40 Dystans
pov: Collin Steward 😈😈😈
Ayleen jest piękna. Tak cholernie piękna, że nie mogę oderwać od niej wzroku, gdy pojawia się w moim pokoju tuż przed balem. Nie mogę też przestać jej dotykać. Staram się robić to tak, żeby jej nie przytłoczyć i nie wystraszyć, gdyż dziewczyna jest bardzo nieśmiała i za wszelką cenę próbuje udawać, iż można zachować między nami jakiegokolwiek dystans.
Jeszcze nie wie, że nie można. Jest moja. Całkowicie moja.
Pilnuję, żeby nikt nie ważył się jej tknąć w mojej obecności przez całe przyjęcie w domu senatora. Spuszczam ją z oczu ledwie na kwadrans, gdy Ayleen potrzebuje skorzystać z toalety, ale dla jej bezpieczeństwa wysyłam za nią ochroniarza.
Daję się namówić Camille na dwa tańce, ale to nie zmienia faktu, iż nie skupiam się na bzdurnej pogawędce z kobietą, tylko cały czas obserwuję wejście na salę balową. Nie zamierzam udawać, iż gdy tylko moja asystentka pojawi się w nim, zostawię Cami i wrócę do Ayleen, nawet, jeśli to miałoby być w trakcie tańca. Nic mnie nie zatrzyma przed tym, żeby towarzyszyć dziewczynie całą noc. Mam gdzieś to, iż według Camille to właśnie z nią powinienem przebywać. Mówiła mi o tym trzy razy, ale za każdym razem ją ignorowałem.
- Ayleen dalej w łazience? - pytam Caydena, gdy brunetka w końcu zrozumiała, że nie mam ochoty na jej towarzystwo i chwilowo odkleiła się ode mnie.
- Twoja dziewczyna się ukrywa? Chyba za mało jej pilnujesz. Za rzadko trzymasz ją w objęciach. Na pewno nikt się jeszcze nie zorientował, że masz na jej punkcie obsesję i nie wolno jej dotknąć nikomu poza nami – rzuca lekko brat.
- Nie będziesz jej dotykał, Cay. - Mówię mu od razu – i nie mam żadnej obsesji. Jestem za nią odpowiedzialny, tak samo, jak i za ciebie.
- Ze mną też będziesz tak chodził po sali, jak z Aylą? Ramię w ramię?
Kręcę głową na te jego bzdurne pomysły.
- Ciebie mam cały czas na oku. To wystarczy.
- Ją musisz mieć cały czas przy boku... Jestem pewien, że i tak to ci nie wystarczy – dodaje brat z ironicznym uśmieszkiem, za który mam ochotę tak trochę go skrzywdzić – mogę jej poszukać, jak tak bardzo się o nią boisz.
- Szukaj – polecam od razu.
Cayden uśmiecha się szeroko.
- Przyprowadzę ją wprost w twoje ramiona, Col. Widzę, że tęsknisz. Postaraj się nikogo nie uszkodzić do czasu, aż z nią wrócę. - Brat podchodzi do mnie i dodaje konspiracyjnym szeptem – zamierzam chodzić z nią po sali tak, jak ty wcześniej.
- Nawet nie próbuj jej dotykać! - grożę, ale Cay nic sobie z tego nie robi. Mruga do mnie wesoło i opuszcza pomieszczenie.
Czy czuję się zaskoczony, gdy brat wychodzi z moją asystentką z łazienki, trzymając rękę na talii dziewczyny? Ani trochę. Czy mnie to wkurwia? Masakrycznie. Od razu przyciągam ją do siebie. Lubię mieć jej delikatne ciało blisko, a do tego chcę, żeby wszyscy widzieli, że jest zakazanym owocem. Tylko ja mogę ją mieć, reszta może jedynie podziwiać jej urodę z daleka.
Ayleen nie zauważa, iż często się jej przyglądam. Przygotowała się i starała pomagać w identyfikacji gości przyjęcia. Nie chciałem pokazywać jej, iż nie potrzebuję wskazówek, gdyż doskonale znałem każdą z osób na sali. Każdy sekret i słabość.
Nie potrzebowałem asystentki. Nigdy nie potrzebowałem, ale musiałem dać jej jakieś zadanie, żeby dalej myślała, że dla mnie pracuje.
Od kilku dni postrzegałem ją całkiem inaczej, niż jak problem, który pojawił się niespodziewanie i wymagał ostrej interwencji. Na początku tylko chciałem ją czegoś nauczyć... Złamać i sprawić, żeby stała się twardsza.
Teraz jednak wszystko się zmieniło.
Za bardzo opanowała moje myśli, bym mógł udawać, że chodzi jedynie o danie nauczki dziewczynie i wypuszczenie w świat jej innej, lepszej wersji.
Nie zamierzam pozwolić jej odejść. Ayleen zostanie ze mną, dopóki będę tego chciał. Na razie nie wyobrażam sobie, iż kiedykolwiek opuści mój dom. Jest moja, całkowicie moja.
Zamierzam zrobić z nią wszystko. Nie chcę wypuszczać jej z objęć, kiedy już znajdujemy się z powrotem w domu, ale nie mam żadnej wymówki, żeby kazać jej zostać ze mną na noc. Na szczęście Ayleen sama do mnie przychodzi, a do tego prosi o pomoc w rozebraniu jej.
Lepiej trafić nie mogła... O niczym innym nie marzyłem przez cały wieczór...
Przez jedną chwilę daję się ponieść pragnieniu i zaczynam przesuwać palcami po jej delikatnej skórze na plecach, brzuchu, a nawet piersiach. Tak mało brakuje, żebym objął jej cycki dłońmi, tak, jak już o tym myślałem jakiś czas temu. Na razie staram się jednak powoli przyzwyczajać ją do mojego dotyku.
Umieszczam ręce pod jej biustem, a kciukami powoli gładzę ich boki. Wyraźnie czuję, że Ayleen drży pod wpływem tej delikatnej pieszczoty. Słyszę też, że jej oddech staje się cięższy, nawet trochę urywany. Gdy przybliża się do mnie i zaczyna kręcić biodrami przy moim ciele, jestem pewien, że nie dam rady się powstrzymać.
Dosłownie sekundy dzielą mnie od porwania jej w ramiona i rzucenia na łóżko. Pragnę Ayleen tak bardzo, że to uczucie nie da się do niczego porównać. Na pewno nigdy nie było tak, jak teraz. Z żadną inną przed nią.
Niestety w ostatniej chwili dziewczyna się peszy i przerywa nasz kontakt. Nie godzę się, żeby opuściła moją sypialnię. Rozumiem, że potrzebuje czasu, ale nie zamierzam przestać pokazywać jej, co może się wydarzyć, jeśli tylko zdecyduje się pozwolić mi na więcej. Chcę wszystkiego, dosłownie wszystkiego, co jest z nią związane.
Ayleen myśli, że może odwrócić się do mnie plecami i spokojnie zasnąć, niestety to tak nie działa. Pragnę, żeby była blisko. Może jeszcze teraz nie pójdziemy na całość, ale niebawem na pewno uda mi się ją przekonać. Dziewczyna musi się ośmielić, a żeby do tego doszło, powinna przestać się mnie bać i zaakceptować moją obecność, dlatego też przyciągam ją do siebie i obejmuję tak, iż jest zmuszona przytulić się do mojego ciała. Nie czuję, żeby protestowała... Na początku wydaje się delikatnie spięta, ale szybko akceptuje, iż tak będzie dziś spała. Może nie tylko dziś.
Szybko zasypia. Musiała zmęczyć się przyjęciem i przygotowaniami do niego. Ja nie potrafię tak prędko wyłączyć się i zapaść sen. Jej bliskość sprawia, że co chwilę muskam ustami czoło dziewczyny, albo jej włosy. Nigdy w życiu tego nie robiłem żadnej kobiecie. Zawsze uważałem takie gesty za zbędne i nic niewnoszące do relacji. Teraz natomiast pragnę całować i tulić ją cały czas.
Nigdy nie planowałem spędzać całych nocy z kobietą. Nie chciałem przy nikim zasypiać, bo przecież taka czynność wymaga wielkiego zaufania w stosunku do drugiej osoby. Spanie z kimś w moim świecie wiązało się z niebezpieczeństwem. Nawet najlepsza kochanka mogła okazać się zdradziecką suką, a żona z aranżowanego małżeństwa wtyczką swojej rodziny. Z tego też powodu przygotowałem osobne pokoje dla przyszłej małżonki. Nie zamierzałem nigdy nikogo wpuszczać do mojej prywatnej sypialni. Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Myślę o tym wszystkim, wtulając się w ciepłe ciało Ayleen. To kolejna noc, którą dziewczyna spędza w moim łóżku. Nie rozumiem, dlaczego pozwoliłem jej na to. Bardziej jednak zastanawia mnie, dlaczego coraz trudniej przychodzi mi wyobrażenie sobie, iż miałoby jej tu nie być. Na samo wspomnienie tego, obejmuję ją jeszcze mocniej. Wierzę, że jak dobrze to wszystko rozegram, to sama będzie chciała ze mną zostać tak długo, jak będę jej potrzebował.
Pewnie będę musiał zrezygnować z niej, gdy podpiszę kontrakt małżeński. Coraz trudniej przychodzi mi podjęcie decyzji, co do rodziny, z którą miałbym nawiązać współpracę. Nie wyobrażam sobie żadnej z kandydatek jako mojej żony. Wszystkie są oczywiście idealne i bogate. Piękne, wykształcone, wspaniale ustawione, a ja wchodząc w zażyłość z ich rodzinami dużo zyskam. Żadna z nich nie wzbudza we mnie takich emocji, jak moja asystentka.
Wiem, że to błąd. Nie powinienem przyzwyczajać się do niej, bo potem trudno mi będzie się z nią rozstać. To cholerny błąd i nierozwaga z mojej strony. Na pewno będę tego żałował.
Dlaczego nie potrafię zareagować i ukrócić to na samym początku? Dlaczego tak bardzo chcę Ayleen? Przyłapuję się na tym, że już nie patrzę na nią tak, jak przy pierwszym spotkaniu. Nie jest tak bezbarwna, ani bez charakteru. W ostatnich dniach zauważyłem, że ma interesującą, choć skomplikowaną osobowość, a to tego zdecydowanie potrafi zaskakiwać. Pragnę poznawać ją dalej. Odkrywać to, co tak skrzętnie chowa przed całym światem.
Następnego dnia wyraźnie wyczuwam, kiedy dziewczyna się budzi. Jej miękkie ciało momentalnie sztywnieje, gdy uświadamia sobie, iż spędziła noc w moich ramionach. Niektóre części mojego ciała reagują podobnie. Podoba mi się, że tym razem nie ucieka ode mnie, tylko siada i zaczyna ze mną rozmawiać. Wygląda, jakby chciała, żebym ją pocałował. Ja też tego chcę.
To dziwne, ale chcę. Od kilku dni myślę o tym, jakby to było całować pełne, kuszące usta Ayleen. Całowanie naprawdę wydawało mi się zbędne, ale przy niej wszystko jest inaczej.
Po raz kolejny mam ochotę skrzywdzić Caya, ponieważ psuje nam idealną chwilę. Okazja do pocałowania dziewczyny nadarza się później, w salonie, gdy brat w końcu idzie na swoje piętro. Nie pocałowałem Ayleen tak, jak chciałem. Asystentka jest delikatna i nieśmiała, dlatego z całych sił starałem się nie przyspieszać niczego. Nasz pocałunek był naprawdę niewinny i bardzo subtelny. Nie podobało mi się, że tak gwałtownie zareagowała. Widocznie w dalszym ciągu nie była gotowa.
Poczekam, ile będzie trzeba. Na nią warto zaczekać.
Gdy słyszę, że rozmawia z tym pseudo chłopakiem, a do tego wyznaje mu miłość, mam ochotę coś zniszczyć. Ogarnia mnie taka wściekłość, że gdyby nie obecność Caydena, na pewno nie potrafiłbym się opanować.
Ayleen nie może kochać tego frajera. Ona jest moja. To mnie powinna...
W zasadzie nic nie powinna. Chcę ją zachęcić do bliższej znajomości, bo mnie zaintrygowała, a nie dlatego, że coś do niej czuję. Tacy jak ja nie ufają nikomu, ale też nie kochają nikogo. Odczuwam pociąg do dziewczyny i niezrozumiałe przyciąganie, ale to nic głębszego. Zwykła ciekawość. Kiedyś na pewno mi przejdzie. Na razie jednak chcę ją mieć tylko dla siebie. Tak całkowicie.
Widzę, jak Ayleen spina się na słowa Caydena dotyczące zabójstwa tego jej frajera.
- W zasadzie podoba mi się ten pomysł – dodaję poważnie. Nie spuszczam wzroku z mojej asystentki. Dziewczyna do tej pory spoglądała z zaskoczeniem na mojego brata, ale teraz odwraca delikatnie głowę i patrzy na mnie.
- Widzisz, gwiazdeczko... Przegłosowane. Twój Zane będzie musiał zrobić miejsce dla kogoś lepszego. Myślę, że zrozumie jak tak ładnie mu to wytłumaczę – dodaje lekko Cay. Ayleen przez chwilę nie wie, co powiedzieć. Jej wzrok wędruje od jednego do drugiego.
- Żartujecie sobie, prawda? - pyta wreszcie. Nic nie mówię. Poważny wyraz twarzy musi wystarczyć za odpowiedź.
- Nie, gwiazdeczko. Może jeszcze nie zauważyłaś, ale Col nie ma poczucia humoru, więc jak mówi, że trzeba kogoś zabić, to trzeba to po prostu zrobić. On jest jak ten zły, gburowaty policjant... A do tego nieprzejednany.
- Nie! - chyba żaden z nas nie spodziewał się, że Ayleen podniesie na nas głos. Policzki mojej asystentki zarumieniły się, gdy miejsce szoku zaczęła zajmować... złość. Złość na mnie i Caydena. - Nikt nie zabije Zane'a. To nie podlega pod żadne głosowanie – dodaje odważnie. Jej błyszczące oczy wręcz ciskają błyskawicami w nas.
Bratu podoba się to, co widzi. Nie ukrywam, że też nie mogę oderwać wzroku od dziewczyny. Do tej pory co najwyżej płakała i przepraszała, a dziś... zaczęła się stawiać.
- Tak bardzo ci na nim zależy? Przecież to jakiś frajer – zagaja Cay. Ayleen od razu skupia się na nim.
- To, co jest między mną i moim chłopakiem, to moja sprawa. Nie wasza. Nie muszę się z niczego tłumaczyć.
Nie mam pojęcia, co ją tak nagle uruchomiło, ale nie zamierzam rezygnować z pomysłu pozbycia się Zane'a. Jest zbędnym elementem w jej życiu. Bez niego poczuje się lepiej, gdyż w końcu nic nie będzie jej blokowało przed całkowitym oddaniem się mi.
- Mówiłem ci już nieraz, Ayleen, że jesteś moja, a to wiąże się z tym, iż musisz mi mówić o wszystkim – przypominam jej. Dziewczyna przymyka na chwilę oczy, jakby chciała się uspokoić, ale zaraz zaczyna zmasowany atak.
- Jestem pana pracownikiem, nie własnością. Nie jestem rzeczą, żeby można było mnie mieć. Nie jestem czyjaś. Należę do siebie samej. - Gwałtownie wstaje.
- Uspokój się, Ayleen. Nic nie zjadłaś. To świąteczny obiad. Usiądź. - Polecam jej, ale nie zwraca na mnie uwagi, tylko rusza w stronę wyjścia.
- Nie mam ochoty. Jakoś tak nagle mi przeszła – odpowiada przez ramię i wychodzi.
Oczywiście, że wstaję. Planuję dorwać ją i przytargać tu z powrotem. Jeśli trzeba będzie, to nawet ją nakarmię. Tak bardzo cieszyła się na widok świątecznych potraw, iż nie powinna z nich rezygnować z powodu jakiegoś dupka. Brat nie daje mi wyjść. Zatrzymuje mnie od razu.
- Daj jej spokój. Przemyśli sobie wszystko i jej przejdzie.
- Zachowuje się nierozsądnie. Nic nie jadła, bo przecież dopiero co wstaliśmy, a teraz po prostu sobie poszła, bo co? Obraziła się za to, że chcę śmierci tego chuja, któremu wydaje się, że jest jej chłopakiem. Nie ukrywam: marzę, żeby osobiście go skrzywdzić. - Gryzę się w język, żeby nie mówić Caydenowi za dużo, gdyż mógłby wtedy mnie uprzedzić. Brat jest narwany i nieobliczalny. Gdyby dowiedział się, iż fiut kazał się jej rozbierać, a potem ją nagrywał... Mógłbym nie mieć co po nim zbierać.
- Pewnie przeżywa skok rozwojowy – rzuca kąśliwie Cay – albo nie... bunt nastolatki. Znalazłeś sobie taką młodą, to teraz cierp.
- Ayleen nie jest nastolatką. To dorosła kobieta. Młoda, ale dorosła. Nie szukałem jej. To ona przyszła do mnie. - Prostuję. Jeszcze niedawno chciałem, żeby zaczęła się ośmielać i nie pozwoliła, żeby inni wchodzili jej na głowę, jednak nigdy nie spodziewałbym się, iż jej opór zostanie wymierzony przeciwko mnie.
Nie mogę usiedzieć w spokoju. Ruszam powolnym krokiem w stronę okien. Przez chwilę po prostu podziwiam widok. Las zawsze mnie uspokajał, ale teraz nie działa. Jestem zły. Na nią, na tego jej niby chłopaka, ale też na siebie.
To nie tak miało być.
- W takim razie to ona znalazła ciebie. - Dodaje Cayden. Również wstaje i podchodzi do mnie. Gdy tak stoimy podziwiając widok za oknem, zauważam... że Ayleen opuściła dom. Nie nałożyła nawet płaszcza, tylko wyszła do ogrodu tak, jak tu z nami siedziała, w samym swetrze. - Nasza dziewczyna dorasta. Nie czujesz się z tym... staro? - dogryza mi, ale ignoruję go.
- Znowu będzie chora – kręcę głową z niezadowoleniem.
- Będziesz miał okazję się nią zaopiekować. Zbliżyć... Sprawić, żeby zapomniała o swoim facecie i zajęła się tobą.
- Nie chcę, żeby chorowała. Mogę opiekować się nią bez wymówek. Spędzamy razem tyle czasu, że już trochę się do niej przyzwyczaiłem. - Wyznaję.
- To może właśnie trzeba jej trochę samotności? Żeby zdążyła zatęsknić za twoim chujowym charakterem. Może powinieneś wziąć ją na dystans? Niech sobie przemyśli, czego chce. To, czego ty chcesz, jest widoczne gołym okiem – komentuje z ironicznym uśmieszkiem. - Patrz, jednak poszła szukać tych ukrytych jajek. Mogłeś jej coś podłożyć... Może jeszcze lubi się bawić z zającem? – dodaje wesoło.
Skupiam się na obserwacji dziewczyny. Ayleen podchodzi do jednej z ławek ukrytych pomiędzy krzewami i na niej siada. Wyraźnie widzę, że obejmuje się rękami. Musi być jej zimno. Od razu ruszam do wyjścia.
- Kurwa, Col! Ty mnie nie słuchasz! Dystans, stary! Dystans! - krzyczy mój brat, ale ignoruję go i wychodzę z domu.
Na dworze jest naprawdę rześko. Ayleen zachowuje się nierozsądnie. Muszę przyciągnąć ją do domu. Przez tę chwilę, w trakcie której pokonuję trasę do ogrodu, myślę nad tym, co mówił mój brat. Może rzeczywiście powinienem dać jej odpocząć ode mnie? Zatęskniłaby za mną? Ja za nią na pewno...
Udaje, że nie słyszy moich kroków. Uparcie wpatruje się w ścieżkę i kopie jeden z kamyków. Staję w niedalekiej odległości od dziewczyny. Krzyżuję ręce na piersi, nie dla tego, żeby przestraszyć ją swoją pozą. Po prostu... muszę mieć co z nimi robić, żeby nie pragnąć trzymać ich przy niej.
- Jest zimno. Wróć do domu. - Mówię cicho. Ayleen nie zwraca na mnie uwagi. Nie podnosi nawet wzroku. Denerwuje mnie jej obojętność. Wolałbym, żeby krzyczała, niż zachowywała się tak, jak teraz.
- Nie kocham go – wyznaje niespodziewanie. Staram się zachowywać poważny wyraz twarzy, ale wewnętrznie cieszę się na te słowa. Od razu poprawiają mój podły nastrój. - I nie chcę wychodzić za mąż. Mam dopiero 22 lata. Tak naprawdę jest wiele rzeczy, których nie wiem. Potrzebuję czasu, żeby wszystko sobie poukładać. Wszystko za bardzo mnie przytłacza. - W końcu podnosi głowę i patrzy na mnie – nie rozumiem też wielu rzeczy, na przykład pańskiego nagłego zainteresowania mną. Zaborczości i traktowania jak rzecz. To też mnie przytłacza.
Dystans. Mam zachować dystans. Sama przyznała, iż potrzebuje czasu. Dam go jej tyle, ile będzie trzeba.
- Może rzeczywiście powinienem wyrzucić ciebie z mojej głowy, Ayleen – mówię obojętnie. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewała, bo zamrugała kilka razy, ale zaraz potem odparła.
- To rozsądna decyzja.
- I chyba powinniśmy spędzać trochę więcej czasu osobno. Ta ciągła obecność sprawia, że może wydawać nam się, iż jesteśmy dla siebie bliżsi, niż to jest w rzeczywistości – kontynuuję.
- To również prawda – potwierdza.
Przez chwilę przyglądamy się sobie. Ayleen wydaje się być smutna, a do tego wyraźnie drży. Po raz kolejny powstrzymuję się, żeby jej nie objąć.
- Chodź do domu i zjedz obiad. Jak się rozchorujesz doliczę ci dodatkowe dni. Tydzień za każdą pojedynczą absencję – oznajmiam obojętnie. Od razu wstaje z miejsca. Wskazuję dłonią, żeby szła przodem.
Gdy tak wracamy do środka, nie mogę przestać zerkać na jej biodra. Nie wiem od kiedy spodobało mi się to, jak łagodnie nimi buja, gdy stawia kroki. To bardzo seksowne, ale wydaje mi się, że ona nie robi tego specjalnie. Po prostu idzie jak zwykle, a to ja dopowiadam sobie coś, czego nie ma.
Cholera. Nie mogę dalej wypierać. Wszystko mi się w niej podoba. Nawet to, że w końcu wybuchła też. Wbijam ręce w kieszenie, gdyż kusi mnie, aby położyć je na talii Ayleen i przyciągnąć ją do siebie, a następnie całować tak, jak planowałem wcześniej.
W tym momencie uświadamiam sobie coś bardzo ważnego. Zachowanie dystansu będzie cholernie trudne...
Do soboty :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro