Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41 We wszystkim panu pomogę

Jestem zła na Collina i jego brata. Nie rozumiem jak z taką obojętnością można mówić o czyjejś śmierci. I niby za co? To grzech, że wyznałam miłość mojemu chłopakowi? To coś złego, iż chciał się ze mną ożenić?

To przede wszystkim nie powinna być sprawa Stewardów. Moje życie należy do mnie, a ja nie jestem niczyją własnością.

Pierwszy raz podniosłam głos na mojego szefa. Nawet nie chodziło o to, że kocham Zane'a i chcę za wszelką cenę bronić tego uczucia. Bynajmniej... Nie zamierzam wychodzić za niego za mąż, a już na pewno nie teraz.

 Mam wystarczająco dużo spraw na głowie, żeby dokładać do tego ślub i zajmowanie się mężem. Na ten moment nie tego chcę od życia. Pragnę wrócić do domu, do mamy. Chciałabym, żeby wyzdrowiała i żeby kosztowne terapie nie były potrzebne. Marzę o znalezieniu normalnej pracy. Takiej, w której nie będę musiała mieszkać z szefem. Żeby nie było – nie jest mi tu źle, ale wyraźnie czuję, iż to nie moje miejsce. Mój dom jest gdzie indziej i to tam powinnam być.

Lubię spokój i ciszę. U Stewarda jest cicho, jednak po posesji kręci się cały oddział ludzi. Collin nie przemieszcza się inaczej, niż z obstawą. Auta ochrony zawsze jadą przed jego samochodem, jak i za nim. Przeraża mnie ta ciągła potrzeba zachowywania aż tak dalece idącej ostrożności. Boję się tego wszystkiego. Zwyczajnie się boję.

Duszę się w tym domu. Jest piękny, wygodny i przestronny, ale cholernie mnie ogranicza.

Gdy tylko opuszczam jadalnię, nie wracam do mojej klatki. Robię coś, czego pewnie będę żałować, ale w tym momencie nie myślę racjonalnie. Jestem zła. Bardzo zła. Na wszystkich i na wszystko.

Wychodzę na dwór i kieruję się w stronę ogrodu. Kątem oka zauważam, iż rusza za mną dwóch ochroniarzy, ale trzymają dystans i na szczęście nie próbują zatrzymać.

Głupotą było wychodzenie na zewnątrz w samym swetrze. Od razu to odczuwam. Siadam na ławce i obejmuję się ramionami. Nie zamierzam szybko wracać do „więzienia". Muszę przewietrzyć głowę – dosłownie i w przenośni.

Pierwszy raz pozwalam sobie na opuszczenie domu. Wiem, że po posesji kręci się cała horda ochrony – zauważam ich z daleka. Do tej pory bałam się wyjść, gdyż niepewnie czułam się przy pracownikach Collina. Teraz, kiedy jestem na niego zła, jakoś tak przestało mi to przeszkadzać.

Chcę wychodzić z tej cholernej willi i zamierzam to robić! Na litość boską – przecież nie ucieknę, choćbym planowała! Mam zobowiązanie i muszę je wypełnić.

Potrzebuję jednak trochę swobody i samotności.

Nie mam pojęcia, co tak nagle tknęło Zane'a, żeby wpaść na pomysł ślubu, ale wiem, że jeśli mi się oświadczy, to nie powiem mu „tak", bo nie chcę ślubu. Zapewne mama będzie niepocieszona, jednak nie zamierzam ulegać. Nie tym razem. 

Mój związek z Zane'em od początku był skomplikowany... nie ukrywam, iż kilka razy myślałam o odejściu od niego, a po tej całej zdradzie nie odzywałam się do chłopaka ponad miesiąc. Złamałam się tylko dlatego, iż mama zaczęła mi dogadywać, że Tony układa sobie życie z Naddie, a ja zostanę starą panną, której nikt nie będzie chciał, jeśli nie wybaczę mojemu chłopakowi.

- Każdemu mężczyźnie może się zdarzyć skok w bok! Widocznie nie dałaś mu tego, czego oczekiwał, a tamta mu dała. Zamiast robić życiową głupotę i rezygnować z Zane'a, weź się w garść i wyciągnij z tego wnioski. Rób wszystko, czego będzie od ciebie oczekiwał, a nigdy więcej nie spojrzy na inną – radziła mi zaraz po tym jak wytłumaczyłam jej, dlaczego nie spotykam się z chłopakiem.

- Zdradził mnie. Jak mogę mu to wybaczyć? - pytałam z powątpieniem. Mama i na to miała odpowiedź.

- Gdyby tamta mu nie dała, to by cię nie zdradził. To wszystko wina tej suki. Zane to po prostu zdrowy facet. Reaguje, gdy dziewczyna kręci dupą pod jego nosem. Gdyby nie zareagował, to byłoby dziwne. Ważne, że po wszystkim chciał wrócić do ciebie. Byłaś mimo wszystko najważniejsza – tłumaczyła.

Jak mantrę powtarzała mi, że rozstanie z Zane'em to największa głupota, jaką mogłam zrobić w życiu. Po sześciu tygodniach uległam jej namowom i spotkałam się z chłopakiem. Zrobiłam to przede wszystkim dla świętego spokoju.

Seks od samego początku mi się nie podobał, ale w końcu byłam oziębła, więc to nie powinno mnie dziwić. Po naszym pogodzeniu bardzo się pilnowałam i unikałam domu Zane'a jak tylko mogłam. Już sam fakt, iż w ciągu ostatnich trzech lat poszliśmy do łóżka tylko kilka razy, o czymś świadczył.

 Dziś, gdy wyznawałam mu miłość i uświadomiłam sobie, iż tak naprawdę nic nie czuję wymawiając te słowa, dotarło do mnie, że to koniec. Tego związku nie da się uratować, bo nie ma czego ratować. Nie chcę Zane'a. Chcę...

Słyszę chrzęst ciężkich kroków na żwirowej ścieżce. Od razu wiem, kto się zbliża. Nie muszę podnosić głowy, żeby wiedzieć, iż to Collin przyszedł mnie szukać.

Denerwuje mnie jego podejście do mojej osoby. Nie jestem rzeczą, tylko człowiekiem, pracownikiem. Wprawdzie zachowywałam się nieodpowiednio nocując z nim kilka razy, a ten poranny pocałunek był całkowicie zbędny, ale to nie uprawnia go do stawiania się na stanowisku mojego właściciela. Jest tylko szefem.

Nie rozumiem tej jego nagłej fascynacji mną. Doskonale wiem, że chce mnie zaciągnąć do łóżka, ale nie jestem w stanie wytłumaczyć sobie, dlaczego. Po co mu tam akurat ja? Nie dalej jak cztery dni temu pieprzył się z Camille, a teraz nagle mu się odmieniło?

To głupie, ale podobało mi się, że o mnie dbał i starał się trzymać blisko siebie. Naprawdę czułam się wtedy ważna. Mój czas tutaj był limitowany. Wdawanie się w romans nie należało do mądrych posunięć.

Zresztą... jaki romans?

Nie znam się na łóżkowych sprawach, więc zapewne znudziłby się mną po jednym razie. Dla niego seks nic nie znaczy, gdy dla mnie wejście w intymną relację jest bardzo dużym i poważnym krokiem. 

Nie wiem, czy potrafiłabym potem patrzeć na niego tak samo. Czy dałabym radę wytrzymać kolejne miesiące w pracy, mając świadomość, iż widział mnie nagą i robił ze mną to, co powinno się robić z osobą, którą się kocha. Tak to odbierałam. 

Seks nigdy nie był dla mnie przyjemnością, ani zabawą i nie rozumiałam, jak można chcieć to robić z własnej woli. Ja robiłam to tylko dlatego, że mój chłopak tego ode mnie oczekiwał.

Dziwiłam się dziewczynom, które skakały z kwiatka na kwiatek i co tydzień prowadzały z innym facetem. Nie rozumiałam, jak można tyle razy chodzić z kimś nowym do łóżka. Przecież to kilka nic nie wnoszących do relacji minut, podczas których po prostu się leży.

Tylko przy Collinie czuję się inaczej. Każdy jego dotyk powoduje, iż na mojej skórze pojawiają się dreszcze, a do tego w dole brzucha tworzy się dziwne napięcie. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.

Pytam go o to wprost. O to nagłe zainteresowanie i zaborczość. Nie rozumiem tego.

Mówi mi tylko tyle, że musi wyrzucić mnie z głowy i zachowywać dystans.

To nie jest odpowiedź na moje pytanie, ale przyznaję mu rację. Musimy zachować profesjonalne stosunki. Nic innego nie może nas łączyć.

Wracam z nim do domu, bo naprawdę jest mi zimno, a Collin do tego znów zaczął grozić, iż przedłuży mi odrabianie długu. Nie chciałam tego. Codziennie skreślałam dni w kalendarzu. Odliczałam, kiedy w końcu będę mogła odejść stąd raz na zawsze.

Przywiązywanie się do szefa nie było mi potrzebne. Gdy tylko wchodzimy do domu, od razu kieruję się do łazienki. Szef czeka na mnie przed drzwiami.

- Muszę mieć pewność, że nie opuścisz obiadu. - Mówi obojętnie.

- Nie opuszczę. Już idę – odpowiadam i ruszam w stronę jadalni.

W pomieszczeniu czeka na nas uśmiechnięty Cayden.

- Kłopoty w raju, gwiazdeczko? - pyta mnie, gdy tylko zajmuję miejsce naprzeciwko niego. Wydaje się być rozluźniony jak zawsze, ale mimo to udaje mi się wyłapać uważne spojrzenia, jakimi obrzuca starszego brata. Ciekawe, o czym rozmawiali, gdy mnie nie było?

- Nie. Żadnych kłopotów – zerkam na niego neutralnie – wszystko w porządku.

- Na pewno? - dopytuje. Nie wygląda na zadowolonego z mojej odpowiedzi, ale staram się tym nie przejmować.

Wszystko jest tak, jak powinno być.

***

Kolejne dwa tygodnie są... dziwne. Widuję szefa rano, przy śniadaniu, potem spędzam dwie – trzy godziny w jego gabinecie, a na koniec zawsze odsyła mnie do Mary. Sekretarka przyzwyczaiła się do mojej obecności i już nie traktuje mnie jak zagrożenia, a wręcz przeciwnie – odkryła, iż mogę ją odciążyć i ostatnimi czasy z chęcią dzieli się ze mną swoimi obowiązkami.

Lunche i kolacje jadam sama.

Sypiam też sama. U siebie.

Od pamiętnej rozmowy w Wielkanoc, Collin naprawdę się stara zachowywać dystans i neutralne stosunki. Przez chwilę było mi przykro, iż tak szybko przeszedł z trybu „dziwna fascynacja" na „mam cię gdzieś", ale ostatecznie stwierdzam, że przecież o to chodziło. Tak jest lepiej.

Ani razu nie wspomniał o tym, czy dalej krzyczę przez sen, a i ja go o to nie pytałam. Staram się wmawiać sama sobie, iż to, że czuję jego zapach każdego ranka na mojej poduszce, to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni. Tak samo z otwartymi drzwiami w moim pokoju. Zawsze je zamykam, a rano widzę, że są otwarte.

Może jednak ich nie zamykam?

Nie spodziewałam się, że po tym wszystkim szef będzie chciał dawać mi jakiegokolwiek prezenty, ale w każdy poniedziałek do mojego pokoju dostarczane są świeże kwiaty. Nie znam się na ich rodzajach, widzę tylko, iż są to różne kompozycje, które łączy jedynie kolor: zawsze są białe lub delikatnie kremowe.

Poruszyłam raz tę kwestię ze Stewardem, zaznaczając zbędność tego typu gestów w naszej czysto profesjonalnej relacji, jednak on odparł, że to nie podlega dyskusji. Będę dostawała od niego bukiety w każdym kolejnym tygodniu naszej udanej współpracy.

Pogodziłam się z tym. To tylko kwiaty. Nic nie znaczą ani dla mnie, ani dla niego.

Od niedzieli wielkanocnej staram się też znaleźć codziennie czas na krótki spacer po ogrodzie. Posesja jest duża i ogrodzona, więc nie czuję potrzeby wchodzenia głębiej w las. Wystarcza mi to, co otacza dom.

Nie boję się już tak bardzo pracowników Collina. Wszyscy zachowują w stosunku do mnie uprzejmy dystans. Boję się natomiast jego psów, ale one zawsze są zamknięte w kojcach, gdy spaceruję po ogrodzie. Nie chciałabym spotkać tych bestii tak luzem, oj nie...

W ciągu tego czasu nie zadzwoniłam ani razu do Zane'a. Nie odebrałam też połączeń od niego. Napisałam mu za to wiadomość, iż chcę z nim poważnie porozmawiać, gdy tylko pojawi się w domu.

Nie wnikał, o co może mi chodzić. Odpisał „OK". Kolejnej niedzieli już nie zadzwonił.

Udało mi się za to rozmawiać kilka razy z Nadine. Cały czas wypytywała mnie o jakieś głupoty typu: „ilu ochroniarzy ma Steward? Czy wiem, gdzie są kamery? Czy znam jakieś ukryte wejścia i czy słyszałam, kiedy ma być następny transport", ale zawsze odpowiadałam wymijająco, co jej się niestety nie podobało, bo bardzo długo nie chciała dać mi numeru do ośrodka, w którym przebywała mama. Dostałam go w zasadzie dopiero wczoraj, jednak na razie jeszcze się tam nie dodzwoniłam. Cały czas było zajęte, tak jak informowała mnie bratowa.

- Dam ci ten cholerny numer, chociaż jesteś daremna, Ayla. Na nic mi się nie przydajesz – rzucała kąśliwie do słuchawki – tylko pamiętaj, że możesz nie dodzwonić się od razu, bo ludzie w takich ośrodkach naprawdę ciężko pracują i mogą nie mieć czasu na pogaduszki. Nie każdy ma za zadanie skakać po chuju szefa i jego brata. Inni naprawdę muszą przykładać się do roboty – dodawała kilka razy, zanim wreszcie wydusiła z siebie numer telefonu.

Czy dementowałam jej bzdurne dywagacje?

Nie. Jest mi wszystko jedno, co o mnie i charakterze mojej pracy myśli. Mogłabym sobie „skakać po chuju", a to i tak nie byłaby jej sprawa.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle zobojętniałam na wszystko. Może to ta separacja od rodziny tak na mnie działała? Do tej pory miałam tylko mamę i Naddie. Były dla mnie najważniejsze i zawsze liczyłam się z ich opinią. Teraz nie widzę ich, a nawet praktycznie nie rozmawiam. Zaczynam czuć, iż bratowa staje mi się coraz bardziej obca. Za mamą oczywiście tęsknię, ale też tak trochę... odpoczywam od jej przytłaczającej osobowości.

To złe i niewłaściwe, że wystarczyły cztery tygodnie w domu szefa, bez kontaktów z rodziną, a ja zaczęłam... akceptować to.

Nawet przestaję codziennie skreślać dni. Robię to, jak mi się przypomni.

Zdaję sobie sprawę, że źle to o mnie świadczy. Mama to moja jedyna rodzina, a ja zamiast za nią tęsknić tak naprawdę... nie czuję nic głębokiego. Tęskniłam na samym początku pobytu tutaj, a teraz już mi to tak spowszedniało, że nawet nie czuję się rozczarowana, gdy po setnej próbie dalej nie mogę połączyć się z ośrodkiem.

Kto tam do nich tak dzwoni, że wiecznie jest zajęte?

Przez trzy lata pracy w pizzerii byłam przyzwyczajona do wysiłku fizycznego, którego brakuje mi w domu Collina, dlatego też pewnego dnia zapytałam go podczas śniadania, czy mogę korzystać z jego siłowni. Szczególnie chodziło mi o bieżnię, gdyż inne sprzęty wydawały się zbyt skomplikowane.

- Oczywiście, Ayleen. Przyjdź jutro przed szóstą, to pokażę ci co i jak uruchomić, żebyś potem mogła to robić sama – proponuje obojętnie.

- Dziękuję, panie Steward – odpowiadam równie neutralnym tonem.

Dziwnie się czuję, gdy zwracamy się do siebie, jakby nigdy nic się między nami nie wydarzyło. Wiem, że tak jest właściwie, jednak mimo to, gdzieś tam... pojawiają się irracjonalne myśli, jakby to było, gdybym nie naciskała na ten dystans dwa tygodnie temu?

 Czy... już by było po wszystkim? Czy właśnie by się mną znudził i nasza relacja byłaby tak samo obojętna, jak jest teraz?

Nie wiem, czy Collin dalej spotyka się z Camille. Nie widziałam jej w jego domu od czasu przygotowań do przyjęcia. Nie wiem też, czy szef aktywnie uczestniczy w czwartkach z dziwkami, bo tego dnia zawsze zamykam się z pokoju i nie wychodzę do rana. Nie chciałabym widzieć go po zabawach z prostytutkami. Jego życie to nie moja sprawa, jednak... tak jakoś wolę nie wiedzieć niektórych rzeczy.

Następnego dnia pół godziny przed szóstą stawiam się na siłowni. Collin już tam jest. Staram się nie gapić ostentacyjnie na mięśnie jego ramion okryte sportową koszulką, ale to jest silniejsze ode mnie.

Może to głupie, ale tęsknię za tym, jak mnie przytulał.

Mężczyzna nie spuszcza ze mnie wzroku, gdy tylko pojawiam się w sali. Ubrałam się w wyjątkowo dopasowane ubrania, więc może to dlatego? Jane jakiś czas temu przyniosła mi kilka trochę bardziej przylegających do ciała koszulek i parę par legginsów, ale nie miałam jeszcze okazji ich założyć, aż do teraz. Nie przepadam za takimi strojami, aczkolwiek w tych czuję się dobrze. Może koszulka dość mocno opina moje piersi, a legginsy przylegają do ciała niczym druga skóra, ale to przecież tylko zwykły strój do ćwiczeń... Nic prowokującego...

Przecież nie zamierzam uwodzić szefa na siłowni. Po co by mi to było? 

Mężczyzna dłonią wskazuje mi bieżnię, na którą wchodzę. Szef staje obok mnie... i jedną ręką obejmuje mnie w pasie.

- Muszę cię przytrzymać, żebyś nie upadła, gdy uruchomię – tłumaczy spokojnie. Gdy tak stoję na bieżni, a Collin na podłodze, nasze twarze w końcu znajdują się na jednym poziomie. Nie muszę zadzierać głowy, żeby na niego patrzeć.

Mężczyzna pokazuje mi, co gdzie przycisnąć, żeby sprzęt zaczął działać. Wskazuje również, jak ustawić odpowiednią prędkość i opowiada o kilku innych funkcjach sprzętu, z których mogę skorzystać, ale nie potrafię za bardzo się na tym skupić. Uścisk jego ciepłej dłoni na moim biodrze znacząco przeszkadza w aktywnym słuchaniu wywodu szefa.

Robi mi się przykro, kiedy odsuwa się ode mnie i zajmuje swoimi ćwiczeniami, ale staram się nie pokazywać tego po sobie.

Neutralność to dobra sprawa.

Nie spuszczam wzroku z odbicia Collina w oknie naprzeciw bieżni. Zauważam, iż on też praktycznie cały czas spogląda w moją stronę. Nie odwracam głowy, gdy nasze spojrzenia krzyżują się, tylko dalej z ciekawością patrzę, jak ćwiczy.

Jest co podziwiać...

Czterdzieści minut później mężczyzna podchodzi do mnie i znów obejmuje dłonią w talii.

- Chyba ci już wystarczy, Ayleen. Zrobiłaś ładny dystans – mówi cicho i wyłącza sprzęt.

- W pizzerii robiłam większe dystanse. Na rolkach – dodaję. Uśmiecham się do niego nieśmiało, jednak wystarczy jedno spojrzenie na jego twarz, żeby uśmiech zszedł z moich ust. Nie wiem, co takiego się stało podczas tych czterdziestu minut naszej „walki na spojrzenia", ale wzrok Collina w tym momencie jest tak gorący, iż na moich policzkach momentalnie pojawia się rumieniec, który nie powstał w wyniku ćwiczeń.

Mężczyzna obraca mnie przodem do siebie i kładzie drugą dłoń na mojej talii. Przyciąga mnie tak blisko iż czuję jego twardy tors przyciśnięty do mojego biustu. Wyciągam ręce w jego stronę. Teoretycznie ma to wyglądać, iż chcę się od niego odepchnąć, żeby zachować odpowiednią odległość. Tak naprawdę... pragnę go dotknąć. Poczuć ciepło jego ciała pod placami. Siłę mięśni i ich sztywność.

Collin zabiera jedną dłoń z mojego ciała po to, by położyć ją na moim policzku. Ramię, którym mnie otacza, wzmacnia uścisk.

- Pomogę ci zejść. Na pewno jesteś zmęczona. Nie chcę, żebyś zrobiła sobie krzywdę – mówi cicho i łagodnie zdejmuje mnie z bieżni.

Znów stoję na podłodze. Muszę unosić głowę, żeby patrzeć w jego błyszczące oczy.

- Dziękuję, panie Steward – odpowiadam od razu. Nie poznaję swojego niskiego i zachrypniętego głosu. Co do cholery się ze mną dzieje? To tylko niewinna pomoc z jego strony, nic innego...

Collin nie puszcza mnie ze swoich objęć. Jedna ręka cały czas obejmuje mnie w pasie i przyciska moje ciało, do ciała mężczyzny, a druga delikatnie błądzi po moim policzku. Szef odgarnia mi zabłąkane kosmyki włosów z twarzy. Patrzy, na ile może sobie pozwolić.

W pewnym momencie nachyla się nade mną tak, iż jestem pewna, że mnie pocałuje.

Nie robię nic. Żadnego sprzeciwu. Żadnej ucieczki. Po prostu wpatruję się w jego pociemniałe od emocji oczy i udaję, że nic się nie dzieje.

Między nami nic nie ma. Fascynacja minęła tak, jak chcieliśmy.

Szef opiera swoje czoło o moje i przymyka na chwilę oczy. Słyszę jego ciężki oddech. Wyraźnie czuję, że nasz kontakt nie jest mu obojętny. Twardy dowód jego zainteresowania wbija mi się w brzuch...

- Ayleen – mówi cicho – mam do ciebie prośbę. - Uchyla powieki i nieznacznie się odsuwa, jednak jest na tyle blisko, iż muska nosem mój nos. Nie wiem, czy był to planowany ruch, czy po prostu tak wyszło, ale ta cała bliskość Collina... Jego zapach i delikatność powodują, że zaczynam się łamać.

Już nie chcę dystansu.

Chcę... wszystkiego, co mężczyzna może mi oferować. Nawet jeśli to będzie tylko na chwilę, a potem zapłaczę się za nim z żalu. Chcę to przeżyć.

Moje ciało też chce, bo aż muszę zacisnąć mocniej nogi. To, co narasta we mnie od prawie godziny, zaczyna coraz bardziej domagać się spełnienia, jakiegokolwiek by ono nie było.

- Tak, panie Steward? - odpowiadam równie cicho. W tym momencie nie ma rzeczy, której bym dla niego nie zrobiła, albo na którą bym się nie zgodziła.

Szef powolnym ruchem gładzi mój policzek i wlepia we mnie palące spojrzenie. Nie jestem w stanie głębiej oddychać, gdy tak intensywnie skanuje mnie wzrokiem. Nawet w uszach słyszę, jak w tej chwili moje serce szybko bije. Czekam, żeby dowiedzieć się, o co chce mnie poprosić.

- Jaka to prośba? - dopytuję, gdy tak przez dłuższą chwilę nic nie mówi, tylko patrzy z dziwną tęsknotą w oczach.

Ciekawe, czy widzi, że też za nim tęskniłam? Widywaliśmy się codziennie, ale sami stworzyliśmy niewidzialny mur i zaczynałam mieć wątpliwości, czy to rzeczywiście było dobre posunięcie. Przecież nie robiliśmy nic złego. Mój związek z Zane'em nie istniał od dłuższego czasu. Collin chyba nie spotykał się tak na poważnie z Cami, a przynajmniej tak to wyglądało. 

Może... moglibyśmy jeszcze raz... Może dałoby się wrócić do tego, co było wcześniej...

- Pomożesz wybrać odpowiednią kandydatkę na moją żonę. Mam cztery typy i cały czas się waham, która z dziewczyn będzie dla mnie odpowiednia – wyjaśnia.

Moje serce na moment zamiera. Chyba nawet wstrzymuję oddech, ale tym razem nie z ekscytacji.

Powoli odsuwam się od mężczyzny. Nie zatrzymuje mnie. Od razu też odwracam się do niego plecami, żeby nie widział wyrazu mojej twarzy i tego zawodu w oczach.

Wybrać mu żonę... Collin chce się żenić...

Mrugam szybko, żeby się nie rozpłakać przy nim. To byłoby poniżające.

- Oczywiście, panie Steward. Pomogę panu we wszystkim – odpowiadam cicho. Nie patrzę więcej na niego. Szybkim krokiem opuszczam siłownię.

Dopiero, gdy zamykam się w pokoju, przyciskam plecy do drzwi i powoli opuszczam się na podłogę. Nie ukrywam łez, które coraz mocniej spływają po mojej twarzy.

Udało mu się. Chciał wyrzucić mnie ze swojej głowy i to zrobił.

Ja jednak nie potrafię tego samego.

Nie umiem wyrzucić go ze swoich myśli nawet po dwóch tygodniach neutralności. Wydaje mi się, że jest nawet gorzej – im bardziej staram się o nim zapomnieć, tym mocniej wchodzi w moją głowę.

To nie tak miało być... 


😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro