7 Fatalna pomyłka
Cay śmieje się, widząc wyraz mojej twarzy.
- Nie potrafisz ukrywać uczuć, prawda? - mówi i kiwa głową. Z pewnym opóźnieniem opuszczam jego auto. Raz, że cholernie mnie bolą stopy, dwa: w samochodzie było ciepło, a na zewnątrz, w środku lasu i przy wielkiej skale jest... dość rześko, a trzy: jakoś tak odechciało mi się tej rozmowy.
Może jednak wrócę do tego lasu?
- Coś w tym złego? - nawiązuję do pytania mężczyzny, gdy w końcu staję obok niego. Auto, które całą drogę jechało za nami, zatrzymuje się obok samochodu Caydena.
Wysiadają z niego trzej mężczyźni: wysocy, napakowani i... uzbrojeni. Czuję się przy nich mała i tak bardzo bezbronna, że drżę na całym ciele i to nie tylko z zimna, choć uczucie mokrej bluzki przylegającej ściśle do ciała nie należy do przyjemnych.
- W zasadzie to nie, ale jeśli chcesz być...- na chwilę zawiesza głos – sekretarką Collina to powinnaś lepiej pracować nad mimiką. On nie lubi przestraszonych i płaczliwych dziewczynek, bo go irytują, a zirytowany Collin to zły Collin. Huragan albo tsunami... Sam zawsze panuje nad emocjami i nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę myśli, dopóki nie wybuchnie - przypomina.
Słucham go jednym uchem, gdyż cały czas rzucam niepewne spojrzenia tym trzem. Jeden wyprzedza nas i otwiera drzwi, a dwaj w dalszym ciągu wloką się za nami. Zauważam, że po terenie posesji kręci się jeszcze kilku podobnych mężczyzn: elegancko ubranych, ale spoglądających na mnie tak, że bałabym się spotkać któregokolwiek z nich w ciemnym zaułku. W zasadzie w jasnym też nie chciałabym się na nich natknąć, ani w sumie w żadnym innym. To takie typy, których powinno omijać się szerokim łukiem.
- Ochrona – tłumaczy Cay i szarmancko przepuszcza mnie w drzwiach.
Coraz wyraźniej nakreśla mi się obraz tego całego Stewarda. Facet musi mieć obsesję na punkcie bezpieczeństwa i prywatności. Już samo mieszkanie w środku lasu, w domu wbudowanym w skałę i ukrytym tak, że z lotu ptaka nie można go dostrzec, jest ekscentryczne, a jeszcze jak dorzuci się do tego armię testosteronu spacerującą po podwórku...
Collin jak nic zafiksował się na sobie. Egocentryczny typ. Zapewne ma się za Bóg wie kogo i wymaga od innych skakania nad sobą i spełniania każdej fanaberii.
Cayden bez problemu przeprowadza mnie przez jasny hol i kieruje w stronę szerokiego korytarza po lewej stronie drzwi wejściowych. Widać, że czuje się bardzo swobodnie w domu Stewarda, więc szybko nabieram pewnych podejrzeń.
- Mieszkasz tu? - pytam, gdy mijamy rząd drzwi, jednak mężczyzna żadnych z nich nie otwiera. Cały czas prowadzi mnie w tylko sobie znanym kierunku.
- Nie. Mam swoje mieszkanie w Bostonie, ale często tu bywam. Może teraz będę jeszcze częściej – uśmiecha się do mnie znacząco, na to tylko przewracam oczami.
Zatrzymujemy się... przy windzie. Wchodzimy do środka, a Cayden wciska guzik z numerkiem „minus 2". Wydawało mi się, że dom ma co najmniej cztery kondygnacje i domyślam się, że ten minus wcale nie oznacza, że będziemy pod ziemią. Chyba.
- Pracujesz tu? - dopytuję. Intryguje mnie nonszalancja z jaką przemierza korytarze i ignoruje kręcących się wszędzie ochroniarzy. Tak. Niestety tak... w domu też spotkałam kilku. Wcale nie wyglądali milej niż ci, którzy pilnowali posesji.
- Można tak powiedzieć – odpowiada i po wyjściu z windy od razu prowadzi mnie do ciemnych, drewnianych drzwi. Nie puka, jak zapewne powinien zrobić, tylko od razu naciska klamkę – panie przodem – mówi i delikatnie popycha mnie w stronę wejścia.
To chyba najgorsze minuty w moim życiu. Stresuję się spotkaniem z ekscentrycznym dziadkiem tak bardzo, że zaciskam dłonie w pięści, żeby tylko nie drżały mi tak mocno, jak teraz. Biorę kilka głębszych oddechów i przekraczam próg gabinetu. Mimowolnie cieszę się, że Cay nie zostawia mnie samej, tylko wsuwa się do pomieszczenia zaraz za mną.
Zdaję sobie sprawę, że wyglądam jak kupka nieszczęścia, ale staram się tym nie przejmować. Mam nadzieję, że oczaruję staruszka moją charyzmatyczną osobowością i zgodzi się mnie zatrudnić. Wygląd domu świadczy o tym, że właściciel jest naprawdę majętny, więc na pewno stać go na pensję, którą zdaniem Nadine, oferował. Jeśli to rzeczywiście prawda, to jestem skłonna pracować dla niego, gdyż najważniejsze jest uzbieranie pieniędzy na terapię.
Gabinet mężczyzny robi na mnie wrażenie – jedną jego ścianę w całości zajmuje regał z książkami i jakimiś segregatorami, druga jest – no jakżeby inaczej – przeszklona i daje możliwość podziwiania kojącego widoku na las. Obok tej, która jest jednym wielkim oknem, stoi dość duża, skórzana kanapa i dwa fotele, a także niski stolik. Obrzucam to wszystko pobieżnym spojrzeniem i tylko dlatego, że Cay kieruje swoje kroki w tamtą stronę i rozsiada się tak swobodnie na kanapie, jakby naprawdę był u siebie. To, na co zwracam baczniejszą uwagę to... ogromne, ciemne biurko, na którym stoją dwa komputery i leżą drobniejsze rzeczy typu: tablet, jakiś notatnik, telefon.
Najbardziej jednak interesuje mnie osoba, która siedzi za biurkiem i spogląda na mnie w tym momencie tak, że naprawdę mam ochotę wbiec w ten cholerny las.
Starszy facet (zdaniem Nadine) wcale nie jest taki stary... w zasadzie pokusiłabym się o stwierdzenie, że może być maksymalnie piętnaście lat starszy ode mnie, ale raczej nie więcej. Na pewno nie ma czterdziestki na karku, raczej bliżej mu do trzydziestki.
Jest elegancki, jednak nie tak „sztywno" i sztucznie przebrany za biznesmena. Jego styl łączy w sobie elementy klasycznego smaku i naturalnej estetyki. Od razu widać, że lubi otaczać się drogimi przedmiotami, ale nie odnosi się z tym nonszalancko. Ma na sobie idealnie skrojony, ciemny garnitur i wyszukaną koszulę, jednak zrezygnował z krawatu, a górne guziki ubrania zostawił odpięte.
Na pewno wyróżnia się z tłumu...
Na pewno nigdy wcześniej go nie widziałam, bo nie było opcji, że kiedykolwiek bym zapomniała o spotkaniu z kimś takim. Zapadał w pamięć bardziej, niż wszystkie złośliwości, którymi raczyła mnie Nadine.
Na pewno też był... bratem Caydena. Starszym bratem.
Podobieństwo jest wręcz uderzające – te same ciemne włosy i brązowe oczy... Z tą różnicą, że Cay dużo się uśmiechał i co chwilę rzucał durne żarciki, natomiast ten cały Collin... Od momentu mojego wejścia do gabinetu wpatrywał się we mnie z iście posągową twarzą. Byłby świetnym mimem, bo jego mina nie wyrażała dosłownie nic. Natomiast oczy... przesuwały się po mnie powoli i jakoś tak... intensywnie. Miałam wrażenie, iż przewierca mnie nimi na wylot. Nie było to miłe uczucie.
Gdy uświadomiłam sobie o jakich głupotach rozmawiałam z bratem potencjalnego szefa, od razu zarumieniłam się ze wstydu. Świetnie, Ayleen, po prostu świetnie.
- Patrz, kogo ci przyprowadziłem... nową pracownicę – Cay zaczyna temat i uśmiecha się do brata. On jest zdecydowanie tym weselszym i milszym Stewardem. Wszystko, co złe przejął Collin. Zdecydowanie Collin.
- Nie szukam nikogo do czyszczenia basenu – odpowiada mężczyzna i nie przestaje mi się przyglądać. Jego spojrzenie coraz bardziej mnie niepokoi.
Cayden śmieje się krótko i kręci głową.
- Ta syrenka nie przyszła do twojego basenu, choć jej wygląd sugeruje coś innego. Podobno Chase ją z tobą umówił – wyjaśnia, a ja jestem mu trochę wdzięczna za to, że chyba stara się mi pomóc. Chyba.
- Dziewczyna od Chase'a? - Steward marszczy brwi i to jest pierwszy odruch mimiczny, jaki u niego widzę – w takim razie spóźniła się prawie godzinę – dodaje. Niby mówi to do brata, ale w dalszym ciągu nie spuszcza ze mnie wzroku.
- Miałam problem z dotarciem. Gdybym wiedziała, że droga z przystanku do domu jest taka długa, to na pewno przyjechałabym wcześniejszym kursem – tłumaczę. Nie udaje mi się w pełni zapanować nad głosem, więc z moich ust wydobywa się dość piskliwy, a do tego drżący ton. Steward na pewno zauważa, że jestem zdenerwowana, ale nie komentuje tego, dlatego też poczułam się w obowiązku kontynuować wyjaśnienia – Nie chciałam sprawić panu kłopotu, naprawdę przepraszam za to spóźnienie – kończę. Nie uśmiecham się do niego, bo nie wiem, czy wypada, a poza tym... boję się wykonać jakikolwiek gest, gdy patrzy się na mnie tak... niepokojąco.
Przez chwilę w gabinecie panuje cisza, nie licząc Caya poprawiającego się na kanapie i szurania, jakie tą czynnością wywołuje. Collin wydaje się być obojętny na moje tłumaczenia. Skanuje mnie powoli wzrokiem od stóp aż do twarzy, na co jeszcze bardziej się rumienię.
- Rozbierz się – mówi w pewnym momencie, a ja udaję, że się przesłyszałam. Przecież nie mógłby... To by było... No jak???
Facet jednak nie wygląda, jakby żartował. Wbija we mnie władcze spojrzenie i czeka na wykonanie polecenia.
Odwracam się do Caydena i spoglądam na niego błagalnie. Mam nadzieję, że zrozumie i w jakiś sposób mi pomoże.
- Ja nie... to pomyłka, ja... - zaczynam, ale Cay mi przerywa.
- Ayleen twierdzi, że przyszła na rozmowę o pracę na stanowisko sekretarki.
- W takim razie to rzeczywiście pomyłka, bo ja nie szukam sekretarki – odpowiada Collin, a ja czuję, że robi mi się słabo. Zaczynam szybciej oddychać i czuję, jak moje plecy oblewa pot. Zaciskam mocniej pięści, a paznokcie wbijam tak mocno w dłonie, że na pewno zostaną mi po tym ślady.
- Może lepiej niech ona usiądzie – mówi Cayden i zerka na starszego ze Stewardów. Zauważył, że zbladłam i zaczęłam trząść się jeszcze bardziej. Chyba nawet wstaje, żeby mi pomóc, ale jego brat go uprzedza.
Nie byłam przygotowana na to, że Steward wyrośnie centralnie przede mną w tak nagły sposób. Był tak wysoki, że musiałabym zadrzeć głowę, żeby na niego spojrzeć, ale w tym momencie nie mam takiego zamiaru. Przymykam oczy i opuszczam ramiona. Łapię się ręką za czoło i powoli pocieram je, jakby rozprostowanie niewidzialnych zmarszczek miało pomóc mi naprostować to wszystko, co teraz kotłuje się w mojej głowie. Silny uścisk na moim łokciu sprawia, że otwieram oczy i patrzę prosto na Collina.
Mężczyzna nie odzywa się do mnie, a stanowczo ciągnie do najbliższego krzesła. Siadam na nim z impetem i wbijam wzrok w swoje dłonie. Po raz kolejny drżą...
- Masz jakieś dokumenty? - pyta, a ja kiwam głową i powoli otwieram torebkę. Podaję mu dowód osobisty, który odbiera z moich rąk i zaczyna dokładnie oglądać.
- Ayleen Richardson z Easton Village... 21 lat, prawie 22... - rzuca mi obojętne spojrzenie – za pięć dni masz urodziny... - bardziej stwierdza niż pyta, więc znów kiwam głową na potwierdzenie.
- Widzisz, Ayleen... Chase chyba coś pomylił, bo nie prosiłem go o pomoc w szukaniu sekretarki. Tym zajmuję się sam, a ty kompletnie nie nadajesz się na to stanowisko. Przede wszystkim jesteś zdecydowanie za młoda – mówi, ale Cay od razu się wtrąca.
- Myślisz, że nie mógłbyś się powstrzymać? - wyraźnie słyszę w jego głosie ironię. Collin nie odwraca spojrzenia ode mnie, ale odpowiada bratu.
- Oczywiście, że bym mógł, ale oni mieliby z tym trudności, a ja nie chcę robić za niańkę i cały czas wszystkich pilnować. To niepotrzebne komplikacje.
- Łamiesz dziewczynie serce. Zobacz, jaka jest urocza – dodaje młodszy z braci, ale mam wrażenie, że nie mówi tego szczerze tylko tak bardziej... prześmiewczo – ma urodziny za pięć dni, a ty chcesz pozbawić ją tego zaszczytu poznania twojej chujowej natury? Nie rób tego! Zaopiekuj się naszą sarenką...
Tak, zdecydowanie kpi ze mnie.
- Ja... nie potrzebuję opieki – zbieram się na odwagę. Czas zakończyć tę szopkę. Przyjazd tu od samego początku był błędem – ma pan rację, rzeczywiście zaszła pomyłka. Ja... już sobie lepiej pójdę – dodaję i podnoszę się z krzesła.
Nie zamierzam zostawać ani minuty dłużej w towarzystwie tych niepokojących typów. W myślach planuję też mord na Nadine i doktorze Cooperze za wpakowanie mnie w tak niezręczną sytuację.
- Nigdzie nie pójdziesz – groźny głos Collina przerywa moje rozważania na temat tego, czy lepiej ogolić Nadine na łyso, czy raczej zafarbować na zielono. Uwielbia swoje ogniste włosy i każda ingerencja w nie byłaby dla niej dramatem.
- Pójdę. Już właśnie wychodzę. Przepraszam, że zajęłam pański czas – mówię i staję obok krzesła. Steward cały czas patrzy na mnie beznamiętnie. Nie uśmiecha się, nie wykrzywia, po prostu nic. Ten facet rzeczywiście nie posiada żadnych emocji.
- Nie pójdziesz, bo już za ciebie zapłaciłem, Ayleen.
No to teraz siadłam. Od razu. Gwałtownie i bez protestów.
Zapłacił? Ale... komu???
I przede wszystkim... za co???
😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro