram na chwilę okno, żeby wywietrzyć pomieszczenie i biorę się za ostatni etap sprzątania: mycie podłogi.
Może to głupie, ale cieszę się z tego, że tu sprzątam. Cieszę się, iż w końcu mam jakieś zajęcie i widzę jego efekt: pokój wcześniej nie był zapuszczony, jednak teraz praktycznie lśni. Nawet wszystkie te kajdanki wypolerowałam, a co. Nucę sobie pod nosem i powoli cofam się w stronę drzwi.
Jestem tak zaaferowana tym, co robię, iż nie zauważam... że nie jestem sama w pomieszczeniu, niestety za późno się orientuję. Jedno silne, męskie ramię łapie mnie za talię, a drugie chwyta moja ręce na wysokości piersi. Wydaję z siebie cichy pisk, gdy kij od mopa wypada z moich rąk. Od razu odwracam głowę w stronę nowo przybyłego.
Otwieram szeroko oczy. To nie może być prawda...
Akurat tego mężczyzny nie chciałam nigdy więcej spotkać.
- Proszę, proszę... kogo my tu mamy... - szwagier Camille uśmiecha się do mnie radośnie i wbija we mnie niepokojące spojrzenie. Przełykam ślinę, bo obawiam się, iż bez Clarka za plecami nie będzie tak chętny do puszczenia mnie. Mimo wszystko zaczynam się kręcić tak, żeby choć trochę rozluźnić jego chwyt.
- Panie White? Co pan tu robi? - pytam drżącym głosem. Nie chcę żeby widział, że się go boję, ale niestety nie za bardzo wychodzi mi udawanie odważnej. Mężczyzna przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie, na co spinam się jak struna. Nie podoba mi się jego dotyk.
- Zostawiłem zegarek, a że to prezent od żony na kolejną miesięcznicę naszego ślubu, to po niego wróciłem. Moja droga małżonka na pewno by się martwiła, gdybym go zgubił. - Odpowiada lekko.
- Nie spodziewałam się pana w takim miejscu... - rzucam mu niepewne spojrzenie. Przez głowę przechodzi mi myśl, iż może, gdy go zagadam, to uśpię na chwilę jego czujność i wtedy po prostu się wyrwę. Nie mam nic do stracenia, muszę spróbować.
- Ja ciebie też, Ayleen... Asystentka Stewarda w burdelu... tak szybko się tobą znudził? - pyta z wrednym uśmieszkiem, a następnie nachyla się tak, iż czuję jego ciepły oddech na szyi – ja bym cię zostawił na dłużej. Cholernie mi się podoba ta twoja pozorna niewinność. Nawet nie wiesz, jak mnie to pociąga – dodaje, a następnie gwałtownie przyciska usta do mojej szyi.
Macham głową najmocniej, jak tylko mogę, dzięki czemu jest zmuszony odsunąć się ode mnie. Nie jestem w stanie się mu wyrwać, ale udaje mi się przesunąć jedną z rąk tak, iż po chwili trzymam ją przy moim biodrze. White orientuje się, co próbuję zrobić, dlatego zmienia swój chwyt: puszcza talię i łapie mnie za dłoń, żeby przycisnąć ją do moich pleców.
- Będę krzyczeć! Zaraz ktoś tu przyjdzie – grożę, gdy popycha mnie w stronę łóżka.
- Tu każda krzyczy, więc nikt tego nie zauważy. Lubię krzyk, nie musisz się stopować Ayleen... - dodaje zadowolonym tonem. W ostatniej chwili udaje mi się wierzgnąć nogą tak, żeby trafić w wózek w który wsadzone jest wiaderko z wodą do mycia podłogi. Sprzęt przewraca się, a brudna woda wylewa na parkiet i przy okazji moczy eleganckie spodnie White'a.
- Kurwa! - klnie facet. Wyraźnie czuję, iż nie trzyma mnie tak mocno, jak wcześniej, dlatego też szybko przechylam się do przodu, a następnie z całej siły prostuję. Udaje m się uderzyć go głową w szczękę.
- Ja pierdolę! Ty suko! Twoje problemy właśnie się zaczynają! - krzyczy, ale nie skupiam się na tym. Po prostu wyrywam do przodu, a następnie odbijam w lewo. Szybko przeskakuję przewrócony wózek i wybiegam na korytarz nie patrząc na nic.
Serce bije mi jak oszalałe. W pokoju została moja torba z rzeczami od Kirka. Mam ochotę się rozpłakać. Po raz kolejny zostałam z niczym. Po raz kolejny ktoś próbował mnie skrzywdzić. Nie mogę tu zostać. Znowu jestem spalona.
Zerkam za siebie, żeby sprawdzić, czy White za mną nie podąża, dlatego też nie zauważam postaci, która nagle wyłania się zza rogu. Dopiero gdy z impetem wpadam na kolejnego mężczyznę, unoszę głowę tak, żeby spojrzeć, kogo potrąciłam. Chcę poprosić o pomoc, ale gdy tylko spoglądam w oczy obcego, momentalnie zamieram. Głos grzęźnie mi w gardle. Mam wrażenie, że świat stanął w miejscu. Nie słyszę niczego oprócz szybkiego bicia mojego serca i szumu krwi w uszach.
Chyba mam problem.
Nie jestem w stanie się poruszyć, bo tak bardzo się boję tego, co może się za chwilę wydarzyć.
- Spieszysz się gdzieś... skarbie? - pyta niebezpiecznie spokojnym głosem Collin. Od razu też mocno mnie obejmuje i przyciąga do siebie tak, że między naszymi ciałami nie ma nawet centymetra wolnej przestrzeni. Jedną z dłoni kładzie na moim policzku. Nawet nie próbuję przełykać śliny. Moje gardło jest wysuszone na wiór.
White ma rację.
Moje problemy właśnie się zaczynają...
Z racji tego, iż mam teraz kumulację różnych pisarskich rzeczy (m.in. poprawiam Amelię i Olivera, bo dostałam już plik od pan redaktor i wprowadzamy kilka poprawek do historii :) a także eliminujemy wszelkie nieścisłości) nie mogę obiecać, iż wyrobię się z kolejną Ayleen szybciej, niż w piątek/sobotę :(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro