Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24 Badyle nie jest wyznacznikiem uczucia

- Cayden, skończ już. To nie jest miejsce na takie rozmowy – Collin rzuca mi uważne spojrzenie. Podejrzewam, że jestem w tym momencie blada jak ściana, bo wyznanie Caya, rzucone tak lekkim i żartobliwym tonem sprawiło, że cała krew odpłynęła z mojej twarzy.

 O ile od samego początku szef wydawał mi się zimny, przerażający i niedostępny, a jego brat podejrzanie wesoły i często wygłupiający się, to w tym momencie nie wiem, który z nich jest większym potworem. Pod względem oderwanych zachowań idą łeb w łeb. Collin może więcej robi, niż mówi, natomiast Cay wyraźnie lubi się tym chwalić i wchodzić w szczegóły.

- Ayleen... chcesz wrócić do pokoju? - pyta mnie szef. Widzi, że straciłam apetyt i tylko przesuwam warzywa po talerzu. Kiwam szybko głową i od razu wstaję.

- Może ja ją odprowadzę? Nie chce pamiątki, ale zrobiłem kilka zdjęć – Cayden sięga do kieszeni marynarki – chcesz zobaczyć, jak człowiek, który wytatuował sobie czaszkę na twarzy wygląda z taką prawdziwą? I to bez tatuowania. Wystarczyło wyciąć skórę i...

- Skończ. - Ucina Collin. Podchodzi do mnie i łapie mnie za łokieć. Opieram się o niego, choć w tym momencie nie mam ochoty widzieć żadnego z nich.

W milczeniu wychodzimy z jadalni i wracamy na piętro szefa.

- Nie musisz od razu chować się w pokoju. Możesz zostać tu i obejrzeć film lub coś poczytać – proponuje, gdy znajdujemy się w salonie z najlepszym widokiem. Kręcę głową. Może w innym momencie doceniłabym ofertę, jednak w tej chwili chcę po prostu zostać sama i do tego z daleka od wszystkich Stewardów.

- Chciałabym się położyć – mówię cicho i odwracam się w stronę korytarza. Słyszę, że idzie za mną, ale nie odwracam się. Gdy wchodzę do pokoju i sięgam po klamkę, żeby zamknąć drzwi, Collin staje w progu i blokuje mi tę możliwość.

- Połóż się, Ayleen. Ja zamknę – patrzy na mnie jak zwykle poważnie i bez cienia emocji. Odchodzi dopiero, gdy kulę się na materacu i zakrywam kołdrą.

„Mieszkam z mordercami, a do tego sadystami. Może i dealerami, przemytnikami, czy kto ich tam wie, kim oni są" – cały czas tłucze mi się w myślach.

Słowa, które powiedział do mnie Cay cztery dni temu, nie były żartem. Naprawdę jestem w piekle...

Staram się unikać wszystkich, jak tylko mogę, co nie jest trudne, bo na to piętro praktycznie nikt nie przychodzi. Raz tylko zjawia się Jane i przynosi mi kalendarz, taki na biurko. Narzekałam wczoraj, że chciałabym mieć w czym odkreślać dni mojej „niewoli" i dlatego też szybko mi jakiś znalazła.

 Od razu zaznaczyłam w nim daty: 20 marca i 20 września, jako te najważniejsze w tym roku. Swoich urodzin nie podkreślałam, i tak nikt nigdy o nich nie pamiętał. Próbowałam zadzwonić do mamy i Nadine, ale żadna z nich nie odebrała, ani nie oddzwoniła.

Nie chcę iść na kolację, dlatego w jej porze wybieram się pod prysznic. Długo się kąpię, a następnie nakładam na rany maść od Collina i zaklejam co większe otarcia, żeby znów nie sączyła się z nich krew i osocze.

Mam wychodzić z łazienki, ale wystarczy jedno przypadkowe spojrzenie na lustro, żebym stanęła jak wryta.

Szef po raz kolejny mnie odwiedził.

Znów stoi oparty o futrynę. Ręce trzyma w kieszeniach, a wzrok ma tradycyjnie nieprzenikniony. Jakiś czas spoglądamy na siebie bez słowa, ale w końcu robi mi się głupio i odwracam od niego spojrzenie.

Robi mi się jeszcze głupiej, kiedy zauważam, że przecież mam na sobie tylko koszulkę i majtki, więc szybko sięgam po szlafrok i się nim szczelnie okrywam.

- Nie jadłaś kolacji. - W końcu się odzywa.

- Nie jestem głodna – odpowiadam cicho. Chcę wyjść z łazienki, jednak on stoi tak, że nie jestem w stanie go wyminąć.

- Idź zjedz kolację, Ayleen. Rozmawialiśmy już dziś o tym. Chcesz wrócić do pracy, to mam widzieć, że wracasz do zdrowia.

- W takim razie muszę się przebrać, nie wypada... - zaczynam, ale Collin niespodziewanie łapie mnie za rękę i ciągnie na korytarz, a następnie do windy.

- Nie zapraszałem gości, a Cayden w końcu spakował swoje mierne poczucie humoru i wrócił do siebie, także nie będzie powodował u ciebie odruchu wymiotnego – informuje mnie, gdy wychodzę za nim z windy i kierujemy się do jadalni.

Stół został nakryty tylko na dwie osoby, więc rzeczywiście nikt więcej nie powinien dołączyć. Jemy w ciszy. Collin pije wino, mi podaje jedynie wodę.

- Po kolacji masz wziąć lekarstwa – przypomina, na co kiwam głową. Od razu też zauważyłam osobny talerzyk z wydzieloną porcją leków. 

Trochę zastanawia mnie, dlaczego po prostu nie dadzą mi tych opakowań, żebym sama sobie brała odpowiednie ilości tabletek, tylko wolą się bawić w takie niańczenie mnie, jakbym nie wiem co miała zrobić z tymi lekami. 

Co jak co, ale na wydzielaniu medykamentów znam się jak nikt inny – od trzech lat wspieram mamę i też przygotowuję jej takie talerzyki, ale to tylko dlatego, że ona sama często zapomina o przyjmowaniu witamin i innych przepisanych jej specyfików.

Zjadam w miarę szybko moją porcję, łykam tabletki i żegnam się z szefem. Po ostatnich wydarzeniach wolę się trzymać od niego i jego brata z daleka. Niby zdaję sobie sprawę (a przynajmniej się łudzę), że mnie nie skrzywdzą, ale z drugiej strony z ich zapędami nigdy nic nie wiadomo.

Poniedziałek mija mi naprawdę dobrze. Collin nie chce mnie przemęczać i jest wyjątkowo wyrozumiały. Trochę zajmuję się poznawaniem gości obecnych na przyjęciu u dziewczyny szefa. Przy okazji poczytałam sobie także i o Camille.

Najmłodsza córka senatora. Ma 27 lat. Założyła swoją firmę w tamtym roku. Projektuje ekskluzywne torebki. Nawet pooglądałam jej prace. Wszystkie były mniej więcej w cenie półrocznej terapii mojej mamy, a do tego nie w moim guście.

Kiwam głową nad niesprawiedliwością tego świata w kwestiach lokowania zasobów poszczególnym osobom i czytam dalej.

Collin każe mi też pomagać Mary, jego sekretarce i tu również nie mam zbyt wiele pracy, bo staruszka patrzy na mnie wilkiem, gdy chcę coś robić i każe mi tylko segregować. Wygląda na to, że boi się, iż odbiorę jej pracę. Nawet moje zapewnienia, że jestem tylko na chwilę, na nic się zdają.

***

Chyba muszę przyzwyczaić się do wydzielanych tabletek, bo Jane codziennie rano przynosi mi odpowiednią porcję i butelkę wody.

- Już nie gorączkuję – mówię jej we wtorkowy poranek, gdy znów przybywa z lekarstwami.

- Tu nie masz nic na gorączkę. To tylko witaminy na wzmocnienie. Szef kazał ci podawać, bo jesteś chuda i blada – wyjaśnia sprzątaczka, a mi robi się głupio, że tak sobie o mnie myśli.

Chuda i blada. Zapewne też brzydka.

Kręcę głową, żeby wyrzucić z niej te bzdurne przemyślenia. Dlaczego jest mi głupio z tego powodu? Nie muszę być dla nikogo ładna. Wystarczy, że mój chłopak mnie akceptuje. Nie potrzebuję uwagi innych.

Cały czas mam cichą nadzieję, że Zane będzie pamiętał i przyśle mi choć wiadomość z życzeniami. To dziś ten dzień. Kończę 22 lata. 

Niestety nie spędzę tego dnia z mamą, na czym najbardziej by mi zależało. Nie, żeby mama jakoś specjalnie świętowała moje urodziny, bo zazwyczaj ograniczała się tylko do życzeń, ale i tak byłoby miło zobaczyć ją choć na chwilę. Sprawdzić, jak się czuje, jak wygląda. Skontrolować, czy Nadine odpowiednio o nią dba. Czy opłaciła czynsz i wykupiła recepty. Czy na pewno pilnuje, aby mama zdrowo się odżywiała?

Pełno takich pytań krąży mi po głowie, gdy wchodzę do jadalni. Na szczęście jestem sama. Siadam na swoim standardowym miejscu i cieszę się pozorną swobodą – mogę jeść bez bycia pod ciągłą obserwacją.

Z tego, co pamiętam, Collin na dziś kilka spotkań, więc pewnie wtedy wygoni mnie z gabinetu i znów będę musiała sterczeć nad Mary i czekać, aż łaskawie da mi jakąś gównianą robotę. Najbardziej nie chciałabym trafić do archiwum i zajmować się inwentaryzacją: pomieszczenie znajduje się na samym dole, zaraz przy wejściu do tej cholernej jaskini, a do tego jest tak zawalone dokumentami, że pewnie z tydzień bym stamtąd nie wyszła. Kto wie, może i nawet zaginęłabym przygnieciona jakimś kartonem i na zawsze utknęła pod stertą papierów? Wczoraj byłam tak na chwilę, żeby odnieść jedno z pudeł z fakturami i to mi w zupełności wystarcza.

Nie mam pojęcia, czemu akurat to archiwum tak mnie odrzuca, ale czuję wewnętrzny opór przed przebywaniem tam.

- Mój kurczaczek już wstał! - radosny krzyk Caydena sprawia, że podskakuję na miejscu i od razu zerkam na wchodzącego mężczyznę.

- Kurczaczek? Myślałam, że ta nazwa odeszła w niepamięć.

Cay jak zwykle nic sobie nie robi z mojej uwagi. Rozsiada się wygodnie na krześle obok mnie, choć przyjmuje dziwną pozycję. Wydaje mi się, że coś ukrywa za plecami. Zauważa mój niepewny wzrok i od razu wyjaśnia.

- Mam coś dla ciebie. To niespodzianka – mówi wesoło i puszcza mi oczko.

Czuję, że po raz kolejny krew odpływa mi z twarzy. Jak on jednak przyniósł mi tę skórę z Jerrego, to przysięgam, zwymiotuję na stół.

- Jeśli to część ciała, to nie chcę – zaznaczam od razu i kręcę głową, co tylko tym bardziej go rozwesela.

- Niestety Collin kazał mi się pozbyć wszystkich pamiątek jeszcze w niedzielę – rzuca mi niezadowolone spojrzenie – wiem, wiem. Sztywniak z niego. Nic się nie zna na zabawie. - Przewraca teatralnie oczami.

- Skoro to nic... takiego, jak myślałam, to nie mam pomysłu.

- Ha! Potrafię być zaskakujący – uśmiecha się i wyjmuje zza pleców... żółtą różę. - To dla ciebie, Ayleen. Kwiatek w kurczaczkowym kolorze, na pamiątkę naszego pierwszego spotkania. - Wyjaśnia i podaje mi prezent.

- Dziękuję – odpowiadam szczerze zdziwiona jego gestem.

- Chciałem brązową, jak sarenka, ale nie mieli. Powiedzieli, że jak zwiędnie, to zrobi się trochę brązowa, więc w zasadzie masz dwa w jednym: teraz kurczak, potem sarenka – kontynuował. - A ta w ogóle, to sto lat, myszko! - dodaje wesoło, ale nie rwie się, żeby mnie przytulać, za co jestem wdzięczna. Wolę unikać kontaktów z braćmi Steward...

Cayden szybko się ze mną żegna i wychodzi z jadalni. Przez chwilę myślę tylko o nim. Mam pewne podejrzenia, iż mężczyzna cierpi na jakiegoś rodzaju zaburzenia, tylko może nie jest zdiagnozowany, bo wydaje się, że albo bardzo mocno fantazjuje i wymyśla te wszystkie swoje akcje i brutalne działania, albo ma jakieś rozdwojenie jaźni i raz jest psychopatycznym mordercą, żeby za chwilę zmienić się w wesołego chłopaka z sąsiedztwa.

Zdecydowanie nie brzmi to zachęcająco do dalszych interakcji, aczkolwiek bardzo miło mi się zrobiło, gdy dostałam tę różę. Nie licząc bukieciku na rękę, który był obowiązkowy podczas ostatniego balu w liceum, nigdy nie dostałam kwiatów od chłopaka. Zane stwierdził że to nieekologiczne i lepiej mi pokaże swoje uczucia, gdy mnie zabierze do łóżka, a nie, gdy wręczy jakieś badyle.

- Roślina to nie wyznacznik uczucia, Ayla. Uczucia pokazuje się inaczej. Najlepiej fizycznie, wtedy wszystko jest idealnie widoczne. Dobrze wiesz, jak na mnie działasz, przecież nie potrafię tego ukryć, jak staje mi na twój widok, koteczku. Żaden badyl nie da ci takiego uczucia, jak ja – powtarzał kilka razy, gdy było mi przykro, bo koleżanki chwaliły się randkami ze swoimi chłopakami, a mój zabierał mnie jedynie do siebie na oglądanie filmów i czasami na spacer, bo przecież ruch to zdrowie. Kilka razy pojechaliśmy nad Zatokę, ale to też tylko po to, żeby spacerować.

Zamyślam się na chwilę.

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wyszłam z nim do restauracji.

 A nie... zwracam honor. Raz kupił mi shake, gdy byliśmy na zakupach i akurat mijaliśmy McDonald's.

Moje niewesołe rozmyślania przerywa Jane. Poleca mi iść do gabinetu, gdyż szef już tam jest.

- Nie je dziś śniadania? - dziwię się. Mnie tak rygorystycznie pilnuje, a sam olewa swoje zasady?

- Jadł wcześniej.

Musiał w takim razie jeść o nieludzkiej porze, bo ja przyszłam tu przed siódmą. Nie przeciągam rozmowy i idę w stronę gabinetu. Mojego kwiatka biorę ze sobą. Jest bardzo ładny i szkoda mi go zostawiać w jadalni, a w gabinecie mam butelkę z wodą, to sobie go tam wstawię.

Collin już siedzi i przy biurku i rozmawia przez telefon, ale gdy chcę się wycofać za drzwi, żeby mu nie przeszkadzać, gestem wskazuje mi, że mam wejść. Robię to bardzo po cichu. Cały czas czuję na sobie palące spojrzenie szefa.

Przez te sześć dni jakoś tak wyczuliłam się na niego, że dokładnie wiem, kiedy jest blisko mnie. Może to przez jego zapach? Albo przez atmosferę, która robi się momentalnie gęsta i naładowana piorunami, gdy tylko mężczyzna staje w moim pobliżu? Sposób, w jaki na mnie patrzy od tego weekendu powoduje, że na moim ciele robi się gęsia skórka za każdym razem, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują.

Tak jest i teraz.

Nie zdążam wsadzić kwiatka do plastikowej butelki z resztką wody, a już czuję, że wzdłuż kręgosłupa przebiega mi dreszcz. Collin musi być bardzo blisko.

- Skąd to masz? - pyta cichym głosem. Gdy spoglądam na niego, wyraźnie widzę, jak wbija swoje demonicznie ciemne oczy w mojego kwiatka.

- Dostałam.

- Od kogo?

- Od Caydena.

Szef nachyla się nad biurkiem i opiera dłonie o jego blat. Boję się spojrzeć na niego, bo instynktownie wyczuwam, że jest na mnie zły. Za co? A żebym to tylko wiedziała...

- Może zapomniałaś, ale jesteś w pracy, Ayleen. Nie po to cię tu trzymam, żebyś spoufalała się z moim bratem.

Zbieram się na odwagę i patrzę w jego błyszczące ze wściekłości oczy.

- Nie spoufalam się...

- Nie życzę sobie, żebyś mówiła do niego po imieniu. Nie jest twoim kolegą, rozumiesz? - przerywa mi zdecydowanie.

Czuję się wybitnie głupio. Nigdy nie patrzyłam na Caydena, jako na kolegę, gdyż zbyt mało go znam, a poza tym od niedzieli trochę się go boję, więc te słowa mijają się z prawdą.

- Rozumiem, przepraszam – mówię pokornie. Liczę, że w końcu się ode mnie odczepi.

Collin prostuje się i w dalszym ciągu przygląda mi się tak, że mam ochotę wejść pod biurko. Powolnym gestem wyciąga różę z butelki i patrząc mi prosto w oczy zaczyna ją łamać.

Jest mi cholernie przykro, ale staram się zachować obojętny wyraz twarzy. Później sobie popłaczę. Na pewno nie będę robiła tego przy nim.

Wytrzymuję jego spojrzenie do samego końca. Nawet gdy rzuca połamany kwiat na moje biurko, nie odwracam głowy.

- A teraz zbieraj się i idź do archiwum. Mary mówiła, że straszny tam bałagan się zrobił przez ostatnie miesiące i przydałaby się inwentaryzacja. Lunch jest o pierwszej, kolacja o siódmej. Pilnuj godzin, bo nikt nie będzie za tobą chodził. Każdy ma tu swoją pracę do wykonywania. - Poleca obojętnie.

Wstaję i bez słowa podchodzę do drzwi. Zamierzam wyjść nie patrząc na resztki kwiatka na moim biurku, bo jest mi zwyczajnie przykro. W ostatniej chwili odwracam się w stronę Collina. Dalej stoi przed moim stanowiskiem pracy i uważnie śledzi każdy mój ruch.

- Nigdy nie myślałam o pana barcie jak o koledze. Nigdy też z nikim się nie spoufalałam. Było mi bardzo miło, że przyniósł mi kwiatka, bo pamiętał o mnie. To był pierwszy kwiatek, jaki kiedykolwiek dostałam i teraz, dzięki panu, będę mieć o nim jedno wspomnienie: jak jest mi zabierany i niszczony.

Przez cały czas wysoko trzymam głowę i pilnuję, żeby po moim policzku nie popłynęła nawet jedna łza.

Dopiero za drzwiami pozwalam sobie na słabość. Idę w stronę cholernego archiwum i bezgłośnie płaczę.

Chujowy Collin wrócił z pełną mocą.

Wszystkiego najlepszego, Ayleen.


😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒😒


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro