Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31 Dobry i zły policjant

pov: Collin Steward

- Ponownie łamiesz mi serce, misiaczku. Znów wybierasz tego sztywniaka, a nie mnie – odzywa się mój brat.

Dziewczyna odwraca głowę w moją stronę i obrzuca mnie niepewnym spojrzeniem swoich orzechowych oczu. Nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Obejmuje rękami swoje ramiona i kuli się, jakby próbowała ukryć się przed ironicznie denerwującym wzrokiem Caya.

- To ja... - zaczyna cicho. Wyraźnie słyszę, że głos jej drży – już pójdę – kończy i odwraca się w stronę drzwi.

- Dobrze, Ayleen. Wracaj do siebie. - Mówię do niej.

W dalszym ciągu stoi przy mnie. Zaczynam zastanawiać się co jest nie tak, ale wtedy Cay mnie łaskawie uświadamia.

- Żeby gdziekolwiek poszła, musiałbyś ją najpierw wypuścić, Col. - Rzuca i uśmiecha się szeroko na widok rumieńca na policzkach Ayleen.

Dopiero wtedy orientuję się, że rzeczywiście cały czas obejmuję dziewczynę i przyciskam ją do siebie.

Odsuwam dłoń z jej talii. Asystentka wychodzi z mojej sypialni nie odwracając się więcej do mnie.

Przyglądam się ze złością bratu. Że też musiał się akurat teraz napatoczyć!

- Miałeś się tu nie kręcić – przypominam mu poważnym tonem. Odchodzę od drzwi i kieruję się w stronę łazienki. Cayden oczywiście nie łapie aluzji, że nie powinno go tu być i podąża za mną.

- Miałem się nie kręcić przy sypialni Ayleen. Skąd mogłem wiedzieć, że macie wspólną? - odpowiada od razu – chociaż... w zasadzie to nie czuję się nawet zaskoczony. Nasza dziewczyna wpadła ci w oko, co? - pyta zaczepnie.

Spoglądam groźnie na jego odbicie w lustrze. Nic sobie z tego nie robi. Chyba naprawdę muszę odciąć go od kont firmowych, to może w końcu spokornieje.

- To nie jest nasza dziewczyna. Nie ma czegoś takiego, jak nasza dziewczyna...

- No tak, znowu się zapominam. To przecież tylko twoja asystentka, a ty wcale nie jesteś o nią zazdrosny. Nic a nic... - kończy wyraźnie akcentując wyrazy.

- Dokładnie. To tylko moja asystentka. Nie dopowiadaj sobie.

- Nie muszę. Wystarczy mieć wyczulony zmysł obserwacji i niczego nie trzeba sobie wymyślać – brnie dalej w te swoje głupoty. Stwierdzam, że przyda się zmiana tematu.

- Przyszedłeś do mnie o – sięgam po zegarek, który zaraz zapinam na nadgarstku – piątej trzydzieści w konkretnym celu?

- Na pewno nie dla przyjemności, chociaż przyłapanie cię i Ayleen w jednoznacznej sytuacji znacznie poprawiło mój podły humor.

Wszedłem do garderoby. Brat został przy drzwiach i kontynuował wywód.

- A tak na poważnie, to nasi złapali jednego chuja, który podobno pracuje dla Grimesa. Na pewno kontaktował się z nim w ciągu ostatniego tygodnia.

Ta informacja mnie zainteresowała. Kolejny raz w tym miesiącu ktoś donosił o Widmie. Czyżby stary Allan przestał być czujny i zaczął zostawiać ślady? Zastanawiało mnie, co go tak nagle ściągnęło w nasze rejony... Do tej pory pojawił się tu tylko trzy razy, a przynajmniej o tylu wiem. Nie podejrzewam, żeby było inaczej: w końcu mam rozbudowaną siatkę informatorów i donoszą mi o naprawdę wielu sprawach, a wszystko, co jest związane z Grimesem ma status priorytetu.

- Skąd ta pewność? - dopytuję brata, gdy kończę się ubierać. Coś czuję, że Cay przyszedł zabrać mnie na krótką wycieczkę i to jeszcze przed śniadaniem.

- Nasi go trochę przycisnęli. Facet oczywiście wypiera się znajomości i twierdzi, że przypadkiem wpadł na Grimesa.

- Skąd w ogóle wie, że Allan to Allan? Może wpadł na kogoś innego?

Kieruję się do wyjścia z sypialni. Brat idzie obok mnie. W windzie wybieramy piętro zerowe, dlatego iż auto Caya zostało na podjeździe. Ochrona już czeka na nas przy drzwiach wejściowych do rezydencji.

- Nikt nie jest w stanie przegapić faceta, który ma bliznę na pół ryja. W końcu sam się o to postarałeś – dodaje Cayden i odpala silnik swojego sportowego auta, gdy tylko się w nim lokujemy. Ruszamy w stronę bramy okalającej posesję.

Brat ma rację. Czternaście lat temu udało mi się dopaść Grimesa, ale byłem wtedy zbyt narwany, a do tego wymęczony walką o władzę z wujkiem Johnem i popełniłem zasadniczy błąd. Allanowi udało się uciec, jednak zostawiłem mu na pamiątkę charakterystyczną bliznę, która zaczynała się na czole, a kończyła na żuchwie. Pieprzony skurwiel widocznie nic z nią nie zrobił, skoro teraz dzięki niej jesteśmy w stanie go rozpoznać. Zostawianie takiego czegoś na twarzy nie należy to do najrozsądniejszych posunięć, aczkolwiek dzięki temu Grimes jest bardzo charakterystyczny.

- Dlaczego nie przywieźli go do mnie?

- Wczoraj był czwartek. Nie chcieli psuć zabawy twoim ludziom i tobie, chociaż... muszę zwrócić ci honor – mówi tajemniczo Cay.

Spoglądam na niego obojętnie. Na pewno nie ma na myśli nic dobrego, ani miłego.

- A to dlaczego?

Brat uśmiecha się szyderczo, jakby tylko czekał na to pytanie.

- Bo po zaliczeniu Camille i wieczorze z dziwkami... - zastanawia się na chwilę – w sumie nie wiem, czy powinienem je rozdzielać? To raczej ta sama kategoria, nie uważasz? - pyta, ale nie czeka na moją odpowiedź – w każdym razie, że też po tych kobietach miałeś jeszcze siłę na naszą Ayleen? Imponujesz mi, staruszku.

Wraca do jednego tematu jak zdarta płyta, czym tylko podnosi mi ciśnienie.

- Jesteś tylko trzy lata młodszy ode mnie, a to wcale nie tak dużo. Doskonale wiesz, że nie zabawiałem się z prostytutkami, gdyż po prostu nie miałem ochoty. A Ayleen...

- To tylko twoja asystentka – kończy prześmiewczo – oczywiście, że wiem. Po głębszych przemyśleniach, dochodzę do wniosku, iż to może i dobrze, że wcześniej nie miałeś żadnych asystentek. Jak inaczej wpisałbyś im w umowę dodatkowe obowiązki w postaci masowania fiuta szefa? Myślisz, że kadry czepiłyby się takiego zapisu? - pyta pozornie niewinnym głosem.

- Ayleen nic mi nie masowała. Od kilku dni ma koszmary i krzyczy w nocy. Wczoraj też miała koszmar, a do tego odkryłem, że ma z nami więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.

Zauważam, że zainteresowałem brata, bo nie dodał nic głupiego, tylko czekał na dodatkowe informacje z mojej strony.

- Też się cięła, gdy była nastolatką.

Widzę, że Cay zaciska usta. Musiałem przywołać nieprzyjemne wspomnienia z pobytu u wuja Johna.

- Problemy w domu?

- Nie. Problemy poza domem.

Nie wiem, czy chcę wchodzić w szczegóły z życia dziewczyny. Raczej nie ucieszyłaby się, gdybym tak rozgłaszał to na lewo i prawo.

- Dlatego od rana wyglądasz, jakbyś chciał kogoś zabić? Zawsze służę pomocą. Zdajesz sobie sprawę, że uwielbiam polować i egzekwować sprawiedliwość.

Zdaję sobie świetnie z tego sprawę. Brat jest moim najlepszym egzekutorem. Trochę narwanym, ale za to dokładnym. Polowania na dłużników, bądź inne osoby, które mi podpadły, to wręcz jego hobby.

- Niestety skurwysyn, który krzywdził Ayleen, już nie żyje.

- Szkoda – dodaje szybko Cay. Całkowicie się z nim zgadzam. Wyjaśniam mu tylko, że był pastorem w Easton Village i że ludzie go uwielbiali, a tak naprawdę to pedofil molestujący parafianki i zapewne inne dzieciaki z problemami. Wabił je do siebie pod pretekstem pomocy psychologicznej.

- To po chuju im pomagał – Cayden kręci głową na takie podejście. - Wykorzystywanie dzieciaków jest wybitnie słabe.

Nie mogę się z nim nie zgodzić. Nikt nie wie tego lepiej od niego.

Gdy wyjeżdżamy na główną ulicę i brat skręca w stronę portu, przypomina mi się, iż miałem porozmawiać z nim o ostatnim rachunku za jego terapię.

- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego doktor Branson podwyższył cenę swoich spotkań z tobą o sto procent? Od każdej zaczętej godziny.

Brat parska śmiechem, więc domyślam się, że żądania lekarza są jak najbardziej uzasadnione.

- Na ostatnim spotkaniu po raz kolejny przekonywał mnie, że seks to nie wszystko i zalecał rezygnację, przynajmniej na jakiś czas. Jego zdaniem powinienem zacząć próbować wchodzić w relacje, które nie będą oparte jedynie na fizyczności, a bardziej na emocjach. W zasadzie to nawet przyznałem mu rację i obiecałem poprawę, aczkolwiek nie czułem się z tym dobrze, bo to kompletnie nie w moim guście. Z tego wszystkiego musiałem odreagować, więc gdy Branson wziął kolejnego pacjenta na rozmowę, ja zabrałem jego sekretarkę do łazienki i zerżnąłem ją tak, że pół piętra słyszało jej jęki. Taka moja osobista terapia po terapii.

Coś czuję, że będę musiał poszukać mu nowego terapeuty, bo obecny sam będzie potrzebował wsparcia psychologicznego po spotkaniach z moim bratem.

Cayden parkuje pod jednym z magazynów obok doków. Ta część portu jest rzadko używana, gdyż znajduje się tu raczej wszystko to, co zostało zniszczone bądź zużyte i tylko czeka na wywiezienie. Takie trochę cmentarzysko statków i innych maszyn portowych. Dzięki mało zachęcającemu wyglądowi i dość trudnemu podjazdowi, miejsce idealnie nadaje się na czasowy areszt dla osób, które mają to nieszczęście podpaść mi lub mojemu bratu.

Facet, którego złapali nasi ludzie, siedzi przywiązany do krzesła. Trochę się z nim zabawili, o czym świadczą rany na twarzy. Zdawali sobie sprawę, że chcemy go osobiście przesłuchać, bo sprawa gwałciciela naszej mamy i siostry jest osobista, dlatego też tylko my się nią zajmujemy.

- Tradycyjnie? - pyta mnie cicho Cay – ja ten dobry glina, ty zły?

Brat lubi wchodzić w rolę i zawsze jest tym dobrym. Dla mnie zostawia gorszego policjanta.

Na początku przesłuchania Cayden oczywiście rzuca durne żarciki, a ja mrożę naszego więźnia morderczym spojrzeniem. Gdy proponuję użycie siły, brat momentalnie protestuje i zaznacza, iż na pewno możemy się dogadać, dlatego strzelam pojmanemu w stopę. Tak znienacka.

- Widzisz, Tommy... trzeba było ładnie odpowiadać na pytania Collina – mówi Cay z udawaną troską – mój starszy brat ma problemy z agresją i bardzo nie lubi, gdy ktoś próbuje go okłamywać. Jak nie będziesz współpracował, to nie będę mógł ci pomóc, a przecież wiesz, że tak bardzo bym chciał – dodaje uprzejmie.

- Przysięgam, że nic nie wiem! - wydusza z siebie Tommy. Zdążył się już popłakać i zasmarkać, a podejrzewam, że to tylko niektóre z wydzielin, które opuściły jego organizm po tym, jak przestrzeliłem mu stopę – ja mu tylko raz sprzedałem działkę! Nigdy potem go nie widziałem!

- O czym rozmawialiście? - dopytuję. Nie chce mi się wierzyć, że Allan wpadł na mój teren tylko po to, żeby zakupić sobie towar. To może zrobić wszędzie.

- Dał mi pieniądze i ze mną nie rozmawiał. Był zajęty połączeniem z kimś, bo miał telefon przy uchu.

Nachylam się tak, żeby Tommy widział moją twarz z bliska. Wbijam w niego poważne spojrzenie.

- O czym rozmawiał przez telefon? Skup się. Chcę znać każde słowo.

Chłopak kilka razy przełyka ślinę i spogląda błagalnie na Caya. Brat zachęcająco kiwa głową.

- Nie radzę ci go bardziej denerwować, go zginiesz bardzo szybko. Widzę po nim, iż jest gotów zastrzelić cię w każdej chwili.

Chłopak wierzy, iż Cayden mu pomoże, dlatego po chwilowym milczeniu wraca do zwierzeń.

- Chyba rozmawiał z jakąś kobietą, bo mówił do niej „kociaku" – zerkam na brata. Te głupie epitety są jak najbardziej w jego stylu. Nie wiem, czemu Cayden upiera się zwracać tak dziwnie praktycznie do każdej dziewczyny, jaką zna. Do Cami mówi „żmijko", na co już mi kilka razy zwracała uwagę.

- Co dokładnie mówił? - dociekam.

- Pytał, czy dziewczyna jest tam, gdzie miała być i czy się kontaktuje. Coś mówił, że trzeba dać czas, bo córeczka pewnie oporna. Potem odszedł ode mnie, a ja miałem kolejnego klienta i poszedłem w swoją stronę.

Rzucam kontrolne spojrzenie na Caya. Allan miałby mieć jakieś dzieci? To by było niemożliwe... Znaleźliśmy każdą jego partnerkę – nawet taką, z którą był w związku zaledwie dwa miesiące. Zlikwidowaliśmy wszystkich ludzi z jego otoczenia. Nie było opcji, żeby gdzieś została jakaś córka...

Może to tylko taki pseudonim, jak i to „kociaku"?

- Powiedziałem wszystko, przysięgam! - zarzeka się chłopak – puścicie mnie?

Zerkam na brata. Widzę jego pytające spojrzenie.

- Jest twój – mówię cicho i wychodzę z pomieszczenia. Ten cały Tommy chyba się cieszy, iż został z „dobrym" Caydenem.

Naiwniak...

Wracam autem z ochroniarzami. Brat powinien być jeszcze jakiś czas zajęty.

***

Cały dzień skupiam się na pracy, która nie jest przeznaczona dla Ayleen, dlatego też każę jej zostać z Mary. Przydzielam dziewczynie kilka pomniejszych zadań i zamykam się w gabinecie.

Asystentka wstydzi się tego, iż mój brat przyłapał, jak próbowała wymknąć się z mojej sypialni i z ulgą przyjmuje wiadomość, że dziś nie spędzimy zbyt dużo czasu razem.

Dopiero podczas kolacji mamy okazję na dłuższą rozmowę. Obiecałem jej szczerość za szczerość, dlatego też opowiadam o moich bliznach. Nie odsuwam ręki, gdy w trakcie opowieści Ayleen przykrywa ją swoją dłonią. To ona pierwsza zabiera rękę, gdy orientuje się, na co sobie pozwoliła. Uroczy rumieniec oblewa jej porcelanowe policzki, a ja nie jestem w stanie ukryć przed samym sobą, że podoba mi się taki widok.

Karcę się za głupią myśl, która pojawia się w mojej głowie kilka chwil później, gdy nieświadomie zaczynam się zastanawiać, czy jej policzki w podobny sposób nabierają kolorów, gdy jest aktywna fizycznie... w łóżku.

Idiotyczne dywagacje, a do tego kompletnie nie na miejscu. Muszę wyrzucić takie sceny z mojej głowy, bo Ayleen, to tylko Ayleen. Asystentka. Pracownik. Nikt więcej.

Pół nocy myślę o niej. Brakuje mi ciepła Ayleen. Jej zapachu i dotyku. Czekam, aż zacznie krzyczeć przez sen, żebym miał wymówkę na odwiedzenie jej sypialni. Specjalnie zostawiłem uchylone drzwi w mojej, jak również i w pokoju dziewczyny, kiedy zaglądałem tam kilka godzin temu, ale wtedy grzecznie spała. Wtulała twarz w poduszkę tak, jak to wczorajszej nocy robiła ze mną. Miałem wielką ochotę wejść do pokoju i zabrać ją stamtąd do siebie, ale kompletnie nie znajdowałem wymówki na takie działanie. Przecież nie powiem jej, że po prostu lubię, gdy śpi w moim łóżku...

Wstaję rano zły i niewyspany. Powinienem się cieszyć, że Ayleen nie miała koszmarów, ale jakoś tak nie potrafię, bo to równa się z tym, że nie potrzebowała mnie w nocy. Zaraz po śniadaniu wpada Camille, która ma pomóc mojej asystentce wyszykować się na popołudniowy bal. Nie mam pojęcia, czemu przyjeżdża aż tak rano, ale tłumaczy się innymi zobowiązaniami.

Postanawiam, że muszę odsunąć Ayleen od siebie, bo za często gości w mojej głowie i wcale mi się to nie podoba. Wystarczyło, że podczas śniadania co chwilę rzucałem jej dyskretne spojrzenia, gdy tylko tego nie widziała. To chore i nieodpowiednie.

Muszę się w końcu zdecydować. Wybrać jedną z czterech opcji i zaręczyć z jakąś dziewczyną. Może to by pomogło oderwać myśli od Ayleen?

Dwie godziny później do mojego gabinetu wchodzi niezadowolona Camille. Trzyma w ręku pokrowiec z długą do ziemi, beżową suknią.

- Twoja asystentka jest niewdzięczna, wiesz? - mówi od wejścia – patrz, jaką piękną sukienkę jej przyniosłam w czwartek, a ona co? Nie chce jej założyć.

Zaskakują mnie słowa mojej partnerki, gdyż wydaj mi się, że suknia, którą ze sobą wzięła, rzeczywiście jest ładna i odpowiednia na takie przyjęcie.

- Powiedziała, że ma lepsze sukienki ze swojego domu i że zawsze w nich chodzi. Podobno jedna jest zielona, a druga brązowa, ale nie chciała mi pokazać, więc nie mam pojęcia, co ona wymyśliła – kręci głową z wyraźnym politowaniem, a mi od razu zapala się czerwona lampka.

Ayleen nie ma żadnych ubrań z domu, bo wszystkie osobiście wyrzuciłem, a te, które kupiła jej Jane są typowo biurowe i codzienne. Zdecydowanie nie było tam żadnych zielonych i brązowych sukienek. Na pewno kilka czarnych, ale Ayleen jeszcze ich nie zakładała. Zazwyczaj chodziła w spodniach i szerokich swetrach lub bluzkach. Lubiła się w nich ukrywać.

- Butami też pogardziła. Chciałam jej pożyczyć świetne, czarne szpilki, które pasują do każdej stylizacji, a ta na to, że nie, ona ma jakieś swoje, złote i wysokie. Ze łzami w oczach przekonywała mnie, że umie w nich chodzić, bo często je nakładała, gdy wychodziła ze znajomymi – kontynuuje Cami. - Wiesz co, kochanie? Mi się wydaje, że ta twoja asystentka to taka dość rozrywkowa dziewczyna. Mam podejrzenia, że nie jest zbyt wierna temu swojemu chłopakowi... Z tego, co mi opowiadała, to uwielbia chodzić po klubach i poznawać nowych ludzi. - Dodaje znacząco unosząc brwi.

Ciekawe. Ayleen i kluby. Znam ją z całkiem innej strony. Gdy ją pytałem o wcześniejszą pracę, to zawsze mówiła o pizzerii i opiece nad matką. Z jej wypowiedzi wywnioskowałem, że jej życie tylko do tego się ograniczało. Czyżbym się mylił?

- Trochę byłam na ciebie zła, że kazałeś mi ją malować w naszej sypialni – kobieta nachyla się tak, żeby dobrze wyeksponować przed moimi oczami swój obfity biust – ale przynajmniej wiem, że nigdy tam nie była, bo bardzo ją to zdziwiło, że tak wygląda nasz pokój. Wiesz, że ona chyba myślała, że masz sypialnię na ostatnim piętrze? - śmieje się wesoło – przecież każdy wie, że to zakazane piętro i nic tam nie ma. Twoja asystentka nie jest zbyt bystra – poważnie kiwa głową.

- Jak dla mnie jest wystarczająco dobrym pracownikiem. - Odpowiadam spokojnie. Camille okrąża biurko i siada mi na kolanach. Zbliża swoją twarz tak, żebym ją pocałował, ale nie zamierzam tego robić. W zasadzie to nawet nie mam ochoty jej dotykać.

- Masz chwilkę dla mnie? - pyta zalotnie i przesuwa swoją dłoń tak, żeby ocierać nią o moje krocze. Od razu chwytam jej rękę i odciągam od siebie. Daję jej znak, że chcę wstać, dlatego musi szybko zsunąć się z moich kolan.

- Nie mam ani chwili. Do zobaczenia na przyjęciu. Trafisz sama do drzwi, czy wezwać kogoś z ochrony, aby cię odprowadził? - pytam uprzejmie.

Nie podoba jej się to, że ją ignoruję i odrzucam, ale nie ma odwagi przeciwstawić się mojej woli, więc szybko żegna się ze mną i wychodzi. Od razu po tym, jak ciężki aromat jej duszących perfum znika z mojego gabinetu razem ze swoją właścicielką, wzywam do siebie Vanessę, a następnie każę sprawdzić, co z Ayleen.

Zastanawiam się, co miało na celu dzisiejsze dziwne zachowanie Camille? Co chciała zyskać? Po co mnie oszukiwała?

Gdy do gabinetu wchodzi zmartwiona Jane i mówi mi, jak Cami wyszykowała moją asystentkę, zaczynam zdawać sobie sprawę z jednego faktu.

Camille właśnie wyleciała z opcji numer cztery.


 Do czwartku :)

Wtedy... idziemy na przyjęcie :D

😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro