Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34 Dostaniesz, jak zasłużysz

Niewiele myśląc ruszam w stronę bratowej. Dopiero mocny uścisk na moim biodrze przypomina mi, że przecież jestem „uwiązana do właściciela" i mam nie odchodzić od niego nawet na krok.

- Gdzie się wybierasz? - pyta Collin. Liczę, iż nie zauważył Coopera, bo zależy mi na rozmowie w cztery oczy. Bez kontroli szefa.

Próbuję na szybko wymyślić jakąś wymówkę, ale nieoczekiwanie z pomocą przychodzi... Camille. Tak ona.

Szok.

- Twoja asystentka na pewno chce przypudrować nosek. Chyba w łazience nie będziesz jej towarzyszył? - dopytuje swojego partnera niewinnym głosem.

- W zasadzie, to tak. Chciałabym skorzystać z toalety – potwierdzam. Rzucam Stewardowi nieśmiałe spojrzenie, ale tylko na chwilę, bo nie umiem za bardzo kłamać tak prosto w oczy. Mężczyzna za to nie przestaje mi się intensywnie przyglądać, jakby wyczuwał, że coś kręcę.

- Clark z tobą pójdzie. Poczeka przed drzwiami – poleca.

Nie uśmiecha mi się to, ale zawsze lepiej z ochroniarzem, niż z Collinem. Kiwam głową w podzięce za udzieloną łaskę i spoglądam na Camille. Od razu wyłapuje, o co chodzi.

- Wyjdź z tego pomieszczenia na korytarz i idź do końca. Trzecie drzwi po lewej – instruuje mnie. Mam nadzieję, że nie trafię do jakiejś piwnicy, ale powiedziała to przy swoim partnerze, więc raczej nie powinna kłamać. Dziękuję jej grzecznie i powoli odsuwam się od szefa. Nie jest to łatwe, gdyż mężczyzna naprawdę zachowuje się, jakby nie chciał mnie puścić.

- Może zatańczymy w tym czasie? - oferuje Camille, patrząc na niego z oczekiwaniem. - Jak Ayleen wróci będziesz mógł dalej pilnować, żeby się odpowiednio zachowywała. Jeden taniec ze mną? Co ty na to, kochanie? - uśmiecha się zachęcająco.

Steward bardzo powoli zabiera rękę z mojej talii, więc nie tracę ani chwili i ruszam w stronę korytarza. Nadine zniknęła mi z pola widzenia, ale po chwili mignęła w tłumie. Jej krwistoczerwone włosy i intensywnie zielona sukienka dość dobrze wyróżniały się na tle innych gości.

Niestety moje zdolności orientacji w terenie nie są tak dobre, więc gdy tylko wydaje mi się, że bratowa jest blisko, to za moment znika niczym duch. Staram się rozglądać dyskretnie, ale nie zmieniać swojego kursu, w końcu miałam iść do łazienki. Clark cały czas za mną podąża, dlatego też ostatecznie odpuszczam poszukiwanie Nadine i wychodzę na ten cholerny korytarz.

Od razu wpadam na jakiegoś faceta, który ratuje mnie przed upadkiem i chwyta dłońmi moją talię.

- Przepraszam – mówię, gdy udaje mi się trochę od niego odsunąć.

- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada od razu. Cofam się o krok, jednak on nie zamierza mnie wypuszczać.

- Powiedziałam przepraszam, nie dziękuję – uściśliłam.

- Nie jestem głuchy – mężczyzna uśmiecha się do mnie szeroko. Muszę przyznać, że jest przystojny i bardzo elegancki, choć chyba przez to, iż ostatnie 10 dni przebywałam ze Stewardami, zaczęłam być podejrzliwa w stosunku do każdego typa w garniturze. Czasami to tylko przykrywka dla chujowego charakteru i podejrzanych intencji.

- Mógłby mnie pan puścić?

- Gdzie się spieszysz? Mogę cię zaprowadzić – odpowiada szybko i w dalszym ciągu trzyma dłonie po obu stronach moich bioder. Czuję się wybitnie niekomfortowo, gdy spogląda na mnie, jakby czegoś chciał. Czegoś niekoniecznie dobrego.

- Trafię sama. Proszę mnie puścić – mówię twardo.

- Słyszał pan, panie White. Proszę puścić asystentkę pana Stewarda – odzywa się nieoczekiwanie Clark. Zapomniałam, że przecież szedł za mną. Mój rozmówca odsuwa dłonie, ale nie robi kroku w tył, żeby dać mi przejść, a dalej stoi blisko i wbija we mnie zaciekawione spojrzenie.

- Asystentka Stewarda... - powtarza, jakby nie mógł w to uwierzyć – w takim razie będziemy się często spotykać – dodaje. Te słowa nie brzmią miło. Mam poważne podejrzenia, iż pobrzmiewa w nich swego rodzaju groźba, jednak nie mam pojęcia, o co może chodzić temu obcemu człowiekowi. 

White ostatni raz bezceremonialnie przesuwa wzrokiem po moich odkrytych ramionach, przez co mam ochotę objąć się dłońmi, żeby choć trochę ukryć się przed jego palącym spojrzeniem i kiwa mi głową na odchodnym. Gdy myślę, iż już się go pozbyłam, mężczyzna cofa się i nachyla nade mną tak, iż czuję jego oddech na szyi.

- Do zobaczenia później, asystentko. Nie mogę się doczekać – mówi tak cicho, żebym tylko ja to usłyszała. Odchodzi, zanim jestem w stanie zapytać go, co miał na myśli.

Potrząsam głową, próbując wyrzucić z niej wspomnienie nieprzyjemnego uczucia, jakie ogarnęło mnie, kiedy tak stałam z tym całym Whitem, i gdy mnie dotykał. Typ był cholernie dziwny.

- Kim on jest? - pytam Clarka. Wiedział, jak się nazywa, więc zapewne posiada o nim jakieś informacje.

- Mąż średniej córki senatora. W styczniu się pobrali – wyjaśnia ochroniarz.

Średnia córka senatora... siostra Camille...

Szwagier zdecydowanie podejrzany. Obym nie musiała często na niego wpadać.

Z tą myślą udaję się do łazienki. Partnerka Collina na szczęście mnie nie okłamała i za wskazanymi drzwiami rzeczywiście znajduję to, czego szukałam.

„Co z tymi ludźmi jest nie tak? Dlaczego nikt nie może być normalny? Albo traktują mnie jak śmiecia, albo rozbierają wzrokiem" – myślę sobie, gdy myję ręce i spoglądam w lustro.

- Może i dzisiaj wyglądam wyjątkowo ładnie, ale takie zachowanie, jakie widziałam u White'a było zdecydowanie nie na miejscu. Na litość boską, on trzy miesiące temu się ożenił! - dodaję pod nosem, gdy zamierzam wyjść.

Ruszam do drzwi i ciągnę za klamkę w tym samym momencie, w którym robi to... Nadine.

Bratowa wchodzi do łazienki jak gdyby nigdy nic, aby po chwili stanąć w miejscu i wpatrywać się we mnie rozszerzonymi z zaskoczenia oczami.

Muszę przyznać, że wygląda jak zwykle zjawiskowo. Jest trochę za bardzo poobwieszana biżuterią „z Sinsaya", ale oprócz tego nie mam czego się przyczepić. Zachwycająca, jak zawsze.

- Ty tutaj? - odzywa się, gdy pierwsza fala szoku jej mija. Powoli przejeżdża wzrokiem od moich stóp, aż do twarzy – i ja mam uwierzyć, że nie pieprzysz się ze Stewardem? - pyta z powątpieniem.

- Mogłabym zapytać cię o to samo – mówię zdecydowanym głosem – co tu robisz? Sypiasz z tym pieprzonym alfonsem?

Nadine mruży oczy i rzuca mi kolejne, tym razem nieprzyjemne spojrzenie.

- Znów do tego wracasz? Jesteś głupiutka Ayleen, wiesz... Wmawiać komuś, że cię sprzedał do burdelu. Ciebie. - Uśmiecha się wrednie – kto by cię chciał. Nie rozumiem jak Steward może chcieć cię trzymać u siebie, ale widocznie ma jakiś dziwny fetysz. Bywa i tak. - Znów przygląda mi się bardzo oceniająco – muszę przyznać, że nieźle nad tobą popracował. W końcu wyglądasz jak człowiek. To brylanty? - podchodzi bliżej i wlepia wzrok w moją szyję – możesz zdjąć na chwilę? Chciałabym dotknąć – dodaje.

Od razu się cofam i kładę rękę na dekolcie.

- Nie zamierzam nic ci dawać, Nadine, bo jeszcze może nie wrócić. - Wyznaję szczerze, na co tylko parska śmiechem.

- Nie rób ze mnie złodziejki. Jestem tylko ciekawa... - bratowa patrzy na mnie, jakby się nad czymś zastanawiała – Lottie twierdzi, że dała ci ten wisiorek, pamiątkę po twoim ojcu. Możesz mi przypomnieć, gdzie go schowałaś?

- A po co tak nagle go szukasz? Jest ci potrzebny? - wiem, że nie powinno odpowiadać się pytaniem na pytanie, jednak jej wścibstwo zaczyna mnie mierzić.

- Chcę mieć pewność, że nie zrobisz głupoty i nie sprzedasz go, albo komuś oddasz. To pamiątka Lottie. Nie może jej stracić i powinna do niej wrócić.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest dla niej ważny. Nie martw się. Został w bezpiecznym miejscu.

Nie zamierzam wyjawiać jej, iż zabrałam go ze sobą do Stewarda, ale po głębszym przemyśleniu musiałam przyznać, że to była dobra decyzja. Zachowanie Nadine jest niepokojące, a dopytywania o coś, co nie należy do niej, delikatnie mówiąc, dziwne.

- W domu? - dopytuje szybko.

- Tak. - Potwierdzam. Wbijam wzrok w jej biżuterię, żeby tylko nie patrzeć w oczy. W końcu znowu kłamię.

- Chcę porozmawiać z doktorem Cooperem – mówię, zanim kobieta zdąży się odezwać. Nie podoba się jej mój pomysł, bo od razu wykrzywia wargi w nieprzyjemnym grymasie i patrzy się na mnie, jakbym była niespełna rozumu.

- Nie ma takiej opcji. Chase przyszedł tu jako gość i masz się właściwie zachowywać, Ayleen. Zbliż się tylko do niego i zacznij swoje wymysły, a wezwę ochronę i cię wywalą. Steward na pewno nie będzie zadowolony z zamieszania, więc nie podskakuj i siedź cicho. Doktor Cooper cały czas zajmuje się Lottie, dlatego też doceń to i odczep się od niego. W końcu nie wygląda, żeby było ci źle... - wbija wzrok w naszyjnik, który mam na szyi – dał ci, czy to tylko tak na wyjście?

Ciągle wracała do tematu błyskotek. Jak sroka.

- Pożyczyłam na wieczór.

- Ma sejf w domu? Widziałaś, gdzie to trzyma? Na pewno ma sejf... - dodała po chwili. Nie miałam pojęcia, po co jej ta wiedza, ale też wolałam nic nie mówić.

- Co z mamą? Rzadko odbiera, a dzwoniła do mnie tylko raz – zmieniam temat. Tylko to mnie interesuje.

- Udało mi się wciągnąć ją po znajomości, na listę osób oczekujących na pobyt w specjalnym ośrodku leczniczym. Już w ramach tej kwoty, którą dostał od Stewarda – zastrzegła szybko – udało się znaleźć miejsce, bo ktoś po prostu umarł i dlatego też Lottie pojechała wczoraj do Nowego Jorku. Będzie tam sześć tygodni pod opieką specjalistów. Nie wzięła telefonu, ale mam gdzieś zapisany numer do tego ośrodka, to ci potem wyślę, jeśli zasłużysz.

- Jeśli zasłużę? - unoszę brew i patrzę na nią z pytaniem w oczach – mam zrobić jakąś sztuczkę? Podskoczyć? Może aportować? - dodaję z przekąsem.

Nadine śmieje się, jakbym powiedziała naprawdę śmieszny żart i pobłażliwie kiwa głową.

- Podskakiwać i aportować to sobie możesz Stewardowi w łóżku, ja potrzebuję informacji – mówi poważnym głosem. 

Niedawny humor zniknął szybciej, niż się pojawił. Spojrzenie Naddie jest zimne i nieprzyjemne. Mam wrażenie, iż próbuje wymusić na mnie pewną deklarację, choć ja nie chcę się do niczego zobowiązywać.

- Jakich informacji? - pytam ostrożnie. I tak nie zamierzam niczego jej mówić, ale niestety w tym momencie ustawiła się, tak, że nie mam szansy wyminąć ją bez zahaczenia o jakąkolwiek część jej ciała, gdyż stoi, centralnie zasłaniając dostęp do drzwi.

- Różnych. Takie tam ploteczki. Po prostu jestem ciekawa, jak się mieszka z milionerem. Bardzo cię rozpieszcza? Ma jakieś tajemnicze pomieszczenia w domu, w których uprawiacie seks? Albo inne dziwne miejsca? Jakieś przejścia? Skrytki? 

- Chyba za dużo Greya oglądałaś... - patrzę na nią, jakby brakowało jej piątej klepki – dlaczego cały czas zakładasz, że łączy mnie coś intymnego z pracodawcą? Nigdy nawet słowem się nie zająknęłam na ten temat, a ty usilnie próbujesz wmówić mi coś innego.

- A to tak nie jest? - dziwi się – mieszkasz u niego w domu.

- Bo tak to miało przecież być według tej oferty, którą mi znalazłaś z doktorem Cooperem. W końcu, jak sama uparcie twierdzisz, nikt mnie nigdzie nie sprzedał i to tylko nieporozumienie... - spoglądałam na nią wymownie. Niech wie, że ja też wiem.

- No tak, rzeczywiście – śmieje się fałszywie. - To twierdzisz, że jednak cię nie posuwa? W zasadzie... Nie powinno mnie to dziwić. - Kiwa głową. - A ten jego brat? O nim krążą takie pogłoski... żadnej nie przepuści, może być brzydka jak noc, ale mu to obojętne, bo zalicza je hurtowo. Jemu to i ty byś się podobała, nawet bez tego całego przebrania – macha ręką wskazując na moją sukienkę.

- Nawet ja?

- Oczywiście. Przecież zdajesz sobie sprawę z tego, skąd pochodzisz, Ayleen. Dla takich jak oni, jesteś nikim. Dobrze ci radzę, korzystaj, ile tylko możesz. Użyj życia, może dostaniesz za to choć jakieś fanty. Może... zostawią ci biżuterię – robi krok w moją stronę, ale odsuwam się od niej najszybciej, jak mogę, przez co uderzam biodrami w umywalkę. Bratowa wygina wargi, widząc mierne próby mojej ucieczki od niej.

- Strasznie uparłaś się na ten naszyjnik...

- Jest piękny. Na pewno cholernie drogi. Nawet nie wiesz, ile można by było dzięki niemu zrobić... Zapłacić za leczenie Lottie, gdy pieniądze po twoich wakacjach u Stewarda się skończą – podchodzi do mnie blisko i wyciąga dłoń w moją stronę, aby powoli przesuwać palcem po biżuterii – Stewardowi na pewno nie zrobi to różnicy, czy oddasz mu tę błyskotkę, czy nie. On ma takich na pęczki, w końcu jego rodzina zajmuje się transportem i sprzedażą antyków i cennej biżuterii od lat. Jedna kolia w tę czy tamtą... - podnosi wzrok tak, iż nasze spojrzenia krzyżują się – powiesz mu, że zgubiłaś na przyjęciu, a jak będzie kazał szukać, to i tak nie znajdzie, w końcu jest tu cała masa gości i obsługi. Pomyśli, że ktoś wziął. Nie musi wiedzieć o wszystkim... pomyśl o matce, Ayleen.

Jakbym nigdy nie myślała o mamie i o jej leczeniu... Cały czas myślę. Zrobię wszystko, żeby jej pomóc, ale nigdy nie posunę się do kradzieży. Nie mogłabym spojrzeć Collinowi w oczy, zwłaszcza, po tym, jak wyznał w samochodzie, iż biżuteria należała do jego mamy. Na pewno jest cenna, ale sam fakt, iż to pamiątka, czyni ją jeszcze cenniejszą.

Tak... to było jedyne, co powiedział, gdy Cay go o to zapytał. Martwiłam się, iż Cayden będzie na mnie zły za to, że chodzę w naszyjniku jego mamy, ale on tylko dziwnie się uśmiechał do brata, na co ten tylko mocniej mnie do siebie przyciskał. Nie było żadnych komentarzy.

- Nie ma takiej opcji, Nadine. Nie okradnę szefa – zaczynam. Czuję, jak dłoń kobiety zaciska się na kolii.

- Ja nie mam takich skrupułów. I tak przecież będzie na ciebie – posyła mi wredny uśmiech. Łapię ją szybko za dłoń, żeby tylko nie zerwała mi naszyjnika z szyi, bo jestem pewna, że potem go nie odzyskam.

Gdy drzwi łazienki otwierają się, bratowa odskakuje ode mnie z pustą dłonią. Nie udało się jej zabrać mi biżuterii Stewarda. Przez moment czuję ulgę.

Niestety tylko przez moment.

Moim chwilowym wybawcą okazuje się... Camille. Wkurzona Camille.

Brunetka rzuca przelotne spojrzenie Nadine, by po chwili zbliżyć się do mnie i przystąpić do ataku.

- Co jest między tobą i moim facetem? Dlaczego jesteś tak ubrana? Sypiasz z nim? - pyta agresywnym tonem. Bratowa rzuca zaskoczone spojrzenie to mi, to jej, ale w następnym momencie i ona dołącza do kółeczka wzajemnej adoracji i zaczyna podjudzać Cami.

- Właśnie o tym samym mówiłam! Jak nic ma romans z pracodawcą, przecież to widać... - oznajmia poważnym tonem – jak tak możesz, Ayleen, powinnaś się wstydzić. Kobieta, kobiecie takie coś? Nie tak cię matka wychowała... - kiwa głową z udawanym żalem. Widzę, że podoba się jej to, iż córka senatora mnie nie lubi i zamierza to wykorzystać.

Świetnie. Po prostu świetnie.

Ja i dwie harpie sam na sam. Nie wiem, która gorsza...

Wiem natomiast, że to nie będzie miła rozmowa... 


Dzień dobry :) Nastawiam się na środę, dlatego też nie obiecuję, że jutro coś wpadnie (choć będę pisała w wolnym czasie po pracy).  Jak myślicie, po co Nadine ta cała wiedza? Po co jej biżuteria po ojcu Ayleen? Czego ona tak naprawdę chce? 😈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro