42 Może ją przekonasz
Jak mogłam się spodziewać, rano budzę się sama.
- To przestaje się robić śmieszne – mruczę do siebie, gdy w końcu zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Wystarczy, że przypomniała mi się wczorajsza wizyta, a zmotywowałam się do szybkiego ogarnięcia i zejścia na śniadanie.
Miałam wrażenie, iż szlak mnie zaraz trafi. Ta cała Erica znowu siedzi z Collinem w jadalni. Znowu częstuje się śniadaniem, choć w zasadzie tylko przesuwa widelcem po talerzu i udaje, że je.
- Dzień dobry – wita mnie Steward poważnym tonem. Znaczy, ton jest taki, jak zawsze, czyli... nie czuje się zawstydzony dziwnymi spotkaniami z obcą laską o, jakby nie było, siódmej rano w naszym domu. Mam wrażenie, że powinien.
- Dzień dobry – odpowiadam mu niechętnie. Od razu też zwracam się do Eriki:
- Ty znowu tutaj? Nie masz gdzie jadać śniadań?
Wiem, jestem cholernie wredna, ale sam widok tej dziewczyny podnosi mi ciśnienie. Muszę z niechęcią przyznać, iż jest ładna, co zdecydowanie powoduje, że ma u mnie minus. Do tego te jej częste i niepewne spojrzenia kierowane w stronę mojego faceta... To też mi się bardzo nie podoba. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, iż widzę w niej jakąś sztuczność, jakby tylko zgrywała taką nieśmiałą przy Collinie, a w rzeczywistości na pewno miała niecne zamiary.
- Nie chciałam państwu przeszkadzać, po prostu... - zaczyna, ale Steward ostro jej przerywa.
- Nie przeszkadzasz, Erico. Dobrze wiesz, że nie przeszkadzasz – podkreśla. Nie rozumiem jego zachowania. Czuję się w tym momencie zmusztrowana i nie podoba mi się to. - Ayleen nie wie, kim jesteś, więc będziesz jej musiała za chwilę wszystko opowiedzieć. Możesz być z nią szczera. To moja partnerka i całkowicie jej ufam – dodaje.
Ma szczęście, bo już zamierzałam się na niego obrazić i ostentacyjnie opuścić jadalnię. Ciekawe, czy pobiegłby za mną, czy został z tą całą Ericą?
- Dokładnie. Nie wiem, kim jesteś i po co tu przychodzisz, a miałam w nocy obiecane wyjaśnienie wszystkiego, dlatego też czekam – krzyżuję ramiona na piersi i spoglądam stanowczo raz na jedno, raz na drugie.
- Zjedz coś Ayleen, bo zaraz będziesz musiała gdzieś pojechać z Ericą. Może chwilę was nie być – wyskakuje z informacją Steward.
- Gdzie mam niby z nią jechać? I dlaczego ja? - spinam się od razu. Nie chcę nigdzie z nią jechać.
- Mógłbym pojechać sam, ale Erica prosiła o towarzystwo kobiety, a tylko tobie ufam, skarbie. Wierzę, że będziesz ze mną szczera – rzuca mi intensywne spojrzenie – mogę na ciebie liczyć?
Chcę być dla niego ważna i nie chcę, żeby zostawał sam na sam z tą kobietą, dlatego niechętnie kiwam głową. Nie zauważyłam, żeby spoglądał na nią z zainteresowaniem, bo to na mnie spogląda z łagodnością, a na nią ze standardową obojętnością, więc chyba nie łączy ich żadna głębsza relacja.
- Mogłabym pojechać sama. Nie zmienię zdania, panie Steward – rzuca nieśmiało Erica, ale Collin kompletnie ją ignoruje, mimo że powtarza to kilka razy.
- To będzie kolejna sprawa, o którą chciałbym cię poprosić. Może ty będziesz w stanie ją przekonać do tego, żeby skorzystała z mojej propozycji, bo to naprawdę korzystny układ.
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie, więc nie wiem, czy będę w stanie pomóc – zarzekam od razu. Siedzę z nimi od kwadransa, a nie jestem wiele mądrzejsza, niż na początku tej rozmowy. - Powiecie mi wreszcie o co chodzi? Skąd się znacie i po co mamy gdzieś jechać?
- Erica wszystko ci wyjaśni w aucie. - Collin spogląda na dziewczynę – powiesz pani Steward dokładnie to, co powiedziałaś mi, rozumiesz? - poleca twardo.
Z tego wrażenia prawie oblewam się sokiem. Od kiedy to niby jestem panią Steward?
- Oczywiście – wydusza z siebie brunetka – wszystko powiem, ale naprawdę będę nalegała na to, o czym wczoraj rozmawialiśmy.
- Może w takim razie już jedźmy tam, gdzie mamy dojechać, bo ta niepewność i wasze tajemnice dość mocno mnie irytują – wytykam im z nieukrywaną niechęcią.
Cały czas roztrząsam słowa Collina i zastanawiam się, dlaczego przedstawił mnie jako swoją żonę? To zapewne nie było przypadkiem, bo u niego nie ma czegoś takiego. W jakim celu mówiłby to tej obcej dziewczynie?
Wracam na chwilę do sypialni, żeby zabrać torebkę i telefon i zaraz potem jestem już na dole. Collin odprowadza mnie i kobietę do jednego z naszych aut. Tradycyjnie jadę z pełną obstawą, a Erica zostaje przeszukana, zanim wsiada do auta ze mną.
- Tak na wszelki wypadek – podkreśla Steward. Nie daje mi odejść, dopóki nie złoży na moich ustach czułego pocałunku.
W ramach manifestowania mojej obrazy na niego, nie oddaję mu całusa i nie patrzę na mężczyznę, gdy zajmuję miejsce w samochodzie.
Zachciało mu się tajemnic z Ericą... Też coś.
Ledwie Clark zamknął za mną drzwi, a zaczynam atakować kobietę pytaniami.
- Gdzie jedziemy? Do czego mam cię przekonać? O co w tym wszystkim chodzi?
Brunetka nie patrzy mi w oczy. Spogląda na swoje dłonie. Wyraźnie widzę, jak nerwowo bawi się palcami.
- Jestem w ciąży – wyznaje cicho, a ja mam wrażenie, że serce na chwilę mi się zatrzymało.
Mrugam kilka razy, żeby się nie rozpłakać. To nie może być prawda.
Czy to... dziecko Collina?
Nie. Nie może być jego. Na usta cisną mi się kolejne pytania, ale dziewczyna uprzedza mnie i sama zaczyna opowiadać.
- Pan Steward upiera się, żebym urodziła to dziecko i zrzekła się praw rodzicielskich, ja jednak nie chcę tego robić. Zdecydowałam o usunięciu ciąży. Teraz jedziemy do kliniki, gdzie mam umówiony zabieg, choć pan Steward chciał, żebym zrobiła dodatkowe badania i jeszcze się zastanowiła. - Rzuca mi smutne spojrzenie – tu się jednak nie ma nad czym zastanawiać. To była tylko jedna noc w klubie. Jedna impreza. Nie spodziewałam się, że tak to się skończy. Nie stać mnie na utrzymanie dziecka, a oddawać je komuś takiemu jak pani mąż to byłaby głupota. Każdy wie, jakim jest człowiekiem...
- To nie mój mąż... - mówię cichym głosem. W tym momencie nie jestem w stanie wydusić z siebie nic innego – nie jesteśmy z żadnym związku, ani nigdy nie będziemy. Za kilka tygodni się wyprowadzam, choć nie wiem, czy tego nie przyspieszę – zaciskam dłonie na torebce.
Więc jednak... Collin będzie miał dziecko...
- Nie mąż? Czyli... to tak naprawdę nikt ważny?
- Dokładnie – wyduszam z siebie – nikt ważny – a już na pewno ja nie jestem ważna dla niego.
Dziewczyna jest zaskoczona moimi słowami, ale nie komentuje tego.
- Pan Steward zaoferował mi pokaźną kwotę, jeśli zdecyduję się urodzić to dziecko, ale ja potrzebuję pieniędzy już teraz. Mam kredyt studencki i to dość duży – wyjaśnia. - Gdy zaczęłam tłumaczyć mu, że nie zamierzam donosić ciąży i że chciałabym, aby zapłacił za zabieg, nie był chętny się zgodzić, ale ostatecznie stwierdził, że przecież do niczego mnie nie zmusi. Zgodził się pokryć koszty aborcji i dać mi też pewną kwotę na własne potrzeby, ale niestety cały czas próbuje przekonać mnie, że najlepsza opcja, to jego pierwotna propozycja.
- Może ma rację – odpowiadam beznamiętnie. Nawet nie patrzę się na dziewczynę, tylko spoglądam tępo w okno – skoro ci zapłaci i wszystkim się zajmie. Co ci zależy?
Mnie właśnie przestaje zależeć. A myślałam, że będzie tak dobrze... że... że już wszystko zacznie się układać, w końcu Allan nie żyje, Cay został zaręczony.
Nie mogłam zostać z Collinem. Chyba będę musiała zerwać tę cholerną umowę. Nie pozwolę, żeby mnie więcej dotknął...
- Przecież to facet z mafii... może i nie zależy mi na dziecku, ale pewnie w trakcie ciąży mogłoby mi się zmienić i wtedy miałabym problem. Pan Steward nie nadaje się na opiekuna dziecka, jest zimny i groźny. Naprawdę wolę załatwić sprawę teraz, niż skazywać dziecko na kontakt z kimś takim, to przecież morderca. Od takich ludzi trzeba się trzymać z daleka, na pewno wiesz o czym mówię... – podkreśla.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale jej słowa powodują we mnie niezrozumiały opór. Może i wkurzam się w tym momencie na Collina, ale nie patrzę na niego jak na mordercę. Nie uważam też, żeby przebywanie z nim było krzywdzące. Na pewno pokochałby to dziecko i się nim zajął. Nieba by przychylił, żeby miało wszystko, tego byłam pewna. Może rzeczywiście był zasadniczy i poważny, ale nawet Jane twierdziła, że taki miał po prostu charakter, a to przecież nie zbrodnia.
- Wolisz sama zabić dziecko, żeby nie mieszkało z facetem z mafii, bo jest mordercą. Logiczne – wytykam jej wrednie. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co bym zrobiła w takiej sytuacji, bo mama na pewno nie pozwoliłaby na przerwanie ciąży. Nie byłam nastawiona negatywnie ani pozytywnie. Nie podobała mi się jednak tak mocna krytyka Collina i robienie z niego potwora.
- Przecież to dopiero kilka tygodni ciąży. To jeszcze nie jest prawdziwe dziecko – wzrusza ramionami. Ponownie tężeję na te słowa.
Kilka tygodni... Mieszkam z Collinem od marca, a mamy lipiec...
Czy on zaliczył Ericę, gdy pieprzył się ze mną?
To niemożliwe... Wtedy w maju spędzał w domu każdy wieczór... Nie wychodził do klubu.
„Ale w kwietniu mieliście dystans... Wtedy mógł to zrobić, przecież nie spędzaliście ze sobą zbyt wiele czasu" – mówi mi cichy głosik w głowie.
Mam wrażenie, że rozmowa ze mną nie rozładowała napięcia, jakie między nami było. Erica w dalszym ciągu wygląda na cholernie zestresowaną, ja za to mam ochotę zakopać się w łóżku i wyć z rozpaczy, bo nigdy w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego po Collinie. Mój facet będzie miał dziecko? Znaczy... mógłby mieć dziecko...
Kilka chwil temu powiedział, że mi ufa i że chciałby, żebym przekonała dziewczynę do zmiany zdania. Z bólem serca staram się jeszcze raz przemówić jej do rozumu.
- Skoro Collin chce wychować wasze dziecko, to powinnaś to rozważyć. Nie uważam, żeby był złym człowiekiem. Myślę, że dziecku nic by nie brakowało, przecież Stewarda stać na wszystko, a i potrafi dbać o tych, na których mu zależy.
Nie wątpiłam, że dbałby o swoje dziecko, w końcu o brata troszczy się od kilkunastu lat i dalej nie przestaje. O mnie też się troszczył. Zajął ochroną, dbał, gdy byłam chora. Może z zewnątrz jest omurowany nieprzeniknioną barierą powagi i aurą grozy, ale w środku to dobry facet.
Taki, w którym można się nieopatrznie zakochać i to nie dla jego pieniędzy, prestiżu, czy władzy, ale dla niego samego, tak jak zrobiła to głupia Ayleen i to dwa razy.
Chyba nigdy nie nauczę się na swoich błędach.
Dziewczyna marszczy brwi, jakby zastanawiała się nad moimi słowami. Chce coś powiedzieć, jednak zatrzymujemy się wtedy pod kliniką, więc ostatecznie skupia się na wychodzeniu z auta.
- Jakie badania masz zrobić? - pytam neutralnym głosem. Wewnętrznie jestem rozbita na milion kawałków, ale staram się tego po sobie nie pokazywać.
- Nie chcę badań. Umówiłam się na zabieg. Po wszystkim dostarczę panu Stewardowi dokumenty i chcę dostać pieniądze. Wybacz, pani Steward, ale nie przekonasz mnie do zmiany zdania. Nie chcę rodzić dziecka. Mam ledwie 22 lata... - Dodaje, gdy zbliżamy się do wejścia.
- Ja też mam 22 lata – wyrywa mi się nieopatrznie. Erica rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
- Więc powinnaś mnie zrozumieć. Ciąża w naszym wieku i to z wpadki to najgorsza z możliwych opcji. Na pewno na moim miejscu zrobiłabyś to samo...
Od razu kręcę głową.
- Nie sądzę. Sama jestem dzieckiem z wpadki i może niektórzy uważają, że nie powinnam, żyć, ale mimo wszystko cieszę się, że żyję. Jestem wdzięczna mamie za to, iż mnie wychowała, choć nie było jej łatwo.
Mnie też nie było łatwo z mamą, bo z biegiem czasu coraz bardziej sobie uświadamiałam, jak bardzo żałowała, tego, że mnie ma. Collin chciał swojego dziecka, więc Erica nie powinna się wahać, bo wierzę, że byłby wspaniałym ojcem.
- Czyli, że... urodziłabyś dziecko, którego byś nie chciała? - wnika.
Urodziłabym dziecko Collina, gdybym była w ciąży. Na pewno nie usunęłabym go. Nie sądzę też, żebym go nie chciała. Pewnie byłabym zaskoczona, ale ostatecznie...
Wzruszam ramionami.
- Tak. W przeciwieństwie do ciebie nie przeżywam jednonocnych przygód, tylko chodzę do łóżka z kimś, na kim mi zależy i gdybym była z nim w ciąży, to urodziłabym dziecko. Nie mogłabym go skrzywdzić.
- Myślisz, że twój facet chciałby mieć dziecko? Czasami wydaje się nam, że się z kimś spotykamy i nam na sobie zależy, a potem wychodzi, że możemy zostać same, bo jednak związek bez dziecka jest całkiem inny, niż z dzieckiem. - Pyta. Zatrzymujemy się pod jednym z gabinetów. Ochrona oczywiście nie opuszcza nas na krok. Trochę się dziwię, że ominęłyśmy rejestrację, ale Erica chyba wie, co robi.
- Spotykam się jedynie z Collinem, a jak sama widzisz, chce, żebyś urodziła jego dziecko nawet po chwilowej przygodzie, więc myślę, że nie pozbyłby się mnie, gdybym była w ciąży, tylko też chciałby szczęśliwego rozwiązania. On naprawdę nie jest taki zły – po raz kolejny go bronię.
Mam ochotę strzelić brunetkę w tą jej pustą głowę, bo po chwili zaczyna się głośno śmiać.
Czy ja powiedziałam coś zabawnego?
- Myślisz, że ojcem mojego dziecka jest pan Steward? - wydusza z siebie, gdy trochę się uspokaja.
Przyglądam się jej, jak gdyby oszalała. O czym innym rozmawiałyśmy całą drogę?
- A nie? - dziwię się. Po co Collinowi cudze dziecko? - W końcu to do niego przyszłaś po pieniądze, więc chyba nie bez powodu. Do obcego byś nie szła, bo niby z jakiej racji?
- Znaczy, no tak – potwierdza po chwili – to dziecko pana Stewarda, ale nie tego groźnego i poważnego, tylko tego wesołego i miłego. Poznaliśmy się na imprezie w klubie, mówiłam ci. Przecież ten sztywniak na pewno nie chodzi w takie miejsca – odparła lekko.
Dobrze, że obok mnie stało krzesło, ponieważ poczułam, że robi mi się słabo.
To nie dziecko Collina! Nie zdradził mnie!
Naprawdę muszę mocno mrugać, żeby się przy niej nie rozpłakać. Czuję taką ulgę, jakiej nigdy bym się nie spodziewała po usłyszeniu trzech zwykłych zdań.
Zaraz jednak uświadamiam sobie, że w takim razie... to Cay zaszalał z Ericą!
Cay, który za niecałe sześć tygodni się żeni z panną Verdi z TEJ rodziny Verdi! Agresywnych i nieobliczalnych Włochów! Jak oni się dowiedzą o tym wszystkim, to może zrobić się nieprzyjemnie...
- Wszystko z tobą w porządku? - kobieta siada obok mnie – jakoś tak nagle zbladłaś...
Rzucam jej tak mordercze spojrzenie, na jakie tylko mnie stać.
- Nic nie jest w porządku! - syczę ze złością – nie mam pojęcia, co z tobą zrobić! Skoro Collin chce zająć się dzieckiem brata, to powinnam go wspierać, ale boję się, że sam fakt narodzin tego dziecka wywoła jakieś nieporozumienia... - wzdycham.
Zaraz potem ukrywam twarz w dłoniach. Czyżby Steward nie przemyślał tej decyzji? Dlaczego tak usilnie chce, żeby Erica oddała mu swojego potomka, przecież to może stworzyć potem tyle komplikacji...
Dziewczyna wygląda, jakby się nie przejmowała. Chwyta za jakieś ulotki ze stolika i chwilę je przegląda. Zauważam, iż oprócz książeczek o ciąży w poczekalni znajdują się też testy ciążowe. Na każdym stoliku leży kilka pudełek. Z braku innego zajęcia też zaczynam przeglądać te ulotki.
Nachodzi mnie wtedy pewna, niepokojąca myśl, ale zanim zdążę zacząć ją roztrząsać, Clark podchodzi do nas i informuje, iż mam wejść do gabinetu razem z Ericą, na co brunetka reaguje oburzeniem.
- Ale ja nie chcę z nikim wchodzić! To prywatna sprawa! - burzy się, ochroniarz jest jednak nieprzejednany.
- Chcesz dostać pieniądze od pana Stewarda, prawda? Mój szef musi mieć pewność, że go nie okłamiesz. Masz prostą decyzję: albo oddasz mu dziecko po porodzie, albo je usuniesz. Nie próbuj się z nim nigdzie ukrywać, bo pan Steward nie pozwoli na porwanie członka swojej rodziny i wyciągnie konsekwencje.
Dziewczyna głośno oddycha. Spogląda na mnie ze łzami w oczach.
- Powiedz, że nie chcesz ze mną wchodzić! Ja naprawdę potrzebuję prywatności – podkreśla. Robi się bardzo nerwowa i cały czas rozgląda się dookoła, jakby miała ochotę zwiać z poczekalni.
- Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze – uspokajam ją, ale widzę, że nic to nie daje. Erica bardzo mocno boi się mojej ochrony, więc postanawiam zabrać ją na prywatną rozmowę do damskiej łazienki.
Oczywiście wcześniej pracownicy Collina sprawdzają, czy jest tam bezpiecznie i czy nikt się nie ukrywa w kabinach. Wiem, że dopilnują, abyśmy miały prywatność podczas tej rozmowy.
Dziewczyna cały czas miętoli w dłoniach ulotki. W pewnym momencie wpycha je w moje ręce i nachyla się nad umywalką, żeby zamoczyć dłonie i zwilżyć nimi twarz. Nie mam pojęcia, co zrobić ze stertą papieru, którą wcisnęła w moje ręce, więc wsadzam wszystko do torebki. Cieszę się, że wzięłam większą. Mam zamiar opróżnić ją ze śmieci na korytarzu.
Erica przymyka oczy i głośno wciąga powietrze do płuc. Nie patrzy na mnie, gdy się odzywa.
- Nie możesz ze mną tam wejść. Proszę, nie wchodź. Jestem już umówiona na zabieg, tutaj lekarz tylko przyjmie ode mnie wszelkie zgody i zbada, żebym mogła iść na salę zabiegową. Nie chcę, żebyś oglądała, jak wpycha mi USG w drogi rodne. To prywatna sprawa. Dlatego nic nie chciałam jeść, cały czas myślę o zabiegu i nie zmienię zdania. - Przekonuje mnie zbolałym głosem.
Staram się ją zrozumieć. Wstydzi się mnie, bo jestem obca, dlatego też proponuję, że stanę zaraz przy drzwiach, a ona przecież i tak pójdzie za parawan, więc nie zobaczę niczego intymnego.
- Nie ruszysz się spod drzwi? - dopytuje. Widzę w jej oczach nadzieję, dlatego przytakuję. Skoro tak bardzo jej na tym zależy...
Dziewczyna wyciera twarz papierowym ręcznikiem i rusza do wyjścia. Podążam za nią. Przed wejściem do gabinetu jeszcze raz upewnia się, że będę pamiętała, co jej obiecałam. Dziwię się, iż aż tak się mnie wstydzi, jakby nie było, nie miała wcześniej oporów przed jednorazową przygodą, a teraz mam wrażenie, że zbyt przesadnie chce pokazać nieśmiałość, ale naprawdę staram się wczuć w jej stan. Erica wchodzi do gabinetu, a ja zostaję na chwilę zatrzymana przez mojego ochroniarza.
- Panno Richardson – mówi do mnie cicho Clark, dlatego nachylam się tak, żeby dobrze go słyszeć – proszę się upewnić, iż dziewczyna jest w ciąży. Zobaczyć badanie na własne oczy. Panu Stewardowi bardzo na tym zależy.
- Nie będę naruszała jej prawa do prywatności – oburzam się lekko.
- Nie musi pani zaglądać tam, gdzie lekarz. Proszę patrzeć na monitor i słuchać jego wyjaśnień. Proszę poprosić o puszczenie dźwięku bicia serca płodu. Tylko tyle. To nie powinno aż tak bardzo naruszać prywatności panny Eriki.
W zasadzie ma rację. Jak puści mi dźwięk, to nawet nie będę musiała wchodzić za kotarę, co przecież obiecałam.
Gdy w końcu wchodzę do gabinetu, dziewczyna... gwałtownie odskakuje od lekarza.
Muszę kilka razy zamrugać, bo wydawało mi się, że miałyśmy przyjść na badanie ginekologiczne, a facet wyraźnie badał przed chwilą jej migdałki...
- To nie tak, jak myślisz! Znaczy... Trochę tak! - spieszy z wyjaśnieniem.
- Nie mam pojęcia, o czym teraz myśleć... - odpowiadam od razu.
Zaczynam podejrzewać, że biorę udział w jakiejś farsie. O co w tym wszystkim, do cholery, chodzi?
- Ja... ja się denerwuję... - zaczyna, ale przerywam jej, bo czuję, że chce zrobić ze mnie idiotkę.
- I to tak dla uspokojenia obściskujesz się z lekarzem? Ciekawy sposób. Ja też się denerwuję – robię krok w stronę medyka i Eriki – może i mnie pan doktor trochę zrelaksuje? - rzucam jej niewinne spojrzenie. Kobieta od razu się uruchamia.
- Nie waż się go dotknąć! To mój facet! - wykrzykuje. Gdy orientuje się, jaką gafę właśnie popełniła, szybko ukrywa twarz w dłoniach.
- Erico... czy to dziecko jest naprawdę Caydena? - pytam podejrzliwie.
Lekarz, który do tej pory się nie odzywał, kładzie dłoń na plecach brunetki i zaczyna je delikatnie gładzić.
- Mówiłaś, że ona nie jest żoną Stewarda – mówi do dziewczyny.
- Tak mi powiedziała. - Chlipie Erica. Przenosi zapłakany wzrok na mnie – nie jesteś jego rodziną?
- Nie jestem – potwierdzam.
- I za kilka tygodni opuścisz jego dom? Tak mówiłaś w aucie... - przypomina.
- Tak mówiłam... - ważę słowa. Nie wiem, do czego ona zmierza.
- I że on nie jest ważny, prawda? On się dla ciebie nie liczy? - dociekała.
- Coś takiego mogłam powiedzieć...
Staram się nie udzielać zbyt zdecydowanych odpowiedzi, bo nie mam pojęcia, do czego zmierza. Nie ufam jej nawet w jednym procencie.
- Może spróbuj ją przekonać – rzuca cicho lekarz – to w końcu młoda dziewczyna, taka jak ty. Wygląda na porządną osobę – dodaje.
Erica robi krok w moją stronę, ale wtedy się cofam. Nie chcę, żeby była zbyt blisko. Dziewczyna łapie, iż nie powinna zmniejszać między nami dystansu. Zatrzymuje się i spogląda mi błagalnie w oczy.
- Potrzebuję pomocy. Mam trudną sytuację finansową, a Steward jest bogaty. Co to dla niego kilkadziesiąt tysięcy w tę czy tamtą stronę. Mógłby się podzielić z kimś, kto ma trudniej.
Mam ochotę wykrzyczeć jej, iż od kilku dni pracownicy Collina codziennie przygotowują paczki z żywnością dla osób ubogich i zawożą je do większości punktów pomocy w Bostonie. Wystarczyło, że wspomniałam mężczyźnie o moim pomyśle z przetwarzaniem żywności i zakupem prowiantu dla osób, które potrzebują pomocy i bez słowa sprzeciwu zgodził się ze mną. Zaczął pomagać, mimo że nawet go o to nie poprosiłam. Wiem, że robił to ze względu na mnie, ale i tak cieszę się, że możemy wspólnie czynić dobro.
- Więc specjalnie podłożyłaś się w klubie? Chciałaś złapać Caydena na ciążę? Czy to naprawdę dziecko Stewarda? - zadaję kilka pytań.
- Mam zdjęcia z nocy – dziewczyna sięga po telefon i pokazuje mi fotografię, na której jest ona i Cay. Przytulają się do siebie przy barze, a wokół nich tańczą inne pary.
Niby jest to jakaś wskazówka, ale dowodzi to jednak jedynie tego, że się znają, nic poza tym.
- W dalszym ciągu nie wierzę. Możesz być w ciąży z kimkolwiek, a po prostu chcieć wyłudzić pieniądze od Collina. - Stwierdzam twardym tonem.
- Proszę, pomóż mi! Ja naprawdę potrzebuję tych pieniędzy – zaczyna płakać.
- Podzielimy się z tobą. To duża kwota – oferuje nagle lekarz. Spoglądam na niego z zaskoczeniem.
- Mówiłaś, że chcesz opuścić Stewarda szybciej, więc masz idealną okazję. Ty pomożesz nam, a my tobie. Wszyscy na tym zyskamy – przekonuje mnie Erica.
- Opuścić Stewarda? - powtarzam głucho.
- Dokładnie. Uciec. Przecież widziałam, ze go nie lubisz. Nawet nie chciałaś na niego patrzeć, gdy się z tobą żegnał. Pewnie zmusza cię, żebyś z nim była. My możemy pomóc ci to zmienić – kobieta idzie za ciosem, bo zauważa wahanie w moich oczach. - Nie można być z kimś na siłę. Jeśli chcesz odejść, to we wszystkim ci pomożemy. Po co masz się z nim męczyć?
Nie mam pojęcia, co jej teraz powiedzieć. Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam. Może to jakiś psikus? Ukryta kamera?
Naprawdę mogłabym uciec od Collina? Tak bez konsekwencji?
- To jak będzie? Mamy umowę? - dopytuje lekarz.
To jak będzie?... No właśnie... jak?
😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro