35 Zapominasz, gdzie twoje miejsce
Camille spogląda na Nadine z pogardą, w końcu moja bratowa nie jest nikim ważnym według córki senatora. Po chwili coś jej się jednak odmienia, bo na ustach brunetki pojawia się wredny uśmieszek.
- Nawet inni się już na tobie poznali, co Ayleen? Nie wstyd ci tak? Przecież doskonale wiesz, że spotykam się z Collinem. Trzymaj się z daleka od niego, bo to się źle dla ciebie skończy.
- Gdyby wywiózł ją do burdelu, to byłby spokój. Ma te swoje agencje, po co trzyma ją w domu? – sugeruje Naddie. Od razu spinam się na ten pomysł, bo zdaję sobie sprawę, iż szef na pewno by to zrobił, gdybym tylko mu czymś podpadła, w końcu nie raz mi tym groził.
Przy okazji potwierdza się to, co już od dawna podejrzewałam, a co Nadine uparcie wypierała: od początku wiedziała, że trafię do domu publicznego. Taki był jej plan. Wredna suka.
Cami podłapuje temat i zaczyna głośno „myśleć":
- Co takiego musiałaby zrobić, żeby Collin chciał się jej pozbyć?
- Może coś ukraść? Na przykład... cenną biżuterię – podpowiada bratowa.
Od razu kładę rękę na szyi, chcąc w ten sposób choć trochę zasłonić się przed ich nieprzyjemnym wzrokiem.
- Mój facet nie lubi, gdy się go okłamuje i okrada... - mówi cicho Camille. Nadine posyła jej długie spojrzenie. Wydaje mi się, iż nawiązała się między nimi niespotykanie zgodna więź. Połączyła je nienawiść do mnie.
Jak zawsze świetnie.
- Nie radzę mnie zaczepiać... - spoglądam raz na jedną, raz na drugą – to zwykłe nieporozumienie, nie zrobiłam nic złego – wyjaśniam szybko. Chcę wierzyć, że mimo wszystko są cywilizowanymi ludźmi i nie zrobią mi krzywdy. W końcu jesteśmy na eleganckim przyjęciu w domu ważnego członka lokalnej społeczności, a nie na wiejskiej imprezie w stodole. Tak trochę inne standardy... przynajmniej według mnie.
Brunetka śmieje się nieprzyjemnie i robi krok w moją stronę.
- Bez mojego faceta u boku nie jesteś już taka odważna, co?
- Nie chcę problemów. Chcę stąd wyjść, bo pan Steward na pewno na mnie czeka. Już i tak za długo tu przebywam, także chciałabym przeprosić i wyjść.
- Nigdzie nie idziesz – odzywa się twardym głosem Nadine – podpadłaś, Ayleen. Nie myśl, że możesz sobie tak po prostu stąd wyjść. To tak nie działa... - dodaje groźnie.
- Dokładnie – dołącza się Cami – to tak nie działa... Nie mogę pozwolić, żebyś cały czas kręciła się przy Collinie. Takie nic jak ty powinno znać swoje miejsce.
- Skoro według pani jestem niczym, to czego się pani tak bardzo mnie boi? - pytam ją cicho. Nie rozumiem jej pokrętnej logiki.
Nie wiem, co planują mi zrobić, ale raczej nie mogą wiele, w końcu wszystko się wyda. Pobiją mnie? Okradną? Tylko zwyzywają? Nie ukryją tego przed Collinem, on wie wszystko i wszystko zauważa.
Z drugiej strony moje nic niewarte słowo będzie zestawione z ich sprzeciwem. Raczej nikt nie weźmie mnie na serio przy córce pana senatora. Ja to tylko ja.
Camille rozchyla usta, żeby mi odpowiedzieć, ale w tym samym czasie otwierają się drzwi do łazienki.
Nie cieszę się tak, jak jeszcze przed chwilą, gdy wyszło, że ostatecznie wpadłam z deszczu pod rynnę, bo zamiast jednej, wściekłej wariatki, miałam przy sobie dwie. Tym razem jednak wychodzi na to, iż zostanę uratowana, ponieważ...
Wchodzi... Cayden.
Uśmiechnięty jak zawsze. Spogląda na mnie i na moje towarzyszki, po czym przepycha się tak, że teraz to on stoi naprzeciwko mnie, a Nadine i Cami ma po swojej lewej i prawej.
- Gwiazdeczko! Collin morduje wszystkich wzrokiem, bo nie ma cię przy nim. Rób, co musisz i wracaj, bo chyba tęskni... - rzuca lekko.
Dobrze, iż mam przypudrowane policzki, bo w tym momencie musiały się porządnie zaróżowić.
- To damska, Cay. Dla mężczyzn przeznaczyliśmy tę w drugim korytarzu – przypomina Camille. Ledwie ukrywa oburzenie na widok mężczyzny, który pokrzyżował jej niecne plany względem mnie.
- Przecież widzę. Zupełnie mi to nie przeszkadza – odpowiada od razu młodszy Steward.
- Collin wstydził się tu wejść, żeby szukać tej całej „asystentki", dlatego wysłał ciebie? - dopytuje brunetka, na co mężczyzna spogląda na mnie z podejrzanym błyskiem w oku, a zaraz potem zwraca się bezpośrednio do Cami.
- A gdzie tam! Obaj lubimy wpadać do łazienki, gdy Ayleen bierze prysznic, więc gdzie tu jakiś wstyd? Co mieliśmy widzieć, to widzieliśmy – wyjaśnia spokojnym głosem, na co partnerka Collina głośno wciąga powietrze. Kątem oka zauważam, że i Nadine wygląda, jakby oczy miały wypaść jej z orbit.
- Obaj??? - bulwersuje się Camille.
- Pewnie – odrzeka wesoło Cayden – niestety ostatnio Collin zabiera Aylę do swojej sypialni i ogranicza mi możliwość podglądania jej, ale liczę, że w końcu dojdziemy do kompromisu – puszcza oczko do brunetki.
Kobieta nie wie, co mu odpowiedzieć. Jest tak zszokowana, że tylko mruczy coś niezrozumiałego pod nosem. Steward wyciąga dłoń, po czym poklepuje ją kilka razy po głowie, tak jak robi się to pieskowi, albo innemu zwierzaczkowi.
- Nie martw się Cami, jak Collin się tobą znudzi, mogę przygarnąć cię na jedną noc. Na pewno na długo ją zapamiętasz. Ale, od razu zaznaczam: nie licz na więcej, bo nie jesteś w moim typie. Wolę blondynki – dodaje w ramach wątpliwego pocieszenia. Brunetka odbiera to jako obrazę, gdyż chwyta mężczyznę za dłoń i próbuje zrzucić ze swojej głowy.
- Chciałbyś, Cayden – mówi wrednie – Collin się nigdy mną nie znudzi, bo robię mu takie rzeczy, że nikt mi nie dorówna.
Żadna z nas nie spodziewała się, iż Cay: w jednej chwili uśmiechnięty i zadowolony, w drugiej stanie się poważny niczym jego brat. Mężczyzna spogląda zagniewanym wzrokiem na brunetkę i mocniej ściska dłoń, którą chciała odepchnąć jego rękę. Robi krok do przodu tak gwałtownie, że praktycznie wpada na Camille. Zbliża twarz do jej twarzy i odzywa się pogardliwie.
- Nie dotykaj mnie, gdy sobie tego nie życzę, Camille. Chyba zapomniałaś, gdzie twoje miejsce – głos mężczyzny jest cichy i głęboki, a do tego ukrywa się w nim pewnego rodzaju groźba. Stoję jak zamrożona i patrzę się na nich, nie rozumiejąc co się właściwie dzieje.
- Przepraszam – mamrocze posłusznie brunetka. Wyraźnie widać, że ją też zaskoczył ten nagły zryw powagi u Caydena.
Steward dłuższą chwilę przygląda się jej tak, jakby chciał ją zamordować tu w łazience po czym gwałtownie puszcza dłoń kobiety. Cami od razu przyciąga ją do siebie i próbuje rozmasować drugą ręką obolały od uścisku mężczyzny nadgarstek.
Nie mam pojęcia, co o tym myśleć, jednak wiem, że Cay jest bardzo nieobliczalny, a do tego wyraźnie rozchwiany. Boję się go w takim wydaniu.
Brat Collina odwraca się do mnie i tak samo, jak nagle wpadł w gniew, tak samo momentalnie wraca mu dobry humor. Robi krok w moją stronę i obejmuje mnie dłonią.
- Mam pozwolenie od samego papieża Collina na dotknięcie ciebie, gwiazdeczko, dlatego też korzystam. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to zabieram cię stąd, zanim mój brat kogoś nieumyślnie zabije tam na sali. A może umyślnie? - udaje, iż się zastanawia. Zdezorientowany wyraz mojej twarzy tylko go bawi. Zdecydowanym ruchem przyciąga mnie do siebie i kieruje w stronę drzwi. W ostatniej chwili zatrzymuje nas przed Nadine.
- Kochana, ładna sukienka – oznajmia lekko. Odwraca głowę w moją stronę i mruga z zadowoleniem. Uśmiecham się nieśmiało do niego na ten jego „żmijowy".
Cay jest naprawdę dziwny.
***
Po wyjściu z łazienki okazuje się, iż sam szef zaszczycił nas swoją obecnością i czeka na mnie bardzo zniecierpliwiony.
- Ploteczki z koleżankami – wyjaśnia mu brat. Niechętnie mnie puszcza, ale wystarczy spojrzeć na groźny wyraz twarzy Collina, żeby było wiadomo, że nie życzy sobie, aby Cay mnie dotykał.
W zasadzie chyba też sobie tego nie życzyłam. Nie żebym miała coś przeciwko mężczyźnie. Po prostu nie rozumiałam tych jego oryginalnych zachowań. Dzieciństwo z pojebanym wujkiem odcisnęło na nim większe piętno, niż mógł się spodziewać.
Szef od razu do mnie podchodzi i opiera swoją dłoń na mojej talii, jakby to było dla niego oczywiste, że tak mam spędzić wieczór. Przyklejona do niego.
Następne kilka godzin rzeczywiście nie opuszczam go na krok. Wykorzystuję swoją wiedzę o gościach i czasami podpowiadam mu ciekawostki o nich, jednak muszę przyznać, iż Collin kojarzy większość z nich. Nie orientuje się jedynie w imionach czy zajęciach córek i żon jego wspólników, gdyż jest ich naprawdę wiele, i – jak się domyślam – nie są dla Stewarda specjalnie znaczące, ale od tego ma mnie – ja znam każdy dostępny szczegół o tych kobietach.
- Córka dyrektora szpitala. Jest po trzecim rozwodzie, bo mąż ją zdradził, więc lepiej omijać te tematy. Podobno miała załamanie nerwowe i na każdą wzmiankę o byłym mężu reaguje bardzo emocjonalnie – wyjaśniam szeptem, gdy zbliżamy się do grupki osób, z którymi Steward chce zamienić słowo.
- Dobrze, że pamiętasz o wszystkim, bo już chciałem kurtuazyjnie zapytać o jej męża i spotkanie na polu golfowym – odzywa się spokojnie Collin – w zasadzie... pewnie i tak zapytam. - Rzuca po chwilowym zastanowieniu.
Mam ochotę przewrócić oczami na te jego plany. Może jego wcześniejsze słowa to taka mała pochwała i nic nie znaczy, ale czuję, że od razu urosłam kilka centymetrów. Szef rzadko kiedy mnie chwali, w zasadzie zdarzyło się mu to może ze dwa razy, jednak zawsze jest mi niezmiernie miło, bo tak naprawdę tylko on potrafi znaleźć cokolwiek choć trochę odpowiedniego we mnie.
Chcę za wszelką cenę pokazać mu, iż zostawianie mnie w domu było dobrą decyzją. Mam cichą nadzieję, że uzna moją pracę za przydatną i nie będzie chciał odsyłać mnie tam, gdzie jego partnerka z chęcią by mnie widziała.
- Szampana, księżniczko? - pyta mnie Cayden. Podszedł do nas, gdy tylko zobaczył, że chwilowo zostaliśmy sami. Zrobiłam dziś tyle mil tupiąc obok Collina po całej sali, iż zaczęłam odczuwać już ból stóp. Nie mówię tego głośno, ale marzę o powrocie do domu. Buty nie są jakieś niewygodne, jednak chciałabym już móc zrzucić je z nóg.
- Nie mogę, nie jestem tu dla rozrywki – informuję go od razu i nie przyjmuję kieliszka z jego rąk, na co teatralnie wzdycha.
- Col, daj trochę luzu naszej dziewczynie. Nie odstępujesz jej na krok i cały czas musi znosić twoje towarzystwo, a do tego jeszcze chcesz, żeby to robiła na trzeźwo? Daj jej żyć – stwierdza z udawaną przyganą w głosie.
- Wystarczy mi herbata, naprawdę – mówię szybko. Nie chcę, żeby zaczęli się wdawać w słowne przepychanki, ponieważ jest to nam nie potrzebne. Nie tutaj. Spokój. Tylko spokój. - Poszukam kelnera – dodaję i zaczynam rozglądać się po sali. Dłoń Collina od razu mocnej zaciska się na mojej talii.
- Nigdzie nie idziesz, Ayleen. Na pewno nie sama – postanawia i kiwa głową na kogoś z obsługi. Pracownik domu senatora zjawia się wręcz błyskawicznie.
- Moja asystentka prosi o herbatę – zamawia za mnie.
- Jaką sobie pani życzy? - pyta mnie kelner.
- Jeśli jest z mango to byłabym wdzięczna za taką. Jeśli nie ma, to poproszę zwykłą czarną.
Mężczyzna potwierdza, iż mają taką, jaką lubię i kieruje się w stronę kuchni.
- Lubisz herbatę z mango? - Cay nie przejmuje się tym, że został z dwoma kieliszkami w rękach, gdyż wpierw opróżnia jeden, a potem drugi. Nie przeszkadza mu to, iż nie chciałam się z nim napić.
- Tak. To moja ulubiona – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Wiedziałeś o tym? - Cayden kieruje spojrzenie na swojego brata.
- Nie. Ayleen nic nie mówiła. Gdybym wiedział, poprosiłbym Vanessę o wpisanie jej na listę zakupów – zapewnia Collin. Robi mi się głupio, gdyż nie ma obowiązku spełniania moich zachcianek, w końcu jestem w pracy.
- Jak sam pan podkreślał, czas spędzony w pana domu nie jest moimi wakacjami, więc nie widzę potrzeby informowania o specjalnych upodobaniach gastronomicznych. Doceniam kuchnię Augustine i jestem wdzięczna za to, że nie musiałam nigdzie jechać – dodaję z myślą o wiadomym miejscu.
- Nie dbasz o nią, Col – młodszy Steward kręci głową z dezaprobatą – nic a nic.
- Jestem zadowolona z warunków w jakich mieszkam – zastrzegam od razu. - Jeszcze niecałe sześć miesięcy i wrócę do domu. Proszę nie robić sobie kłopotu.
- Wrócisz, jeśli Collin cię puści, a jak na razie wyraźnie widać, że lubi, gdy jesteś blisko – Cayden znajduje dziwnego rodzaju uciechę w zawstydzaniu mnie i dogryzaniu swojemu bratu. Nie podoba mi się jego tok myślenia, bo o niczym innym nie marzę, jak o powrocie do dawnego życia.
- Tak się umawialiśmy. Wierzę, że pan Steward dotrzyma słowa.
- W takim razie to pan Steward musi zrobić wszystko, żebyś zmieniła swoje plany i chciała dłużej znosić jego chujowe towarzystwo. Naprawdę nie chcesz wina? - pyta z wrednym uśmiechem.
- Jak na razie jedyne towarzystwo, które nam nie odpowiada, to twoje, Cay. Znajdź może sobie jakąś miłą dziewczynę na wieczór? - sugeruje szef. Jego spojrzenie co chwilę ucieka w moją stronę, ale nie potrafię nic z niego wyczytać.
- A żebyś wiedział, mam już jedną na oku – cieszy się jego brat – ale zapomniałeś dodać, że nie tylko moje towarzystwo ci dziś nie odpowiada, bo nie poświęciłeś Camille więcej czasu, niż te dwa tańce na samym początku, a przecież tak świetnie sobie radzisz na parkiecie i do tej pory częściej tańczyliście. Co to się tak nagle stało? - duma komediancko kiwając głową.
Ta informacja rzeczywiście jest prawdą. Partnerka Collina podchodziła do nas kilka razy i nie było chwili, żeby nie próbowała go gdzieś zabrać (raz nawet zasugerowała, że mogliby iść na piętro do jej sypialni), ale szef za każdym razem ją zbywał „obowiązkami". Nie skorzystał z jej oferty, czym mnie zaskoczył. Cami wyglądała pięknie i niejeden mężczyzna na sali się za nią oglądał, a Steward miał ją na wyciągnięcie ręki, a mimo to traktował jak powietrze.
Kolejny z wahaniami nastrojów jak nic.
Niestety zauważyłam, że ten cały White też bardzo często mi się przygląda. Niby tańczy ze swoją żoną (która z kolei jest tak podobna do Camille, że w pierwszej chwili myślałam, że to bliźniaczki, a nie siostry, które dzieli trzy lata), a tak naprawdę jego spojrzenie co chwilę ucieka w moją stronę. Nie wiem, jak to interpretować.
Przeszło mi przez myśl, żeby powiedzieć o tym Collinowi, ale z drugiej strony, co dokładnie powinnam mu opisać? Że przypadkiem wpadł na mnie na korytarzu i trochę dłużej potrzymał, kiedy amortyzował nasze zderzenie? Że mam wrażenie, iż czegoś ode mnie chce? A co... jeśli to tylko moja zbyt wybujała wyobraźnia i ostatecznie ośmieszę się w oczach szefa oskarżając faceta o zbytnie zainteresowanie mną, gdy w rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca? W zasadzie nie zrobił mi nic złego. Mówił niejasno i doszukiwałam się tam innych znaczeń, ale to przecież nie zbrodnia.
Musiałam jakoś przyciągnąć mężczyznę myślami, bo podchodzi, gdy zbieramy się do wyjścia.
- Panie Steward – wita się z Collinem. Od razu też obrzuca uważnym spojrzeniem to, iż szef trzyma rękę na mojej talii – myślałem, że to Cami jest pańską partnerką, ale widzę, że dziś inna kobieta nie opuszcza pańskiego boku – zaczyna rozmowę.
- To moja asystentka. Jest mi potrzebna, dlatego też muszę mieć ją blisko siebie.
White wydaje się zadowolony z takiej odpowiedzi, ponieważ tylko lekko kiwa głową i zmienia temat.
- Widział pan folder nowej licytacji? Tydzień temu puściłem go w obieg. Tym razem zdobyłem wiele perełek. Mam nawet jedną z pierwszych kopii medalionu Charlesa Johnsona – mówi z dumą. Collin nie podziela jego zachwytu. Przygląda się mężczyźnie bez emocji.
- Nie interesuje mnie kopia. Chcę oryginał. Gdzieś na pewno jest. Musi być.
- Cały czas go szukam, proszę mi wierzyć. Każdy chciałby mieć taki zabytek w swojej kolekcji. Ktoś, kto go zdobył, musiał dobrze ukryć biżuterię, ale nie dziwię się. W ciągu dwudziestu ostatnich lat wartość wisiorka wzrosła siedmiokrotnie.
- Dla mnie to coś więcej, niż pieniądze. Cena nie gra roli – odpowiada ostro Steward.
White szybko traci rezon i tylko uśmiecha się przymilnie, zapewniając, iż dalej będzie szukał.
- Jeśli nie dostał pan folderu, to mogę osobiście go dostarczyć. Ewentualnie... proszę przysłać asystentkę do mojego biura. Wszystko jej przekażę – proponuje przed odejściem. Nie podoba mi się spojrzenie, jakim obrzuca mnie na koniec. Mojemu szefowi też chyba nie, bo przyciąga mnie do siebie tak blisko, że opieram się całym bokiem o jego ciało. Collin nie zostawił nawet centymetra przestrzeni między nami.
- Prześlij folder na mój adres. Asystentka ma ważniejsze zadania niż ganianie za gazetką.
- Oczywiście. Domyślam się, że ma dużo ważniejszych zadań. W końcu to osobista asystentka – rzuca enigmatycznie na odchodnym. Żegna się z moim szefem, a mi posyła kolejne, dziwne spojrzenie, choć tym razem krótkie, gdyż wygląda na to, że trochę obawia się Collina.
Wracamy z przyjęcia tylko we dwoje. Cayden znalazł sobie towarzystwo na tę noc i miał zamiar wrócić rano po auto, które zostało na podjeździe brata.
- Bądźcie niegrzeczni. Ja na pewno będę – puszcza nam oczko, zanim zatrzaskuje za mną drzwi samochodu. Po chwili rusza w stronę jakiejś blondynki czekającej na niego niedaleko. Poznaję, iż to żona dyrektora fabryki mebli, która mieści się na obrzeżach Bostonu. Dyrektor nie był obecny na przyjęciu z powodu złego stanu zdrowia: w końcu facet ma ponad siedemdziesiąt lat i szereg chorób. Jego dwudziestopięcioletnia żona przybyła na spotkanie w domu senatora, jako „delegacja" z rodzinnej firmy. Wiem, bo wszystko o nich czytałam.
Cayden lubi igrać z ogniem jak nic...
A do tego ta jego bujna wyobraźnia...
Opieram głowę o zagłówek i zamykam oczy. Przez ostatnie dziesięć dni chodziłam spać z kurami, bo wstawałam codziennie rano, więc dzisiejsza, zarwana noc jest dla mnie bardzo męcząca. Od pięciu godzin powinnam leżeć w łóżku... Jakoś tak szybko przestawiłam się na ten dzienny tryb pracy, co jest zaskakujące, bo w pizzerii często zostawałam do drugiej nad ranem i godzinę później dopiero pojawiałam się w domu.
Szef nic do mnie nie mówi, co wyjątkowo doceniam. Po gwarze balowej sali i hałaśliwej muzyce granej przez orkiestrę, moje uszy wręcz wołają o ciszę, a moje nogi o zdjęcie butów, ale to planuję zrobić dopiero w domu.
Wysiadam powoli z auta, gdy tylko kierowca zatrzymuje się na podjeździe. Wlokę się za szefem do domu. Widzi, że jestem zmęczona.
- Nie zaśnij na stojąco – mówi mi w windzie. Znowu obejmuje mnie dłonią w talii – żebyś mi nie upadła – wyjaśnia.
W zasadzie jest mi wszystko jedno, naprawdę marzę o łóżku. Gdy dojeżdżamy na „nasze" piętro, od razu kieruję się do łazienki za siłownią. Szybko ściągam buty i mobilizuję się do zmycia makijażu, choć jest mi go szkoda, gdyż w nim w końcu wyglądałam ładnie.
Czas jednak wrócić do ustawień fabrycznych i załączyć tryb bezbarwnej, nierzucającej się w oczy Ayleen. Niezbyt ładnej, ale chociaż pracowitej, a to też jest ważne.
Ostatnią rzeczą, która zostaje mi do zrobienia, jest zdjęcie mojej pięknej sukienki. Nie jestem w stanie zrobić tego sama, gdyż strój ma milion drobniutkich guziczków na samym tyle i nie mam jak tam sięgnąć. Odwracanie się do lustra nie za wiele mi pomaga, a do tego zwyczajnie nie mam już siły walczyć z kreacją, poza tym nie chciałabym jej zniszczyć, bo jest naprawdę ładna i zapewne droga. Zwyczajnie mi jej szkoda.
Rozważam wszystkie za i przeciw, i po chwili kieruję się w stronę sypialni szefa. Tylko on jest teraz na tym piętrze. Nie uśmiecha mi się spanie w balowej sukni, dlatego też jestem zmuszona poprosić go o pomoc.
Collin otwiera drzwi od razu po tym, jak w nie zapukałam. Jest już przebrany w luźny T-shirt i dresowe spodnie. Widzę, że korzystał z prysznica, gdyż jego włosy są dalej wilgotne. Nie wiem, czy to dlatego, iż wstydzę się prosić go o pomoc, czy to może jednak przez nieodgadnione spojrzenie, jakim mnie obrzuca, ale na moim ciele momentalnie pojawia się gęsia skórka. Nawet czuję się delikatnie bardziej rozbudzona, niż przed chwilą. Magia obcowania z szefem.
- Mógłby mi pan pomóc z suknią? - pytam nieśmiało. Odwracam się bokiem, żeby zobaczył jej tył – ma dużo guzików, a ja nie sięgam do nich.
Steward otwiera szerzej drzwi i zaprasza mnie gestem, abym weszła do jego sypialni. Średnio mi się to podoba. Wolałabym, żeby odpiął mi te guziki na korytarzu, ale boję się mu sprzeciwić, dlatego też niepewnie wchodzę do pokoju szefa. Gdy zamyka drzwi od razu odwracam się do niego tyłem i staję tak, iż mam je przed sobą.
- Te małe to guziki – dodaję po dłuższej chwili, podczas której nic tak naprawdę się nie dzieje. Collin nie kwapi się do pomocy.
Może jednak nie powinnam tu przychodzić?
Prawie podskakuję, kiedy czuję dotyk jego dłoni między moimi łopatkami, na kawałku odsłoniętego ciała. Steward przesuwa powoli palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, aż zahacza o brzeg sukni.
Ten gest, tak delikatny i niewinny, jest jednocześnie bardzo emocjonujący, przynajmniej dla mnie. Przymykam oczy i przygryzam wargę, gdy Collin muska moją skórę opuszkami palców. Boję się mocniej oddychać, żeby tylko nie zaburzyć tego momentu. To cholernie niewłaściwe, ale bardzo mi się podoba, kiedy jest taki subtelny w stosunku do mnie.
Zane nigdy mnie tak nie dotykał.
Otwieram szeroko oczy, gdy słyszę dźwięk przekręcanego zamka.
- Zostań, Ayleen – szepcze Collin tuż nad moim uchem.
Odchylam nieznacznie głowę, żeby tylko złapać jego spojrzenie, bo nie rozumiem jego zachowania.
W zasadzie to chyba nie chcę zrozumieć.
- Słucham? - pytam. Nie umiem ukryć wibrowania głosu. W tym momencie cała delikatnie się trzęsę i tego też nie potrafię zamaskować. To wszystko wywołane jest bliskością Collina i spojrzeniem, jakim lustruje moją twarz. Jego oczy błyszczą z taką mocą, iż zaciskam mocniej nogi, gdyż w innym wypadku za bardzo widoczne by było, jak szalenie drżą.
Szef nachyla się nade mną tak, że doskonale czuję jego ciepły oddech na mojej szyi, gdy odpowiada:
- Zostań na noc, Ayleen.
PS. Dzisiejszy rozdział długości dwóch, ale nie chciałam już dzielić :) Do zobaczenia pod następnym :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro