20 Ufasz mi na tyle?
pov: Collin Steward
Obecnie...
Ayleen mnie denerwuje. Cały czas wymaga pomocy. Boi się zapytać o cokolwiek. Woli moknąć, niż poprosić o parasolkę.
Zadziwiająco mocno broni tego swojego chłopaka. Według mnie ich związek jest dziwny, bo jak można widywać się tylko od czasu do czasu, ale jej widocznie to wystarcza. Ciekawe, czy jemu również?
Gdy słyszę jej pisk w porcie, działam instynktownie. Od razu ruszam do miejsca, w którym jeszcze chwilę temu ją widziałem i automatycznie rozpinam płaszcz. Jestem gotowy rzucić się za nią w wodę, ale jeden z pracowników mnie uprzedza.
Jeremayah, ten nowy, przyjęty razem z Kade'em.
Ayleen trzęsie się jak galareta. Gdy tylko staje na brzegu od razu każę się jej rozebrać i zarzucam jej na ramiona mój płaszcz. Biorę ją na ręce i zanoszę do samochodu. Zastanawiam się, czy ta dziewczyna żyje powietrzem, bo praktycznie nic nie waży. Widziałem, że jest bardzo wychudzona, ale żeby aż tak?
W aucie sadzam ją na swoich kolanach i staram się ogrzać całym sobą. Nie mogłem się spodziewać, że dziewczyna przytuli się do mnie tak mocno, jakby nagle przestała się mnie bać, a to ja przecież byłem największym potworem w naszym domu.
Dobra, chyba jednak przesadziłem. Od kiedy ten dom był nasz? On był tylko mój.
Jej zachowanie wydało mi się dziwne. Do tej pory unikała nawet mojego spojrzenia a teraz? Jej mokra głowa spoczywa na moim ramieniu, a twarz wtula w moją szyję. Trochę się uspokoiła i już tak nie drży.
Gdy zostawiłem ją z Vanessą i Jane, od razu kazałem zadzwonić po lekarza, żeby w trybie natychmiastowym pojawił się w moim domu.
Bohaterski ochroniarz narzekał, że będzie chory, więc i jemu pozwoliłem zostać w pokoju i czekać na wizytę medyka.
Cały czas zastanawia mnie, dlaczego Ayleen tak się spina się na każde wspomnienie o Jeremayah? Przecież doskonale to czułem, gdy miałem ją blisko siebie. Zauważyłem, że była trochę zaskoczona tym, że wnoszę ją do domu, ale drżeć zaczęła dopiero wtedy, kiedy zorientowała się, że ochroniarz szedł za nami.
Muszę wrócić do portu, bo cholerni urzędnicy nie chcą odpuścić, ale przed tym robię jeszcze dwie rzeczy.
- Vanesso, przyślij do mnie Conrada – polecam, a gosposia po chwili przyprowadza szefa ochrony.
Atakuję go gradem pytań od samego wejścia.
- Co wiesz o Jeremayah, czego ja nie wiem? Chcę znać wszystkie szczegóły – mówię i wskazuję pracownikowi fotel przy moim biurku.
- To młody pracownik, dobry chłopak, słucha się, choć czasem wdaje w konflikty – informuje mnie Conrad.
- Był zatrudniony z Kade'em...
- Tak, szefie. Oni... - mężczyzna waha się, ale w końcu wyznaje – byli tak trochę w związku.
- Oni w związku? - dziwię się. Przecież atak na Ayleen wyraźnie wskazywał, że napastnik lubił młode kobiety.
- Tak trochę. Znaczy... Spotykali się i z sobą, i z dziewczynami... - wyjaśnia ochroniarz.
Sprawa naprawdę zaczyna mnie niepokoić. Będę musiał poważnie porozmawiać z moją asystentką, bo chyba nie chciała mi czegoś wyznać, a ja nie lubię być okłamywany.
- Jeremayah zostaje w pokoju. Gdy opuści go na dłużej, niż pięć minut ktoś ma go znaleźć i zaprowadzić do jego sypialni, rozumiemy się – polecam.
Conrad pewnie myśli, że martwię się o zdrowie ochroniarza, ale tak szczerze mam je w głębokim poważaniu.
Martwię się o Ayleen, choć i ją powinienem ignorować. Nie jest nikim ważnym. To tylko zwykły, pomyłkowy kłopot, który wziąłem sobie na głowę, bo zachciało mi się ją czegoś nauczyć.
I po co mi to było?
Gdy jadę w stronę portu, na moment odchylam głowę i opieram ją o zagłówek. Nie wiem, dlaczego, ale przypomina mi się ta dziewczyna z domu wuja. Takich jak ona było wiele, ale tamta szczególnie zapadła mi w pamięć. Może dlatego, że była pierwsza? Albo przez to, iż nigdy wcześniej nie widziałem, jak taka wielka radość może tak szybko zgasnąć. Jej oczy były jak dwa promyki szczęścia i nadziei, zanim zostały zdeptane w bardzo brutalny sposób.
W podobny sposób patrzyła na mnie Ayleen, gdy pojawiła się trzy dni temu w moim domu. Miała nadzieję, że zatrudnię ją jako sekretarkę, bo została oszukana. Zauważyłem moment, w którym jej spojrzenie zaczął wypełniać strach i niedowierzanie.
Nie chciałem, żeby pojawiła się w nich pustka.
Nie przeze mnie.
Prostuję się na fotelu i wyciągam telefon. Wybieram numer Caydena.
Odbiera dopiero po piątym sygnale.
- Col? Co tam? Coś z transportem? - pyta od razu. Słyszę muzykę w tle i zastanawiam się, gdzie go znowu wywiało, gdy jest mi potrzebny.
- Z transportem jak zawsze. Dali psy i szukają.
Brat zaśmiał się wesoło.
- Dobrze, że nie wiedzą, czego szukać – dodaje, a ja muszę przyznać mu rację. Nie wiedzą, czego mają szukać.
- Chciałbym, żebyś pojechał do mnie. Gdy byłem wcześniej w porcie, Ayleen wpadła do wody. Jeden z ochroniarzy niby ją uratował, ale wydaje mi się, że nie mogę tak łatwo uwierzyć w jego dobre intencje i poświęcenie dla dziewczyny, przez którą dwa dni wcześniej zabiłem jego partnera – wyjaśniam pokrótce.
- Nasza syrenka się wykąpała? - pyta brat – w takim razie masz rację. Muszę do niej jechać i ją pocieszyć, może ogrzać – planuje na głos. Szybko ucinam te bzdury.
- To nie nasza syrenka, tylko moja asystentka i masz się zachowywać. Nie pozwalam ci kręcić się po moim piętrze, a sypialnię Ayleen powinieneś omijać szerokim łukiem. Chcę, żebyś przeszedł się po skrzydle pracowniczym i obserwował tego ochroniarza. Jest bardzo charakterystyczny, ma wytatuowaną czaszkę na twarzy.
- Aaaa... to kojarzę. Wygląda jak świr... I to on zagraża twojej, naszej – specjalnie to dodał – dziewczynie?
- To nie jest nasza dziewczyna, Cayden. Odpuść te głupoty.
- I dlatego tak bardzo się o nią martwisz? Od samego początku pieścisz się z nią jak z jajkiem – dogryza – może tu chodzi o coś więcej.
Oczywiście, że chodzi o więcej. Chodzi o to, że Ayleen przypomina mi kogoś z przeszłości, a ja nie chcę być takim chujem, jakim był wuj John. Nie aż takim chujem. Nie mówię tego bratu, bo i tak nie wiedziałby, o co chodzi. Nigdy nie zwierzyłem mu się z tego, co wtedy widziałem w salonie ochrony.
- Nie insynuuj sobie czegoś, czego nie ma. Doskonale wiesz, że spotykam się z Camille – używam pierwszej lepszej wymówki.
Brat po raz kolejny się śmieje.
- Jakie spotykasz? Ty ją tylko pieprzysz. Czasami wychodzisz z nią na kolację, a potem pieprzysz. A czasami bierzesz ją na przyjęcie po którym też ją...
- Wystarczy, Cay. Zrozumiałem. Przyjąłem twój punkt widzenia, nie musisz kontynuować.
- Nie muszę, ale chcę – odcina się – takie prawo młodszego brata: nie słuchać się starszego. W dalszym ciągu twierdzę, że za mocno interesujesz się Ayleen. Pewnie swoją nieporadnością uderza w jakąś czułą strunę twojej czarnej duszy – dodaje przesadnie akcentując słowa, dlatego od razu wiem, że się nabija.
- Nie lubię nieporadnych dziewczyn i nie mam duszy.
- Wmawiaj sobie, wmawiaj – kwituje Cay – zawsze podkreślasz, że szukasz twardej, zdecydowanej kobiety, dbającej o swoje dobro i silnej tak jak nasza mama, ale wydaje mi się, że z taką nie za bardzo byś wytrzymał.
- A to niby dlaczego? - pytam od niechcenia. Jego durne wywody i tak za wiele mnie nie obchodzą.
- Bo taka nie dałaby się otoczyć taką opieką, jaką chciałbyś ją otoczyć, nie uważasz? Za bardzo lubisz kontrolować wszystko i dbać o każdy szczegół, żebyś mógł wybrać kobietę, która będzie chciała cię w tym wyręczyć. Wiem to po sobie: niańczysz mnie od kiedy tylko pamiętam. Teraz to samo zaczynasz robić z Ayleen. Wziąłeś ją pod swoje skrzydła i tylko udajesz, że to ci się nie podoba. Lubisz czuć się potrzebny, prawda?
- Niańczę cię i się o ciebie troszczę, bo takie prawo starszego brata. Co do Ayleen: wygadujesz głupoty. Nie podoba mi się to, że muszę jej cały czas pilnować. Nie lubię tej jej nieporadności i uległości. To zdecydowanie antytyp tego, co cenię w dziewczynach – wyjaśniam twardo. - Chciałbym, żebyś teraz do mnie pojechał. Wrócę do domu zapewne w ciągu godziny, a Ayleen powinna być w swoim pokoju i spać, ale wolałbym, żebyś się upewnił, że jest bezpieczna.
Słyszę jakieś trzaski w telefonie, a po chwili muzyka cichnie. Brat chyba się przemieszcza.
- Ufasz mi na tyle, żeby powierzyć bezpieczeństwo swojej nowej dziewczyny? - pyta z przekąsem i takim też trochę niedowierzaniem.
- Staram się ci ufać, bo twój terapeuta twierdzi, że powinienem. Jakbyś w końcu wrócił na terapię, może zaufałbym ci bardziej – odpowiadam spokojnie.
- Terapeuta przekonuje mnie do zaprzestania uprawiania seksu. Jak niby mam się go słuchać?
- Widocznie na tym polega twoja terapia, Cayden. Specjalista zna się na tym najlepiej.
Cay mamrocze coś pod nosem, ale nie jestem w stanie usłyszeć wszystkiego. Słyszę za to dźwięk uruchomianego samochodu.
- Mapa pokazuje mi, że będę za czterdzieści minut – mówi. Klnę po cichu pod nosem.
- To będę w tym samym czasie. Chuj ze skarbówki nie puści mnie wcześniej. Już i tak kręci nosem, że musi czekać.
- Chuj ze skarbówki nie ma jakiejś rodziny na utrzymaniu? - pyta brat – może by mu coś wysłać? Odwiedzić żonę albo córkę, jeśli ma? Wiesz, że zawsze służę pomocą.
Gdy w grę wchodziły kobiety, Cay był pierwszy do „pomagania". Niestety to był jego największy problem. Lata obserwowania niewłaściwych zachowań w domu wujka dały o sobie znać bardzo szybko. Brat nie potrafił wejść w normalny związek, a do tego w każdej relacji dopatrywał się aspektu czysto seksualnego i to tylko na chwilę. Nie patrzył na kobiety, jak na partnerki, a jak na obiekty zaspokajania swojej nienasyconej potrzeby.
- Coś wymyślę, Cay. Dzięki za chęci.
Rozłączam się, bo z powrotem dojeżdżam do portu. Chuj ze skarbówki cały czas czeka i pokazuje, jak bardzo jest z tego powodu niezadowolony. Zdecydowanie powinienem mu coś wysłać... Muszę się tylko zastanowić, czy to ma być zwykła groźba, czy od razu porządnie go zaskoczyć i doręczyć mu jakąś część ciała jednej z bliskich mu osób.
Na szczęście w porę się reflektuje i w końcu zaczyna być miły, co nie zmienia faktu, że będę musiał mu przypomnieć kilka ważnych zasad. Ta numer jeden brzmi: nie zadzieraj ze Stewardem, bo to się źle dla ciebie skończy.
Nie rozumiem, dlaczego trzy razy zwracam uwagę kierowcy, że jedzie za wolno, przecież porusza się tak, jak zawsze. Wkurwia mnie, że chcę jak najszybciej być w domu, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.
„Odpuść sobie. Ona nie jest ważna. To nie ta z gabinetu wujka, nie musisz za wszelką cenę jej ratować" – powtarzam sobie w myślach.
Muszę się w końcu przyznać sam przed sobą, że gdybym miał jakiegokolwiek sumienie, to historia ze słoneczną dziewczyną byłaby jego największą skazą.
Do teraz nie mogę wybaczyć sobie, że nic nie zrobiłem. Nie ostrzegłem jej, nie dałem żadnego znaku. Może uciekłaby wtedy z tego cholernego domu?
Nie wiem, co dominowało w moim postrzeganiu tego miejsca, gdy kazałem zrównać je z ziemią: żal za tym, że utraciłem obiekt, w którym powstały najpiękniejsze wspomnienia mojego wczesnego dzieciństwa, czy radość, iż niszczę pierdolony burdel, jakim stał się ten dom przez osiem lat rządów wujka Johna? Ciężko stwierdzić.
Cały czas wyrzucam sobie, że na pewno mogłem coś zrobić, jakoś jej pomóc.
Nie zasługiwała na to, co ją spotkało. Żadna w domu wuja nie zasługiwała na tak cholerne upokorzenie.
Ayleen nie mogła tak skończyć. Była moją historią i postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby szczęśliwie dobrnęła do tego września i ostatecznie odeszła do matki.
To oczywiste, że mógłbym potraktować wpłatę dla Coopera jako darowiznę i odpisać ją sobie od podatku, a dziewczynę puścić do domu, ale czy to by coś dało? Czy nauczyłaby się walczyć o siebie? Wyrażać swoje zdanie? Przestać skakać tak, jak inni jej grali?
Raczej nie.
Wróciłaby do domu i znowu zostałaby popychadłem. Być może za kilka miesięcy spotkalibyśmy się w podobnej sytuacji, albo – co gorsza – trafiłaby do kogoś, kto nie próbowałby ją na siłę ratować, tylko od razu wpierdolił do burdelu.
Ayleen musiała się czegoś nauczyć.
Nawet nie wiedziała, jak spodobało mi się to, że w kulturalny sposób potrafiła zwrócić mi uwagę, iż nie powinienem interesować się jej prywatnym (chociaż według mnie nieistniejącym) życiem. Gdyby taka była zawsze to może byłbym...
Nieważne. Głupie myśli.
Dojeżdżam do domu w tym samym czasie, co Cay, bo spotykamy się na podjeździe.
- Powinienem dostać co najmniej trzy mandaty. Mam nadzieję, że zapłacisz, jak coś mi przyjdzie – brat patrzy na mnie z delikatną naganą.
- Mogłeś jechać szybciej.
Cayden śmieje się, gdy zmierzamy w stronę domu.
- Przyznaj, że szalejesz z niepokoju o naszą szarą myszkę – mówi, kiedy wchodzimy do windy.
- Nie szaleję i nie ma czegoś takiego, jak nasza myszka. Daj wreszcie spokój z tymi głupimi określeniami – strofuję go – a tak w ogóle, to miałeś zostać na piętrze ochrony, a nie jechać na moje. Skoro wróciłem, to sam sprawdzę, co u Ayleen.
Brat tylko kręci głową i spogląda na mnie znacząco. Gdy winda otwiera się na moim piętrze, oczywiście wychodzi zaraz za mną. Za nic ma to, że go tu nie chcę.
- Idę z tobą, więc wyluzuj. Nie dotknę twojej dziewczyny, dobrze?
- To nie jest moja dziewczyna, tylko pracownik. Martwię się o nią jak o każdego innego.
- To dlaczego wpierw nie odwiedziłeś tego złamasa z czaszką na twarzy? - pyta z wrednym uśmiechem.
- Bo złamas był dla ciebie.
- No tak – kiwa głową, gdy zatrzymujemy się przed drzwiami pokoju Ayleen – syrenka jest twoja. Cały czas o tym zapominam.
Mam ochotę zablokować mu dostęp do konta za te głupie komentarze, ale chwilowo zajmuję się czymś ważniejszym. Ayleen. Za chuja nie wiem, czemu tak bardzo mnie interesuje, jednak nie zajmę się niczym innym, dopóki nie upewnię, że jest cała, bo zapewne niezdrowa po tej pierdolonej kąpieli w porcie.
- Kurwa – mówi Cay, gdy wchodzimy do pokoju dziewczyny.
Pustego pokoju.
Najgorsze w tym wszystkim jest, że od razu widzimy ślady krwi na poduszce.
Brat ma rację. Kurwa.
Dobry wieczór :D Chyba nie znam się na zegarku, bo robię falstarta :P Doskonale zdaję sobie sprawę, że wszyscy czekają na info, co z Ayleen... a wredna ja tak to odkładam 😈😈 Spokojnie... jutro po południu wpadnie pov Ayleen z tego dnia 😊 Dziś chciałam się pochwalić, że napisałam ponad 8,5 k słów, zrobiłam rozdział bliźniaczek i dwa Ayli. Duma milion 👌👌👌W następnych dniach chciałabym skończyć "Mistake", bo zostało mi tylko 4 rozdziały do końca, a pov Alexa cały dzień wyskakuje mi w najmniej oczekiwanych momentach 😂😂Po tym wszystkim będę tylko dla Ayli i sióstr Anderson 😁
Tak od siebie, chciałam tylko dodać, że równo 14 dni temu (02.08.24) zaczęłam publikować historię Ayleen i na dziś dzień (16.08.14) powieść ma 107 stron dokumentu Word, 45225 słów i 276347 znaków 👌jest moc 😍😍😍
Do zobaczenia jutro pod Ayleen 😈 <będzie zabawa>, <będzie się działo> 😈😰😒😘
Wasza Kat B.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro