Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26 Nieoczekiwany gość

To tylko sen. Głupi sen. Żałuję, że zostawiłam otwarte drzwi, bo pewnie krzyczałam i głos niósł się po korytarzu.

Collin cały czas mnie obejmuje i przytula. W jego ramionach czuję się bezpiecznie, co jest wybitnie niestosowne, zważywszy na fakt, że on to on... Podejrzany typ z huśtawkami nastroju i skłonnością do agresji. Musiałam całkowicie zatracić zdolności racjonalnej oceny potencjalnego zagrożenia, skoro tak chętnie kleję się do niego.

Gdy mężczyzna podnosi drugą dłoń i delikatnie odsuwa z czoła moje mokre włosy, zastanawiam się, dlaczego taki jest. Często chujowy i milczący, przyczepiający się o byle co i z premedytacją uświadamiający mnie, jak mało znaczę, a po chwili czuły i otaczający opieką, jak nikt inny przed nim.

To ja zawsze byłam tą, która dba o innych. O mnie nie martwił się nikt. Mama często powtarzała, że mężczyźni nie lubią kobiet, które narzekają i pokazują, jakie to są nieszczęśliwe. Jej zdaniem, jeśli kobiecie nie podobało się w związku to znak, że to była wina kobiety, bo za dużo wymagała od faceta, zamiast cieszyć się, że w ogóle ktokolwiek raczy się nią interesować.

- Pamiętaj, Ayla, doceniaj Zane'a i bądź mu wdzięczna, że chce się z tobą spotykać. To taki dobry chłopak, nigdzie nie znajdziesz lepszego. Czasami nawet mam wrażenie, że jest za dobry dla ciebie, bo on przynajmniej ma jakieś ambicje – mówiła, gdy po skończeniu liceum poszłam do pracy w pizzerii. Zane nie zawracał sobie głowy zarabianiem przez wakacje – dostał stypendium sportowe i dzięki temu mógł we wrześniu zacząć studia w Phoenix. 

Ja nie byłam wybitna w niczym: uczyłam się dobrze, ale nie genialnie. Nie miałam osiągnięć sportowych, naukowych ani artystycznych, a o stypendium socjalne nie mogłam się starać, gdyż mama stwierdziła, że to poniżające.

- Sama sobie zarobisz na te studia, to na nie pójdziesz. Nie zasłaniaj się trudną sytuacją rodzinną, bo wcale nie masz źle. To ja miałam trudną sytuację, gdy zostałam sama z dwójką dzieci, ale nigdy nie zniżyłam się do żebrania i proszenia o pomoc finansową. Ty także nie będziesz tego robiła – informowała mnie ostrym głosem, gdy wyskoczyłam z pomysłem starania się o stypendium socjalne, na które zapewne łapałabym się, ze względu na niskie dochody mamy.

- Zresztą, po co ci studia. Wystarczy, że Zane będzie w waszym związku wykształcony, ty masz się zajmować domem, urodzić dzieci, dbać o męża. To jest twoja rola, Ayleen. Może to i lepiej, że nie masz ambicji, faceci nie lubią takich kobiet, którym się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadały. Mężczyzna musi czuć, że to on rządzi i że jest najważniejszy, w końcu to głowa rodziny. Kobieta jest po to, żeby go wspierać i mu pomagać, nie może wychodzić na pierwszy plan, bo to nienaturalne – pouczała mnie często.

Raz się tylko odezwałam. Zapytałam, skąd tak dobrze zna się na małżeństwach, skoro nigdy nie była niczyją żoną, a ojca znała ledwie jeden dzień i już więcej go nie zobaczyła. Dostałam wtedy otwartą dłonią w twarz tak mocno, że kilka dni musiałam ukrywać zaczerwienienie, a mama po wszystkim się rozpłakała i zaczęła lamentować, że urodziła niewdzięczne dziecko i że jak tak mogę o niej mówić, skoro ona żyły sobie wypruwa, żeby mi się dobrze żyło, a ja nawet nie potrafię okazać jej szacunku.

Nie wracałyśmy więcej do tego tematu.

Odsuwam się delikatnie od Collina, bo jest mi głupio, że obudziłam go moimi krzykami. Mężczyzna pozwala mi stworzyć między nami niewielki dystans, ale w dalszym ciągu trzyma dłoń na moich plecach, jakby w każdej chwili mógł przyciągnąć mnie z powrotem.

- Przepraszam. Nie będę już zostawiała otwartych drzwi – mówię. Spuszczam wzrok na swoje ręce, w tym momencie zaciśnięte w pięści i ułożone na moich kolanach. 

Nie jest mi dane zbyt długo unikać wzroku szefa, bo chwilę po moich słowach czuję, jak jego palce obejmują moją brodę. Collin unosi moją głowę tak, że nie mam wyjścia i muszę spojrzeć mu prosto w oczy.

- Wręcz przeciwnie, Ayleen. Chcę wiedzieć, czy sytuacja nie będzie się powtarzała. Musiało ci się śnić coś okropnego, bo bardzo głośno krzyczałaś. Usłyszałem aż z salonu – wyjaśnia. Przesuwa dłoń tak, żeby kciukiem gładzić mój policzek. Nie spuszcza ze mnie uważnego wzroku, więc czuję się w obowiązku wyjaśnić mu choć trochę, dlaczego tak się zachowywałam.

- Przypomniało mi się, że kiedyś, gdy byłam dzieckiem, zgubiłam się w muzeum i poszłam do pomieszczenia, w którym nie powinno mnie być. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba coś ruszyłam i spadły wtedy na mnie kartony, które były ustawione na jednym z regałów. Musiałam się tego bardzo przestraszyć, bo dziś, gdy byłam w pana archiwum przez cały dzień, to czułam się tak nieswojo. Teraz już wiem dlaczego – i pomyśleć, że podejrzewałam szefa o rozprowadzanie tam jakichś gazów halucynogennych, głupia ja – po prostu skojarzyło mi się z tamtym miejscem. Myślę, że już nie będę się tak bała, w końcu zrozumiałam, o co chodzi.

Collin przygląda mi się poważnie i nad czymś zastanawia.

- Dlaczego nie mówiłaś, że źle się tam czujesz? Nie wiedziałem, iż to miejsce wywołuje w tobie takie emocje.

Zastanawiam się, czy on sam siebie słyszy? Ja miałabym iść do niego i narzekać na pracę, którą przydzielił mi w ramach obrazy majestatu za nie wiadomo co? Już widzę, jak z dobroci swego serca ulega i zmienia mi zadanie.

- Poradziłam sobie. To tylko pomieszczenie.

- Które przypomniało ci o czymś, przez co dręczył cię koszmar...

Wzruszam ramionami.

- To naprawdę nic ważnego.

Jego wzrok staje się niebezpiecznie ostry i zaczynam się zastanawiać, czym tym razem podpadłam.

- Nie ignoruj koszmarów, Ayleen. Ich pojawienie się o czymś świadczy. Uwierz mi, znam się na tym – wyznaje cicho.

- Miewa pan koszmary?

Zamyśla się na chwilę. Nie wiem, czy robi to planowo, czy to taki odruch, ale w pewnym momencie przyciąga mnie do siebie tak, że znowu opieram skroń na jego obojczyku. Unoszę głowę, aby widzieć jego twarz, ale on nie spogląda teraz na mnie, tylko przed siebie, dlatego też mogę podziwiać jego profil.

Dlaczego musi być taki przystojny?

- Większość mojego życia to jeden wielki koszmar.

Pamiętam, co o przeszłości braci Steward mówiła Jane, dlatego też nie dziwię się jego słowom. Moje przeżycie w porównaniu z tym, czego oni doświadczali, jest błahe i nieważne wspominania.

- Na pewno istnieje sposób, żeby sobie z nimi radzić. Na dłuższą metę mogą być męczące. - Stwierdzam dyplomatycznie.

Może to dlatego Collin na takie wahania nastrojów? Nie wysypia się w nocy, a potem odreagowuje w dzień. Na pewno istnieje jakieś sensowne wytłumaczenie jego dziwnych zachowań.

Mężczyzna nie odwraca głowy w moją stronę, ale przechyla ją tak, że opiera swój szorstki policzek o moje czoło. Dla kogoś z zewnątrz zapewne wyglądalibyśmy jak para, jednak nie było między nami żadnego napięcia seksualnego, zresztą to byłoby niemożliwe i niestosowne.

 Ja to tylko ja, a Steward to mój szef. Otacza się pięknymi kobietami „z wyższej półki", a takie Ayleen są tylko po to, żeby wzdychać do jego wyidealizowanego obrazu i robić to, co on każe.

 Mam wrażenie, że Collin, mimo wszystko, dobrze się czuł w moim towarzystwie i dlatego pozwalał sobie na przekraczanie mojej strefy osobistej. Inna sprawa: nie przeszkadzało mi to, że ją przekracza. Też dobrze się czułam w jego towarzystwie, przynajmniej dopóki był taki, jak teraz. Taki Collin dawał się polubić.

- Oczywiście, że są różne sposoby. Terapia, leki. Koszmary to nic dobrego. Nie chciałbym, żebyś przede mną ukrywała, gdy znowu się pojawią, rozumiesz, Ayleen? - odrywa swój policzek ode mnie i przechyla się tak, żeby patrzeć mi prosto w oczy.

Potwierdzam, że rozumiem, choć w głębi ducha przysięgam sobie, że nie będę biegała do niego na skargę z każdą pierdołą, typu zły sen. Nie mam ośmiu lat, a on nie jest moim opiekunem, żeby musiał o wszystkim wiedzieć.

W pewnym momencie spinam się cała i wstrzymuję oddech, bo Collin nachyla się nade mną tak, jakby chciał mnie pocałować. Jego ciemne oczy są tak tajemnicze, że mogłabym w nich utonąć, a pewnie i mimo to niewiele bym się dowiedziała. Nasze twarze dzielą dosłownie centymetry. Boję się poruszyć, ponieważ nie mam pojęcia, co mu chodzi po głowie.

- Połóż się, Ayleen i spróbuj zasnąć – mówi, gdy powoli się ode mnie odsuwa.

Przybliżył się tylko dlatego, że poprawiał mi poduszkę, a ja głupia...

Dobrze, że jest ciemno i nie widzi, jak bardzo czerwone są w tym momencie moje policzki.

Przesuwam się na środek łóżka i układam się do spania. Cały czas wyrzucam sobie w myślach, że porządnie zidiociałam, bo jak w ogóle mogłabym przypuszczać, że on będzie chciał mnie pocałować? Mnie??? On???

 Może jednak nie powinnam tak szybko odrzucać tej teorii o halucynogennych gazach w piwnicy. Ewidentnie coś mi się w głowie poprzestawiało i teraz wyobrażam sobie rzeczy, które nigdy się nie wydarzą.

- Ayleen?

- Tak panie Steward?

Przygląda mi się poważnie, po czym sięga ręką do kieszeni spodni i wyjmuje z niej małe pudełeczko.

- Wszystkiego najlepszego.

Podaje mi upominek. Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć. Jestem tak zaskoczona, że miał dla mnie prezent...

 Kątem oka spoglądam na zegar. 23:59. Wyrobił się z tymi życzeniami wręcz idealnie.

- Dziękuję – wyduszam z siebie, gdy pierwszy szok opada – myślałam, że to kwiaty są prezentem.

- Kwiaty są bez okazji. Zamierzam dawać ci je często, bo na nie zasługujesz – odpowiada – ten prezent był planowany. Zamierzałem zostawić ci go przy łóżku, ale i tak nie śpisz... - wyjaśnia. - Zobacz, czy ci się podoba.

Otwieram pudełeczko i widzę, że na jasnej, aksamitnej poduszeczce znajduje się... łańcuszek z prostokątną zawieszką na której wygrawerowano moje imię. Gdy wyjęłam go z opakowania okazało się, iż to bransoletka. Złota bransoletka z moim imieniem.

- Dziękuję – powtórzyłam – nie spodziewałam się.

Naprawdę mnie zaskoczył. Nigdy w życiu nie dostałam nic tak ładnego.

Collin nie uśmiecha się, ani nic takiego, ale wydaje mi się, że jest zadowolony, iż mnie wzbudził moje zdumienie. Wstaje z mojego łóżka i kieruje się w stronę drzwi. W ostatniej chwili przed wyjściem odwraca się w moją stronę i mówi:

- Kobieta, która nie oczekuje niczego, zasługuje na wszystko.

Zostawia otwarte drzwi.

Będę musiała za chwilę je zamknąć, ale jeszcze nie otrząsnęłam się po szoku wywołanym zbyt miłym zachowaniem szefa.

Podejrzewam, że dostałam personalizowaną biżuterię tylko dlatego, żebym nie mogła jej sprzedać, co na pewno bym zrobiła, gdyby zdarzyła się taka potrzeba.

Steward naprawdę jest zaskakujący.

***

Nad ranem czeka mnie kolejna niespodzianka: telefon od mamy.

- Ayleen? - mówi słabym głosem – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Wiem, że były wczoraj, ale... - słyszę jej ciężki oddech, więc zamierzam przerwać jej wywód, jednak ona po chwili kontynuuje – jestem w szpitalu i mam tę cholerną maskę z tlenem. Cały czas praktycznie śpię.

- Co się stało? Nawroty? - zapytałam od razu.

- Przeziębiłam się, bo ta pogoda taka... a w moim przypadku to zawsze kończy się szpitalem. Płakałam wczoraj, gdy się budziłam, bo nie mogłam iść na cmentarz do mojego biednego Tonyego... - wzdycha ze smutkiem.

- Nadine o ciebie dba?

- Tak, Naddie to złota dziewczyna, cały czas mi pomaga – odpowiada cicho. Słyszę, że jej oddech jest świszczący i obawiam się, że ta rozmowa nie może trwać za długo.

- Cieszę się, że o ciebie dba. Oszczędzaj się mamo. Bierz leki, zdrowo odżywaj – przypominam. Jestem trochę zła na Nadine, że dopuściła do rozwoju przeziębienia u mamy, ale przecież jej tego nie powiem, bo całkiem się obrazi i zrobi się z tego kłopot. Wymieniam z mamą kilka ogólnych zdań i żegnam się.

W jadalni spotykam Collina. Widocznie wczorajszy foch na mnie już mu minął, bo tym razem będę jadła posiłek w jego obecności.

Szef pyta mnie, jak minęła noc, a ja nie chcę wdawać się w szczegóły, więc mówię mu, że nie najgorzej i nic więcej mi się nie śniło. Tak naprawdę prawie do rana rzucałam się po łóżku i nie mogłam zasnąć, dlatego dziś wyglądam, jak wyglądam, ale pocieszam się tym, że mój wygląd w tej pracy nie jest istotny. W końcu i tak czeka mnie kolejny dzień w tym cholernym archiwum...

Na samą myśl o nim dreszcz strachu przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Przekonuję sama siebie, że mój lęk to głupota i powinnam się opanować i nie wymyślać.

Tak jakoś śniadanie przestaje mi smakować, więc stwierdzam, że czas na mnie. Trzeba stawić czoła lękom. To tylko pomieszczenie...

- Nie smakuje ci? - Collin zauważa moje zmieszanie i oczywiście musi o nie zapytać.

- Już się najadłam – odpowiadam i podnoszę się z miejsca.

- Gdzie się wybierasz? - pyta, jakby nie wiedział, jakie zadanie mi wczoraj przydzielił. Inwentaryzacja archiwum to praca na kilka ładnych dni. Chyba nie przypuszczał, że wyrobiłam się ze wszystkim w kilka godzin?

- Do pracy. Zostało mi jeszcze trochę do zrobienia, ale do końca tygodnia na pewno się wyrobię – mówię szybko i odwracam się w stronę drzwi.

Nie dane jest mi odejść, gdyż szef łapie mnie za rękę.

- Już się nie zajmujesz archiwum, Ayleen. Nie będziesz tam więcej chodziła, rozumiesz? Jeśli będę czegoś stamtąd potrzebował, wyślę Mary. Ty tam nie wchodzisz – informuje mnie zdecydowanym głosem.

Nie potrafię ukryć ulgi, jaka pojawia się na mojej twarzy, gdy to słyszę. Zdaję sobie sprawę, że mój lęk jest nierozsądny, jednak tak bardzo się cieszę, że nie będę musiała tam chodzić, iż jestem gotowa rzucić się na szefa i go z tej radości przytulić.

Na szczęście potrafię się opanować i ograniczam wyrażanie wdzięczności do uśmiechu i podziękowania.

Cały dzień spędzam z Collinem w jego gabinecie. Ma dziś trzy ważne spotkania, więc podaję wtedy kawę jego gościom, a następnie opuszczam pomieszczenie. Podczas spotkań nie mogę być obecna na wyraźny rozkaz szefa. Może to i lepiej... Jakoś tak niespecjalnie interesuje mnie, o czym rozmawia z tymi wszystkimi podejrzanymi typami...

Dzień mija mi tak szybko, że zanim się obejrzę, jestem po kolacji i mam chwilę dla siebie. Korzystam z tego, iż szef ma świetnie zaopatrzoną bibliotekę, więc wybieram sobie jedną z pozycji i zabieram do swojej sypialni. Tym razem zamykam drzwi.

Bardzo długo nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok, nie potrafię znaleźć sobie miejsca, mimo iż materac jest bardzo wygodny, a w porównaniu z moją domową kanapą, jawi się jako iście królewskie posłanie.

Nie mam pojęcia, kiedy zasypiam, natomiast nad ranem zauważam jedno: drzwi do mojego pokoju są otwarte na oścież.

Jestem na milion procent pewna, że je zamykałam.

Znowu krzyczałam?

Nie pamiętałam tego. Wydaje mi się, że nic mi się nie śniło, ale mogło być różnie.

W jadalni ponownie spotykam szefa, jednak wstydzę się go zagadać o noc, dlatego też dyplomatycznie milczę i odpowiadam tylko, gdy o coś mnie pyta.

- Będziesz miała dziś gościa – informuje mnie w pewnym momencie. Nie muszę udawać, iż jestem zaskoczona. Ja i gość w jego domu? Gość, który przychodzi do mnie?

- Kogo? - pytam ze szczerym zaciekawieniem. Szef chwilę się mi przygląda, a następnie przenosi wzrok za mnie, na wejście do pomieszczenia. Podążam za jego spojrzeniem i już widzę mojego „gościa".

- Mnie – Camille posyła mi fałszywy uśmiech.

Odwracam głowę i patrzę na szefa. Liczę, że jakoś mi to wyjaśni.

- Camille pomoże ci się przygotować do przyjęcia w domu swojego ojca. Dobierze ci strój i pomoże z innymi czynnościami, których potrzebują kobiety.

- Ale już dzisiaj? - dziwię się.

- Oczywiście, że dzisiaj. Spójrz na siebie – wtrąca się kobieta – w kilka godzin cudu z ciebie nie zrobię. Potrzebuję dużo więcej czasu. Dziś sobie przymierzysz trochę rzeczy, zastanowimy się nad kolorami i fryzurą. To cały dzień pracy! - rzuca mi znaczące spojrzenie.

- Cały dzień? - powtarzam po niej.

Widzi, że nie podoba mi się ten pomysł, więc uśmiecha się szeroko.

- Calutki dzień dla nas, Ayleen. Cieszysz się, prawda?

Taa... cieszę. 


Dzień dobry :)

Myślę, że jutro też coś wrzucę :) 


😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro