Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35 Mądrości Caydena

- Ktoś tu jest chyba zazdrosny o żmijkę... - Cay rzuca mi ironiczne spojrzenie. Staram się zachować obojętny wyraz twarzy, żeby nie dawać mu więcej powodów do dogryzania mi.

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - unoszę brew i silę się na powagę – dlaczego miałabym być o nią zazdrosna?

Mężczyzna w dalszym ciągu wrednie się uśmiecha i wygląda, jakby mi nie wierzył.

- Myślę, że jakiś powód by się znalazł, gwiazdeczko. Chyba nawet siedzi obok ciebie i nie zamierza zabrać ręki z twoich nóg... - wytyka mi.

Wzruszam obojętnie ramionami. Poganiam w myślach osobę prowadzącą aukcję. Niech to się wreszcie zacznie! Wtedy Cay będzie musiał dać mi spokój i przestać insynuować swoje brednie.

Słyszę cichy śmiech młodszego z braci, gdy nachyla się, żeby być bliżej mnie i Collina.

- Tylko się nie pobij z Camille. Suka wyhodowała takie szpony, że szkoda by cię było, Ayleen. Nie, żebym miał coś przeciwko temu, gdy laski się biją o faceta. O mnie też się kiedyś biły trzy i bardzo mi się to podobało. Nawet robiłem zakłady o to, która wygra – opowiada.

Czemu nie dziwi mnie, że Cay, zamiast rozdzielać dziewczyny jeszcze pewnie podburzał je do walki? Chyba zaczynam się przyzwyczajać do jego ekscentryzmu.

- W każdym razie Collin musiałby ja zutylizować, gdyby cię dotknęła, a ostatnio był już jeden trup z rodziny senatora, drugi mógłby stanowić mały problem – dodaje młodszy z braci.

- Dlaczego Collin miałby coś jej robić? - pytam od razu. Nawet odwracam twarz, żeby patrzeć na Caya – Mam osobistą urazę do Cami i sama sobie z nią poradzę. Collin obiecał się nie wtrącać w moje sprawy – podkreślam. Tak przecież było. Nie dalej jak kilka kwadransów temu rozmawiałam o tym z moim partnerem.

Cayden kręci głową, jakby mi nie wierzył. Przestaje się mi przyglądać. Przenosi wzrok na brata.

- Serio Col? Pozwalasz jej tak się rządzić? - mruży złośliwie oczy – wiem, że z wiekiem człowiek się zmienia, ale żeby aż tak? Ty naprawdę dajesz jej za dużo swobody...

Mam ochotę się roześmiać na to stwierdzenie. Collin i dawanie swobody... oksymoron.

- W moim związku tak nie będzie. Różyczka będzie znała swoje miejsce i wiedziała, że od załatwiana wszelkich spraw jestem ja. Ona ma tylko ładnie wyglądać i być posłuszna, w końcu po to tresują ją od urodzenia. - Mądrzy się wyniośle, Collina jednak to nie rusza. Nie wydaje się zły na brata.

- W moim związku moja partnerka może mieć to, czego zapragnie pod warunkiem, że będzie bezpieczna. Tylko na tym mi zależy. To mój jedyny warunek. - Mówi stanowczym głosem.

- Collin nie jest dużo starszy od ciebie, to raptem trzy lata – wytykam mu, bo cały czas czepia się wieku brata, a przecież nie dzieli ich jakaś taka ogromna różnica.

- Może i faktycznie tylko trzy, ale mentalnie to lata świetlne... - mruga do mnie wesoło Cay. - Ja dopiero będę miał urodziny, więc teoretycznie mam jeszcze 29 lat. 30 będę świętował za niecałe dwa tygodnie. Już zarezerwowałem klub na piętnastego lipca. Wpadniesz? Będzie dużo alkoholu, kobiet, nagości i dobrej zabawy. Bez żadnych zahamowań, to w końcu urodziny - uśmiecha się do mnie zachęcająco, ale starszy brat zaraz studzi jego plany.

- Twoje zabawy nie są odpowiednie dla mojej Ayleen. Przychodzi tam wiele podejrzanych osób i musiałbym cały czas być przy niej, bo nie zniósłbym myśli, że ktoś może ją zaczepiać.

Nie chcę tego przyznawać, ale zgadzam się z Collinem. Nie sądzę, żeby zabawa z Cayem była czymś, co by mi się spodobało. Wolę spokojniejsze atrakcje. Bez nagości i z zahamowaniami w miejscach publicznych.

Mimowolnie mój wzrok pada na dłoń Stewarda, która cały czas leży na moim udzie i delikatnie gładzi je kciukiem. Nie wiem dlaczego, ale zaczynam sobie przypominać, jak wczoraj ta sama dłoń klepała mnie po gołych pośladkach...

Przełykam ślinę. Muszę zweryfikować swoje upodobania, bo przed chwilą nie byłam do końca szczera.

Nagość i brak zahamowań pasuje mi jedynie w sypialni. Z Collinem.

Z ulgą przyjmuję rozpoczęcie licytacji, bo bracia skupiają się wtedy na wystawianych przedmiotach, a nie na mnie. Przynajmniej nie tak bardzo na mnie.

Pierwszy raz jestem na takiej licytacji i nie za bardzo wiem, na czym polega, bo nie wygląda to tak jak w filmach. Nikt nie macha tabliczką z numerkiem, a i tak kwoty są cały czas podbijane. Boję się rozglądać, żeby mój ruch nie został zaklasyfikowany jako złożenie oferty, bo nie stać mnie na nic z tych rzeczy.

Collin oczywiście miał rację, naszyjnik z różowego złota zostaje sprzedany za niebotyczną kwotę. Ktoś daje za niego ponad 900 tysięcy! Trochę nie mogę uwierzyć, że ludzie tak po prostu obracają takimi pieniędzmi i wydają je jak gdyby nigdy nic na błyskotki.

Po licytacji mój partner przeprasza mnie na chwilę, ponieważ musi zamienić słowo z prowadzącym to całe przedsięwzięcie, dlatego też zostaję tylko z Caydenem. Trochę się obawiam być z nim tak sam na sam, ale na szczęście nie zachowuje się bardziej oryginalnie niż zwykle. Coś tam mi opowiada o jakichś koleżankach i o tym, co dokładnie planuje na swoją imprezę urodzinową.

Utwierdzam się w przekonaniu, że to nie będzie zabawa dla mnie...

- O takie coś... - pokazuje mi zdjęcie w telefonie – kobiety leżą na stole, a na ich ciele podaje się sushi... Uwielbiam takie akcje – opowiada. Udaję, iż nie rusza mnie, że dziewczyny z fotografii są nagie, a niektórzy faceci nawet nie używają pałeczek, żeby jeść to sushi z nich. Palców też nie używają... ani tym bardziej widelców...

- Wygląda... ciekawie – odpowiadam, bo widzę, że czeka na moją reakcję.

Nie chciałabym, żeby Collin spożywał tak podane danie. Po prostu nie.

- A potem będzie taki taniec... w wodzie. Na scenę zostanie wciągnięta przeźroczysta wanna i tancerka tam będzie tańczyła. Będzie też striptiz, ale to chyba nie w wodzie... Chociaż... - zastanawia się przez chwilę. - Muszę jeszcze z nią porozmawiać na ten temat.

- Collin będzie zaproszony? To raczej nie są atrakcje dla niego – mówię szybko.

- Oczywiście, że będzie, ale tylko na chwilę. Najlepsza zabawa zaczyna się dopiero, gdy staruszek Col wraca do domu – puszcza mi oczko. - Chyba, że go nie puścisz, gwiazdeczko. Ostatnio jakoś zaczął się przyzwyczajać do bycia pod twoim pantoflem. To pewnie pozostałość po tym, jak byłaś na górze, gdy był ranny. Spodobało mu się i teraz sam się pcha na dół – wnioskuje Cay. 

Przewracam oczami na te jego durne, seksualne aluzje. U niego wszystko sprowadza się do jednego. Rosalie będzie miała z nim ciężko.

Nie wyobrażam sobie Caydena jako męża. To kompletnie do niego nie pasuje. Ciekawe, czy kiedykolwiek był w kimś zakochany, albo czy potrafił wytrzymać w związku dłużej, niż jedną noc? Mam zamiar go o to zapytać, ale nagle mu się wyrywa.

- Ale dupa!

Podążam za jego wzrokiem i widzę, że wpatruje się w dziewczynę z przeciwległego rzędu, która w tym momencie nachyla się nad krzesłem i grzebie w torebce.

- Nie mów tak o dziewczynie. To nieeleganckie. Tak mówią dzieciaki w liceum, ale w twoim, prawie trzydziestoletnim wieku już nie wypada – strofuję go lekko. Niech sobie nie myśli, że podoba mi się takie traktowanie kobiet. Nazywanie kogoś „dupą"... Też mi coś.

- Nie mówię dupa o dziewczynie – odpowiada od razu – mówię dupa o dupie. - Wyjaśnia. - Spójrz tylko na te pośladki. One aż do mnie krzyczą! - Podkreśla z mocą.

- I co niby krzyczą?

- Chcą, żebym poznał ich właścicielkę.

Uśmiecham się pod nosem na to stwierdzenie. Cay naprawdę ma fantazję. Mężczyzna cały czas przygląda się dziewczynie. Wyraźnie widzę, jak zaciska dłoń w pięść.

- Już wyobrażam sobie jak zostawię jej ślad mojej ręki na pośladku – mówi bardziej sam do siebie.

- Czy wy naprawdę zawsze musicie... - zaczynam, ale szybko gryzę się w język. Niestety nie wystarczająco szybko, bo moje wyznanie sprawia, iż Cayden znowu poświęca mi całą uwagę. Niestety...

- Co musimy? - spogląda sugestywnie. Udaję, że nie widzę tego przemądrzałego uśmieszku na jego twarzy i wzruszam obojętnie ramionami.

- Nic takiego.

- Dokończ, Ayleen. Co musimy? - Wnika – czyżby Collin też zostawił ci taki ślad w pewnym miejscu?

Od razu kręcę głową. Nie ma żadnych śladów. Sprawdzałam rano w lustrze.

Młodszy z braci marszczy brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Tam za dużo ci pozwala, tu zaraz łagodnieje i zapomina, co to dobra zabawa. Nie poznaję go takim. Oddaj mi mojego brata, gwiazdeczko...

- Nie zabrałam go. Jest taki, jak zawsze, przecież wiesz. Znasz go lepiej ode mnie – próbuję się wytłumaczyć.

- Czyżby? - przygląda mi się przez chwilę, zaraz jednak skupia uwagę na dziewczynie z przeciwnego rzędu - Wybacz, Ayleen, ale muszę na chwilę cię zostawić – wstaje z krzesła i rzuca mi poważne, jak na niego, spojrzenie - bądź grzeczna i nigdzie nie uciekaj, bo i tak cię dorwiemy. Od braci Steward nie ma ucieczki – dodaje. - Clark ma na ciebie oko. Wrócę, jak tylko uświadomię pewnej damie, iż ona i jej seksowne pośladki tę noc spędzają ze mną – dopowiada, po czym rusza w stronę dziewczyny.

Zostaję na chwilę sama. Robi mi się głupio, bo wszyscy dookoła żartują i wymieniają się uprzejmościami, a tylko mnie nikt nie zagaduje. Czuję się dość wyobcowana, a gdy do tego co chwilę słyszę perlisty śmiech Cami, mam ochotę zwymiotować. Ona jak zwykle się odnajduje i zna chyba każdego, a ja wręcz przeciwnie: kojarzę tych kilku wystawców, którzy byli wczoraj na kolacji, ale teraz są zajęci rozmowami z kupcami i innymi kolekcjonerami sztuki.

Kiwam głową w stronę Clarka. Muszę stąd wyjść i po prostu pobyć chwilę sama.

- Widzę, że jest wyjście na taras. Możemy wyjść? Potrzebuję powietrza – mówię ochroniarzowi. Mężczyzna zgadza się na opuszczenie sali, więc po chwili stoję na tarasie i obserwuję Boston wieczorową porą. Nie jest mi zimno, choć nie mam na sobie nic, prócz sukienki. Kątem oka zauważam, iż Clark pisze wiadomość. Domyślam się, że informuje Collina, iż wyszliśmy na zewnątrz.

W głowie kłębi mi się wiele myśli. Prawie wszystkie dotyczą mojego partnera. Łapię się na tym, że chciałabym do niego pasować i rzeczywiście być ważna, ale jest tyle znaków na niebie i ziemi, które wyraźnie wskazują, że to się nie uda. Chociażby sprawa mojego ojca... Zabójstwo mamy Collina, śmierć jego siostry... Nasze pochodzenie, wiek, status, ambicje, potrzeby... To wszystko jest tak różne!

Jeszcze, gdy mieszkałam przez chwilę na ulicy i wmawiałam sobie nienawiść do Stewarda, utwierdzałam się też w przekonaniu, że nasz związek miał czysto fizyczny wymiar, w końcu pieprzyliśmy się jak szaleni przez cały maj. Podobało mi się to. Pierwszy raz czułam się tak pożądana i pierwszy raz ja tak bardzo kogoś pragnęłam. Sama często inicjowałam nasze zbliżenia, prowokowałam Collina. Gdybym mogła, nie wypuszczałabym go z łóżka.

Teraz nasza relacja jest całkiem inna. Od kiedy wróciłam do domu Stewarda, czyli już prawie miesiąc temu, nie skupiamy się na seksie. To też mi się podoba. Lubię być blisko Collina, lubię go dotykać i przytulać. Rozmawiać z nim. Lubię, gdy czasami rano zostaje w łóżku i trzyma mnie w objęciach, dopóki sama nie zdecyduję, że chcę wstać. Gdy opowiada mi wieczorem, co robił i jak mu minął dzień. Wiem, że pewnie omija niektóre kwestie, a ja też w nie nie wnikam. Nie muszę wiedzieć wszystkiego, interesuje mnie on. Jego odczucia, emocje, jego przeżycia.

Oczywiście, że pragnę go jak szalona i nie ma dnia, żebym sama nie musiała rozładować sobie napięcia, choć po wczorajszej karze boję się dotykać w intymnym miejscu, bo może jeszcze być zbyt wrażliwe na jakiekolwiek zabawy, ale jestem pewna, że nie tylko z powodu seksu go lubię. Chyba tak trochę zaczynam mu wybaczać to, co mi wtedy powiedział.

Być może nie kochałam go w momencie, w którym mu to wyznałam. Byłam zauroczona, zafascynowana, opętana namiętnością. Teraz jednak... zakochuję się w nim na trochę innych zasadach i to mnie martwi. Nie taki był plan.

- Dobrze, że jesteś. Musimy poważnie porozmawiać – słyszę za sobą zgrzytliwy głos Camille i nawet nie mam ochoty się do niej odwracać. Robię to po chwili i bardzo powoli.

- W zasadzie to masz rację, musimy – odpowiadam jej.

Dziewczyna zbliża się do mnie, jednak gdy zauważa Clarka, zatrzymuje się w pół kroku.

- Jeszcze ci ochroniarza przydzielił? Collin jest szalony. Kto niby miałby zagrażać takiemu komuś jak ty? - parska śmiechem.

- Widocznie ktoś może. Collin ceni sobie bezpieczeństwo wszystkich, którzy są dla niego ważni. - Mówię z lekkim uśmiechem. Staram się zachować spokój i nie dać się wyprowadzić z równowagi.

- Że niby ty masz być ważna? - kręci głową z niedowierzaniem – pilnuje cię, bo wisisz mu kasę. Przecież wiem. Mam dla ciebie propozycję... - rzuca mi znaczące spojrzenie.

- Chyba boję się pytać, co takiego możesz mi proponować...

Cami krzyżuje dłonie na piersiach, ale robi to w taki sposób, iż jej dekolt wydaje się teraz jeszcze większy.

- Jeśli powiesz mi ile pieniędzy musisz zwrócić Collinowi, to mogę uregulować za ciebie ten dług. Nie będziesz musiała siedzieć u niego do września i męczyć się w pracy asystentki. Znam mojego faceta od kilku lat i wiem, że ma trudny charakter.

Teraz to ja parskam śmiechem. Collin i jej facet? Chyba coś jej się pomyliło.

- To świetna oferta. Będziesz wolna i znikniesz. Już więcej się nie zobaczymy. - Przekonuje mnie. Nawet wysila się na fałszywy uśmiech.

- Dla kogo świetna? - pytam – dla ciebie? Chcesz się mnie pozbyć? Czyżbyś się bała tylko asystentki?

Uśmiech Camille znika. Pojawia się zniesmaczony grymas pełen pogardy.

- Ja mam się bać? - dziwi się – ciebie? Nie wymyślaj, Alice... - z premedytacją przekręca moje imię. - Jesteś nic nie znaczącym śmieciem i na pewno się ciebie nie boję. Mam za to ochotę zrobić ci coś bardzo złego, żebyś wreszcie zrozumiała, że nie ma dla ciebie miejsca przy Collinie.

Cami chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie słucham jej, bo w tym momencie na tarasie pojawia się Cayden. Widzę go, gdyż stoję przodem do niego, natomiast brunetka patrzy na mnie i nie zauważa zbliżającego się mężczyzny. Młodszy z braci wyraźnie słyszy jej ostatnią wypowiedź. Zauważam, że nie podobają mu się te słowa...

- Nie! - krzyczę, ale to i tak nie zatrzymuje Caya. Podchodzi do brunetki od tyłu i jednym szybkim ruchem chwyta ją za gardło. Drugą dłoń kładzie na jej skrzyżowanych rękach, uniemożliwiając oswobodzenie się.

- Wydaje mi się, żmijko, że pozwalasz sobie na stanowczo za dużo... - mówi tuż przy jej uchu. Camille jest zszokowana, ale też przestraszona. Podzielam jej uczucia. Robię kilka kroków do przodu i staję blisko nich. Spoglądam cały czas na mężczyznę.

- Puść ją. To nie twoja sprawa – odzywam się pierwsza, bo on nie kwapi się do wyjaśnień.

- To jak najbardziej moja sprawa. Należysz do rodziny, Ayleen, a nikt nie ma prawa obrażać mojej rodziny. Już za samą próbę krytyki kogokolwiek z moich bliskich należy się śmierć. - Zaciska mocniej dłoń na szyi Cami – zgadnij, co teraz zrobię? - Pyta dziewczynę.

- Nic nie zrobisz! Masz ją puścić! Collin obiecał, że załatwię to sama! - Krzyczę. Naprawdę się boję, iż Cay zrobi coś głupiego, choć niedawno sam przekonywał brata, że lepiej nie krzywdzić Camille.

- Nie jestem Collinem i nic ci nie obiecałem – podkreśla twardo Cayden – obiecałem za to bratu, że nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził, więc wybacz, ale muszę się dostosować.

- Proszę! Ja nie chciałam! - zaczyna tłumaczyć się kobieta. Widzę, że strach zamienia się jej w panikę – Ja nie chciałam ją obrazić! Rozumiem! Już wszystko rozumiem!

Mam nadzieję, że te słowa trochę uspokoją Caya, bo jest w tym momencie tak niewzruszony, iż sama się go boję. Podchodzę jeszcze bliżej i kładę dłoń na jego przedramieniu.

- Cay, proszę... - mówię cicho. - Chcę z nią porozmawiać o czymś ważnym, a nie od razu ją zabijać. Daj mi tę możliwość.

- Słyszałeś Ayleen. Puść Camille – poleca... Collin. Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że i on dołączył do naszego kółeczka wzajemnej adoracji. Byłam tak zaaferowana uspokajaniem młodszego Stewarda, iż pojawienie się starszego gdzieś mi umknęło.

Mój partner podchodzi do nas tak, iż staje blisko mnie i swojego brata. Nie jestem specjalnie zaskoczona, gdy jego dłoń od razu ląduje na mojej talii i gdy szybko przyciąga mnie do siebie. Wtulam się w niego z wdzięcznością. Wierzę, że wpłynie na Caya. Tylko on może tego dokonać.

- Wiesz co ta żmija mówiła o naszej dziewczynie? Groziła, że coś jej zrobi. Nie możemy tak tego zostawić. - Cayden nie patrzy na mnie. Spogląda jedynie na Collina – Ona groziła naszej Ayleen. - Podkreśla, jakby to naprawdę było coś bardzo złego.

- To tylko głupie słowa. Wszyscy wiemy, że Camille nie po drodze z inteligencją i to widać po tym, jak się wypowiada. My za to jesteśmy mądrzejsi i nie reagujemy impulsywnie, prawda? - spoglądam to na jednego, to na drugiego.

- Z inteligencją masz rację, z impulsywnością niestety nie. Nie chcę się powtarzać, ale nikt nie ma prawa obrażać członków mojej rodziny – Cay nie patrzy na mnie, tylko cały czas na swojego brata.

- Zgadzam się z Caydenem. - Potwierdza Collin – wszyscy widzą, że jesteś moja i nikt tego nie kwestionuje. Skoro Camille nie rozumie prostych komunikatów to może rzeczywiście powinniśmy ją pożegnać. Nie pozwolę cię obrażać, skarbie. Jesteś najważniejsza.

Nie do końca zgadzam się z ich tokiem rozumowania. To miłe, ale... no właśnie. Jest jakieś „ale".

- Skoro jestem najważniejsza – patrzę na mojego mężczyznę – i należę do rodziny – przenoszę spojrzenie na jego brata – to może raczycie w końcu mnie posłuchać? Czy te wasze słowa nic nie znaczą i dalej będziecie robić po swojemu, tłumacząc swoją arogancję troską o mnie?

Collin pierwszy przestaje wpatrywać się w brata. Odwraca głowę, żeby spojrzeć na mnie. Nawet nachyla się tak, iż opiera swoje czoło o moją skroń.

- Znaczysz dla mnie wszystko. Jeśli naprawdę chcesz, żeby Camille została wypuszczona, to tak się stanie. - Mówi spokojnie.

- Należysz do rodziny od kiedy on cię wybrał, więc i ja się dostosuję, choć oczywiście bardzo niechętnie i zamierzam to manifestować. Spodziewajcie się teraz serii docinek o pantoflarstwie i ubezwłasnowolnieniu faceta przez kobietę – dodaje niezadowolony Cay. - Chyba nawet dorzucę coś o mentalnej kastracji...

- Zgadzanie się z osobą, na której nam zależy, to żaden wstyd – bronię Collina. Zdaję sobie sprawę z tego, że jego brat potrafi być upierdliwy i drażnić swoimi porównaniami niczym zdarta płyta.

- Dbanie o osobę, na której nam zależy, to też żaden wstyd – odpiera mój mężczyzna. Muszę się z nim zgodzić.

- Dbanie nie polega na usuwaniu wszystkich niebezpieczeństw na drodze osoby, na której nam zależy, tylko na asekurowaniu jej, gdy sama podejmuje próbę pokonania ich. Asekurowaniu i wspieraniu – dodaję cicho.

Spoglądam w mroczne oczy Collina i widzę w nich wachlarz emocji. Od złości, przez zaskoczenie, po radość i dumę. Nie protestuję, gdy jego dłoń obejmuje mój policzek i odkręca mnie tak, iż tylko centymetry dzielą nas od siebie.

- Mam mądrą kobietę. - Mówi.

Wiem, co chce zrobić. Wpatruje się intensywnie w moje oczy, gdy jego kciuk delikatnie dotyka mojej dolnej wargi.

Odpowiadam mu twardym spojrzeniem. Nie zamierzam się wycofać.

Przymykam powieki dopiero wtedy, gdy usta Collina stykają się z moimi w krótkim, choć intensywnym pocałunku. Gdy odrywamy się od siebie, jeszcze przez chwilę spoglądamy w swoje oczy.

Jak mogłabym się w nim nie zakochać? No jak?

- Rozumiem. Wszystko już rozumiem – wydusza z siebie Cami. Jestem delikatnie zaskoczona, że Cay puścił ją z uścisku swoich ramion, a ja nawet nie zauważyłam kiedy, ale też cieszy mnie ten gest.

- Wydaje mi się, że jednak nie wszystko – zaczynam. - Może ubzdurałaś sobie, że masz szansę u Collina, ale uwierz mi, nie masz. Znam go już trochę i wiem jaki jest. Nie pasujesz do niego – twardo spoglądam jej w oczy – nie chcę, żebyś kręciła się koło mojego partnera, bo akceptuję tylko jedną sukę w jego otoczeniu. Wabi się Lucky, nie Camille...

Uśmiecham się, gdy słyszę, jak Cay chichocze. Jestem naprawdę wdzięczna, że bracia Steward stoją za mną murem. Nie spodziewałam się tego. Na pewno nie po młodszym z nich.

Cami pokornie przeprasza mnie i moich towarzyszy, a następnie szybko opuszcza taras. Wcześniej oczywiście zapewnia, iż nigdy więcej nie obrazi mnie, ani nie będzie zaczepiała Collina. Lubię patrzeć na jej uległość.

- No dobra – odzywa się Cay kilka chwil później – byłem grzecznym chłopcem i zaczynam mieć przez to odruch wymiotny. Dobrze, że moja dzisiejsza rozrywka nie należy do trudnych, bo mam ochotę teraz odreagować to wszystko i stać się bardzo niegrzeczny... - dodaje. Spogląda na brata, a do mnie mruga, zanim zostawia nas samych. Nas i Clarka, oczywiście.

Z racji później pory Collin zarządza szybki powrót do domu, z czego bardzo się cieszę. Gdy docieram do sypialni, zmywam szybko makijaż, przebieram się w piżamę i oddaję w objęcia Morfeusza. Morfeusza i mojego mężczyzny, który przyciąga mnie do siebie i wtula twarz w moje włosy jak każdej nocy. To też bardzo lubię.

***

Budzę się dość wcześnie.

Może to dlatego, że za kilkanaście godzin odbędzie się przyjęcie zaręczynowe Caydena? Może jednak dlatego, iż będziemy musieli dotrzeć do Nowego Jorku, a jeszcze nigdy tam nie byłam? A może dlatego, że nie ma przy mnie mężczyzny, którego chciałabym mieć? Collin jak zwykle obudził się przede mną. Tym razem jednak musi być dość wcześnie, bo wyraźnie słyszę szum wody z łazienki.

Wstaję spokojnie i kieruję się tam, gdzie znajduje się mój facet. Na szczęście kabina prysznicowa jest tak zaparowana, że nie zauważa, iż weszłam do pomieszczenia. Nie mam pojęcia, co mną kieruje, gdy po cichu ściągam z siebie piżamę i bieliznę. Nie mam pojęcia, co mną kieruje, gdy zbliżam się do prysznica, ani gdy wchodzę do brodzika.

Wiem natomiast jedno. Wystarczyło mi spojrzenie w ciemnobrązowe oczy Collina, gdy zorientował się, iż nie jest sam.

Ten prysznic nie będzie krótki... 

😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘😘

Dziś późno, bo mikołajki mnie pokonały, ale za to długość jak za dwa rozdziały :)

Plan na jutro... Zrobić: "Kilka godzin później siedziałam w aucie i jechaliśmy do Nowego Jorku"...

Czy: opis tego, co było pod prysznicem plus... pov Collina :D Jak obstawiacie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro