Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 Córka to też rodzina

Nadine nie rozumie, że utrata pracy nie jest moim wymysłem, fanaberią czy próbą zwrócenia na siebie uwagi. Pół godziny prawi mi kazanie o tym, jaka to nieodpowiedzialna jestem, bo nie zrobiłam wszystkiego, żeby tylko utrzymać się w pizzerii.

- I mogłaś wziąć chociaż te kupony. Lubię ich pizzę z serem – dodaje na odchodnym. Podejrzewam, że będzie teraz na mnie obrażona do końca życia i nigdy nie da mi o tym zapomnieć.

- Zjebałaś, Ayleen. To wszystko twoja wina. Nie dbasz o mamę i myślisz tylko o sobie, ty wyrodna córko – mówiłam sama do siebie, bo w końcu... byłam sama. 

Mama wybrała się na spotkania lokalnej grupy wsparcia dla osób dotkniętych chorobą nowotworową i miała wrócić dopiero za dwie godziny. W tym czasie powinnam przygotować jej zdrowy obiad i posprzątać mieszkanie, żeby nie przyszło jej do głowy samej tego robić, gdyż szybko się męczyła, a tego przecież nie chciałam. Mimo tego, co myśli moja bratowa, staram się opiekować mamą najlepiej, jak tylko umiem.

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Zane'a, mojego chłopaka i wyżalić się na wszystko i wszystkich, ale dziś dopiero środa, a i to wczesne przedpołudnie. To nie jest odpowiedni czas na telefon, bo Zane jest w tym momencie na zajęciach i nie będzie miał jak odebrać. 

Już na samym początku studiów ustaliliśmy, że kontaktujemy się tylko w wybranych dniach i godzinach, gdyż raz, że mój chłopak studiuje w innej strefie czasowej, a dwa: musi się skupić na nauce, a nie na romansach, jak to powiedziała jego mama. Z tego też powodu przyjeżdża do domu tylko dwa razy w roku: na święta i wakacje. 

Tak... moje życie erotyczne też jest do bani, bo mogę spotykać się z nim tylko wtedy, gdy akurat pojawi się w Easton Village i gdy jego matka wyjdzie z domu. Zane wstydzi się przyznać, że sypiam z nim od czasów ostatniej klasy liceum, choć „sypiam" to za dużo powiedziane. Wpadam do niego te kilka razy w roku i korzystam, gdy ma wolną chatę. W zasadzie na palcach obu rąk mogłabym zliczyć nasze stosunki z ostatnich trzech lat... tak, wiem, żałosne.

W grudniu nawet się o to pokłóciliśmy, bo gdy on akurat mógł, to ja pracowałam, a gdy ja w końcu byłam wolna to on... wyjechał. Z utęsknieniem czekam na wakacje: to jeszcze tylko dziewięć tygodni... może wtedy uda się nam jakoś wygospodarować więcej czasu dla siebie?

W zasadzie jestem bezrobotna, więc mam teraz dużo wolnego czasu...

Wzdycham, gdy po raz kolejny to sobie uświadamiam. Jestem bez pracy. Bez perspektyw. Bez... życia prywatnego.

Za to z ogromnym rachunkiem.

Nie mogę pojąć, czemu to wszystko musi tyle kosztować? Dom po dziadkach był pięknym budynkiem i ładnie na nim zarobiłyśmy, a jednak kwota uzyskana ze sprzedaży pokryła tylko dwa pierwsze lata chemioterapii. Od kilku miesięcy wpłacam na raty to, co uda mi się zarobić, a i tak ciągle słyszę, że to za mało.

Spoglądam na kartkę, którą rano zostawiła mi Nadine. Wezwanie do zapłaty zaległej kwoty. Potrzebuję... czterdziestu tysięcy dolarów na już. Ile będę potrzebowała, zanim terapia się zakończy? Tego nie wie nikt...

Przez dwie godziny, podczas których mama jest nieobecna, robię obiad i sprzątam całe mieszkanie. Jest tak mikroskopijne, a do tego pozbawione wszelkich możliwych „kurzołapów", że szybko mi to idzie. Na początku brakowało mi dywanów i firanek, ale z biegiem czasu mogę stwierdzić, że są zbędne. Tak jest lepiej dla mamy, więc tak ma być.

Nie przyznaję się mamie, że straciłam pracę. Ona już o tym wie. Długi język Nadine musiał działać od rana. Widzę, że jest smutna. Wchodzi do mieszkania i tak jakoś się garbi od samego progu.

- Ayla... co my teraz zrobimy? - pyta cicho. Nie za bardzo ma ochotę na obiad, ale zmuszam ją do jedzenia, bo odpowiednia dieta jest bardzo ważna przy jej terapii. Musi się zdrowo odżywiać, żeby organizm miał siły walczyć z wrogiem.

- Znajdę inną pracę. Może będę musiała dojeżdżać autobusem do Bostonu, ale w końcu coś znajdę – mówię do niej uspokajająco i poklepuję ją po dłoni. Skórę ma wysuszoną jak papier, będę musiała zapytać w aptece o jakieś odpowiednie środki nawilżające.

Brązowe oczy mamy uważnie się we mnie wpatrują. Kobieta przesuwa palcami po swojej skroni, jakby chciała odsunąć niewidzialny kosmyk włosów z twarzy. Od kilku miesięcy jest łysa, więc to chyba taki odruch bezwarunkowy. Nie zgodziła się na zakup peruki, gdyż zdaje sobie sprawę, jakie to koszty. W zamian za to kupiłam jej kilka pięknych chust, które nauczyła się fantazyjnie wiązać i teraz nawet przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze ma którąś na głowie.

- Będziesz bardzo zmęczona. Dojazdy potrafią dobić. Wiem, co mówię: sama pół życia spędziłam w autobusach.

Jakby mi to robiło jakąś różnicę. Cały czas jestem zmęczona i niewyspana, ale zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Jest jak jest.

- Poradzę sobie. Nie musisz się o mnie martwić. Niestety, jeśli szybko nie znajdę nowej pracy, będę musiała... sprzedać łańcuszek – wiem, że wchodzimy na grząski grunt. Mama od razu się napina i marszczy brwi. Zaczyna tak mocno kręcić głową, iż obawiam się, że za chwilę jej odpadnie.

- Nie ma mowy! Ten łańcuszek to pamiątka rodzinna! Nie możesz go sprzedać! - krzyczy. Dawno nie widziałam jej aż tak zbulwersowanej. Muszę ją szybko uspokoić, bo zaraz mi się zacznie dusić i trzeba będzie podać jej tlen.

- Spokojnie, mamo. Nie denerwuj się. Tak się tylko zastanawiam... czy ta pamiątka jest nam na pewno potrzebna? To tylko rzecz. Ładna, złota i błyszcząca, ale rzecz. Byłaby o wiele więcej warta, gdyby mogła czynić dobro, na przykład sfinansować jakiś procent twojego leczenia, a nie leżeć w pudełku dla zasady, bo to pamiątka – staram się wyjaśnić jej wszystko rzeczowo i przede wszystkim dyplomatycznie.

- Wiesz, że to jedyna rzecz, jaką mam po waszym ojcu. Całe życie wierzyłam, że kiedyś wróci, znajdzie nas, a wtedy mu pokażę, że czekałam. Że zawsze pamiętałam – mówi ze łzami w oczach.

 Znałam tę historię na pamięć: mama przeżyła jedną, upojną noc z niejakim Allanem. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Mężczyzna musiał wyjechać następnego dnia, ale zostawił mamie złoty łańcuszek z serduszkiem. Mówił, że to ważna pamiątka rodzinna i daje ją Lottie na znak miłości. Powtarzał, że wróci, zanim dziewczyna się obejrzy.

Nie wrócił nigdy, a oprócz pamiątki rodzinnej zostawił także prezent w postaci ciąży bliźniaczej. Wariat z tego Allana jak nic.

Na cześć ojca ja i brat dostaliśmy imiona na literę „A". Anthony był tym pierwszym dzieckiem, ja spóźniłam się pięć minut z wyjściem na ten świat. Chyba od początku zdawałam sobie sprawę, że będzie do dupy.

Mama jeszcze kilka razy powtarza, że absolutnie nie mogę sprzedać łańcuszka. Że nie po to mi go dała, a przecież miała jeszcze do wyboru Nadine.

Święta Nadine... idealna synowa. Gdyby nie śmierć Tonyego, to zapewne on zostałby spadkobiercą jedynej pamiątki po ojcu, którego nigdy nie widzieliśmy. Wiem, że mama długo się zastanawiała, komu przekazać swój święty Graal i dość poważnie myślała o Naddie, ale ostatecznie stwierdziła, że przecież córka to też rodzina, a nawet trochę bliższa niż synowa i dlatego to mnie kopnął ten zaszczyt posiadania bezcennego łańcuszka od Allana.

Swoją drogą... na złotym serduszku w zawieszce wyryta była literka C, a nie A... miałam pewne podejrzenia, że Allan mógł nie mieć na imię Allan, ale nie mówiłam o tym głośno. Niech mama sobie dalej wierzy w tę swoją miłość od pierwszego wejrzenia i chłopaka, który na pewno jeszcze kiedyś ją odnajdzie. Kto jej zabroni marzyć?

Cały dzień przeglądam wszelkie możliwe oferty o pracę, nawet te w Bostonie. Dzwonię chyba w każde możliwe miejsce, ale wszędzie jestem: za młoda, za mało wykształcona, za mało doświadczona.

Pod wieczór zaczynam tracić nadzieję, że znajdę cokolwiek w najbliższej okolicy. Jedna oferta z Bostonu jest cały czas aktualna, ale facet, który ze mną rozmawia, mówi, że wpierw musi mnie zobaczyć, bo przez telefon nie jest w stanie ocenić, czy będę się nadawała do pracy w jego klubie. Zaczynam podejrzewać, że wcale nie chodzi mu o moje kwalifikacje...

Ten dzień wymęczył mnie psychicznie, mimo że nic takiego nie robiłam. Odniosłam roboczy strój Brandonowi. Widziałam, że mieli ostry zapiernicz na kuchni, bo nowa kelnerka (córka szwagra) była zajęta wpatrywaniem się w telefon i nic sobie nie robiła z tego, że kupa zamówień czeka na realizację. Ona przecież była zajęta. Facebook sam się nie przejrzy, a tym bardziej Instagram...

Jak to dobrze, że nie posiadam konta na jakimkolwiek portalu społecznościowym. Nie mam na to czasu, a i moje życie jest zbyt monotonne, żeby się nim chwalić publicznie, a z kolei mam jeszcze resztkę zdrowego rozsądku, żeby nie dobijać się zazdrością spowodowaną oglądaniem szczęśliwych żyć znajomych ze szkoły. Jest mi to niepotrzebne.

Wracając do domu zastanawiam się, czy jednak nie zadzwonić do Zane'a, mimo że to nie jest odpowiednia pora na kontakt. Czuję, że muszę się komuś wygadać, bo zaraz oszaleję. Mam dość udawania twardej, gdy w rzeczywistości drżę na myśl o kolejnym dniu.

Niestety Zane nie odbiera. Wzdycham z nikłym rozczarowaniem – przecież powinnam była się tego spodziewać. To nie był nasz czas. My rozmawiamy w niedzielę po obiedzie. Tylko i wyłącznie. W inne dni Zane jest bardzo zajęty, a ja nie mogę mu przeszkadzać. Do tej pory i ja byłam zajęta, więc pasował mi taki układ. Teraz jakoś tak... zaczęło dochodzić do mnie, że to jest dziwne.

Wchodzę do domu i od razu słyszę śmiech Nadine. Kobieta jest wyjątkowo zadowolona z siebie. Jak zawsze wygląda perfekcyjnie. Nie powiedziałabym, że jest po dwunastogodzinnym dyżurze. Ja nigdy tak nie wyglądam, nawet gdy się wyśpię. Inna sprawa – nigdy się nie wysypiam.

- Właśnie o tobie rozmawiałyśmy – bratowa rzuca znaczące spojrzenie mojej mamie, na co ta tylko tajemniczo się uśmiecha.

- I dlatego wam tak wesoło? Czyżbym robiła w waszych rozmowach za klauna? A zawsze wydawało mi się, że jestem tym smutnym mimem, który przewraca się o własne nogi – dodaję uszczypliwie, ale mama tylko macha ręką, żebym usiadła koło niej na kanapie.

- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość, Ayleen – mówi Naddie, a ja zaczynam się tak trochę obawiać, co to może być. Zazwyczaj donosi mi tylko o konkretnych rachunkach i wylicza długi. W sumie o niczym innym nie rozmawiamy jak o mamie, leczeniu mamy, szpitalu i pieniądzach.

- Jaka to wiadomość? - pytam podejrzliwie. Proszę w duchu, żeby to nie były te cholerne kupony na pizzę. Znając Nadine: byłaby w stanie pójść do Brandona i się o nie wykłócać, zasłaniając się troską o moją mamę i moim lekkim podejściem do życia i odrzucaniem pomocnej dłoni.

- Znalazłam świetną ofertę pracy dla ciebie, i już nawet umówiłam cię na rozmowę – mówi zadowolona z siebie, a ja gwałtownie siadam.

Że co???

Będę miała pracę???


👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro