43 To nie tak, jak myślisz...
Ayleen
Trzy lata wcześniej...
Jestem umówiona z Zane'em na spotkanie po szkole, ale chłopak się spóźnia. Tony chce odwieźć mnie do domu, jednak każę mu jechać samemu. Grzecznie czekam na mojego ukochanego.
- Naddie miała wpaść, więc się pospiesz, bo mama znowu porwie ją na ploteczki – uśmiecham się do brata, gdy go poganiam.
- Masz rację. Jak się obie zgadają, to szybko mi jej nie odda, a mamy już plany na popołudnie – odpowiada mi uśmiechem – uważaj na siebie. Zane ma cię odstawić pod sam dom, albo spotka go coś niemiłego z mojej strony – odgraża się przed odjazdem.
Wiem, że brat nie przepada za moim chłopakiem, więc staram się za bardzo nie obnosić z naszym związkiem w szkole, bo to mogłoby zdenerwować Tonego, a on czasami nie panuje nad sobą. Nie chcę, żeby miał przeze mnie kłopoty.
Czekam kolejny kwadrans, niestety bez rezultatu. Szkolny parking opustoszał, zostało na nim tylko kilka aut, w tym to Zane'a przy którym stoję. Jego koledzy z drużyny koszykarskiej również już opuścili budynek i pojechali do domów.
Zaczynam się martwić. Zerkam kilka razy na telefon, ale nie mam żadnej wiadomości od mojego chłopaka. Próbuję się do niego dodzwonić, ale to też mi się nie udaje. Postanawiam wejść do szkoły i po prostu go poszukać.
Może został za karę po lekcjach? Tak się czasami zdarzało. Nauczyciel kazał wtedy odłożyć telefony na jego biurko, więc Zane mógł nie mieć możliwości, żeby dać mi znać o zmianie naszych planów. Poszukiwania chłopaka rozpoczynam od sali, w której zazwyczaj zostaje się za karę, ale przez okienko w drzwiach widzę, że w klasie siedzi pani od angielskiego i trzech chłopaków z drużyny bejsbolowej, którzy pobili się dziś na boisku. Nie ma wśród nich mojego Zane'a.
Ruszam w stronę szatni. Może jeszcze nie wyszedł? Co by tak długo go tam zajmowało?
Gdy tylko przekraczam próg przebieralni od razu zauważam jego torbę na ławce. Uśmiecham się sama do siebie. Znalazłam! Dzięki temu, że słyszę szum wody, domyślam się, iż mój chłopak jeszcze nie wyszedł spod prysznica. Postanawiam poczekać na niego w tej części szatni, bo nie chcę naruszać jego prywatności. Niestety, gdy do moich uszu docierają dziwne dźwięki przebijające się nawet przez lejącą się wodę, zaczynam zastanawiać się, czy coś się przypadkiem nie stało, gdyż wydaje mi się, że Zane... jęczy.
Martwię się, że może skurcz go złapał, albo pośliznął się pod prysznicem i nie może wstać, więc postanawiam wejść do części kąpielowej. Podchodzę do jedynego czynnego prysznica. Hałas powtarza się. Teraz jestem pewna, iż to mój chłopak.
- Zane? - pytam z paniką w głosie, łapiąc w tym samym momencie za kotarę. Nic mi nie odpowiada, dlatego czym prędzej pociągam ją.
W pierwszej chwili nie wiem, co mam zrobić. Dosłownie tężeję i nie mogę się ruszyć. Nie dowierzam własnym oczom.
Mój chłopak nie jest pod prysznicem sam.
Nawet nie muszę się długo zastanawiać, żeby domyślić się, kto przed nim klęczy i liże mu fiuta. Roxie, przewodnicząca kółka do spraw kroniki szkolnej.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że... nie zauważyli mnie pomimo tego, iż stoję centralnie przed nimi.
- Zane! - krzyczę ze złością. Dopiero teraz mój chłopak otwiera oczy i momentalnie się prostuje. Robi to tak szybko, iż jego „koleżanka" przewraca się z piskiem prosto na plecy.
- Kurwa! - krzyczy blondyn – jebana suka się do mnie przyczepiła! To nie tak, jak myślisz, kociaku!
Nie słucham jego marnych tłumaczeń. Odwracam się na pięcie i wybiegam z szatni, a następnie ze szkoły. Pech chciał, że nie mam przy sobie pieniędzy na autobus, bo przecież miałam wracać z Zane'em, dlatego też muszę iść pieszo, a właśnie zaczyna padać.
Nie przeszkadza mi taka pogoda. Przynajmniej nie widać, że wyję jak głupia.
Zdradził mnie. Mój chłopak mnie zdradził.
***
Nie odzywałam się do Zane.a przez kilka dni, ale był bardzo natarczywy i w końcu mu uległam. Pozwoliłam się wytłumaczyć, choć to, co mówił jawnie uderzało w moją inteligencję. Jestem zdecydowana zerwać z nim wszelkie kontakty.
- Dawno nie widziałam Zane'a u nas – zaczyna mama, gdy kolejnego dnia wracam ze szkoły do domu. Nie mam ochoty jej wszystkiego tłumaczyć, ale też nie chcę jej okłamywać, dlatego ostatecznie mówię jej o całej sytuacji. Mama przekonuje mnie, że powinnam wybaczyć chłopakowi i cieszyć się, że mimo wszystko chce mnie, a nie Roxie, bo to znak, że mnie kocha. Oczywiście popełnia błędy, ale kto z nas nie ma ich na swoim koncie?
Słowa mamy strasznie mieszają mi w głowie. Chcę, żeby była ze mnie dumna, a ona otwarcie powiedziała, że tylko mój związek z Zane'em ją uszczęśliwia, bo nie robię nic innego godnego uwagi i pochwały. Nie jestem w niczym wystarczająca, więc powinnam chociaż raz się jej posłuchać i nie dać odejść takiemu dobremu chłopakowi.
Postanawiam porozmawiać z Nadine – jest ode mnie starsza i bardziej doświadczona w związkach, a do tego wydaje mi się, że nawet mnie lubi, bo zawsze interesuje się tym, co u mnie.
- Lottie ma rację – mówi dziewczyna mojego brata, gdy tylko o wszystkim jej opowiadam – wybacz, Ayla moją szczerość, ale dla takiej osoby jak ty, Zane jest szczytem możliwości. Nigdy nie znajdziesz lepszego, bo żaden lepszy nie będzie ciebie chciał. Wcale też nie uważam, że cię zdradził. Widocznie ta cała Roxie dała mu to, czego nie mógł otrzymać od ciebie, wiesz o czym to świadczy? - pyta spoglądając na mnie wymownie.
- Że jest idiotą, któremu nie mogę ufać? Że nie liczę się dla niego i pewnie nigdy nie liczyłam? - odpowiadam od razu. Od kilku dni o niczym innym nie myślę.
Nadine śmieje się krótko. Od razu potrząsa głową.
- To ty jesteś idiotką, Ayleen. W ogóle nie myślisz – wykrzywia usta we wrednym uśmieszku – jego zachowanie znaczy tylko tyle, że zaniedbujesz go i jego potrzeby. To wszystko twoja wina.
To wszystko moja wina... Naddie powtarza to potem jeszcze kilka razy i przekonuje mnie, iż powinnam wybaczyć mojemu chłopakowi.
Ostatecznie ulegam. Nie chcę zawieść mamy, nie chcę być idiotką, jak to zarzuca mi Nadine, a także nie chcę wyjść na wredną sukę bez serca, co z kolei wytyka mi Zane. Tylko Tony nic nie mówi, ale to dlatego, że nie wie. Mógłby źle zareagować i zrobić coś, czego potem by żałował, a mama by mi tego nigdy w życiu nie wybaczyła.
Za to ja ostatecznie wybaczam Zane'owi. Daję się przekonać, że to nie była jego wina. To nawet nie była wina Roxie. To wszystko przeze mnie...
Czuję się źle sama ze sobą. Mam wrażenie, iż wszyscy robią ze mnie głupią, a ja nie chcę być taka. Chcę po prostu być kochana, czy to tak wiele?
***
Obecnie...
Nie mam pojęcia, dlaczego akurat to wspomnienie wraca do mnie, gdy spoglądam na Ericę i podejrzanego lekarza. Nie pamiętam zbyt dokładnie słów, jakie wtedy zostały wypowiedziane, ale za to doskonale pamiętam, jak się wtedy czułam. Wszyscy mieli mnie za idiotkę, którą można manipulować, bo jest łatwowierna i łyknie każdą głupotę. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jestem oszukiwana, ale jednocześnie nie potrafiłam się obronić. Praktycznie zakrzyczano mnie i nie pozwolono myśleć inaczej, niż tak, jak zostało to na mnie wymuszone.
W tym momencie czuję się podobnie. Sytuacja ze znajomą Collina jest tak absurdalna, że podświadomie porównuję ją do tamtej sprzed trzech lat.
- To wspaniałe rozwiązane – przekonuje mnie Erica – Steward wykorzystuje innych ludzi i z nikim się nie liczy, dlaczego zawsze wszyscy muszą robić tak, jak on chce? Skoro nie jest dla ciebie ważny, to nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia, że chcesz być wolna. Nic mu nie obiecywałaś... My za to możemy obiecać, że pomożemy ci zniknąć, bo sami będziemy musieli to zrobić.
Z każdym słowem kobiety mam wrażenie, że biorę udział w jakimś przedstawieniu, bo to, co mówi jest wręcz abstrakcyjne.
Nie chcę uciekać od Collina jak jakiś tchórz. Jeśli będę chciała, to po prostu od niego odejdę po zakończeniu umowy, ale ostatnio naprawdę łapię się na tym, że może mogłabym zostać. Może naprawdę by się nam udało? Oczywiście dziś w aucie mówiłam i myślałam inaczej, ale tylko dlatego, że nie znałam całej sytuacji. Poczułam się oszukana i wykorzystana. Zdradzona, jak wtedy w liceum i kilka miesięcy temu w Phoenix. Słowa Nadine o tym, że takie zachowanie chłopaka to moja wina, tak bardzo wryły się w moją pamięć, że nawet teraz, gdy podejrzewałam mojego partnera o najgorsze, próbowałam szukać winy w sobie. Myślałam, że to na pewno przez ten cholerny dystans. Gdybym tak bardzo się nie stawiała, to Collin nigdy by mnie nie zdradził. A może mogłam bardziej się starać? Wykazywać większą finezją w łóżku? Zgadzać się na wszystko?
To chore. Zwyczajnie idiotyczne. Walczę z takim myśleniem, ale gdy tylko pojawia się jakaś trudność, wszystko do mnie wraca. Gdy wydaje mi się, że mogę latać między szczytami, zawsze zostaję brutalnie ściągnięta na samo dno.
To w głównej mierze przesądziło o moim zachowaniu, a Erica wykorzystała moje zdenerwowanie. Nie sądziłam, że tak wnikliwie przysłuchiwała się temu, co mamrotałam w aucie. Mam kolejną nauczkę na przyszłość – nie reagować zbyt emocjonalnie przy ludziach, których nie znam, bo może to przynieść więcej szkody niż pożytku.
Collin też nie był w porządku, mógł od razu mi powiedzieć. Pewnie zakładał, że nie wsiądę do auta, gdy wcześniej wyjaśni mi o co chodzi, ale gdyby sprawa została od razu postawiona szczerze, że to dotyczy Caya, a nie mojego faceta, to pewnie nie burzyłabym się i nie złorzeczyła na Stewarda tak, jak to robiłam w trakcie jazdy.
Teraz za to czuję się zwyczajnie zniesmaczona. Mogłam już wcześniej zorientować się, iż Erica ma coś do Collina, bo przecież cały czas wspomina, jakim złym jest on człowiekiem i dlatego można go oszukać. Może nie znam mojego partnera na wylot, ale jedno wiem – on nienawidzi kłamstwa i nie odpuszcza. Nie da się go oszukać...
- W jaki sposób moglibyście mi pomóc? - pytam spokojnym tonem. Nie, żeby mnie to interesowało. Po prostu chcę wiedzieć, jaką ściemę są gotowi mi wcisnąć, żeby tylko mnie przekonać do wszystkiego.
- Nie wiem, czy możemy ci tak od razu zaufać – lekarz spogląda na mnie podejrzliwie – a naprawdę chcielibyśmy iść na układ. Wszyscy na tym zyskają.
Wszyscy, eche... Oni na pewno... A Collin straci... Może i jest zimnym, despotycznym i aroganckim dupkiem, ale w dalszym ciągu to mój dupek i nie życzę mu źle. Chyba nawet tak trochę zaczynam rozumieć, dlaczego nie ufa ludziom...
- Ja też tego nie wiem, gdy patrzę na was, bo cały czas mnie oszukujecie, a ja przecież w aucie byłam szczera – odpowiadam spokojnie.
Tak... nie jestem w tym momencie prawdomówna. W samochodzie po prostu górę wzięły emocje, a one nie są dobrym doradcą. Można powiedzieć coś, czego się będzie potem żałowało...
- Dobrze – kobieta zwraca się do mnie – nie możemy podchodzić do wszystkiego nerwowo, bo zależy nam na tym samym. Nie chcemy problemów i możemy sobie wspólnie pomóc, prawda?
Uśmiecham się miło, żeby nie widziała, jak w środku gotuję się ze złości. Mam dość traktowania mnie jak ameby! Nie jestem aż taką idiotką, za jaką wszyscy mnie mają. Doskonale wiem, że ich plan się sypie i dlatego chcą mnie przekonać, ale w ostateczności ja i tak na tym stracę.
Nie uda mi się uciec od Collina, bo on poruszy niebo i ziemię, żeby mnie znaleźć, gdy poczuje się oszukany. Może i przez chwilę byłabym wolna, ale co potem? Miałabym całe życie kryć się przed Stewardem? Gdybym nadużyła jego zaufania, nigdy by mi tego nie wybaczył. To po prostu fakt. Nawet nie domysł. Oni go oskubią na kasę, ale złość Collina skupi się na mnie, tak samo jak i pościg. Nic na tym nie zyskam.
Może to nierozsądne, bo Steward to cholerny manipulator, ale nie chcę go oszukiwać. Przynajmniej ja chcę być szczera, może da mu to coś do myślenia.
- Jak to niby ma wyglądać? - drążę wywiad.
- Bardzo prosto – odzywa się lekarz. Nawet nie wiem, jak się nazywa – Steward dostanie dokumenty. Wszystko będzie wiarygodne, bo osobiście się nimi zająłem. Erica będzie musiała zostać na oddziale, powiemy, że źle zniosła zabieg i będzie na obserwacji, a przecież ktoś musi przywieźć jej umówioną kwotę.
- Zażyczyłam sobie wypłatę w gotówce, tak dla bezpieczeństwa – wtrąca brunetka.
- W pierwotnym planie to ja miałem pojechać po pieniądze, ale możemy to zmodyfikować i wciągnąć w to ciebie... nie mam pojęcia, jak się nazywasz – kontynuuje mężczyzna.
Naprawdę mam ochotę wyjechać mu w tym momencie z panią Steward, ale się powstrzymuję. Wykrzywiam nieznacznie wargi i rzucam obojętnym tonem.
- Ayla.
- W takim razie, Ayla – podejmuje temat – ty pojechałabyś do Stewarda i wzięła od niego kasę, a potem wróciła tu do nas. Podzielilibyśmy się i mogłabyś zacząć nowe życie. - Reklamuje jakby to była naprawdę świetna oferta. Nie przeczę, że dla nich pewnie taka jest. Dla mnie niekoniecznie.
- W jaki sposób miałabym zacząć to nowe życie, skoro jak sama widziałaś, wszędzie chodzi za mną oddział ochrony? - unoszę brew, bo zaczynam tracić cierpliwość. Może kilka lat temu byłam młoda i głupia, przez co traktowanie mnie jak dziewczynkę do bicia było łatwe. Teraz w dalszym ciągu jestem młoda, ale nie pozwolę nigdy więcej się wykorzystywać. Nikomu.
- W szpitalu jest kilka stref dostępnych tylko dla personelu, zabrałbym cię tam i umożliwił wyjście na zewnątrz bez ochrony. Miałabyś ze sobą pieniądze, więc mogłabyś iść tam, gdzie tylko chcesz.
Kusząca perspektywa... wyjść gdzieś bez ochrony.
I tak naprawdę tylko to jest kuszące, bo poza tym tak naprawdę mam wszystko. Jedyne, czego mogłabym chcieć, to swoboda.
- Podoba mi się wasz plan. Jest taki... korzystny – nie dodaję, że tylko dla nich, bo ja oczywiście zostanę kozłem ofiarnym – ale zanim się zgodzę, muszę wiedzieć jedno... - spoglądam na Ericę – naprawdę jesteś w ciąży?
- A czy to coś zmieni? - pyta kobieta.
- Szczera odpowiedź owszem, zmieni. Udowodni, że traktujecie mnie poważnie. - Przesuwam spojrzeniem od jednego do drugiego.
- Skoro szczerość jest dla ciebie taka ważna, to powiedz, czy wchodzisz w to – pan doktor spogląda na mnie czujnie.
Podejrzewam, że nic więcej się od nich nie dowiem. Chcą zapewnień ode mnie, jednocześnie nie dając nic od siebie. Typowe...
Uśmiecham się wesoło. Wiem już wszystko.
- Oczywiście, że wchodzę – odpowiadam lekkim tonem. - Jak najbardziej wchodzę. W tym momencie do poczekalni...
Nie czekam na ich reakcje, tylko szybko naciskam klamkę i wręcz wyskakuję z gabinetu. Odsuwam się na bok, bo nie mam pewności, czy nie ruszą za mną w pogoń, a nie chcę zostać uderzona drzwiami. Przyciskam plecy do ściany, gdy rozglądam się po moich ośmiu ochroniarzach.
- Panno Richardson? Co się dzieje? - pyta od razu Clark. Stoi najbliżej mnie, więc mam podejrzenie, że i tak wszystko słyszał, w końcu jesteśmy w publicznym szpitalu, a nie domu Collina... Tu zapewne nie ma dźwiękoszczelnych pomieszczeń.
- Źle się czuję. Od czasu choroby mamy mam uraz do szpitali i nie mogę w nich długo przebywać – w zasadzie nie kłamię. Tak właśnie jest – Erica i lekarz proszą o trzech ochroniarzy do środka w celu nagrania badania. Na szczęście przestała się wstydzić – dodaję niewinnym głosem.
- Oczywiście, panno Richardson – potakuje mój pracownik. Każe trzem mężczyznom wejść do środka i wysłać nagranie od razu do pana Stewarda. Mnie zaprasza gestem do wyjścia. Robię to z nieukrywaną ulgą.
Mam dość Eriki i tego jej doktorka. Nie wiem, czego się spodziewali, ale mam nadzieję, że dostaną za swoje.
Nikt nie może bezkarnie oszukiwać Collina, ani tym bardziej wykorzystywać mnie. Koniec z tym.
***
Steward czeka na mnie przy windzie. Miałam nadzieję, że przemknę się na górę bez konieczności rozmowy z nim, ale zaczaił się na mnie tak, iż w pierwszej chwili nawet go nie zauważyłam. Posyłam mu obojętne spojrzenie i udaję, że nie interesuje mnie to, co ma do powiedzenia.
- Musimy porozmawiać – mówi, gdy mijam go i wybieram przycisk z cyfrą odpowiedniego piętra. Gdy to słyszę, mam ochotę wygarnąć mu, co myślę o jego cholernych tajemnicach.
W zasadzie... dlaczego nie miałabym tego zrobić?
- Teraz chcesz rozmawiać? - odzywam się pozornie spokojnym tonem – teraz? Od dwóch pieprzonych dni mnie unikasz i nie odpowiadasz na moje pytania, ale w tym momencie ci się odmieniło?! - posyłam mu wściekłe spojrzenie – w takim razie masz problem, bo ja nie chcę z tobą rozmawiać! Poczekaj dwa dni to może mi się zachce i wtedy dam ci znać! - krzyczę.
Nie mogłam się spodziewać, że Collin ruszy szybko w moją stronę i obejmie moją talię dłońmi tak, żeby odwrócić mnie twarzą do siebie, a następnie wręcz przyciśnie mnie do ściany obok windy.
- Widzę, że teraz chcesz mi coś powiedzieć, Ayleen, więc mów. - Poleca stanowczym tonem. Nie przestaje wwiercać we mnie niepokojącego spojrzenia swoich ciemnych oczu, ale mam wrażenie, iż nie jest ono pełne gniewu na mnie, tylko raczej... zadowolenia? Muszę mieć nierówno pod sufitem, gdy zauważam takie rzeczy...
- Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy tylko musiałam się wszystkiego domyślać! Bardzo źle odebrałam tę całą Ericę! Myślałam, że to twoja pieprzona kochanka! Czułam się zdradzona i nie miałam ochoty cię więcej oglądać! - wyrzucam z siebie. Czuję, jak moje policzki płoną, ale nie z zawstydzenia, a z gniewu. Chyba nigdy nie zareagowałam w taki sposób w stosunku do nikogo.
- Czułaś się zdradzona... - powtarza po mnie – to tylko świadczy, jak mało mnie znasz, Ayleen. Nigdy nie zdradziłbym kogoś, na kim mi zależy.
- To daj się do cholery lepiej poznać i przestań wszystko ukrywać przede mną! - po raz kolejny to ja krzyczę, bo wkurza mnie jego pieprzony spokój – nie chcę się niczego domyślać! Chcę wiedzieć – dodaję płaczliwie.
Niestety zawsze reaguję płaczem, gdy jestem zła. Nienawidzę tego. Wolałabym być wściekła i stanowcza, niż pełna złości i rycząca, a nie umiem inaczej. Szkoda.
- Co chcesz wiedzieć?
Oddycham gwałtownie, żeby się uspokoić. Bliskość Collina sprawia, że chcę się do niego przytulić i wyznać mu, co mi leży na sercu, ale się powstrzymuję. Nie będę wyrywała się pierwsza do zdradzania tajemnic.
- Dlaczego nazwałeś mnie przy Erice panią Steward? Po co to było?
Mężczyzna nachyla się i opiera dłoń tuż przy mojej głowie. Czuję się osaczona, bo jego druga ręka spoczywa na moim biodrze, więc jestem w delikatnym potrzasku.
- Chciałem jej pokazać, że ma cię szanować, bo jesteś dla mnie ważna. Nie miała prawa cię dotknąć ani obrazić tak samo, jak nikt nie ma prawa zachowywać się tak w stosunku do mnie. - Wyznaje.
Kiwam głową. Mogę przyjąć takie tłumaczenie.
- A poza tym chciałem zacząć przyzwyczajać cię do nowego nazwiska, bo za jakiś czas zamierzam pozbyć się twojego starego i sprawić, że zostaniesz panią Steward – dodaje, czym szczerze mnie zaskakuje.
- Nie wiem, czy mogę się na to zgodzić, więc nie planuj zbyt wiele... Musiałbyś naprawdę się postarać, żeby mnie przekonać – rzucam cicho.
Collin wsuwa kolano między moje nogi, przez co jego obecność staje się jeszcze bardziej namacalna. Nachyla się tak, że nasze twarze znajdują się na jednym poziomie.
- Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, skarbie – szepcze. Przenosi wzrok na moje usta, żeby po chwili znowu spoglądać mi w oczy – mogę cię pocałować, czy w dalszym ciągu jesteś na mnie zła?
Przesuwam dłoń po jego marynarce, by ostatecznie położyć ją na torsie mężczyzny. W drugiej cały czas ściskam torebkę.
- Oczywiście, że jestem zła. Nie odpowiedziałeś na moje pytania – wyduszam z siebie. Mój upór łamie się jak chrust. Nigdy więcej poważnych rozmów w takiej pozycji. Nie potrafię nic z tym zrobić, że moje głupie ciało reaguje na bliskość Collina tak, a nie inaczej, a umysł szaleje, gdy czuje jego zapach i widzi te błyszczące, tajemnicze oczy.
- Myślałem, że kobieta lepiej wytłumaczy kobiecie kwestie związane z ciążą i aborcją. Nie znam się na tym, dlatego wolałem, żeby zajęła się tym główna winna całego zamieszania, czyli Erica. Powiedziałem jej, że muszę mieć pewność, iż mnie nie okłamuje i będę chciał wysłać z nią kogoś na badania. Wprawdzie Cayden potwierdził, że spędził z nią noc, ale na tej podstawie to co najmniej pół Bostonu mogłoby się domagać ode mnie pieniędzy na hipotetyczne ciąże, więc był to słaby argument. Erica poprosiła o obecność kobiety, dlatego pomyślałem o tobie, bo tylko tobie mogę zaufać, Ayleen. Wierzę, że nie zrobiłabyś nic, co miałoby mi zaszkodzić tak jak i ja nie zrobiłbym nic, co mogłoby ci zaszkodzić.
Wzdycham, bo tak trochę to rozumiem, ale tylko trochę.
- W dalszym ciągu uważam, że wolałabym usłyszeć to od ciebie – wyginam usta na znak niezadowolenia. Mężczyzna od razu reaguje na mój gest i wbija gorące spojrzenie w moje wargi.
- Następnym razem nie popełnię tego błędu i o wszystkim będę cię informował osobiście, dobrze? Jesteś pierwszą kobietą, która jest dla mnie tak ważna, więc nie zawsze wiem, co robić. Mogę popełniać błędy, dlatego potrzebuję szczerości z twojej strony. Zostałem trochę inaczej wychowany. Przez całe dotychczasowe życie byłem przygotowywany do zawarcia aranżowanego związku, bo tak to wygląda w mojej sferze i nikogo to nie dziwi. Miałem podobne plany do Caydena: wziąć ślub, spłodzić dziecko i dalej zajmować się tym, co dotychczas, nie zwracając zbytniej uwagi na żonę i nie angażując się w ten związek. Z tobą jest inaczej, Ayleen i to sprawia, że błądzę, bo zderzam się z tym, co mi wpajano o kobietach i ich powinnościach w związku, a z tym, co chcę z tobą robić i co czuję, że powinienem robić. Wygląda na to, że to dwie inne sytuacje.
Nie potrafię się na niego złościć, gdy mówi mi takie rzeczy i gdy patrzy na mnie z taką pasją. Chcę mu w to wierzyć.
To ja inicjuję nasz pocałunek. Po prostu przesuwam dłoń z torsu mężczyzny na szyję i wsuwam palce w jego włosy, by przyciągnąć głowę Collina bliżej siebie. On oczywiście nie pozostaje bierny – wpija się w moje usta z takim pragnieniem, iż mimowolnie wzdycham z rozkoszy. Uwielbiam się z nim całować.
Nie mam pojęcia jak długo się całujemy. Tracę rachubę. Steward cały czas odejmuje mnie dłonią w talii, a drugą przesuwa za moją szyję i układa na karku. Dopiero dźwięk dzwonka jego telefonu powoduje, że powoli odrywamy się od siebie.
- Nie odbierzesz? - pytam, gdy w końcu mogę złapać oddech. W dalszym ciągu opieram dłoń na szyi mojego mężczyzny i nie chcę go wypuszczać.
- Jestem zajęty czymś ważniejszym. Wszystko inne może poczekać – odpowiada niskim głosem, którego brzmienie powoduje, iż wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega dreszcz. - Nie powiedziałaś mi jeszcze, co myślisz o tym, żeby kiedyś za mnie wyjść. Czy w ogóle dopuszczasz taką możliwość?
Takie pytania trochę mnie krępują, bo chciałabym wcześniej usłyszeć coś ważnego, czego jeszcze mi nie mówił. Tym razem nie wyrwę się pierwsza i nie zadeklaruję mu niczego. Raz już to zrobiłam i nic dobrego mi z tego nie wyszło.
- To zależy jak bardzo się postarasz... - odpowiadam wymijająco.
- Zrobię wszystko, żebyś ze mną została, ale chcę też czegoś od ciebie – podkreśla. Przesuwa obie dłonie na moje biodra i gładzi mnie delikatnie po nich. To też w nim lubię: jest cholernie silny, ale potrafi być subtelny i kochany, jeśli tylko ma na to ochotę.
- Czego konkretnie?
Nie muszę długo czekać na odpowiedź.
- Wiary w to, co mówię o tobie. Może w innych kwestiach wyrażam się niejasno i nie zawsze możesz wszystko zrozumieć, ale jak zaznaczam, że jesteś moja, to tak właśnie jest, ponieważ tak myślę i czuję. To nie są żarty czy głupie słówka. To prawda, Ayleen. Tak to odbieram. Gdy mówię, że jestem twój, to to działa tak samo. Mówię szczerze i chcę, żebyś zaczęła w to wierzyć. Muszę też od razu zastrzec, że są pewne sprawy, o których nigdy nie będę mógł ci powiedzieć. Nie dlatego, że ci nie ufam, ale dla twojego bezpieczeństwa. - Spogląda na mnie poważnie – żyjemy w bardzo brutalnym świecie i otaczamy się brutalnymi ludźmi. Nie chcę, żeby ktokolwiek próbował cię skrzywdzić tylko dlatego, że możesz coś wiedzieć.
Rozumiem go. Sama nie chcę za wiele wiedzieć o jego podejrzanych interesach, bo ta wiedza jest mi niepotrzebna.
Uśmiecham się do niego przebiegle i zdecydowanym ruchem przesuwam w bok, żeby szybko wejść do windy. Chcę w to wierzyć, ale to nie znaczy, że nie potrzymam go trochę w niepewności. Niech poczuje się tak jak ja, gdy mówi te swoje enigmatyczne rzeczy, a potem muszę się domyślać, co autor miał na myśli.
- Rozważę twoje sugestie – odpowiadam neutralnym tonem – a teraz wybacz, ale jestem trochę zmęczona. Nie spałam ostatnio dobrze, bo cały czas męczyły mnie cudze tajemnice.
- Mogę pomóc ci się zrelaksować – oferuje od razu. Staram się zachować powagę, ale jest to trudne, bo mężczyzna wygląda, jakby miał ochotę wskoczyć do windy i porwać mnie do sypialni.
Nie ma tak dobrze...
Jak to mówił Cay? Kara dla Collina?
- Poradzę sobie sama... Przecież wiesz, że potrafię – wytykam z pewnością siebie.
- Ayleen... Nie prowokuj mnie – ostrzega od razu. Wyraźnie widzę, jak jego wzrok zmroczniał, gdy mówiłam o samodzielnym rozładowywaniu napięcia.
Nie musi wiedzieć, że miałam na myśli sen...
- Bo co? Znowu przełożysz mnie przez kolano? - droczę się z nim.
- Oczywiście, ale tym razem nie skończy się na dziesięciu klapsach – mówi poważnie. Uśmiecham się do niego szeroko, gdy wciskam przycisk zamykający drzwi windy.
- Bardziej nie mogłeś mnie zachęcić... - rzucam na koniec.
W bardzo dobrym humorze wjeżdżam na nasze piętro. Dzień zaczął się okropnie, a skończył... chyba dobrze, choć pewnie nie powinnam mówić o końcu, gdy na dobrą sprawę jeszcze nie ma południa.
W sypialni spotykam Jane. Jest zajęta sprzątaniem łazienki, więc nie przeszkadzam jej i po przywitaniu się i umyciu rąk po prostu ląduję w łóżku. Sięgam po torebkę, żeby wyjąć z niej telefon. Zamierzam nastawić sobie budzik, żeby przypadkiem nie przespać lunchu, bo Collin zacznie się martwić, jak nie zejdę do jadalni.
A może jeszcze trochę się z nim podroczyć? Te jego „kary" wcale mnie nie zniechęcają, a wręcz przeciwnie. Miałabym ochotę powtórzyć to, co robiliśmy w tamtym tygodniu w gościnnej sypialni...
Gdy tak przeszukuję torebkę, zauważam, iż nie pozbyłam się jeszcze tych głupich ulotek, które wcisnęła mi w łazience Erica. Jest tego tyle, że muszę po kolei wyciągać i kłaść na łóżku, bo inaczej ciężko dokopać się do spodu. Kobieta miała rozmach, ponieważ wśród ulotek znajduję nawet dwa testy ciążowe. Przez chwilę nawet je oglądam, gdyż zwracają moją uwagę tym, że są całkiem inne i chyba na innej zasadzie działają, ale mogę się mylić, w końcu nigdy nie miałam z niczym takim do czynienia.
Z ciekawości nawet zaczynam czytać ulotkę, ale gdy słyszę, że Jane otwiera drzwi od łazienki, momentalnie łapię za poduszkę i zakrywam nią cały bałagan, jaki zrobiłam na łóżku. Jakoś tak głupio mi się robi, gdy pomyślę sobie, że mogłaby to zobaczyć i wyciągnąć pochopne wnioski.
- Mam trochę niedyskretne pytanie – zaczyna sprzątaczka. Widzę, że spogląda na mnie bardzo niepewnie.
- Jakie? - pytam zachęcająco. Posyłam jej pokrzepiający uśmiech, żeby zachęcić do zwierzeń.
- Właśnie uzupełniałam środki higieniczne w łazience i zauważyłam, że oprócz wacików nic ci się nie pokończyło... - rzuca sugestywnie – powinnam gratulować, czy się martwić?
- Gratulować? - marszczę brwi – chodzi ci o to, że nie miałam w czerwcu okresu? - upewniam się. Kobieta kiwa głową na potwierdzenie.
- To nie tak jak myślisz... Nie musisz ani gratulować, ani się martwić. Mam bardzo nieregularne miesiączki, które totalnie rozregulowały mi się w ciągu ostatnich trzech lat przez ciągły stres, zmęczenie i słabe odżywianie. Byłam z tym u lekarza – zaznaczam od razu, bo widzę, że chce coś powiedzieć – po prostu, jak nie zmienię trybu życia i nie zacznę dbać o siebie, to może to mi się jeszcze jakiś czas utrzymywać.
Nie dodaję, że na badaniach byłam trzy lata temu, gdy jeszcze miałyśmy pieniądze i po prostu naczytałam się wtedy w internecie o różnych chorobach, które powodują wstrzymanie miesiączki, a przez nowotwór mamy zwyczajnie spanikowałam. Straciłam trochę oszczędności na diagnozę mojej przypadłości, a potem wyrzucałam sobie, iż to było niepotrzebne i mogłam lepiej wykorzystać te pieniądze, żeby pomóc mamie.
Wprawdzie w domu Collina raz miałam okres, ale jakby nie było – mieszkałam u niego od marca, a miesiączka pojawiła się dopiero w maju, gdy przestałam się stresować wszystkim i zaczęłam korzystać z dobroci tutejszej kuchni. Teraz z kolei mam niewiele mniej stresów... Przez tydzień byłam bezdomna i odżywiałam się wybitnie źle, dlatego nie dziwi mnie, że mój organizm daje mi o tym znać. Zapewne za jakiś czas wszystko się unormuje.
- Szkoda, że nie mogę pogratulować. Pan Steward byłby szczęśliwy. Dla niego rodzina jest najważniejsza – wzdycha smutno sprzątaczka i żegna się ze mną. Ma jeszcze kilka pomieszczeń do posprzątania, a chce potem pomóc przy lunchu, dlatego też trochę się spieszy.
Wiem, że Collin ceni sobie rodzinę ponad wszystko, w końcu chciał zaopiekować się dzieckiem obcej dziewczyny. Myślę, że gdyby ta historia skończyła się inaczej i Erica nie okazała się naciągaczką, to jej dziecko mogłoby mieć dobrze u Stewarda. Na pewno nie dały go nikomu skrzywdzić.
Podnoszę poduszkę i odkładam ją na miejsce. Przez chwilę patrzę na rozsypane na łóżku ulotki i testy.
Jane to ma pomysły.
Kręcę głową, gdy zbieram wszystko i ruszam w stronę łazienki, aby pozbyć się śmieci.
Naprawdę ma fantazję...
👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌
Pytałam o premierę Amelii i Olivera - prawdopodobnie marzec/kwiecień... Tekst jest już gotowy, okładka też :)
W weekend na pewno pojawi się Nadine, bo zostały mi jej ostatnie dwie perspektywy. Jedna tłumacząca czego chciała od Ayleen, druga z wydarzeń na lotnisku (ale ta gdzieś później, jeszcze nie teraz).
Składam też deklarację - bo to mnie męczy i wyskakuje w najmniej oczekiwanych momentach - 30.12.24 o 19.00 opublikuję zaległy dodatek o Polly i Deaconie w piwnicy :D Jak sobie wyznaczę deadline, to będę się tego trzymała :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro