Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5 Na rozmowę kwalifikacyjną nie chodzi się w sportowych butach

Nie śpię całą noc. Znowu. Cały czas myślę o podejrzanej ofercie pracy. Niby na pierwszy rzut oka wydaje się w porządku, ale mimo wszystko odczuwam jakiś taki niepokój. 

Nadine zdążyła poinformować mnie wczoraj, że to nie do końca ona umówiła mnie na rozmowę ze Stewardem, a zrobił to doktor Cooper, gdy usłyszał, że szukam pracy. Mężczyzna chciał mi pomóc i musiałam docenić jego gest. 

Od trzech lat zajmował się mamą i wiedział o nas wszystko. Traktowałam go tak trochę jak starszego brata, więc ufałam, a skoro on znał tego całego biznesmena i uważał, że jego oferta jest w porządku, to nie miałam się czego obawiać. Musiałam mu wierzyć na słowo.

Rano ubieram się staranniej, niż zwykle. Do białej, luźnej koszuli po mamie zakładam szarą garsonkę z dość długą spódnicą. Muszę porządnie obwiązać się paskiem, gdyż mama była zdecydowanie inaczej zbudowana, niż ja.

 Niestety nie posiadam żadnych eleganckich butów, więc ubieram te, które mam: wygodne i sportowe. Wyglądam... ekscentrycznie, ale skoro i pracodawca nie lepszy, to raczej nie powinno sprawiać to kłopotu.

Nie wiem, dlaczego, ale zawieszam sobie na szyi ten cholerny łańcuszek od Allana. Nic dla mnie nie znaczy, ale muszę przyznać, że jest ładny, a ja w tych starych ubraniach wyglądam... średnio, więc chcę to nadrobić chociaż biżuterią. 

Zaraz jednak strofuję się w myślach, że takie podejście jest zbyt materialistyczne i chowam naszyjnik pod bluzką. Nikt nie musi widzieć, że go mam. Łańcuszek jest tak długi, że zawieszka spoczywa między moimi piersiami, a koszulę z kolei zapinam pod samą szyję, także żaden postronny obserwator nie zauważyłby, iż coś na sobie mam. Może to i lepiej? W końcu staram się o poważną pracę i powinnam być porządna i posągowa, a nie poobwieszana świecidełkami.

 Styl na drzewko bożonarodzeniowe pasuje jedynie Nadine.

- Ty chyba żartujesz! - ostry ton bratowej przerywa próbę okiełznania moich włosów. Dziś wyjątkowo nie współpracują i co chwilę wymykają się z kucyka, tak że ciągle muszę go poprawiać. Gdybym miała jakąś spinkę, to zapewne podpięłabym je, ale pogubiłam wszystkie i nie zdążyłam zaopatrzyć się w nowe. Wzdycham i decyduję zostawić je rozpuszczone.

- Wiem, że ta garsonka wygląda jak z darów w charity shopie, ale to jedna z lepszych, jakie mama ma – tłumaczę Nadine. Bratowa jednak nie spogląda na workowatą marynarkę z gąbkowymi poduszkami na ramionach, a na moje... buty.

- Na rozmowę kwalifikacyjną chodzi się w eleganckim obuwiu – zwraca mi uwagę, na co tylko wzruszam ramionami.

- Ne mam nic lepszego. Jak dobrze wiesz, w pracy przez trzy lata śmigałam na wrotkach, nie potrzebowałam innego obuwia, a już na pewno niczego eleganckiego, gdyż nie wychodzę... nigdzie – mówię zgodnie z prawdą.

- Nie możesz iść w obuwiu sportowym, poczekaj – Naddie wychodzi z naszego mieszkania, żeby po chwili wrócić z parą eleganckich czółenek na cienkim obcasie – masz, załóż te. Pasują lepiej niż białe trampki – rzuca mi zarozumiałe spojrzenie, a ja nieufnie patrzę na buty, które trzyma.

- Wiesz, że mam stopę większą o pół numeru? Będą mnie cisnęły – przypominam, Nadine jednak nic sobie z tego nie robi. Kładzie czółenka na podłodze i gestem nakłania mnie do przymierzenia.

- To tylko pół numeru. Po prostu będą... bardziej dopasowane. Zawsze możesz zdjąć je w autobusie i nałożyć dopiero, gdy wysiądziesz przed domem Stewarda.

- Naprawdę przystanek jest bezpośrednio przy jego domu? - dopytuję. Gdy podała mi adres, pod który mam pojechać, od razu sprawdziłam go na Googlemaps. Włączyłam sobie nawet widok z góry, żeby dokładnie obejrzeć otoczenie. Niestety dom Stewarda musiał być bardzo dobrze ukryty, bo na zdjęciu satelitarnym widziałam jedynie drzewa i jakąś skałę. Zero śladu dachu.

Widocznie dobrze schował swój budynek w tym gęstym lesie.

- Tak. Przystanek jest przy jego podjeździe, więc nie będziesz musiała daleko iść.

Przynajmniej tyle.

Pół godziny później zbieram się do wyjścia. Planowałam wziąć te moje trampki w reklamówkę, a szpilki od Nadine nałożyć dopiero przed wejściem do gabinetu Stewarda, jednak bratowa szybko wybiła mi ten pomysł z głowy i stwierdziła, że będę wyglądała jak menel, gdy pójdę z reklamówką na rozmowę kwalifikacyjną.

- Starasz się o posadę biurową, Ayleen. Musisz odpowiednio wyglądać. I też odpowiednio się zachowywać – poucza mnie, gdy przekręcam zamek w drzwiach. Waham się przez chwilę, czy nie wziąć ze sobą parasolki, bo koniec marca w Bostonie nie należy do zbyt pogodnych, ale i ta propozycja zostaje wyśmiana przez bratową, która tym razem porównuje mój wygląd do „stylu" osoby bezdomnej.

- Jeszcze wózek sklepowy ze sobą weź i tam wpakuj te reklamówki i parasolki – parska śmiechem, więc odpuszczam. Szkoda mi czasu na kłótnie z nią, a poza tym... aplikacja w telefonie przekonuje mnie, że dziś będzie pochmurnie, ale bez opadów. Mama wybrała się na badania kontrolne, także i Nadine wychodzi. Ona kieruje się w stronę szpitala, a ja biorę kurs na przystanek.

Nie muszę długo czekać – autobus podjeżdża wyjątkowo punktualnie. Kupuję bilet do Revere i zajmuję miejsce tak pośrodku pojazdu. Z wielką ulgą zrzucam ze stóp ciasne buty – już samo dojście na przystanek było dla mnie katorgą, a co tu mówić o wytrzymaniu w nich kilku godzin.

 Rozmowę mam umówioną na 12.00. Gdy wyliczam sobie, o której wysiądę przy posesji Stewarda, wychodzi, iż będę musiała się sprężyć, bo zostanie mi pół godziny do spotkania. Nie wypada wpadać zziajaną na rozmowę kwalifikacyjną, dlatego też wolałabym przekroczyć próg poczekalni wystarczająco szybko, aby zdążyć ochłonąć przed wizytą w gabinecie potencjalnego szefa.

Gdy przejeżdżamy przez centrum jak zwykle zakorkowanego Bostonu, nachodzi mnie myśl, iż w gruncie rzeczy nie mam wyboru. Mogę sobie wmawiać, że to ja decyduję o przyjęciu oferty, bądź jej odrzuceniu, ale tak naprawdę nie mam innej opcji. Jedynie podejrzana praca u dziwnego starca gwarantuje mi dochód, który może zapewnić mamie ciągłość leczenia.

Przymykam na chwilę oczy. Wspominam, jak dobrze mi było te trzy lata temu, gdy Tony żył, a mama wydawała się zdrowa. Zdaję sobie sprawę, że choroba wyniszczała jej organizm już wcześniej, a jej przypadkowe wykrycie nastąpiło, gdy tych komórek rakowych było dużo, jednak cały czas mam w pamięci te miłe chwile sprzed choroby.

Liceum było najlepszym czasem w moim życiu. Może nie byłam cheerleaderką, ani żadną za bardzo popularną osobą, ale za to mój brat bliźniak już tak. Kapitana drużyny futbolu znał każdy. Korzystałam z jego sławy, więc mogę powiedzieć, że miałam dość lekkie życie – nikt mnie nie zaczepiał, nie obgadywał.

 Anthony był nawet trochę zbyt troskliwy i przez pierwsze trzy lata odganiał ode mnie każdego chłopaka, dlatego też pierwszy raz przeżyłam dopiero po osiemnastych urodzinach, z Zane'em. Chłopak był uparty i nie dał się zastraszyć Tonemu. Starał się o mnie... kilka miesięcy. 

Brat po pewnym czasie zaakceptował nasz związek i dlatego też okres czwartej klasy był moim ulubionym: miałam przy sobie popularnego brata, o którym marzyła każda dziewczyna ze szkoły, a do tego spotykałam się z mądrym i cholernie przystojnym chłopakiem. Żyć nie umierać.

Anthony od dziecka miał smykałkę do samochodów, więc nikogo nie dziwiło, że od szesnastego roku życia dorabiał sobie w jednym z lepszych warsztatów w okolicy, a do tego... czasami brał udział w nielegalnych wyścigach. Był dobry w tym, co robił i udawało mu się nawet coś tam zarabiać na tych nocnych jazdach.

 Podczas jednego z wyścigów poznał Nadine: starszą od niego o trzy lata studentkę pielęgniarstwa. Imponowała mu... chyba wszystkim: nieprzeciętnie piękna, odważna, a przede wszystkim... tolerancyjna co do młodego wieku mojego brata.

Pół czwartej klasy szczycił się tym, że wyrwał fajną studentkę, a reszta kolegów mogła co najwyżej o takiej pomarzyć.

Tony zarzekał się, że zawsze się zabezpieczał podczas seksu z Naddie, jednak po siedmiu miesiącach znajomości dziewczyna poinformowała go o ciąży. Wiedział, że musi się z nią ożenić. Nie chciał być porównywany do naszego ojca, który zaliczył mamę, naopowiadał niestworzonych rzeczy, a potem zniknął. Anthony od razu oświadczył się Nadine i sześć tygodni później wzięli ślub. Niestety ich małżeństwo przetrwało niecały miesiąc.

 Cholerny morderca...

Gdy orientuję się, iż za chwilę powinnam wysiadać, wsuwam na opuchnięte stopy cholerne szpilki od Nadine i wstaję z siedzenia, aby przejść na sam przód autobusu.

Przystanek w Revere jest niepozorny. W zasadzie to tylko znak drogowy wbity przy zatoczce. Wysiadam i rozglądam się za posiadłością pana Stewarda, niestety nic nie widzę. Po obu stronach drogi mam... las. Niebo robi się coraz bardziej szare i żałuję, że jednak nie wzięłam parasolki.

- Trzeba było myśleć samodzielnie, a nie cały czas słuchać Naddie – mówię sama do siebie i wyjmuję telefon. Włączam mapy i jednocześnie ustawiam adres mojego hipotetycznego pracodawcy. Wybieram opcję ze spacerującym ludzikiem i... przeżywam szok.

Pieprzona posesja znajduje się dwie mile stąd! W głąb lasu – chyba żeby było śmieszniej. Przystanek rzeczywiście mieści się przy drodze do posesji, niestety nikt nie raczył poinformować mnie, iż sam podjazd będzie długi na te – szybko przeliczam w głowie – trzy kilometry!

Spoglądam ze smutkiem na moje ściśnięte w ciasnych szpilkach buty i wzdycham. Zajebiście. Po prostu wspaniale. Po chwili przypomina mi się, że mam tylko pół godziny na pokonanie dystansu od przystanku do domu Stewarda, więc żwawo kieruję się w stronę podjazdu. 

Przez jedną krótką chwilę przebiega mi przez głowę myśl, żeby zdjąć buty i iść bez nich, niestety droga pokryta jest drobniutkimi kamieniami, które na pewno wbijałyby mi się w stopy, a pobocze z kolei porośnięte różnymi roślinami i boję się, że bosy spacer po tym zielsku przyprawi mnie o jakiegoś kleszcza, albo innego robala.

Muszę oddać sprawiedliwość panu Stewardowi – podjazd jest równiutki jak tafla lodu. Nigdzie nie zauważyłam choćby najmniejszego ubytku.

Po kilkunastu minutach spaceru w ciasnych szpilkach po kamienistym podłożu, mam dość. Pragnę tylko usiąść w rowie i płakać.

- Na co mi to było? Połasiłam się na pieniądze, a teraz mam za swoje – utyskuję sama na siebie i ścieram łzy z policzków. Wolę nie ściągać butów, bo potem nie byłabym w stanie ich włożyć, ale czuję, że z moich pięt z każdym krokiem robi się coraz bardziej krwawa miazga.

„Tyle dobrze, że nie pada" – przekonuję siebie w duchu. Już wiem, że będę spóźniona, ale po prostu powiem prawdę. Wytłumaczę, iż przyjechałam autobusem i nie spodziewałam się tak długiego podjazdu. Szczerość to podstawa.

Moja radość z bezdeszczowej pogody nie trwa długo, bo zaledwie kilka minut później zaczyna tak lać, że jestem przemoczona do samych majtek mimo iż mam na sobie płaszcz i tę cholerną garsonkę, a do tego idę cały czas pod drzewami, które trochę mnie osłaniają.

W tym momencie naprawdę jestem gotowa się popłakać. Już wiem, że ta rozmowa skończy się fiaskiem. Kto chciałby zatrudnić spóźniającą się, przemoczoną, a do tego kulejącą dziewczynę? Chyba tylko wariat. Wprawdzie nie wiem, w jaki sposób objawia się ekscentryzm Stewarda, ale mogę przypuszczać, że moje pojawienie się w tym stanie będzie zbyt hardcorowe nawet dla niego.

Sunę się po kamienistym podjeździe, ale coraz wolniej. Każdy krok boli. Podrażniona skóra piecze żywym ogniem, a do tego obcasy cały czas wbijają mi się pomiędzy te cholerne kamyki.

Już nie próbuję udawać, że jestem twarda. Płaczę po cichu, bo przecież i tak nikt tego nie zauważy – w końcu krople na mojej twarzy mogą przecież być deszczem.

Myślę, że może powinnam wejść w głąb lasu i ukryć się pod jakimś bardziej rozłożystym drzewem, ale z drugiej strony nie uśmiecha mi się przedzierać przez krzaki, żeby schować się przed kilkoma strugami deszczu. I tak już pływam w swoim ubraniu.

Przymykam na chwilę oczy, bo łzy i krople deszczu zasłaniają mi wszystko. Przecieram ręką twarz utyskując na spływający makijaż – pierwszy raz od kilku miesięcy wytuszowałam rzęsy i zrobiłam porządne kreski, a właśnie teraz na dłoni widzę, że wszystko na marne. Muszę wyglądać jak przemoczony i rozmazany potwór.

Żeby tego było mało w pewnym momencie tak skupiam się na użalaniu się nad sobą, że źle stawiam stopę i po chwili leżę jak długa. Tyle dobrze, że obszerna spódnica amortyzuje upadek, czego niestety nie mogę powiedzieć o dłoniach. Zapieram się nimi, żeby nie zaryć twarzą w kamienie i przez to jeden nadgarstek zdzieram sobie do krwi, a drugi na szczęście ląduje na torebce.

Niestety głośny dźwięk pękającego szkła informuje mnie o jednym – telefon właśnie poszedł się jebać.

Świetnie, po prostu świetnie.

Teraz już mam wszystko w nosie. Siadam na poboczu i przyciągam kolana do twarzy. W tym stanie nie nadaję się na rozmowę z kimkolwiek, a co dopiero z ekscentrycznym biznesmenem. Zszedłby na zawał, gdyby tylko mnie zobaczył.

Opieram czoło o kolana i zamykam oczy. Próbuję wymyślić wymówkę dla Nadine, bo to, że nie dostanę tej pracy, jest pewne. Zawsze zostaje mi jeszcze nocny klub w Bostonie. Cholernie się tego boję, ale... nie mam innej opcji. 

Albo to, albo będę przyglądać się, jak mama powoli odchodzi, a tego przecież nie chcę. Mam tylko ją. Ona opiekowała się mną całe życie i zawsze starała, żebym miała wszystko, o co poproszę. Teraz to ja musiałam się zaopiekować nią, bez względu na wszystko.

Tak bardzo pogrążam się w myślach, że nie zauważam, iż zatrzymuje się przy mnie... eleganckie auto. A w zasadzie dwa. Kierowca tego pierwszego opuszcza szybę i dopiero na dźwięk jego głosu podnoszę głowę.

- Pomóc ci, kurczaczku? - przystojny mężczyzna wypowiadający te słowa uśmiecha się do mnie iście hollywoodzkim uśmiechem, a ja czuję, jak serce zaczyna mi mocniej bić.

Czy on przed chwilą powiedział do mnie... kurczaczku? 


😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro