Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33 Żmijowy nie jest taki trudny

Collin zatrzymuje się przede mną i spogląda prosto w oczy. Jest jak zwykle poważny, jednak w sposobie, w jaki na mnie patrzy, zauważam coś jeszcze. Coś, czego nie umiem nazwać.

- Bardzo źle? - pytam cicho. Wydawało mi się, że wyglądam ładnie i tak też się czuję, ale teraz zaczęłam nabierać wątpliwości. Może mam za lekki makijaż, albo nieodpowiednią fryzurę? Na pewno sukienka nie powinna być problemem, w końcu szef ją wybierał. To pewnie ja nie pasuję do tej eleganckiej kreacji.

Mrugam kilka razy, żeby się nie rozpłakać, gdy uświadamiam sobie, że pewnie wyglądam jak ta przebrana małpa, o której mówiła Camille. Dobry nastrój, który pojawił się wraz z Julią, bezpowrotnie minął.

- Może... lepiej jak zostanę w domu? Nie chcę przynieść panu wstydu – kontynuuję drżącym głosem. Czuję się zażenowana sobą i tym, że wydawało mi się, iż mogę dobrze wyglądać. Widocznie nigdy nie będę odpowiednia dla ludzi pokroju Stewarda. Nawet w przebraniu.

Szef wyciąga dłoń i obejmuje nią mój policzek. Gładzi mnie delikatnie kciukiem, a następnie przesuwa rękę tak, iż jego palce muskają moją szyję, obojczyk i ramię. Jego dotyk jest bardzo subtelny, ale mimo to mam wrażenie, że nawet tak łagodne zetknięcie się naszych ciał powoduje przeskakiwanie iskier niczym w maszynie Tesli. Gęsia skórka na moich rękach jest tego idealnym dowodem.

- Przez chwilę rozważałem, żeby zostawić cię w domu, Ayleen, ale nie dlatego, że martwię się, iż przyniesiesz mi wstyd – wyznaje Collin głębokim, spokojnym głosem na dźwięk którego niepokojący dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Cieszę się, że sukienka jest długa, bo nie widać, iż moje nogi trzęsą się nieznacznie. Przebywanie tak blisko szefa jest... doświadczeniem pełnym napięcia.

- Nie potrzebuje mnie pan na przyjęciu? - dopytuję. Z każdą minutą utwierdzam się w tym, że wolałabym zostać w domu i poużalać się nad sobą w salonie. Cisza, samotność, telewizor i barek – to definicja wspaniałego wieczoru dla kogoś takiego, jak ja.

Collin posyła mi takie spojrzenie, iż przez moment boję się głośniej nabrać powietrza. Dosłownie staram się nie oddychać, żeby tylko nie zepsuć tej chwili.

- Potrzebuję cię wszędzie, Ayleen. Po prostu... nie chcę, żeby inni mężczyźni patrzyli się tak na ciebie.

- Tak? - dziwię się. Nie rozumiem, o co mu chodzi – czyli jak?

Ponownie dotyka mojego ramienia. Tym razem jego place wędrują w górę i ostatecznie zatrzymują się na moim policzku, który czule obejmuje.

- Tak jak ja. - Wyznaje cicho.

Mrugam kilka razy, zaskoczona jego wyznaniem, a następnie uciekam spojrzeniem w bok, ponieważ słowa szefa niezwykle mnie krępują. Są nie do końca jasne, a sama wolę nie tworzyć nadinterpretacji i nie doszukiwać się ukrytych znaczeń tam, gdzie ich nie ma.

- Wyglądasz wspaniale, Ayleen, ale brakuje ci czegoś – mówi Collin i powoli się ode mnie odsuwa. Kieruje się w stronę garderoby, w której na chwilę znika.

Jestem pewna, że brakuje mi wielu rzeczy: wykształcenia, obycia, pewności siebie, wiary we własne możliwości i przebojowości. Nie spodziewałam się, iż według szefa, brakuje mi... biżuterii.

Steward przynosi ciemne, eleganckie pudełko, z którego wyciąga chyba srebrny (a może to białe złoto? Nie znam się) naszyjnik, bogato zdobiony cyrkoniami. Do kompletu są kolczyki i bransoletka.

- Odwróć się – poleca, a gdy posłusznie wykonuję rozkaz, zakłada mi biżuterię. Kolejny dreszcz przebiega przez moje ciało, gdy palce szefa subtelnie muskają mój kark, a następnie powoli wędrują po odkrytym ciele wzdłuż kręgosłupa, aż do brzegu sukienki. Gdy z powrotem spoglądam na niego, każe mi wyciągnąć dłoń, na której zapina bransoletkę. Kolczyki zakładam sama.

- Jest pan pewny? Nie chciałabym zgubić, ani uszkodzić – mówię, gdy jestem już gotowa. Czuję się nieswojo, gdyż wydaje mi się, iż teraz jestem przesadnie wystrojona.

- Jesteś w mojej sypialni, Ayleen... Jak miałaś się do mnie zwracać? - pyta nieoczekiwanie, a mi dopiero teraz przypomina się, że rzeczywiście, życzył sobie, abym w jego pokoju mówiła do niego po imieniu. 

Nie potrafię się jednak przemóc: o ile w myślach łatwo przychodzi mi nazywanie go Collinem, o tyle na głos... wydaje mi się to nieodpowiednie i wolałabym zostać na formalnej stopie. Pamiętam, że w nocy przekonywał mnie, iż to nic złego, jednak... nie chcę przekroczyć służbowych relacji, które powinny między nami panować i nie zamierzam używać jego imienia.

- Wolałabym, żeby wszystko zostało tak, jak na początku.

Mężczyzna nachyla się nade mną tak, iż od razu się cofam. Ponownie dotykam plecami zimnej powierzchni drewnianych drzwi. Szef nie przestaje się do mnie zbliżać. Opiera dłoń tuż przy mojej głowie i wbija we mnie poważne spojrzenie.

- Nic nie jest tak, jak na początku, Ayleen. Dobrze o tym wiesz.

Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak z nagłego pukania do drzwi, jak w tamtym momencie.

 Zdecydowanie będę musiała pracować nad tym, żeby nie zostawać sam na sam z Collinem, bo... jego zachowanie jest niepokojące. Niepokojące i ekscytujące zarazem, ale zdaję sobie sprawę, że to na pewno jakaś gra z jego strony. Podstęp...

Wolę, gdy jest chujem i mną pomiata, niż kiedy sugeruje, że jego zainteresowanie mną mogłoby mieć inne podłoże, niż tylko czysto formalne obowiązki.

- Gołąbeczki już gotowe? - krzyczy Cayden zza drzwi. Zastanawiam się, skąd wie, iż ja też tu jestem, ale nie dopytuję. Wbijam wzrok w podłogę, gdy Collin otwiera drzwi, gdyż nie chcę widzieć tego ironicznego uśmiechu na twarzy jego brata po ponownym przyłapaniu mnie w pokoju szefa.

- No, no, no... Moja syrenka zamieniła się w księżniczkę... Nie dziwię się, że chowasz ją w sypialni, Col... Jesteś pewien, że chcesz pokazać ją światu? Tym wszystkim...

- Ayleen będzie cały czas przy mnie – odzywa się ostrym tonem starszy z braci – nikt nie ma prawa jej dotknąć.

- Nawet ja? - nieśmiało zerkam na Caydena. On również spogląda na mnie w ten sam niepokojący sposób, w jaki jeszcze przed chwilą patrzył Collin.

- Ty w szczególności.

Cay prycha z udawanym oburzeniem.

- Jesteś okropny, Col. Myślałem, że jako bracia powinniśmy się dzielić szczęściem, a nie ograniczać je sobie.

Szef obejmuje mnie w pasie i wyprowadza na korytarz. Kierujemy się w stronę windy. Jego brat podąża razem z nami. Collin nie zabiera dłoni z mojej talii nawet wtedy, gdy jesteśmy w windzie, jak i po tym, gdy wychodzimy na zewnątrz.

- Nie ograniczam twojego szczęścia, Cayden.

- To dlaczego nie chcesz mi pozwolić na zbliżenie się do Ayleen? Myślę, że dobrze by się ze mną bawiła... Zapomniałaby na chwilę o tej całej sytuacji...

Collin zatrzymuje się tak gwałtownie, iż nawet się cieszę, że mnie obejmuje, gdyż w innym wypadku chyba leżałabym jak długa na podjeździe. Steward przyciąga mnie tak blisko siebie, iż praktycznie na nim leżę. Opieram dłonie na jego torsie, żeby zachować choć pozory dystansu.

- Ayleen nie mieszka u mnie dla zabawy. Zapłaciłem dużo pieniędzy za jej pracę i na tym ma się skupić. Nie chcę, żeby o tym zapominała. - Odpowiada zdecydowanym głosem, w którym pobrzmiewa niebezpieczna nuta.

Jakbym miała cokolwiek zapomnieć...

Collin otwiera mi drzwi samochodu, a następnie okrąża go i siada obok mnie. W ostatniej chwili do środka wbija Cayden. Muszę się przesunąć na środek fotela, żeby zrobić mu miejsce. Czuję się trochę niezręcznie, gdy jestem tak ściśnięta pomiędzy mężczyznami, ale staram się nie pokazywać tego po sobie.

- Nie mogłeś jechać innym? Sukienka Ayleen będzie pognieciona – brat zwraca mu uwagę, ale młodszy Steward tylko szelmowsko się uśmiecha.

- Mogę wziąć ją na kolana i wtedy nic nikomu się nie pogniecie. No... na pewno Ayleen nic się nie pogniecie – dodaje Cay i puszcza mi oczko, na co Collin automatycznie kładzie rękę na moich ramionach i przyciąga do siebie w zaborczym geście.

Cayden śmieje się, gdy widzi nieprzyjemny wyraz twarzy swojego starszego brata.

- Cały czas zapominam, że to przecież tylko twoja asystentka... - rzuca ironicznie.

Resztę drogi trwamy w milczeniu, choć Cay czasami szturcha mnie kolanem, bądź wzdycha tak, żebym tylko zwróciła na niego uwagę. Staram się nie rozglądać, dlatego też wbijam wzrok w swoje dłonie. 

Mam wrażenie, iż jestem przyczyną nieporozumienia pomiędzy braćmi i jest mi z tego powodu przykro. Nie chciałabym, żeby się kłócili. Z tych fragmentów ich historii, które zdradził mi Collin, wiem, że są dla siebie bardzo ważni i nie podoba mi się to, iż wywołuję w nich jakieś negatywne uczucia. W końcu, jak to powiedział Cayden, jestem tylko asystentką jego brata. Nikim ważnym.

Dom pana senatora jest pięknym, wysokim budynkiem z czerwonej cegły. Rozległa posesja przypomina trochę park: znajdują się tu stare, wysokie drzewa i coś na kształt mini jeziora (bo na staw to raczej nie wygląda – zbyt czyste i zadbane, zero zbędnej roślinności). 

Pracownik pana Holmesa wskazuje naszemu kierowcy kierunek, w którym powinien się udać w celu zaparkowania auta, a my ruszamy po jasnych schodach do głównego wejścia. Collin cały czas trzyma dłoń na mojej talii, a jego brat idzie obok mnie i czasami rzuca nam wymowne spojrzenia.

Prawie podskakuję, gdy czuję dotyk dłoni Caydena na moim ramieniu. Mężczyzna powoli przesuwa palcami po moich tatuażach.

- Czyli jednak gwiazdeczka. Chyba będę musiał zrezygnować z syrenki – mówi tak, żebym tylko ja usłyszała.

- Nie dotykaj jej, Cay – ostrzega brat, na co mężczyzna wyjątkowo posłusznie odsuwa się ode mnie, ale tylko na niewielką odległość. Nie wydaje się być obrażony na brata za ten jego zrzędliwy ton, bo po jego ustach cały czas błądzi wredny uśmieszek. Stajemy w kolejce do pana domu, który osobiście wita się z każdym gościem.

- Patrz, żmijka dziś na czerwono – rzuca Cayden i zerka wymownie na Camille, która stoi obok ojca. 

Kobieta wygląda zachwycająco w czerwonej, długiej sukni z dość pokaźnym, aczkolwiek niewyzywającym dekoltem. Niczego innego się nie spodziewałam. Partnerka mojego szefa jest naprawdę piękna. Nigdy jej nie dorównam, choćbym nie wiem, jak bardzo się starała.

 Dobrze, że Zane akceptuje mnie taką, jaka jestem. Może nie wszystko się mu we mnie podoba, ale tak to już jest w wieloletnich związkach. Po etapie zakochania, przychodzi etap „życie". Najważniejsze, iż w miarę się dogadujemy.

- Żmijka? - dopytuję. - Myślałam, że to mnie tylko dotknął ten zaszczyt bycia nazywaną jak różne zwierzątka.

Cay zachichotał i spojrzał na mnie wesoło.

- Dla ciebie mam całą listę zwierzątkowych nazw i to się nie zmieni. Camille od samego początku jest tylko żmiją i to też się nie zmieni. - Nachyla się nade mną, ale pilnuje, żeby nie dotykać, bo Collin uważnie śledzi każdy jego ruch – posłuchaj Cami... ona nawet mówi po żmijowemu.

- Po żmijowemu? - powtarzam po nim – czyli co? Syczy?

- Poniekąd – odpowiada – spójrz teraz i się wsłuchaj – radzi i spogląda znacząco na brunetkę, do której podeszła jakaś kobieta, równie piękna, choć trochę skromniej ubrana.

- Kochana! Piękna sukienka – krzyczy na jej widok Camille i uśmiecha się fałszywie.

- To jest właśnie żmijowy. - Dodaje Cay – Cami nienawidzi Grace od podstawówki, ale wie, że jest zbyt bogata, żeby z nią zadzierać, dlatego obgaduje ją za plecami, a w bezpośrednich kontaktach jest do rany przyłóż. Żmija jakich mało.

Nie mogę się z nim nie zgodzić.

- Zaopiekuję się Ayleen, gdy będziesz prowadził Camille na salę bankietową – oferuje Cay i spogląda wymownie na brata. Wyraźnie czuję, że Collin mocniej zaciska dłoń na moim biodrze. Ani na chwilę nie puszcza mnie i cały czas pilnuje, żeby nikt nie daj Boże nie raczył otrzeć się o mnie, czy nawiązać jakiegokolwiek inny kontakt fizyczny.

- Dlaczego mam prowadzić Camille? - pyta starszy z braci, na co młodszy marszczy brwi w udawanym zastanowieniu.

- Bo sam ostatnio twardo twierdziłeś że to twoja partnerka i służy ci nie tylko do pieprzenia... - odrzeka od razu Cayden. Podziwiam jego dobry humor w każdej sytuacji, bo Collin wręcz morduje go teraz wzrokiem.

- Ty pójdziesz z Camille. Ja muszę pilnować Ayleen. To jej pierwszy raz na takim przyjęciu i nie chcę, żeby popełniła jakąś gafę, w końcu pracuje dla mnie i mnie reprezentuje. Muszę cały czas mieć ją na oku – zarządza Steward.

Mogłam się spodziewać, że jego wyjątkowa zaborczość względem mnie ma jakieś ukryte dno... Nie chce, żeby głupia Ayleen walnęła głupotę przy tych wszystkich ważnych snobach. No tak... typowe. Głupia Ayleen nigdzie nie potrafi się zachować, więc to nic dziwnego, że musi zwracać na mnie baczną uwagę, przecież nie mogę przynieść mu wstydu.

Widocznie w dalszym ciągu jestem tylko tą przebraną małpą.

Cay wzdycha ciężko i kręci głową.

- Co ty byś beze mnie zrobił, Col... - spogląda na mnie i puszcza mi oczko – jeśli wchodzisz między żmije, mów w ich języku – rzuca na odchodnym, po czym energicznym krokiem zbliża się do Camille.

Widzę, że dziewczyna uśmiecha się na jego widok. Cayden nachyla się i całuje ją w policzek.

- Kochana! Jaka piękna sukienka – mówi głośno, a ja powstrzymuję śmiech. Cay naprawdę jest pocieszny. Przerażający, ale pocieszny. Nie chciałabym mieć z nim na pieńku, bo wydaje się być bardzo nieobliczalny i nigdy nie wiadomo, co mu aktualnie chodzi po głowie.

Witamy się z senatorem, a następnie podchodzimy do partnerki Collina. Cami spogląda na mnie wręcz z otwartymi ustami. Na pewno nie spodziewała się, iż będę tak wyglądać.

- Doceniam twoją szczerość Camille – szef patrzy poważnie na kobietę, która chyba nie rozumie, o co chodzi, bo rzuca mu zaskoczone spojrzenie.

- W jakiej kwestii? - pyta.

- W kwestii stroju Ayleen. Mówiłaś, że nie chciała twojej pomocy i miała się sama przyszykować i ubrać w to, co przywiozła z domu. Muszę przyznać, iż to była bardzo dobra decyzja, bo efekt jest zachwycający, prawda?

Zaciskam mocniej dłoń na torebce, gdyż ton, jakim Steward wypowiada te słowa, nie wróży nic dobrego. Brzmi to trochę jak ukryta groźba względem jego kobiety. Ona też to wyłapuje i od razu posyła mi wybitnie fałszywy uśmiech.

- Masz rację, kochanie. Twoja asystentka wygląda akceptowalnie jak na funkcję, którą pełni. Mam nadzieję, że będzie rzetelnie pracowała, żebyś był z niej zadowolony.

- Nie przewiduję niczego innego, Camille. Ayleen na pewno zrobi wszystko, żebym był zadowolony... z jej pracy. - To ostatnie dodaje po znaczącej pauzie.

Kobieta próbuje udawać, że nie ruszają ją słowa Collina, ale wyraźnie widzę, że najchętniej wrzuciłaby mnie do tego jeziora na podwórku, gdyby nadarzyła się ku temu okazja. Muszę pamiętać, żeby nie wychodzić na zewnątrz... w zasadzie mam chodzić krok w krok za szefem, więc nie powinno być problemów. Przy nim, mimo wszystko, czuję się bezpieczna.

Cay podsuwa ramię Cami, a ta spogląda na nas zdezorientowanym wzrokiem. Collin poświęca jej jedynie chwilę. Zaraz potem rusza ze mną do głównej sali. Jego brat i JEGO partnerka idą za nami. To naprawdę dziwna sytuacja, ale skoro Steward tak bardzo boi się, żebym nie palnęła jakiejś głupoty, to nawet jestem w stanie trochę to zrozumieć. Głupia Ayleen nie pasuje do takiego towarzystwa.

Naprawdę żałuję, że nie pozwolił mi zostać w domu. Pewnie i tak nic ciekawego by mnie nie ominęło. Od samego wejścia do rezydencji senatora czuję się nie na miejscu. Wredne spojrzenia, jakimi co chwilę obdarza mnie Camille, tylko potęgują to wrażenie. Żeby nie musieć patrzeć na nieprzyjemnie wykrzywioną twarz brunetki, odwracam wzrok od mojego „towarzystwa" i od niechcenia rozglądam się po sali.

Kojarzę gości, bo dostałam cały segregator z informacjami o nich. Lokalni politycy, biznesmeni, ludzie kultury i sztuki...

I doktor Cooper.

Mrugam kilka razy. To niemożliwe. On tutaj? Przecież nie widziałam go na liście gości. To nie może być on...

Przyglądam się uważniej mężczyźnie w szarym garniturze, ale napinam jak struna dopiero, gdy zauważam, kto mu towarzyszy.

Roześmiana, radosna... Nadine. 


Podobno wattpad lubi, jak wrzuca się rzadko rozdziały :P Dlatego też następny koło poniedziałku 😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro