8 Człowiek, któremu ufałam
Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówi. Nawet Cayden, dotychczas skory do żartów, milczy i tylko spogląda na mnie współczująco.
- To na pewno pomyłka. Doktor Cooper mówił mi, że szuka pan sekretarki, bo poprzednia złamała biodro i przez kilka miesięcy nie będzie w stanie pracować. Mówił też, że powinnam być cały czas dyspozycyjna i przygotować się na częste wyjazdy i że na pewno sobie poradzę, bo przecież nie mam żadnego życia prywatnego, więc przez te sześć miesięcy mogę się tym zająć, ale to miała być praca sekretarki! Nic innego – kończę żałośnie.
Nie ukrywam tego, że płaczę. Czuję się zdradzona i wykorzystana, choć to dopiero początek. Ocieram łzy z policzków, ale cały czas pojawiają się nowe, więc po chwili odpuszczam i ryczę na całego.
To nie tak miało być! Pracodawca nie okazał się ekscentrycznym staruszkiem, a praca nie dotyczyła sekretariatu...
Collin przygląda mi się w milczeniu. Atak rozpaczy nie robi na nim żadnego wrażenia, bo wyraz jego twarzy pozostaje kamienno – niezmienny. Gdy przestaję tak bardzo ryczeć (chyba po prostu nie mam czym, bo w dalszym ciągu mam dlaczego) porusza się nieznacznie na fotelu i w końcu przemawia do mnie.
- Ujmująca historia, aczkolwiek niewiele mnie to obchodzi. Zapłaciłem za dziewczynę do agencji z czwartkową usługą na najbliższe pół roku. Pieniądze przekazałem doktorowi Cooperowi, tak, jak to zwykle robiłem. Chcesz czy nie... Ayleen, przez najbliższe sześć miesięcy pracujesz dla mnie. Robisz to, co ci każę. - Wbija we mnie ostre spojrzenie – a ja nie potrzebuję sekretarki. Rzeczywiście moja pracownica uległa wypadkowi, jednak kilka tygodni temu znalazłem, powiedzmy, że godne zastępstwo. Potrzebuję prostytutek do agencji towarzyskiej. Takie też zawsze dostarczał mi Cooper. Nie mam pojęcia, dlaczego tobie wmówił coś innego, bo każda poprzednia doskonale wiedziała, na co się pisze.
Widzę, że jest zdenerwowany, bo zacisnął dłonie w pięści. Staram się uspokoić płacz, żeby tylko bardziej go nie prowokować.
- Dlaczego doktor Cooper dostarczał dziewczyny do agencji? Przecież to szanowany lekarz, onkolog, człowiek, któremu ufałam – pytam cicho. Mój głos w dalszym ciągu nie jest taki, jak zwykle. Momentami ciężko jest mi wydusić z siebie słowa, więc się zacinam, ale mimo wszystko brnę do przodu. Chcę wiedzieć. Znać choć część prawdy.
Collin przez chwilę zastanawia się, czy raczyć odpowiedzieć na moje pytanie. Wreszcie uznaje, że „jestem godna" poznania tej tajemnicy.
- Jak sama zauważyłaś, Chase jest wzbudzającym zaufanie lekarzem onkologiem. Leczenie onkologiczne nie jest w żaden sposób refundowane, więc żeby się leczyć, trzeba za to płacić. Domyślam się, że skoro go znasz, to ktoś z twojej rodziny choruje. Matka? Ojciec? Siostra? Brat? Może mąż albo dziecko? - pyta mnie, a ja od razu odpowiadam, że mama.
- Zapewne leczenie trwa już jakiś czas...
- Prawie trzy lata – przytakuję mu. Jak na razie intuicja go nie myli.
- I przez ten czas wygenerowało takie koszty, że w tym momencie została ci tylko prostytucja...
- Nie! To wcale nie tak! Znaczy... - reflektuję się szybko, bo jego groźna mina momentalnie studzi moje wojownicze zapały – przez pierwsze dwa lata płaciłam, ale potem pieniądze się skończyły i zaczął mi się robić dług. Od sześciu miesięcy trochę się tego uzbierało, ale pracowałam cały czas, w pizzerii. Przedwczoraj zostałam zwolniona, gdyż szef potrzebował miejsca dla córki szwagra i... zaczęłam czegoś szukać. Wczoraj dowiedziałam się o pańskiej ofercie, ale na stanowisko sekretarki – powtarzam to po raz kolejny – i też dlatego tu przyszłam. Nikt nie mówił... o niczym innym.
- Widzisz, słońce, Chase jest bardzo sprytny. Korzysta z tego, że jego pacjenci potrzebują drogiego leczenia. Gdy wpadają w długi proponuje co ładniejszym córkom, siostrom i żonom dobrze płatną pracę w naszej Agencji. Zdesperowane dziewczyny godzą się na wszystko. Jednym z ich atutów jest to, że bardzo się starają, bo w końcu dzięki temu ich bliscy mają szansę na przeżycie, natomiast kolejnym plusem posiadania w pracy takich dziewczyn jest to, że są młode, ładne i niedoświadczone. Nie wyglądają jak rasowe dziwki, takimi dopiero się stają – wyjaśnia Cayden – dlatego też wzbudzają duże zainteresowanie i przynoszą nam porządny zarobek. Cooper na tym zyskuje, bo w ten sposób spłacają dług, który mają u niego i szpitala, a ich bliscy w dalszym ciągu są leczeni.
Nie mogłam uwierzyć, że doktor Cooper, ten doktor Cooper, którego znałam prawie od trzech lat był szują żerującą na nieszczęściu swoich pacjentów i ich rodzin! Zwykły oszust! Doskonale wiedział, co czują najbliżsi osób zmagających się z chorobą i jak wiele są w stanie zrobić, żeby ratować swoich bliskich...
Jak on mógł mnie tak oszukać! I Nadine... czy ona o tym wie? Zawsze wychwala doktora, ale może przy niej też pokazuje tylko tę swoją fałszywie miłą stronę?
Swoją drogą... doktorek nieźle to sobie wymyślił... nigdzie indziej nie znajdzie tylu gotowych na wszystko osób, co na oddziałach onkologicznych... Dla niego to czysty biznes.
- Ja naprawdę o tym nie wiedziałam, przysięgam! Gdybym znała prawdę, to nigdy bym tu nie przyjechała... - zarzekłam się i spojrzałam błagalnie na Stewarda – proszę nie zmuszać mnie do pracy w Agencji... ja nie chcę! Nie nadaję się... nie dam rady tak... - kończę. Cały czas walczę, żeby drugi raz się nie rozpłakać i nie zdenerwować Collina.
Wierzę, że gdzieś w głębi duszy nie jest takim potworem, jak go przedstawiał jego brat, i może uda mi się jakoś wykręcić się z tej sytuacji.
Steward spogląda na mnie tak obojętnie, jakbym opowiadała mu o pogodzie. Moja historia w ogóle go nie rusza. Jestem dla niego nikim, więc dlaczego miałby się mną przejmować?
- Przelew już poszedł na konto szpitala, tak jak zawsze. Przelew w wysokości osiemdziesięciu tysięcy dolarów. Zapłaciłem to za konkretne usługi, Ayleen. Moja sekretarka tyle nie zarabia... do tego nie mam pojęcia, o jakich podróżach mówiłaś, gdyż nie zabieram ze sobą sekretarki... nigdzie. Potrzebuję jej jedynie w biurze - spojrzał na mnie znacząco.
No tak, mogłam domyślić się, że Nadine coś nazmyśla.
- To naprawdę pomyłka. Miałam przedstawione inne warunki i zarobek... to miało być sześćdziesiąt tysięcy, nie osiemdziesiąt – wyjaśniam, na co Collin marszczy brwi.
- To dziwne, bo zawsze płacę osiemdziesiąt.
- Powiedz, maleńka, czy terapia twojej mamy już się skończyła i musisz po prostu spłacić dług, czy leczenie jeszcze trwa? - pyta nieoczekiwanie Cay. Kompletnie nie rozumiem, co on ma z tymi epitetami, którymi cały czas mnie określa, ale, w przeciwieństwie do brata jest mniej groźny, więc doceniam to i nie rzucam się o przezwiska.
- Nie, leczenie mamy jest w trakcie. Planowo miało się skończyć za pół roku. Teraz miała mieć ostatnią serię chemii, a potem mieliśmy tylko monitorować jej stan.
- To wychodzi na to, że lekarz, nauczony doświadczeniem z niewypłacalnością pacjentów, wziął od razu większą kwotę, zapewne na poczet dalszego leczenia – rozważa Cayden, a ja chyba muszę przyznać mu rację.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że obecne czterdzieści tysięcy za jakiś czas wzrośnie, gdyż przecież mama regularnie odwiedza szpital. Kwota, którą przesłał Steward, jest uzasadniona. Znajduje się w niej pół roku naszego długu i kolejne pół roku leczenia.
- Już za ciebie zapłaciłem, Ayleen. Nie cofnę przelewu. - Collin zatrzaskuje laptop, a ja momentalnie się spinam.
- A jest szansa, że mogę robić u pana cokolwiek innego? Mogę naprawdę wszystko! Nie chcę trafić do Agencji... mogę sprzątać, gotować... zajmować się ogrodem, a nawet basenem! - zaczynam mówić jak nakręcona. Tak bardzo chcę go przekonać, aby dał mi możliwość robić coś, co nie jest sprzedawaniem swojego ciała...
- Daj jej szansę, Collin. Może nasza sarenka jeszcze cię pozytywnie zaskoczy. Mógłbym się nią zaopiekować... - zaczyna Cay, ale brat od razu ucina jego wypowiedź.
- Nie.
- Proszę! Naprawdę się postaram! Nie chcę... nie chcę stać się prostytutką, ale naprawdę zależy mi na pracy! Muszę pomóc mamie, mam tylko ją!
- Nie masz nikogo, kto mógłby wam pomóc? - pyta od niechcenia Steward, po jego minie widzę, że wybitnie go to nie obchodzi, ale po prostu chce jakoś podtrzymać rozmowę.
- Nie mam nikogo. Miałam brata, ale prawie trzy lata temu został zamordowany i teraz mam tylko mamę. Żadnej innej rodziny – nie wspominam o Nadine, bo cały czas mam niejasne przeczucie, że maczała palce w moim upodleniu.
Temat Tonego interesuje Collina, bo spogląda na mnie już nie tak obojętnie, jak przed chwilą.
- Sprawca śmierci twojego brata został ukarany?
Kręcę głową.
- Nie został złapany. Miesiąc po śmierci brata dowiedziałam się o chorobie mamy i... i od tamtego czasu robię wszystko, żeby wyzdrowiała.
- I nie przeszkadza ci to, że nie wiesz, kto zabił twojego brata? - dopytuje Steward.
- Przeszkadza, ale gdy dowiedziałam się o chorobie mamy, wolałam się skupić na niej, a nie roztrząsać tragedię brata. Chciałam... pomóc żywym, a nie na siłę mścić zmarłych. Zresztą widzi mnie pan – macham ręką wskazując na siebie – jak niby mogłabym odkryć, kto zabił mojego brata, gdy nawet policja tego nie wie? Nie jestem nikim niezwykłym. Umiem za to ciężko pracować i nie boję się prawie każdego zajęcia... - z rozmysłem podkreśliłam to „prawie każdego", żeby rozumiał, czego nie chcę się podejmować.
Steward po raz kolejny milczy.
- Mogę zabrać Aylę do siebie. Znajdę jej coś odpowiedniego do roboty – oferuje Cay, ale brat znowu mu odmawia.
- Ona nigdzie się stąd nie rusza. Jakby nie było, w tym momencie jest moją półroczną inwestycją.
Mężczyzna na kanapie parska śmiechem.
- I jak to sobie wyobrażasz? Gdzie ma spać? Przy chłopakach? A może w pokojach gościnnych? - jawnie kpi z pomysłu brata.
- Na pewno nie w pokojach gościnnych, bo nie jest moim gościem. Obawiam się, że nocleg w skrzydle pracowniczym też nie wchodzi w grę, w końcu sama zaznacza, że nie chce pracować jako dziwka, a niestety ochroniarze nie odpuściliby, gdyby mieli ją za ścianą i zaczęłyby się konflikty i nieporozumienia – Collin przygląda się mi z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- No tak... mamy tu na miejscu dwudziestu ludzi, rzeczywiście dawanie im za ścianą młodej, niewinnej dziewczyny mogłoby nie być dobrym pomysłem. Raczej nie wysypiałaby się po nocach...a do tego na pewno kłóciliby się o kolejkę - dodaje Cayden.
Na te słowa kulę się jeszcze bardziej w sobie i obejmuję się rękami. Steward nie cofnie przelewu... Jeśli odmówię pracy u niego, to właśnie jemu będę wina te tysiące dolarów, nie szpitalowi. Podejrzewam, że on nie będzie czekał w nieskończoność, aż spłaciłabym tak ogromną sumę...
- Może umieść ją przy moich pokojach? Będę miał motywację, żeby częściej cię odwiedzać – kontynuuje młodszy Steward, ale za ten pomysł starszy rzuca mu tak mordercze spojrzenie, iż przez chwilę się nawet cieszę, że jego złość w końcu skierowana jest przeciwko komuś innemu, niż ja. Chociażby na moment.
Collin chwyta za telefon i pewien czas na nim się skupia. Wybiera jakiś numer i czeka na połączenie.
- Vanesso – mówi, do osoby, która odebrała połączenie – przygotuj schowek koło siłowni na pierwszym piętrze. Wynieś z niego wszystkie rzeczy i zrób tam sypialnię. Na już – mówi i rozłącza się, zanim ta cała Vanessa zdąży cokolwiek odpowiedzieć.
- To pracuje tu jakaś kobieta? - pytam, zanim zdążę się ugryźć w język. Collin spogląda na mnie jak na upierdliwego insekta, więc dla bezpieczeństwa odwracam głowę w stronę Caydena. On wygląda jakoś tak... milej.
- Pewnie, nawet kilka. Kucharki, sprzątaczki i Vanessa, która nimi zarządza. Nie nocują tu jednak, mają swoje domy. Do tego... - Cay waha się na chwilę – powiedzmy, że są w takim wieku, że gdy te twoje fatałaszki były modne, to one na pewno śmigały w podobnych – dodaje i uśmiecha się ironicznie. - Collin dla świętego spokoju zatrudnia tylko starsze panie, które wiedzą, jak sobie poradzić z bandą aroganckich ochroniarzy, gdyż wszystkie pracownice to matki lub ciotki naszych chłopaków. Oni nic im nie zrobią. Ty, natomiast... nie należysz do rodziny, sarenko. A do tego jesteś młoda... i na miejscu.
- To skoro te ich matki i ciotki mają swoje domy, to czego oni z nimi nie mieszkają, tylko tu? - dopytuję. Cay jest wyjątkowo chętny do rozmowy w przeciwieństwie do milczącego brata.
- Bo tu ich potrzebujemy. Dom jest chroniony całą dobę, słońce. Ochrona przebywa tu cały czas, a kucharki i sprzątaczki wtedy, gdy muszą.
Domyślam się, że i sekretarka to jakaś starsza pani, która może czuć się bezpieczna wśród napakowanych samców.
Świetnie trafiłam. Po prostu świetnie.
Zauważam, że Cay spogląda jakoś tak... drwiąco na swojego brata. Do tej pory co chwilę robił mu jakieś przytyki, ale teraz patrzy inaczej, tak... jakby coś analizował.
- Chcesz umieścić Ayleen na pierwszym piętrze... - mówi powoli. Collin nic na to nie odpowiada, tylko przygląda się mu poważnie. Dopiero po chwili z jego ust pada tylko jedno słowo.
- Dokładnie.
Cayden kręci głową i zaczyna się śmiać. Nie rozumiem jego reakcji, więc tylko przyglądam się mu skonsternowana.
- Co jest nie tak z pierwszym piętrem? - pytam podejrzliwie, gdy mężczyzna w końcu się uspokaja.
- To prywatne piętro Collina. Tylko on ma prawo tam przebywać, a teraz wychodzi na to, że i ty, syrenko. Będziecie tak jakby współlokatorami. Może być... ciekawie – mówi zjadliwie młodszy ze Stewardów.
Nie cieszą mnie te słowa...
Wychodzi na to, że z tym piętrem wszystko jest nie tak...
😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro