Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19 Iskry radości w oczach

pov: Collin Steward

23 lata wcześniej...

- Od dziś ja tu rządzę – mówi do nas zadowolony wujek John. Zastanawia mnie, z czego on się tak cieszy, w końcu dopiero co wróciliśmy z pogrzebu mamy, gdzie wszyscy byli bardzo poważni i płakali. Nawet on. Wystarczyło, że weszliśmy do domu, a jego nastrój od razu się zmienił.

- Kiedy Lissy wróci do nas? - pyta Cay. Bardzo trudno jest mu pogodzić się z tym, że nie ma mamy i siostry. Do tej pory to Clarissa zawsze się nami opiekowała, gdy mama musiała gdzieś wyjechać, a teraz... mama nie żyje, a Lissy nie wyszła ze szpitala. Zostaliśmy tylko z wujkiem.

Tyle dobrze, że zgodził się zamieszkać w naszym rodzinnym domu, który znaliśmy i uwielbialiśmy. Rezydencja rodziców była wielka i dość klasyczna: tradycyjny jasny, piętrowy budynek z wieloma balkonami i solidnymi kolumienkami, które podtrzymując taras głównej sypialni tworzyły jednocześnie eleganckie wejście od frontu domu. W pomieszczeniach pełno było antyków, gdyż tata był zapalonym kolekcjonerem, a mama kontynuowała tradycję również po jego śmierci.

- Clarissa wróci, jak lekarze ją puszczą. Chciałem zabrać ją dzisiaj, żeby nie jeździć milion razy, ale nie chcieli się zgodzić, chuje – odpowiada wujek. Od razu rusza też do barku i zaczyna oglądać butelki z alkoholem.

- Nie przeklinaj! Mama mówi, że to nieładnie – poucza go Cay i zaraz rumieni się, bo John rzuca mu tak groźnie spojrzenie, że brat momentalnie zaczyna się wstydzić własnych słów.

- Nie słyszałeś, gówniarzu! Od dziś ja tu rządzę, a wasza droga matka nie ma nic do gadania, bo, że tak powiem, gnije sześć stóp pod ziemią – zaczyna się nieprzyjemnie śmieć.

Widzę, że Cayden za chwilę się rozpłacze. Krzywi się, jakby tylko sekundy dzieliły go od wybuchu.

- A teraz spierdalajcie do swoich pokoi i nie kręćcie mi się pod nogami, bo pożałujecie! Już! Won mi stąd! - krzyczy wuj i zbliża się do nas, jakby chciał nam coś zrobić, dlatego też łapię szybko Caya za rękę i ciągnę w stronę schodów na piętro.

Gdy zamykamy się w jego pokoju, brat zaczyna płakać. Poklepuję go po ramieniu, bo przecież jestem chłopakiem i nie mogę się zachowywać jak baba, ale on jest mały i jeszcze może rozpaczać. Nikomu o tym nie powiem.

- Col, co teraz z nami będzie? - pyta, kiedy tylko jest w stanie coś wydusić z siebie. Podaję mu paczkę chusteczek, żeby wydmuchał nos, bo widzę, że tego potrzebuje.

- Wszystko będzie dobrze. Clarissa niedługo wróci i się nami zajmie. Najważniejsze, że jesteśmy razem w naszym domu i z ludźmi, którym ufamy – tłumaczę mu cierpliwie. Wszyscy pracownicy rezydencji są dla nas bardzo mili i troskliwi. 

Wierzę, że z nimi damy radę wytrzymać i nawet wujek w końcu zobaczy, że jesteśmy grzeczni i nie trzeba na nas krzyczeć, bo my dużo rozumiemy. Cay może trochę mniej, bo jest mały, ale ja wiem już wszystko i na pewno go nauczę.

- Co znaczy, że komuś ufamy? - pyta. Uśmiecham się z wyższością i zaczynam mu tłumaczyć.

- To znaczy, że czujemy się przy nich bezpiecznie i wiemy, że pomogą nam bez względu na wszystko.

- Collin, wiesz co? - brat spogląda na mnie załzawionymi oczami – to w takim razie ja tobie ufam. I Lissy. Jane, Vanessie i Antonio – wymienia rodzinę i najbliższych pracowników – ale temu nowemu wujkowi to nie ufam. Ja się go boję – wykrzywia się żałośnie i znów zaczyna płakać.

Robię coś bardzo niemęskiego i go przytulam. Dobrze, że nikt tego nie widzi.

- Nie płacz, Cay. Obiecuję, że nie dam cię nikomu skrzywdzić, wiesz? Jesteś moim małym bratem i zawsze będę cię chronił, nawet od wujka Johna – dodałem. Sam zaczynałem się go bać, ale nie mogłem powiedzieć tego Caydenowi, bo inaczej nie dałby się uspokoić. Zawsze zazdrościł, że jestem starszy, poważny, a on to dziecko, które musi się mnie słuchać, ale w końcu to on miał tylko siedem lat, a ja już dziesięć.

- Będzie dobrze. Najważniejsze, że mamy siebie.

***

W ciągu następnego tygodnia Clarissa wróciła do domu, ale zamknęła się w pokoju i nie chciała z nikim rozmawiać. To, że wróciła było jedyną pozytywną wiadomością.

Niestety wuj bardzo wziął sobie do serca to, że teraz on rządzi i... zwolnił wszystkich naszych pracowników. Co do jednego. W ich miejsce zatrudnił swoich.

Ochroniarze wujka byli przerażający: nie wyglądali tak, jak ci, którzy pracowali dla mamy. Nowi pracownicy byli wielcy, mieli bardzo dużo mięśni i często chodzili tylko w samych koszulkach. Wujek pozwolił im wykorzystać prywatny salon mamy do własnych celów i postawił tam stół do bilarda i kilka innych „zabawek", więc najczęściej właśnie tam siedzieli. Przerażali nas tak bardzo, że większość czasu nie opuszczaliśmy naszego piętra, ale i tu czasem się pojawiali.

Postanowiłem sobie, że jak będę duży, to zabronię komukolwiek kręcić się tam, gdzie będzie mój pokój. Tak po prostu.

Cieszę się, że Lissy wróciła do domu, ale nie rozumiem, dlaczego nie chce wyjść z pokoju, żeby choć na chwilę do nas zajrzeć. Z tego też powodu każdego dnia to ja do niej chodzę, ale zabraniam Cayowi, bo on jest trochę głośny, a siostra jednak wygląda na zmęczoną.

- Lissy – mówię po cichu, gdy powoli wchodzę do jej pokoju. Dziewczyna jak zwykle leży zwinięta w kłębek na łóżku i przykryta kołdrą po samą szyję. Dziwię się, że jest jej tak zimno, przecież mamy lato i bardzo przyjemne temperatury, nawet jak na Boston.

- Lissy – powtarzam, gdy się nie odzywa i okrążam łóżko, żeby stanąć przy jej głowie. Siostra po dłuższej chwili otwiera jedno oko i spogląda na mnie smutno.

- Idź, Collin. Chcę zostać sama – mówi powoli. Brzmi trochę, jak takie nagranie puszczone na wolnych obrotach.

- Ale ty w ogóle nie wychodzisz! Cay tęskni, wiesz? Potrzebuje cię, bo jest mały – odpowiadam i patrzę na nią z wyrzutem. No ile można siedzieć w pokoju!?

- Chcę zostać sama – powtarza i odkręca się do mnie plecami.

Zaczynam się o nią martwić. To chyba nie powinno tak być, że leży się całymi dniami w łóżku. Ponownie okrążam mebel i staję z drugiej strony.

- Lissy... czy ty jesteś chora? - pytam podejrzliwie. Na pewno jest bardzo blada i ma wielkie siniaki na twarzy, a jej oczy nie błyszczą, tak jak kiedyś, tylko wydają się takie bardzo mocno smutne, ale oprócz tego nie wygląda na chorą.

- Collin... jesteś za młody, żeby to zrozumieć – mówi w końcu do mnie.

- To mi powiedz, a się przekonasz, że dużo rozumiem – rzucam jej wyzwanie.

Wzdycha z rezygnacją i patrzy na mnie tak, że mam ochotę się rozpłakać. Dlaczego ona jest cały czas taka smutna?

- To nie moje ciało jest chore, wiesz? - wyjaśnia po chwili.

Marszczę brwi, bo jednak nie rozumiem. Nie chcę wyjść na głupiego dzieciucha, więc szybko się z nią żegnam i wychodzę z pokoju.

Jak to ciało może nie być chore? To co w takim razie może być?" zastanawiam się, gdy schodzę na dół, do wujka. Chcę go poprosić o pomoc. Może on będzie wiedział, co zrobić z Lissy, żeby była taka, jak kiedyś.

John zajął gabinet mamy i tam najczęściej przesiaduje. Cały czas się zapominam, że jej już nie ma, dlatego też nie pukam, tylko wchodzę do pomieszczenia. Dopiero ostre spojrzenie wuja uświadamia mi, że znowu popełniłem gafę. Mamy nie ma, teraz on tu rządzi.

Dziwię się, gdy w gabinecie oprócz Johna spotykam jakąś młodą dziewczynę. Wygląda na jedną z nowych kucharek, jednak w pierwszej chwili jej nie poznaję, bo dziewczyna... nie ma na sobie ubrania. Siedzi naga na biurku i rozszerza nogi, a wujek trzyma ją po obu stronach ud i też siedzi, z tym, że na swoim fotelu.

- Czego! - pyta, gdy tylko jego wredny wzrok spoczywa na mnie. Waham się, czy wchodzić, czy nie, ale w końcu mam bardzo ważną sprawę, więc robię kilka kroków do przodu i staję tak na środku gabinetu.

- Clarissa jest chora. Mówi, że nie boli jej ciało, tylko coś innego. Rozumiesz coś z tego? - pytam grzecznie. Cały czas wierzę, że wujek jest duży i na pewno mądry. To nasz jedyny, żyjący krewny. Na pewno nam pomoże.

- Nie rozumiem, a ty? – zwraca się do dziewczyny. Nie widzę, gdzie są jego ręce, bo zabrał je z ud i schował gdzieś z przodu. Kobieta głośno jęczy, a wuj tylko się uśmiecha.

- Nie rozumiem, panie O'Neil.

- I dobrze, bo nie jesteś od tego – wujek chyba znowu coś jej zrobił, bo po raz kolejny z jej ust wyrwał się jęk.

- Trzeba jej pomóc. Ona jest taka smutna – drążę temat. Nie mogę znieść tego, że Lissy nie chce się z nami bawić. Tęsknię za nią tak jak za mamą, a to przecież mama umarła, a siostra cały czas żyje.

Wuj chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie do środka wszedł jeden z jego ludzi, a za jego plecami czaiła się jakaś młoda dziewczyna. Kobieta z biurka od razu schodzi i... chowa się pod nim, znaczy pod biurkiem. Chyba nie chciała być przez nikogo zobaczona. Zrobiła to tak szybko, że rzeczywiście nowo przybyła nie zauważyła jej. Wujek natomiast od razu się uśmiechnął, jakby wcale nie przeszkadzało mu to, że naga osoba siedzi pod jego biurkiem.

Dorośli są dziwni.

Nowa dziewczyna przypomina trochę moją siostrę: ma długie, czarne włosy i jasną cerę. Jej oczy są jednak niebieskie i takie radosne, wręcz niesamowicie roześmiane. Patrzy na mnie tak miło, że mam ochotę podejść do niej i porozmawiać.

- Szefie, przyszła nowa na sprzątaczkę. Niestety ma dopiero siedemnaście lat – odzywa się ochroniarz. Wujek uważnie przypatruje się dziewczynie, ale po chwili kręci głową.

- Za młoda do tej pracy. Nie możemy jej zostawić, bo się czepią – mówi. Dziewczyna momentalnie wyrywa się do przodu i staje przed samym biurkiem.

- Proszę dać mi szansę, panie O'Neil. Jestem bardzo dokładna i porządna. Lubię czystość i nie boję się ciężkiej pracy. Bardzo mi zależy, żeby dorobić sobie w wakacje, bo rodzice nie mają pieniędzy, a chciałabym zrobić sobie kurs instruktora nauki pływania. Naprawdę będę się starała – zapewnia i uśmiecha się promiennie do wujka.

John obrzuca ją przeciągłym spojrzeniem i znowu się zastanawia.

- Taka z ciebie dobra duszyczka? Chcesz sobie dorobić, żeby nie nadwyrężać rodziców? - pyta ją niespodziewanie miło.

- Oczywiście. Zamierzam zrobić kurs i pracować też w roku szkolnym, żeby dokładać się do domowego budżetu – wyjaśnia dziewczyna.

- Dobrze. Przekonałaś mnie, dziecinko – odzywa się do niej, a następnie kieruje swoje słowa do ochroniarza – zabierz ją do was i sprawdź, co umie. Jest cała wasza, ja mam dziś inne... zobowiązania – mówi i dziwnie się przy tym uśmiecha.

Radosna dziewczyna przechodzi koło mnie i patrzy się tak, że mógłbym przysiąc, iż z jej oczu sypią się iskierki szczęścia. Nigdy nie widziałem kogoś takiego, jak ona.

- Chcesz jeszcze czegoś? - głos wuja przerywa moje rozważania na temat nowej sprzątaczki. Spoglądam na niego i powtarzam:

- Trzeba pomóc Clarissie.

- Dobra. Pomogę. Możesz mi zaufać, mały, a teraz spierdalaj, bo jestem bardzo zajęty – rozkazuje i macha ręką tak, jakby odganiał muchę.

Ufałem, że skoro jest dorosły i się nami opiekuje, to jej pomoże.

***

Kilka godzin później idę do Caya, ale nie zastaję go w pokoju. Zaczynam szukać brata po pomieszczeniach na piętrze, jednak naprawdę nigdzie go nie ma. Boję się o niego coraz bardziej. Schodzę zdenerwowany na parter i tu również szukam. Gabinet wuja jest zamknięty, więc zostaje mi jedynie salon ochroniarzy. Powoli idę w jego stronę. Mężczyźni przerażają mnie jak najgorszy koszmar, ale bardzo mi zależy, żeby odnaleźć brata.

Gdy wchodzę do salonu od razu widzę, że są prawie wszyscy. Niektórzy siedzą na kanapach i piją piwo, inni grają w bilard, a jeszcze inni w jakieś gry na telewizorze. Rozglądam się dokładnie, ale nie widzę brata.

Zamiast niego, zauważam ją.

Młodą sprzątaczkę przyjętą dziś do pracy.

Siedzi skulona pod jedną ze ścian. Nie ma na sobie ubrania, a do tego jest cała posiniaczona i podrapana. Krzyżuje nogi i próbuje się nimi zasłonić, ale wyraźnie widzę, że całe uda ma oblepione zaschniętą krwią.

Twarz spuchła jej od płaczu, ale też chyba od uderzeń, bo pod okiem ma wielkiego siniaka. W pewnym momencie musiała poczuć, że się jej przyglądam, bo uniosła głowę i spojrzała na mnie.

Jej oczy już się nie śmiały.

Były puste i tak smutne, jak te mojej siostry.

Dziewczyna wbiła we mnie nieruchomy wzrok i nic nie robiła. Zastygła jak posąg. Bardzo smutny i zniszczony posąg.

- Co jej zrobiliście! - krzyczę z oburzeniem.

Dopiero teraz zauważają, że stoję w ich salonie. Jeden z nich podchodzi do mnie i łapie mnie za kark. Zaczynam się szarpać, jednak on jest tak silny, że unosi mnie jedną ręką.

- O proszę, jeden z gówniarzy – szczerzy się obserwując moje daremne wysiłki. Podnosi mnie jeszcze wyżej. Zwisam jak bezwolna kukiełka trzymana jego umięśnionym ramieniem – słuchaj no, mały... szef zakazał się wam tu kręcić, więc nie interesuj się, co tu robimy, albo poczujesz to samo, co ta mała kurwa – zbliża swoją twarz do mojej i spogląda na mnie tak, że błyskawicznie przestaję się wyrywać i tylko patrzę na niego ze strachem w oczach.

- Niektórym z nas to wszystko jedno, czy pieprzymy dziewczynę, czy chłopaka. Dave na przykład lubi bardzo młode, prawda Dave? - spogląda na mężczyznę siedzącego na kanapie i pijącego piwo.

Ten cały Dave patrzy na mnie tak, jakby chciał zrobić mi coś bardzo złego. Nie mam pomysłu, co to by miało być, ale czuję, że na pewno by mi się nie spodobało.

- Pewnie, że lubię młode. Im młodsze, tym lepsze – odzywa się i jakoś tak dziwnie oblizuje. Na sam ten widok mam ochotę zwymiotować.

- Dlatego jak nie chcesz zostać kolejną przekąską Dave'a, to spierdalaj stąd i więcej się nie kręć, jasne? - pyta wrednie, po czym z całej siły rzuca mną o podłogę.

Przełykam łzy, które pojawiły mi się, gdy tylko poczułem ból całego boku. Wstaję i wychodzę ze spuszczoną głową z pokoju wśród radosnego rechotu ochrony.

Dziewczyna w dalszym ciągu na mnie patrzy.

Jej wzrok cały czas jest martwy.

***

Dopiero wieczorem Cay przyznaje mi się, że uciekł na chwilę na dwór, bo chciał się pobawić.

- Nie możesz wychodzić, rozumiesz? Mamy siedzieć w pokojach i się pilnować – pouczam go ostro. Na zewnątrz kręci się jeszcze więcej ochrony, niż w domu, trzeba na nich uważać za wszelką cenę.

- A do Lissy? Mogę chodzić do niej? - pyta i spogląda błagalnie.

- Nie. Ona jest chora i nikt nie może do niej chodzić, dopóki nie wyzdrowieje – odpowiadam twardo. - Obiecaj, że będziesz siedział w pokoju. Kucharki i tak przynoszą nam tu obiad, więc nie musimy nigdzie chodzić.

Cayden chce się zbuntować. Nie rozumie, dlaczego całymi dniami mamy siedzieć ukryci we własnym domu, ale ja zacząłem coraz częściej przekonywać się, że to już nie jest nasz dom. Nasz dom umarł razem z mamą. Teraz to okropne miejsce, w którym rządzi wuj John.

- No dobra, będę siedział w pokoju. Możesz mi zaufać – mówi w końcu brat. Oczywiście potem jest na mnie obrażony przez pół dnia, ale gdy obiecuję mu, że będzie mógł pobawić się moimi autami, to od razu mu przechodzi.

Dobrze, że mam na niego sposób.

***

Trzy dni późnej Cay przychodzi do mojego pokoju, gdy akurat kładę się spać.

- Col – mówi od wejścia. Słyszę, że płacze, więc od razu się zrywam i staję obok niego.

- Co się stało? Dlaczego nie śpisz? - pytam szybko. Zapalam światło, żeby go obejrzeć, ale wygląda, że nic mu się nie dzieje. Może po prostu miał zły sen?

- Będziesz zły? - pyta cicho. Zaczynam się naprawdę niepokoić.

- Nie będę, ale mów prawdę. Co zrobiłeś?

- Poszedłem do Lissy. Tęskniłem za nią, Nie złość się na mnie – brat zaczyna ryczeć na całego, więc poklepuję go pocieszająco po ramieniu tak, jak zawsze robił to tata, gdy ja wpadałem w rozpacz.

- Nie złoszczę się, choć już ci nie zaufam, wiesz? Obiecałeś mi coś i zrobiłeś całkiem inaczej – tłumaczę cicho.

Cay na te słowa zaczyna jeszcze bardziej płakać.

- Ona się nie rusza, wiesz? - mówi w końcu – Lissy się nie rusza.

- O tej porze na pewno śpi – wyjaśniam cierpliwie – ona dużo śpi.

- Ale ona ma cały czas otwarte oczy i nawet jak ją dotykałem, to nic nie mówiła. Zakryła się kołdrą, a mimo to jest taka zimna – dokańcza brat.

Nie wierzę mu za bardzo, bo przecież jest mały, ale decyduję się sprawdzić te jego dziwne doniesienia.

Wchodzę po cichu do pokoju siostry.

Cayden miał rację, rzeczywiście spała z otwartymi oczami. Do tego zrobiła straszny bałagan, bo na łóżku i podłodze leżały opakowania po lekarstwach.

Podniosłem z zainteresowaniem jedno z pudełek. Na naklejce były dane mamy, a nie Lissy.

Po co mojej siostrze tabletki z mamy łazienki?

Próbuję ją obudzić, ale jest to niemożliwe. Zapalam nawet światło i wchodzę na łóżko, a następnie zrywam z niej kołdrę, ale i to nic nie daje.

Wzdrygam się, gdy zauważam, w jakim stanie są jej nogi. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Zaczynałem rozumieć, dlaczego cały czas się zakrywała.

Całe kończyny były pokryte siniakami i stupami, tak jakby ocierała się o coś ostrego i po tym pozostawały jej takie paski. Najdziwniejsze, że na jednym z ud zaschnięte strupy układały się... w napis?

To w ogóle możliwe.

- A-l-l-a-n – przeliterowałem powoli, bo mimo wszystko ciężko było to odszyfrować.

Dlaczego moja siostra miała na nodze strupy, które układały się w czyjeś imię?

I co to za Allan? Nigdy nie poznałem żadnego...

Kilka razy próbuję nią szarpnąć tak, żeby usiadła, ale nie reaguje.

Zaczynam się obawiać najgorszego.

- Nie, proszę, Lissy, tylko nie ty – mówię ze łzami w oczach – proszę. Obudź się. Obudź...

Gdy się nie budzi, zbieram się w sobie i idę do wujka.

Na parterze jak zwykle trwa impreza, choć tym razem w gabinecie. Wszędzie kręcą się ochroniarze i nagie kobiety. Niektóre leżą na podłodze, a na nich znajdują się pracownicy wujka, jeszcze inne siedzą na męskich kolanach, a kolejne stoją oparte o ścianę.

Wszędzie czuć smród dymu i alkoholu. Słychać jęki i uderzenia.

Wujek siedzi przy biurku, a na kolanach trzyma jakąś dziewczynę, która wygina plecy w łuk i cały czas podskakuje.

- Czego, tu kurwa chcesz?! - pyta się, gdy w końcu raczy na mnie spojrzeć.

- Lissy się nie rusza. Ma otwarte oczy i jest zimna – mówię szybko. Przeraża mnie przebywanie w tym miejscu.

- Umarła? - dopytuje John.

W oczach zbierają mi się łzy. Staram się tak bardzo przy nim nie rozpłakać, ale jest to bardzo trudne.

- Chyba tak – wyduszam wreszcie z siebie.

Wujek spogląda na mnie przez chwilę, jakby mi współczuł, zaraz jednak dziwnie jęczy i przechyla głowę tak, że praktycznie kładzie ją na dziewczynie.

- Idź maleńka, umyj się, bo inni czekają – mówi do kobiety, a ta powoli podnosi się z jego kolan i obciąga spódnicę.

- Obiecałeś pomóc Lissy – spoglądam na niego z wyrzutem. Wydaje się wyjątkowo zadowolony i zrelaksowany.

- Obiecałem i pomogłem. Clarissa miała problem i on się właśnie rozwiązał. Nie ma Lissy, nie ma problemu – odpowiada i uśmiecha się do mnie.

- Ufałem ci! - krzyczę.

Byłem taki zły na niego. Wierzyłem, że jej pomoże, a on nie zrobił kompletnie nic!

- Ufaj dalej chłopcze. Teraz muszę się nią zająć i zorganizować drugi pogrzeb. Cholerna smarkula... - mruczy z niezadowoleniem.

- Teraz się nią zajmiesz? - dopytuję. Nie wygląda, jakby zamierzał ruszyć się z tego pokoju, bo tylko wygodniej się rozsiada i zapala papierosa.

- Po co teraz? - patrzy na mnie jak na idiotę – skoro umarła, to przecież nigdzie nie ucieknie. Trupy nie powinny się poruszać. Teraz jestem zajęty, ale zaufaj mi... - mówi z wrednym uśmiechem – zajmę się wszystkim. W swoim czasie.

Opuszczam pomieszczenie i wracam na górę. Idę do pokoju Caydena. Zamierzam go pilnować, żeby nigdzie się nie kręcił i żeby nie poszedł do pokoju Lissy. Nie chcę, żeby ją widział w takim stanie. Lepiej niech pamięta ją z tych dni, gdy była wesoła, pełna życia i szczęśliwa.

Też chcę ją taką pamiętać.

Gdy tak sobie leżę w pokoju brata to nachodzi mnie jedna myśl.

Zaufanie jest przereklamowane.

Postanawiam, że nigdy nikomu nie zaufam. 


Kolejny rozdział (wracamy do czasów współczesnych, do dnia z "kąpieli" Ayleen) dziś o 20 :)

👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌👌


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro