55 Trochę inny czwartek
Wzdycham z niezadowoleniem. Nie obchodzi mnie to, że Nadine to słyszy. Niech wie, iż wcale jej tu nie chcę.
- Tak po prawie dwóch miesiącach mojej obecności w domu człowieka, którego podejrzewasz o zajmowanie się czymś nielegalnym i niebezpiecznym, nagle przypomniało ci się, że jesteśmy rodziną i powinnaś sprawdzić, czy nic mi się nie dzieje? Serio, Naddie? - pytam z niedowierzaniem. Jej pomysły robią się coraz głupsze, a wymówki zwyczajnie tandetne. Nawet ja się na to nie nabieram.
Dziewczyna chichocze nerwowo. Zapewne wyłapała już, iż mój ton nie jest przyjazny.
- Nie mogłam wcześniej, bo miałam dużo obowiązków. Widziałam cię na balu w domu senatora i nie wyglądałaś, jakby coś ci się działo, dlatego też wcześniej nie naciskałam na odwiedziny. Teraz jednak minęło już tyle czasu i zwyczajnie za tobą tęsknię, Ayla. Zawsze byłyśmy blisko, więc ty pewnie czujesz to samo – mówi z przekonaniem.
Nie mogę się z tym zgodzić: nigdy nie byłyśmy w przyjacielskich relacjach. Naddie była bliska mojej mamie, która traktowała ją jak ukochaną córkę, gdyż to w końcu żona Tonyego. Niestety zdawałam sobie sprawę, iż bratowa zajmuje wyższe miejsce w rankingu ulubieńców Lottie, niż ja. Nawet Zane był wyżej niż ja. I pastor. Sklepowa z pobliskiego spożywczaka. Parafialne kółko do którego należała moja mama też.
Mieszkając w domu Collina mam niewiele obowiązków, przynajmniej tak było do tej pory. Nie padam zmęczona na kanapę, by po paru godzinach znów się zrywać do pracy. Być może przez to zbyt wiele myślę i za dużo analizuję. Rozłąka z mamą sprawiła, że zaczynam inaczej patrzeć na naszą relację.
W dalszym ciągu ją kocham, w końcu to mama, moja jedyna rodzina, jednak coraz wyraźniej zauważam, że nie traktowała mnie dobrze.
Wydaje mi się, że to też przez to, iż u Stewarda pracują „rodziny": matki, synowie, ciotki... Kucharki i sprzątaczki podchodzą bardzo wyrozumiale do swoich dzieci. Ich synowie: dorośli mężczyźni, wysocy, umięśnieni i wzbudzający respekt, zachowują się przy tych starszych kobietach bardzo potulnie.
One też okazują im wiele sympatii, mimo tego, iż wiedzą, do czego są zdolni. Przez te tygodnie, gdy tak czasami obserwowałam jak Augustine opieprzała Connora, swojego syna i jednego z najbardziej zaufanych ludzi Collina, to nigdy nie odczułam, iż matka gardzi dzieckiem za cokolwiek. Connor na pewno robił wiele podejrzanych rzeczy, tak jak i jego szef, ale kucharka kocha go pomimo wszystko, bo to jej syn. Nie pochwala, czasami zrzędzi i narzeka na niego, ale jestem pewna, że zawsze stanęłaby po jego stronie.
Ja nie mogłam mieć takiej pewności. Mama zawsze wierzyła innym. Nie sądzę też, że w razie konfliktu z Nadine, poparłaby mnie. Może to dlatego nigdy nie kłóciłam się z bratową? Jakoś tak podświadomie nie chciałam widzieć, iż to ona jest wybierana, a nie ja. Wolałam przytakiwać dla świętego spokoju, żeby tylko mama była ze mnie zadowolona.
Teraz jednak... Nie chcę tego ciągnąć. Collin czasami inicjował rozmowy tak, żeby usłyszeć moją opinię na jakiś temat. Na początku migałam się, gdyż nie byłam przyzwyczajona, że ktoś może interesować się tym, co ja mam do powiedzenia, przecież to w końcu nieistotne.
Szef był jak zwykle uparty i lubił mnie podpuszczać i prowokować, szczególnie rano przy śniadaniu. Zawsze zadawał takie pytania, na które musiałam odpowiedzieć czymś więcej, niż tak lub nie. Do tego dopytywał: czasami negował moje zdanie i zachęcał do jego obrony, a czasami popierał po to, żebym mogła coś dopowiedzieć.
Najczęściej rozmawialiśmy o bieżących wydarzeniach, gdyż Collin lubił czytać dzienniki i interesował się aktualnymi wydarzeniami w naszej okolicy. Te rozmowy z nim... rzeczywiście jakoś tak mnie ośmieliły, bo sama zaczęłam zauważać, iż lubię mieć swoje zdanie, a nie tylko przytakiwać. Wszystko oczywiście było bardzo neutralne, w końcu jakoś musieliśmy funkcjonować przez te ostatnie tygodnie, gdy staraliśmy się zachowywać wyłącznie profesjonalne stosunki. Poranne dyskusje z szefem były wtedy taką moją rozrywką, bo potem starał się mnie unikać, a z nikim innym za bardzo nie rozmawiałam.
- Nigdy nie byłyśmy blisko i nie, nie tęsknię za tobą. Ja tu odpoczywam od twojego irytującego towarzystwa. Jedyną osobą, za którą tęsknię, jest mama, ale mam wrażenie, iż specjalnie ograniczasz mi z nią kontakt, co mi się nie podoba. Może będę musiała poprosić szefa o parę dni wolnego i pojechać do Nowego Jorku, co ty na to? Osobiście zobaczyłabym ten ośrodek i w końcu porozmawiała z mamą – mówię twardym głosem.
Oczywiście, że nie zamierzam prosić Collina o cokolwiek, bo za te parę dni pewnie doliczyłby mi kilka tygodni „odrabiania" ich i moje wrześniowe odejście mogłoby się przesunąć nawet i na koniec roku, a wolę, żeby tak się nie stało. To wszystko, co się między nami dzieje jest tak świeże i dziwne, że sama nie wiem, co o tym myśleć.
Z jednej strony chcę powrotu do normalności, natomiast z drugiej... trudno mi wyobrażać sobie, że nie widuję Collina codziennie. Na pewno nie chcę być uwiązana żadnym zobowiązaniem, tak jak teraz, gdy muszę z nim mieszkać. Chciałabym mieć wybór, a żeby go mieć, powinnam być „wolna".
Może... on będzie chciał, żebym została? Pewnie nie, bo w końcu musi się ożenić, a ja jestem tylko na chwilę, ale jeśli kiedykolwiek miałabym rozważać przedłużenie naszego romansu, to nie dlatego, że muszę z nim mieszkać, bo spłacam dług, tylko dlatego, iż sama tak zdecyduję. To nie nastąpi wcześniej, niż 20 września. Jeśli nasza relacja nie wypali się do tego czasu i on wyrazi chęć kontynuacji jej, to nie wykluczam, że się zgodzę, ale chcę mieć wybór, a nie robić coś z przymusu.
Mrugam kilka razy. Że też dopiero teraz to do mnie dotarło...
Czy rozważanie pozostania tu po zakończeniu umowy to z mojej strony daleko idąca głupota? Na pewno nie powinnam się na nic nastawiać. To wszystko jest zbyt ulotne, żebym mogła cokolwiek zakładać. Wiem, że ciężko będzie mi stąd odejść, ale na pewno nie będę się narzucała Collinowi i starała go... uwodzić? Trzymać na siłę?
Nie będę desperatką.
I na pewno nie chcę być oszukiwana. Szczególnie przez niego.
Wiem, że mój deadline go denerwuje, bo gdy tylko o tym wspominałam podczas ostatnich kilku tygodni dystansu, od razu spoglądał na mnie niebezpiecznie poważnie, ale ja się cieszę, że mam ten jednoznaczny termin. Już nie odliczam do niego i nie skreślam każdego dnia, ale mimo wszystko mam jakieś takie poczucie... celu? Jakiś konkret, do którego dążę.
A poza tym tak trochę lubię przypominać o tym Collinowi, bo wtedy wydaje mi się, iż nareszcie mam na coś wpływ. W końcu ja, a nie on. Steward jest bardzo słowny i nie zatrzymałby mnie wbrew mojej woli, przecież umowa to umowa.
Nadine po raz kolejny się śmieje, ale nie tak wesoło, ale zdecydowanie bardziej nerwowo.
- Nie przesadzaj! Lottie ma wszystko, czego potrzebuje. Przecież dałam ci numer telefonu. O której tam dzwonisz, że się nie możesz dodzwonić? - pyta.
- Różnie. Czasami rano, czasami po lunchu. Raz nawet wieczorem, ale nikt nigdy nie odbiera. Miałam nawet podejrzenie, że ten ośrodek nie istnieje, ale znalazłam jego stronę w internecie, tyle że tam też nic nie ma. Pisałam e-mail i cicho.
Naddie głośno wzdycha. Zapewne zaraz rzuci jakimś głupim tekstem, że jestem nieporadna, albo znowu wymyślam.
- Dzwoń zawsze o siedemnastej. Wtedy lekarz opiekujący się mamą ma przerwę i jest szansa, że odbierze. Ja tak robię i ode mnie odbiera, ale właśnie o tej godzinie. Co do strony internetowej to się zgadzam. Mają okropną i niefunkcjonalną, też zwróciłam na to uwagę lekarzowi. Mówił mi, że strona jest w przebudowie i po wakacjach będzie wyglądała lepiej, że będą zdjęcia kuracji i kuracjuszy, także może i nasza Lottie się załapie na niektórych, ale to już bliżej sierpnia. - Wyjaśnia spokojnie.
Nie spodziewałam się tak długiej i w zasadzie niechamskiej wypowiedzi po bratowej... Jakieś czary? Może uderzyła się w głowę?
- Nie mogłaś tak od razu?
- Zapomniałam. Mam dużo pracy. Szpital to nie plac zabaw, ani sekretariat w domu milionera, wiesz? Zresztą wpadnę, to porozmawiamy. - Dodaje już weselej.
- Muszę zapytać szefa, czy mogę się z tobą spotkać, bo to w końcu jego dom, a ja nie jestem tu na wakacjach, jak dobrze pamiętasz.
Chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi, bo przez chwilę milczy.
- No dobrze, jak zapytasz swojego pana i władcy, to daj mi znać, a się umówimy.
Żegna się ze mną szybko i rozłącza.
Postanawiam dzwonić o tej siedemnastej do ośrodka, tak jak mówiła, teraz jednak zbieram się do zejścia na śniadanie.
W jadalni czeka na mnie Collin... z wielkim bukietem różowych róż. Jestem zaskoczona, bo wczoraj dostałam już jeden bukiet do pokoju, tak jak co tydzień. Nie spodziewałam się kolejnego i to tak szybko... Mężczyzna podnosi się i podaje mi kwiaty, które ledwie obejmuję. Bukiet jest naprawdę ogromny.
- Z jakiej okazji? - pytam. Nie ukrywam zdziwienia. Szef patrzy na mnie łagodnie i z takim jakimś dziwnym błyskiem w oczach, a następnie nachyla się i mnie całuje. Pocałunek jest powolny, ale zdecydowanie za krótki. Ledwie zdążam rozchylić wargi i wsunąć język w usta Collina, a za chwilę już odsuwamy się od siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że polubię takie pocałunki, jednak przy tym mężczyźnie wszystko mi się podoba i naprawdę sprawia przyjemność.
- Bez okazji, tak po prostu.
- Tak bez okazji dajesz mi kwiaty co poniedziałek, a dziś jest wtorek... - mrużę podejrzliwie oczy. Wiem, że Steward zapewne nie kłamie, ale zamierzam się z nim trochę podroczyć. Mężczyzna przejmuje ode mnie bukiet, bo zauważa, że jest mi ciężko z nim stać, po czym odkłada go na stole tam, gdzie nie stoją żadne naczynia.
- W takim razie uznajmy, że to kwiaty na nowy początek – odpowiada spokojnie. Odsuwa mi krzesło, więc szybko siadam i zaczynam nalewać moją ulubioną herbatę do filiżanki.
- Nowy początek?
- Tak – potwierdza od razu – nowy początek naszej znajomości. Teraz jesteśmy partnerami, a nie tylko szefem i seksowną asystentką.
Uśmiecham się na to stwierdzenie. Collin ostatnio umie w komplementy.
- Czyli już nie jestem seksowna?
Szef łapie mnie za dłoń i przyciąga do swoich ust. Składa na niej pocałunek, nie odrywając spojrzenia od mojej twarzy.
- Jesteś zjawiskowa i tak cholernie pociągająca, że gdyby nie to, iż mam dziś dużo spotkań, to nie wypuściłbym cię z sypialni, skarbie. - Wyznaje głosem, na dźwięk którego momentalnie robi mi się gęsia skórka.
Rozmawiamy chwilę o wszystkim i o niczym. Collin dość często muska placami moją dłoń, jakby chciał pokazać, że teraz jest inaczej, niż wcześniej. Czasami nachyla się też, żeby odgarniać moje włosy, albo po prostu przesuwa kciukiem po moim policzku. Mam wrażenie, że nie może się ode mnie oderwać, że chce mnie cały czas dotykać i przypominać, iż jestem jego.
- Masz otarte kostki – zauważam, zerkając na jego dłoń.
- To nic takiego – mówi od razu.
- Uderzyłeś w coś?
- Raczej w kogoś – wyjaśnia poważnym tonem. Chyba nie chcę wiedzieć więcej.
Marszczę brwi, gdy przypominam sobie o moich „witaminach". Leżą jak co dzień na niewielkim spodeczku obok mojego nakrycia. Przez chwilę nawet zastanawiam się, które z nich to tabletki antykoncepcyjne, a które zwykłe suplementy, bo wszystkie są podobnych rozmiarów, a różnią się jedynie kolorami. W dalszym ciągu mam żal do Collina, że nie poinformował mnie o nich. Może wcale nie chciałabym ich brać? Z drugiej strony... szef od naszego pierwszego razu się nie zabezpieczał, więc to chyba dobrze, że ja mam taką możliwość. Steward jest pierwszym facetem z którym uprawiam seks bez prezerwatywy i podoba mi się to, gdy czuję jego ciało, a nie lateks. Chyba wolałabym nie wracać do gumek, skoro teraz jest mi dobrze.
- Dlaczego nie dasz mi opakowania z tymi tabletkami, tylko zawsze mam wydzieloną porcję? Umiem sobie sama z tym poradzić – spoglądam na niego z zastanowieniem. Waha się przez chwilę, ale odpowiada.
- Ponieważ, jak już zauważyłaś, lubię mieć kontrolę nad wszystkim. Nie miałem jej przez osiem lat mojego życia i wydarzyło się wtedy wiele złego, dlatego teraz staram się pilnować i nie dopuszczać do sytuacji, które mogą mnie zaskoczyć.
- To tylko tabletki... co się może stać? - dopytuję.
- Właściwie to dużo. Moja siostra popełniła samobójstwo, łykając wszystkie leki, jakie znalazła w apteczce. Nikt jej nie przypilnował ani nie zadbał o to, żeby nie miała do tego dostępu, dlatego też pilnuję, aby u mnie tak nie było. Caydenowi też wydzielam leki, gdy jest chory, ale on na szczęście rzadko coś łapie.
Zaczynam trochę go rozumieć. Historia siostry musiała być dla niego ciosem, zwłaszcza, że z tego, co pamiętam, miał wtedy z dziesięć lat? Chyba coś koło tego. Wspomnienie o młodszym bracie kieruje moje myśli w jego stronę. W jego i Camille... w końcu zostali na noc.
- Cay chyba jeszcze nie wstał... - rzucam lekko. Nie dodaję, że to pewnie dlatego, iż Cami go porządnie wymęczyła.
- Wstał już dawno. Jeszcze przed północą wrócił do siebie, bo ma pewną sprawę do załatwienia. Liczę, że wyrobi się w trzy tygodnie, bo na koniec maja zaplanował ten swój wernisaż. Cały czas coś przesuwał i czekał, aż wszystkie obrazy doschną. - Odpowiada mężczyzna.
- Camille też wyszła?
- Oczywiście. Nie przyjdzie tu więcej. Osobiście poinstruowałem ochroniarzy przy bramie, kogo mogą wpuszczać, a kogo nie powinni. Camille wyleciała z listy moich gości.
Tak trochę ucieszyłam się z tego. Wolę, gdy jej tu nie ma i nie kręci się koło mojego faceta.
- Moja bratowa chciała mnie odwiedzić. Pytała się mnie o to – zaczynam w nawiązaniu do rozmowy z Nadine.
Collin przygląda mi się dłuższą chwilę.
- Jeśli tego chcesz, to czemu nie. Zgłoszę wcześniej, żeby ochrona ją wpuściła – mówi spokojnie. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Byłam nastawiona na kategoryczny zakaz i być może jakąś kąśliwą uwagę, żebym za bardzo się nie rządziła, a tu proszę. Mogę mieć swoich gości w jego domu. Kłopot w tym, że nie chcę widzieć Nadine.
- Coś nie tak? - pyta, gdy zauważa skonsternowany wyraz mojej twarzy. Potrząsam głową.
- Nie. Po prostu... nie przepadam za nią i nawet się cieszę, że nie muszę jej widywać. Nie traktuję jej jako rodziny – wyjaśniam szczerze. Collin nieznacznie kiwa głową.
- W takim razie ma zakaz wstępu do tego domu. Nie ma możliwości, żeby wjechała tu bez pozwolenia.
Nie ukrywam, że cieszą mnie te słowa. Naprawdę nie chcę widzieć Naddie. Tak zwyczajnie.
- Dlaczego nie przepadasz za nią? - docieka mężczyzna. Widzę, że jest bardzo skupiony, więc od razu się trochę spinam. Wolałabym, żeby nie wyciągał pochopnych wniosków.
- Nigdy nie miałyśmy głębszej relacji, tylko taką powierzchowną. Nadine jest ode mnie starsza o kilka lat, a do tego żoną mojego brata była ledwie parę tygodni. Wcześniej też jakoś długo się nie spotykali, bo znali się niespełna rok, gdy Tony zginął. Bratowa ma o wiele lepszy kontakt z mamą, niż ja i może też jestem o to trochę zazdrosna – zdradzam.
W zasadzie jestem bardzo zazdrosna, ale staram się udawać, że to nic złego, w końcu mój brat był tym ukochanym dzieckiem, więc i jego żona jest ukochaną synową. Ja po prostu jestem.
- Na pewno jesteś najważniejsza dla swojej mamy, w końcu robisz dla niej wszystko – mówi z przekonaniem. Chciałabym w to wierzyć tak, jak i on.
- To prawda. Jestem ważna, ale czy najważniejsza? Nigdy nie byłam ulubionym dzieckiem, do tego... te moje kłopoty i okaleczanie... Mama nie miała ze mną łatwo – dodaję po chwili. Mężczyzna wstaje i podchodzi do mnie, żeby chwycić za dłoń i mnie również zmusić do podniesienia się. Obejmuje mnie ciasno, a ja od razu się do niego przytulam. Wdycham mój ulubiony zapach i cieszę bliskością Collina, który przesuwa ustami po moich włosach i składa na nich delikatne pocałunki.
- Dla mnie jesteś najważniejsza, Ayleen. - wyznaje szeptem. Schyla się, żeby złożyć pocałunek na mojej skroni i czole. Z premedytacją odchylam głowę, bo chcę, żeby pocałował mnie tak mocno, jak lubię.
Szef uśmiecha się delikatnie, a następnie przesuwa powolnym ruchem jedną ze swoich dłoni z mojej talii na plecy, a następnie na szyję i policzek, który delikatnie gładzi kciukiem.
- Najważniejsza – powtarza. Nachyla się, żeby mnie pocałować. Na początku lekko i niewinnie, ale gdy tylko otwieram usta, nasz pocałunek się pogłębia. Wzdycham cicho, bo zaczyna się robić naprawdę gorąco, ale wtedy rozdzwania się jego telefon, więc powoli odsuwamy się od siebie.
- Wybacz. Jestem już spóźniony. Wrócę po lunchu. - Mówi przed opuszczeniem jadalni. Nie zatrzymuję go, choć mam na to wielką ochotę. Rozumiem, że ma swoje zajęcia i często jest zapracowany, ale jakoś tak smutno mi, gdy zostaję sama. Muszę zbesztać samą siebie za tę ciągłą potrzebę przebywania z Collinem. Przy Zane'ie nigdy czegoś takiego nie czułam, ale moja relacja ze Stewardem jest całkiem inna. Przywiązałam się do mężczyzny i to bardziej, niż byłabym w stanie przypuszczać.
Przez cały dzień widzimy się przelotnie jeszcze kilka razy. Przy każdym takim spotkaniu moje serce robi fikołka z radości, iż mogę choć na chwilę zobaczyć Collina. Dużo czasu spędzam z Mary, która chyba też została poinformowana o mojej nowej „funkcji" w tym domu, bo zaczęła się stresować i spoglądać na mnie niepewnie. Trochę dziwnie się z tym czuję, gdy tak pyta się mnie o wszystko i czeka, aż potwierdzę, że to co robi, mi odpowiada. Wcześniej tak nie było – zawsze wiedziała, co i jak, a teraz chyba się boi czymkolwiek mi uchybić, jakbym nie wiem co... Przecież nie nakrzyczę na nią ani nic z tych rzeczy.
Przed siedemnastą wracam do sypialni. Potrzebuję spokojnego miejsca na rozmowę z ośrodkiem. Mam nadzieję, że tym razem się uda.
Dodzwaniam się za trzecim razem. Byłam już gotowa zrezygnować i przyznać, iż Nadine znowu nagadała głupot, ale okazało się, że miała rację. Po siedemnastej lekarz odbiera.
- Słucham? - odzywa się męski głos. Jest cichy i taki jakby przytłumiony, ale nie zwracam na to specjalnej uwagi, bo radość z tego, iż w ogóle udało mi się połączyć, porządnie mnie rozpiera.
- Dobry wieczór. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o pacjentce Lottie Richardson. Przebywa w państwa ośrodku od kilku tygodni, jednak do tej pory nie udało mi się z nią skontaktować, a bardzo się martwię – wyjaśniam na jednym oddechu.
- A kto pyta? - kontynuuje nieprzyjemny głos.
- Córka, Ayleen Richardson.
Wydaje mi się, iż słyszę cichy śmiech po drugiej stronie, ale może to po prostu trzaski na linii? Czytałam, iż ośrodek znajduje się w lesie, więc pewnie są tam problemy z zasięgiem.
- Córeczka Lottie... - rozmawiający ze mną mężczyzna wydaje się być zadowolony, ja natomiast zaczynam się trochę niepokoić. To w jaki sposób nazywa mnie „córeczką" sprawia, iż po moim kręgosłupie przesuwa się nieprzyjemny dreszcz. Nie podoba mi się brzmienie tego słowa w ustach lekarza.
- Gdzie przebywasz, Ayleen? – pyta.
Zaskakuje mnie to. Po co mu taka informacja?
- Jestem w pracy, w Bostonie. Mógłby pan dać do telefonu mamę, chcę z nią porozmawiać – dodaję od razu.
- Pracujesz w Bostonie? Czym się zajmujesz? - wypytuje. Kompletnie nie wiem dlaczego.
- Jestem asystentką, pracuję w biurze. A pan jak się nazywa? Pan jest lekarzem opiekującym się moją mamą? - teraz to ja zaczynam dociekać. Facet nawet się nie przedstawił, a chyba powinien...
- Asystentka... zapewne osobista? Musisz w takim razie znać wszystkie sekrety swojego szefa – dodaje od razu.
- Tak jak to osobiste asystentki, panie...? - nie daję za wygraną.
- Allan Doe. Zajmuję się Lottie od samego początku. Bardzo sobie chwalę naszą współpracę.
Nie spodziewałam się niczego innego. Lekarz ma na imię, jak wielka miłość mojej mamy, więc pewnie dobrze się jej kojarzy.
Mężczyzna mówi mi trochę o leczeniu mamy i jej zabiegach, za co jestem wdzięczna. Wydaje się być kompetentny, ponieważ wszystko dokładnie opisuje. Na koniec rozmowy każe mi chwilę poczekać, aż przełączy mnie do „świetlicy", bo podobno moja mama o tej porze gra z koleżankami w brydża. Po kilku minutach głuchej ciszy w końcu słyszę głos mamy. Też jest przytłumiony, ale to na pewno ona, wszędzie bym ją poznała.
- Ayleen? To ty? - pyta, zanim zdążam się odezwać.
- Tak, mamo, to ja. Jak się czujesz?
- U mnie wszystko dobrze. Mam teraz chwilę przerwy, bo zaraz kolejny zabieg, więc korzystam – odpowiada po jakimś czasie. Jakość połączenia jest fatalna, ale cieszę się, że w końcu możemy porozmawiać.
- Zabiegi ci odpowiadają?
- Jest dobrze.
- Powiesz coś więcej? Jak cię tam traktują? Jak karmią? Masz pojedynczy pokój, czy z kimś? - zarzucam ją pytaniami, ona jednak nie jest skora do zwierzeń. Cały czas powtarza, że jest jej dobrze, że czuje się coraz lepiej i że zaraz ma kolejny zabieg. Przynajmniej wyznaje, iż mieszka sama, a dieta jest odpowiednia.
- Muszę kończyć, bo trochę się spieszę – zbywa mnie po kilku minutach. Żegnam się z nią i czuję rozczarowanie. Nie brzmiała, jakby za mną tęskniła. Nie zapytała o nic.
Naprawdę muszę być jej całkowicie obojętna.
***
Kolejne dwa dni upływają mi pracowicie. W dzień zajmuję się pracą głównie z Mary, bo Collin często znika, ale za to wynagradza mi to nocami. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym razem stajemy się bardziej śmiali i nasze pieszczoty cały czas ewoluują. Szef twierdzi, że chce spróbować ze mną wszystkiego. Całkowicie mu wierzę... Nigdy nie kochałam się w takich pozycjach z Zane'em, jakie Collin ma w naszym nocnym repertuarze. Muszę przyznać, iż ma fantazję... i kondycję. Doceniam to, że codziennie ćwiczy. Ta domowa siłownia to dobra inwestycja.
Czwartek jest dla mnie trudny. Od samego rana wiem, iż to nie będzie mój dzień. Dostaję okresu, na brodzie pojawia się wielki pryszcz, a włosy za nic nie chcą się ułożyć. Do tego Collin pracuje dziś poza domem, więc znowu zostanę sama. A tak poza tym... to czwartek. Wieczór z dziwkami. Chce mi się płakać na samą myśl o tym, że Steward będzie pilnował swoich pracowników i trzymał te kobiety na kolanach. Że być może będą go całowały i się do niego przytulały. Nawet jeśli do niczego między nimi nie dojdzie, to i tak będzie mi przykro.
Niestety mój dzisiejszy stan uniemożliwia nocne igraszki, a po tych kilku dniach wiem, iż Collin nie należy do mężczyzn, którym nudzi się seks i pewnie mógłby to robić codziennie. Dziś go porządnie rozczaruję...
Cały dzień snuję się z kąta w kąt, a po samotnej kolacji robię sobie szybki prysznic i idę do salonu. Jakoś tak nie chcę siedzieć w sypialni, gdy go nie ma ze mną. W zasadzie to nigdzie nie chcę siedzieć bez niego. Stał się dla mnie ważny i nie potrafię sobie znaleźć miejsca, kiedy jest poza posesją.
Siedzenie w salonie też przestaje mi odpowiadać, więc wychodzę na balkon. Niby mamy maj, ale na zewnątrz jest dość rześko. Żałuję, że nie założyłam butów, ani niczego oprócz majtek, nocnej koszuli i szlafroka, a do tego nie chciało mi się wysuszyć włosów, bo odczuwam teraz wieczorny chłód, ale tak jakoś... po prostu nie mam na nic ochoty.
Siadam na jednej z zewnętrznych kanap i podwijam nogi pod siebie. Nawet nie wiem kiedy zaczynam płakać. Tęsknię za Collinem, co jest cholernie głupie, bo przecież widzieliśmy się rano. Zobaczymy w nocy. Nigdzie nie wyjechał, a mimo to tak bardzo mi go brakuje. Naprawdę się od niego uzależniłam. Uwielbiam w nim prawie wszystko, a na to, co mi przeszkadza, przymykam oko. Nie mam pojęcia, kiedy stał się dla mnie tak istotny. Najważniejszy.
Muszę długo siedzieć na tym balkonie, bo gdy Collin w końcu się pojawia, jest już ciemno. Mężczyzna od razu mnie obejmuje, przez co czuję, jaki jest ciepły. Ja muszę być zmarznięta, ale nawet tego nie zauważam.
- Chodź do środka, cała drżysz i jesteś lodowata – poleca od razu. Wsuwa dłoń pod moje uda, a drugą trzyma na plecach. Podnosi mnie i zanosi prosto do sypialni.
- Co się dzieje, Ayleen? - pyta, zaraz po tym, jak położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Od razu też usiadł obok i podciągnął mnie tak, iż opieram się plecami o jego tors, a on rozciera dłońmi moje ramiona.
- Nic. Tak po prostu. Chciałam chwilę pomyśleć i trochę się zasiedziałam. Nie zauważyłam, że jest tak późno i chłodno – mówię cicho.
- To dopiero początek maja, Ayleen, a my jesteśmy w lesie przy wielkiej skale, a do tego zaraz obok mamy zatokę. Tu zawsze jest chłodniej. W tym momencie musi być kilka stopni – delikatnie mnie strofuje.
- Przepraszam – odpowiadam szeptem. Znowu chce mi się płakać. Pewnie go rozczarowałam.
- Skarbie, co tak naprawdę się dzieje? - docieka. Od razu zauważa, że pociągam nosem, dlatego też odwraca mnie przodem do siebie i zamyka w swoich ramionach. Nie przestaje całować mojej głowy, gdy tak łkam przyciśnięta do jego piersi.
- Mam gorszy dzień. Nie mogę dziś... robić tego, co zawsze, więc jeśli chcesz... jeśli potrzebujesz... - te słowa ciężko przechodzą mi przez gardło, ale muszę to z siebie wyrzucić – to może lepiej zejdź na dół do reszty i wiesz. Korzystaj z czwartku.
Tak. Powiedziałam to. Dałam mu przyzwolenie na seks z prostytutkami, bo ja się nie nadaję. Wcale nie czuję się z tym dobrze.
- Ayleen... - zaczyna cicho mężczyzna. Odsuwa się delikatnie ode mnie tylko po to, żeby wsunąć dłoń pod moją brodę i unieść ją tak, żebym musiała patrzeć mu prosto w oczy. - Dlaczego myślisz, że potrzebuję iść na dół? Skąd w ogóle taki pomysł?
- Jest czwartek – powtarzam. - Zawsze pilnujesz ochrony. Dziś nie będziesz mógł spędzić nocy ze mną, więc... pomyślałam...
- Że jestem niewyżytym troglodytą i muszę codziennie uprawiać seks, bo inaczej nie dożyję następnego dnia? - wtrąca. Nawet nie ukrywa, iż jest rozczarowany... mną.
- Po prostu... od niedzieli my... my...
- Codziennie się kochamy...
- Tak. - Potwierdzam. - A dziś nie mogę... bo... bo nie mogę...
- Więc pomyślałaś, że będę zainteresowany prostytutką, bo przecież muszę wyrobić tygodniową normę – kończy. Jego klatka piersiowa unosi się, gdy bierze głęboki oddech, a następnie powoli opada, kiedy mężczyzna wypuszcza powietrze.
- Skarbie... myślałem, że to, iż ustaliliśmy, że jesteśmy partnerami, coś dla ciebie znaczy. Ja nie chcę prostytutek i nie muszę codziennie się kochać, żeby być zadowolony. Uwielbiam ciebie i tylko ciebie pragnę. Jesteś moja na wyłączność, tak samo, jak i ja twój. Nie chcę się z tobą wiązać tylko dla seksu, choć jak już mówiłem, uwielbiam to robić, ale tylko z tobą. Nie przeszkadza mi to, że przez jakiś czas będziemy spędzać noce w inny sposób. Chcę ciebie całej: twojej bliskości, obecności, twojego ciepła. Nie tylko ciała, skarbie, choć jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam.
Ponownie się rozklejam, na co mężczyzna nachyla się i zaczyna całować moje policzki, czym jeszcze bardziej mnie rozczula.
- Też chcę ciebie całego i coraz gorzej znoszę nasze rozstania, nawet jeśli są tylko na chwilę. Chyba zaczynam szaleć na twoim punkcie – wyznaję ochrypłym od płaczu głosem.
Colin przyciąga moją głowę do siebie tak, jak to najbardziej lubię. Wciskam czoło w jego szyję i upajam się ciepłem bijącym od mężczyzny.
- Jestem twój, Ayleen. Tylko twój.
- A ja jestem twoja. Całkowicie – potwierdzam to, co jeszcze parę dni temu nie chciało mi przejść przez gardło. Nie mam pojęcia, jak długo tak siedzimy. Robi mi się przyjemnie, jak to tylko w jego ramionach być potrafi. Szef cały czas mnie przytula i gładzi dłońmi po plecach, a twarz wtula w moje włosy, od czasu do czasu składając na nich lekkie pocałunki.
- Od kilku tygodni nie organizuję w domu czwartków z dziwkami – wyznaje w pewnym momencie. Odklejam się od niego, żeby spojrzeć na twarz mężczyzny.
- Naprawdę? A to nie była taka... tradycja? - dziwię się. Ochroniarze to uwielbiali.
- Była, ale przeszła do lamusa. Dałem pracownikom specjalne bony do wykorzystania w jednej z Agencji. Raz w tygodniu mogą tam jechać i zabawiać się z tyloma dziewczynami, z iloma tylko dadzą radę. Do tego dorzuciłem nielimitowany dostęp do baru, więc nie narzekają. Ustalają sobie, kto kiedy jedzie do Bostonu, bo muszę mieć zawsze komplet ochrony na miejscu. W zasadzie są bardziej zadowoleni, niż ze spotkań organizowanych w domu, bo na miejscu mają większy wybór dziewczyn i tematyczne pokoje zabaw – wyjaśnia.
Nie spodziewałam się czegoś takiego. Collin zauważa moje zdziwienie i tylko delikatnie się uśmiecha.
- Zrobiłem to, żebyś czuła się bezpieczniej w tym domu. Żebyś nie musiała ukrywać się na moim piętrze, tylko chodzić, gdzie chcesz i kiedy chcesz. Poza tym... dziwnie się czułem, siedząc tam z nimi, gdy ty byłaś na górze. Nie chciałem tego kontynuować.
- Zrobiłeś to ze względu na mnie? - mrugam kilka razy, żeby znowu się nie rozwyć, bo to by była już przesada. Wyczerpałam zapasy łez na najbliższy miesiąc jak nic.
- Nie wiem, czy istnieje na świecie coś, czego bym dla ciebie nie zrobił. Uwielbiam cię, Ayleen. Całą. – odpowiada po chwili milczenia.
Moje serce bije jak oszalałe, gdy sens jego słów dociera do mnie.
- Ja ciebie też... uwielbiam – odpowiadam cicho.
W zasadzie to cię kocham, ale przecież ci tego nie powiem... To mogłoby wiele skomplikować.
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
Do końca zostało 5 rozdziałów. Plan jest taki, że rozdziały 56,57,58 to Ayleen, 59 Collin i 60 Ayleen :) Mam nadzieję, że się uda :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro