Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 Tylko człowiek może być potworem dla drugiego człowieka

Gdy byłam dzieckiem, bardzo bałam się potworów. Pewnie było to związane z wydarzeniem w muzeum, kiedy ubzdurałam sobie, że jeden z nich wciągnął mnie do magazynu, a potem chciał skrzywdzić. Wierzyłam, że czyhają na mnie pod łóżkiem i w szafie. Tony zawsze to wykorzystywał i z premedytacją mnie nimi straszył. Mama często się denerwowała z tego powodu. Zawsze powtarzała, że potwory nie istnieją, bo to ludzie są swoimi największymi wrogami. 

Tylko człowiek może być potworem dla drugiego człowieka.

Po spotkaniu pastora zaczęłam w to wierzyć. Mama miała rację. Potwory są wśród nas. Nie ukrywają się w szafach, czy pod łóżkiem. Przechadzają się ramię w ramię z innymi ludźmi. Uśmiechają się, zbliżają i przyzwyczajają innych do swojej obecności po to, żeby zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. To jest o wiele gorsze, niż napad z zaskoczenia, bo mocniej boli. 

Ciosy od osoby, którą się znało, podziwiało, żywiło do niej pozytywne uczucia, zostawiają rany, które nigdy się nie zasklepią, bo nie są zauważalne gołym okiem. Zostają zrobione w sercu...

***

Spoglądam na Collina z coraz większym przerażeniem. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek aż tak było po nim widać, że jest wściekły. Zazwyczaj umiał dobrze ukrywać swoje uczucia, ale nie teraz... Nie mam pojęcia, czym tak mocno go zdenerwowałam.

- Collin, ja... - zaczynam, ale nie daje mi dokończyć. Nachyla się nad łóżkiem tak, iż jego obie dłonie opierają się na materacu, a ja znajduję się pomiędzy nimi. Steward powoli zbliża swoją twarz do mojej. Nikt nigdy nie spoglądał na mnie z taką nienawiścią, jak on to teraz robi. Nawet mama.

- Odpowiadaj tylko na moje pytania. Nic innego mnie nie interesuje. - Poleca niebezpiecznie spokojnym głosem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż jest źle. Bardzo źle. Jestem tak skołowana tym wszystkim, że jedynie kiwam głową na znak potwierdzenia.

- Twoja matka nazywa się?

- Lottie – odpowiadam ochrypłym głosem. Muszę odchrząknąć, bo słowo, które wypowiadam, jest tak ciche, iż mężczyzna tylko marszczy brwi, a ja przecież nie chcę go bardziej zdenerwować. - Lottie Richardson – powtarzam odrobinę głośniej.

- Twój ojciec to?

- Allan.

- Nazwisko?

Potrząsam szybko głową.

- Nie znam. Mama też nie. Ona... spędziła z nim tylko jedną noc. Miała okres buntu przeciwko swoim rodzicom i uciekła z domu. Spotkała Allana w barze, w którym nie powinno jej być, bo nie była jeszcze pełnoletnia. Bardzo się jej spodobał i... i spędziła z nim noc – kończę cicho.

- A to? - Steward unosi wisiorek na wysokość moich oczu.

- Gdy był już ranek, mama zapytała Allana, co teraz, a on powiedział, że musi gdzieś jechać, ale do niej wróci. Dał jej ten naszyjnik, żeby o nim pamiętała. Powiedział, iż to jego rodzinna pamiątka. - Milknę na chwilę – mama wróciła na plebanię, do swoich rodziców, bo dziadek zgłosił jej zaginięcie i policja ją znalazła. Tak jak już mówiłam, była niepełnoletnia, miała wtedy ledwie siedemnaście lat. Nie wiedziała, że jest w ciąży. Zorientowała się dopiero, gdy po wakacjach wróciła do szkoły. Było już za późno na aborcję, a do tego dziadek nie chciał się na to zgodzić, w końcu był pastorem. Wolał, żeby córka urodziła i poniosła konsekwencje swoich działań, niż żeby była potępiona za zabicie dziecka. Dopiero przy porodzie okazało się, że było nas dwoje. Mama... nie za bardzo odwiedzała lekarza i nie robiła szczegółowych badań. Chyba do samego końca nie wierzyła w to, co ją spotkało.

Nie wiem dlaczego, ale czuję się wybitnie głupio, kiedy opowiadam te wszystkie wstydliwe fakty z życia mamy, zwłaszcza, gdy mężczyzna spogląda na mnie tak, jakby żałował, że się urodziłam.

Chyba też tego żałowałam.

- Spotkałaś kiedyś Allana? Rozmawiałaś z nim? - docieka. Oddycham z ulgą, bo wydaje się, iż trochę się uspokoił. W dalszym ciągu morduje mnie wzrokiem, ale ponownie założył na twarz maskę obojętności. Jedynie oczy zdradzają, jakie emocje szaleją w jego sercu.

- Nie – zaprzeczam szybko – mama też nigdy go nie spotkała. To była tylko jedna noc. Pewnie dla niego nic nie znaczyła, a mama była tylko kolejną, naiwną małolatą, którą zaliczył.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale gdy wypowiadam te słowa... zaczynam się z nimi utożsamiać. W tym momencie też czuję się jak głupia, zaliczona małolata, która zakochała się w kimś, w kim zdecydowanie nie powinna.

- Dlaczego tak o to pytasz? O co chodzi? - zbieram się na odwagę i zadaję pytanie. Mężczyzna dłuższą chwilę wpatruje się w moje oczy, a następnie odsuwa ode mnie i siada na łóżku tyłem do mnie. Cały czas przekłada w rękach ten cholerny łańcuszek.

- Skoro urodziłaś się w marcu, 22 lata temu, to twoim ojcem musi być Allan Grimes, zabójca i gwałciciel mojej mamy i siostry.

Zamieram, gdy sens tych słów do mnie dociera. Przysuwam nogi do klatki piersiowej i obejmuję je dłońmi. Zaczynam cholernie wstydzić się swojej nagości, kiedy Collin w dalszym ciągu jest ubrany. Źle się z tym czuję.

- Ten wisiorek należał do Lissy. Allan zerwał jej go z szyi po tym, jak wcześniej kilka razy brutalnie ją zgwałcił. Miała piętnaście lat i zerowe doświadczenie z mężczyznami, co w końcu jest zrozumiałe. Była dzieckiem... - Steward mówi tak cicho, że muszę się porządnie skupić na jego słowach. Mam nawet takie wrażenie, iż wypowiada je bardziej do siebie, niż do mnie.

- Grimes okaleczył ją. Wyciął na jej skórze swoje imię, żeby nigdy o nim nie zapomniała. Był bardzo skuteczny, bo rzeczywiście nie zapomniała. Zabiła się kilka dni po tym, jak wróciła do domu.

Zaczynam drżeć tak bardzo, iż nie jestem w stanie tego ukryć. Nie mieści mi się w głowie, że człowiek, którego moja mama wychwalała pod niebiosa i stawiała jako wzór, w rzeczywistości był psycholem i mordercą. Mój ojciec zabił matkę Collina... To cholerna ironia losu.

- Przez to, że mama umarła, kolejne lata mojego życia były koszmarem. Prawie straciłem Caydena, bo zaczął ćpać i pić bez żadnych hamulców. Wszystko przez pierdolonego Allana – widzę, że mężczyzna znów się spiął. W jego głosie słychać czystą nienawiść.

Nie dziwię się. W pełni go rozumiem.

Collin odkręca się i przez chwilę po prostu na mnie patrzy. Jeszcze mocniej obejmuję się ramionami. Wbijam wzrok w swoje kolana. Nie potrafię przestać płakać. To wszystko to jakiś koszmar. Jeden wielki horror.

- Przysięgałem na grobie mamy, że pomogę Cayowi zabić wszystkich, którzy są w jakikolwiek sposób związani z Widmem. Brat zabijał nawet tych, którzy tylko go przelotnie znali. Ty jesteś jego dzieckiem... - mówi cicho.

Powoli podnoszę wzrok i patrzę na Stewarda. Muszę zamrugać kilka razy, gdyż łzy ograniczają widoczność.

- Więc nie mam prawa żyć... - dodaję szeptem. Nie potrafię powstrzymać głośnego szlochu, który wstrząsa mną tak, iż nawet obejmowanie kolan nic nie daje. Tak bardzo boję się tego, co Collin mi zrobi. Nigdy nie mówił, w jaki sposób ginęły inne osoby związane z Allanem, ale podejrzewam, że nie było to nic miłego.

Mężczyzna wstaje. Próbuję się opanować na tyle, żeby bardziej go nie denerwować, w końcu gardzi płaczem i słabością, ale ja przecież taka właśnie jestem: żałosna i mierna. Zawsze taka byłam.

- Collin... - odzywam się, gdyż on nic nie mówi. Cały czas przygląda się mi intensywnie. - Możesz zrobić tak, żeby nie bolało?

Chyba nie spodziewał się takich słów, bo nachylił się tak, jak wcześniej i znowu zbliżył swoją twarz do mojej.

- Nie chcesz się bronić? Przekonywać mnie, że nie mam racji, a ty przecież jesteś niewinna? - pyta cicho. W jego oczach szaleją emocje: błyszczą tak, jak nigdy przedtem. Na zewnątrz wydaje się w miarę opanowany, ale wiem, że to tylko maska.

- A czy to by coś zmieniło? - pytam po chwili. W moim sercu zapala się nadzieja, że może jednak... może...

- Nie.

Przygryzam wargę, żeby nie rozpłakać się jeszcze mocniej. Nie powinnam się nastawiać na cokolwiek, ale... nie chcę umierać. Chcę żyć, choć moja egzystencja od samego początku jest wybitnie chujowa. 

Jednocześnie staram się zrozumieć Stewarda i jego racje. Allan zniszczył jego rodzinę. Zniszczył dzieciństwo. Zniszczył Caydena.

Że też to akurat on musi być moim ojcem! Ze wszystkich ludzi na świecie... on...

- To pieprzona ironia losu, że jesteś córką tego śmiecia. Że też musiałem akurat ciebie... - urywa i odsuwa się ode mnie.

Dłuższą chwilę nic nie mówimy. Collin cały czas intensywnie nad czymś myśli.

- Ubierz się i zostań tu. Nie opuszczaj sypialni, dopóki ci nie pozwolę – rzuca zdecydowanym głosem. Rusza do drzwi. Wystarczy, że opuszcza pomieszczenie, a od razu słyszę kliknięcie charakterystyczne dla automatycznego zamka. Nie ufa mi na tyle, żeby zostawić je otwarte. Już w ogóle mi nie ufa.

Bardzo długi czas nie wstaję z łóżka, a wręcz przeciwnie – kładę się na boku i przyciągam do siebie kolana. Nie próbuję powstrzymywać głośnego płaczu. Ostatnio tak płakałam, gdy dowiedziałam się o śmierci Tonego...

Zamieram na chwilę. Próbuję uspokoić urywany oddech i drżenie ciała.

Skoro Steward zabija wszystkich, którzy są związani z Allanem, to czy to możliwe, żeby... żeby on...

Zabił mojego brata?

- Nie, proszę, tylko nie to – zakrywam usta dłonią i ponownie zalewam się łzami. Nie chcę nawet o tym myśleć. Anthony nigdy nikogo nie skrzywdził... Czekał na narodziny dziecka, cieszył się małżeństwem... Zawsze troszczył się o mnie i miałam wrażenie, że był jedyną osobą, która mnie kiedykolwiek kochała. Jego śmierć z ręki Stewardów byłaby cholernie niesprawiedliwa.

Siadam powoli na łóżku. Jest mi zimno, mimo że w pokoju temperatura została ustawiona tak, jak lubię. Collin preferował niższą, ale od kiedy zaczęłam z nim sypiać, zawsze ustawiał tak, żeby to mi pasowało i nigdy nie narzekał, że coś jest nie tak.

Teraz jednak wszystko było nie tak.

Ukrywam twarz w dłoniach i dłuższą chwilę oddycham głęboko.

Śmierć Tonego tylko dlatego, że był synem Allana, byłaby cholernie niesprawiedliwa, tak samo jak i to, co Steward chciał zrobić ze mną. Czym sobie na to zasłużyłam? Przecież nie wybrałam sobie ojca! Nawet go nie znam! Nigdy się mną nie zainteresował, choć teraz sobie myślę, że może to i dobrze. Taki ktoś nie był potrzebny w moim życiu. Gdyby mama się o tym dowiedziała... Pękłoby jej serce.

- Mama... - wstaję tak gwałtownie, że muszę się przytrzymać wezgłowia, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. Collin powiedział, że nikt, kto miał kontakt z Allanem, nie ma prawa żyć...

- Nie, tylko nie mama – zaciskam dłoń w pięść i przyciągam ją do klatki piersiowej. - Mama na to nie zasłużyła. To nie jej wina... - mówię sama do siebie. Collin nie może tego zrobić!

Powoli sunę do garderoby. Nakładam na siebie jakieś losowe ubrania, bo nie jest to dla mnie istotne. Widzę w lustrze, jak bardzo moja twarz opuchła od płaczu. Wyglądam okropnie i tak też się czuję.

Nie wiem, co jest gorsze. Świadomość tego, że wychwalany przez matkę Allan okazał się mordercą i gwałcicielem? Podejrzenie, iż Steward zabił mojego kochanego brata? Groźba śmierci mojej mamy... To, że Collin mnie zabije?

Czy to, że los kolejny raz ze mnie zakpił i pokazał, jak bardzo głupia jestem. Zakochałam się w najbardziej nieodpowiednim facecie na Ziemi. Wygląda na to, że będzie moją miłością i moim katem. To jest dopiero pieprzona ironia losu.

Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Kręcę się bez celu po sypialni. Cały czas myślę o Allanie i Collinie. Gdyby nie ten cholerny łańcuszek...

Wzdycham głośno. Przecież kiedyś to i tak by się wydało. Skoro Cay cały czas poluje na mordercę matki, to mógłby w jakiś sposób odkryć moje istnienie. Może to lepiej, że wszystko teraz wyszło niż gdybym...

- Jakie gdybym... przecież dziś wyznałaś mu miłość. Już po tobie, Ayleen. Zginiesz ze złamanym sercem – chyba nigdy tak często nie mówiłam sama do siebie, jak tego dnia. Zaczynam wariować ze stresu. Muszę to z siebie wyrzucić.

Zatrzymuję się w pół kroku, gdy zamek w drzwiach klika dając znać, iż zostały one otwarte. Nie ruszam się jednak z miejsca. Miałam nigdzie nie iść i zamierzam się posłuchać. Chwilę potem drzwi otwierają się.

Collin wrócił.

Nie wiem, kiedy zdążył się przebrać, ani gdzie to zrobił, ale znowu wygląda tak jakby był w pracy. Garnitur leży na nim idealnie, a czarna koszula tylko podkreśla mroczne spojrzenie mężczyzny, który nie spuszcza ze mnie wzroku.

- Przyniosłem ci coś do jedzenia – mówi, a ja dopiero wtedy zauważam, że ma ze sobą talerz z naleśnikami i owocami. Mimowolnie spoglądam na zegarek. Nie mam pojęcia, gdzie uciekł mi czas, bo wyświetlacz wskazuje już prawie południe, a byłam przekonana, że obudziłam się jak zwykle przed siódmą.

Kiwam głową, gdy mężczyzna stawia talerz na stoliku przy oknie. Na tym, gdzie postawione jest zdjęcie jego mamy i siostry. Zaciskam usta, żeby znowu się nie rozpłakać, ale oczy nie chcą współpracować, dlatego też łkam w ciszy. On również dłuższą chwilę spogląda na zdjęcie. Nawet bierze je do ręki i po prostu milczy.

- Mama była wspaniała. Zrobiłbym dla niej wszystko – wyznaje cicho. Korzystam z okazji i podchodzę do niego bliżej. Mam wielką prośbę. Liczę, że mi nie odmówi.

- Dlatego powinieneś zrozumieć, że moja też jest dla mnie ważna. Mam tylko ją. - Zaczynam spokojnie. Nie poznaję swojego głosu: jest niski i ochrypły, przepełniony emocjami. Collin wreszcie odrywa wzrok od fotografii i spogląda prosto w moje oczy. - Proszę, nie krzywdź jej. Jest chora. Nie ma przed sobą wiele czasu. Ze mną możesz zrobić, co tylko chcesz, ale błagam, daj jej umrzeć w spokoju.

Nie wiem, co sobie myśli o mnie, bo bardzo długo się nie odzywa. Gdy jednak w końcu wypowiada kilka słów w moją stronę, momentalnie tężeję.

- Nawet, jak będzie cholernie bolało? Wtedy też się za nią poświęcisz? - pyta twardym tonem. Nie słyszę w nim nawet nuty współczucia czy zrozumienia. Jestem dla niego tylko córką zbrodniarza, nikim więcej.

- Tak. Nawet jak będzie bolało. Wytrzymam dla niej – odpowiadam, choć mój głos drży. Nie umiem ukrywać strachu. Boję się bólu, cholernie się boję. Widziałam, jak Collin jednym ruchem łamał palce Zane'a. Widziałam, jak chłopak cierpiał, pamiętam jego krzyk. Steward potrafi krzywdzić... jak Allan. Obaj są siebie warci.

- Zjedz coś, Ayleen. - Mężczyzna zmienia temat. Spoglądam na talerz i choć wszystko przygotowano z należytą starannością, ja nie mam ochoty tego ruszać, a wręcz przeciwnie. Żołądek mam tak ściśnięty ze stresu, iż sam widok jedzenia powoduje u mnie odruch wymiotny. Na pewno w najbliższym czasie nic nie przełknę. Zresztą... nawet nie czuję głodu. Wcale.

Tak bardzo skupiam się na wpatrywaniu się w stolik, że nie zauważam, iż Collin podchodzi do mnie i staje w niedalekiej odległości. Drżę, jakbym była wybudzona z jakiegoś letargu, kiedy ciepłe palce mężczyzny muskają moją szyję. Zapomniałam o przetarciu, które powstało, gdy zerwał mi wisiorek z szyi. On jednak nie zapomniał. Bardzo delikatnie przesuwa palcami po mojej szyi i wpatruje się w nią intensywnie.

- Nie chciałem cię skrzywdzić – podnosi wzrok, żeby spojrzeć prosto w moje oczy.

- To nic takiego – wzruszam ramionami. Przetarcie jest tak małe, że nie warto zawracać sobie nim głowy. Nie wymaga opatrunku ani nawet plasterka. - Zapewne niedługo skrzywdzisz mnie bardziej – dodaję bez pretensji w głosie. Collin odsuwa ode mnie dłoń i rusza w stronę drzwi. Reaguję jakoś tak instynktownie. Ruszam za nim i łapię go za rękę. Mężczyzna przystaje, zaskoczony moim gestem.

- Powiedz mi tylko jedno – spoglądam na niego błagalnie. Muszę znać prawdę. Skoro mam umrzeć, chcę wiedzieć wszystko.

- Co?

Patrzę w jego ciemne oczy, które tak bardzo mnie zachwycały każdego dnia, ale teraz wydają się całkiem inne. Nie błyszczą tak, jak do tej pory. Nie błyszczą nawet tak, jak kilka chwil temu. Są cholernie smutne, mimo że Collin stara się to ukryć pod maską obojętności i chłodu. W oczach jednak znajduje się wszystko, co szczere.

- Czy... znaczyłam dla ciebie coś? Cokolwiek? - automatycznie zaciskam dłoń na tej jego. Boję się odpowiedzi, ale chcę ją poznać. Wiem, że byłam głupia. Nie powinnam nigdy mu ulec i się zakochać. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Jednak stało się. Oddałam mu serce. Chcę wiedzieć, czy z jego strony to była tylko powierzchowna fascynacja, czy może... choć trochę mnie lubił. Pragnę tej wiedzy tak po prostu. Dla siebie.

Czuję, jak jego palce zaciskają się mocno na moich. Mężczyzna jednym ruchem przyciąga mnie do siebie i kładzie dłoń pod moją brodą. Unosi ją tak, żeby zmusić mnie do patrzenia sobie prosto w oczy.

- Znaczyłaś więcej, niż myślisz, dlatego to wszystko jest tak kurewsko trudne. - Odpowiada. 

Chcę w to wierzyć, tak bardzo chcę.

- To ty zabiłeś mojego brata?

Wiem, że miało być jedno pytanie, ale muszę poznać prawdę.

Karty na stół, panie Steward. 


😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰

Mamy falstart :) Jakoś tak nie mogłam się powstrzymać... tylko co teraz zrobi Collin? Skrzywdzi Ayleen, czy... umyje ręce i zostawi to bratu? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro