Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13 Złamać i złożyć na nowo

Mała niespodzianka na weekend :D Miłego czytania :D 

pov: Collin Steward

😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

- Posprzątajcie – mówię moim ludziom, gdy ciało Kade'a leży na trawniku za domem, a lufa mojej broni w dalszym ciągu jest ciepła od wystrzału. Nikt nie protestuje, nikt też nie próbuje dyskutować. Robią to, za co im płacę.

Znam moich pracowników od wielu lat, tak samo, jak i oni mnie. Wiedzą, czego od nich wymagam i co w moim domu jest niedopuszczalne. Kade był nowym ochroniarzem, zatrudniłem go ledwie miesiąc temu razem z Jeremayah, ale zostali dokładnie przeszkoleni z zasad panujących w tym miejscu.

To, że brzydzę się gwałtem, nie jest dla nikogo tajemnicą. Może i jestem potworem czy diabłem, jak to czasem mnie nazywają, ale są pewne rzeczy, których nigdy bym się nie dopuścił, a w zasadzie jedna rzecz. Seks bez zgody. Nie praktykuję, nie zamierzam i nie pozwalam nikomu, kto przebywa na moim terenie.

Wystarczająco dużo się tego naoglądałem przez osiem lat piekła, które znosiłem w starym domu.

Po załatwieniu sprawy z Kade'em wracam do rezydencji i każę dziewczynom jechać do Agencji. Dla moich ludzi zabawa właśnie została skończona. Ochroniarze nie są zadowoleni, bo muszą obejść się smakiem, ale może w końcu zapamiętają, że moje zasady są nienaruszalne. Prostytutki za to nie narzekają – zleciłam ich „opiekunowi" uznanie krótszego wieczoru pracy jako normalny, więc pod względem finansowym nic na tym nie straciły, a i obowiązków miały mniej.

Wjeżdżam na swoje piętro, ale jeszcze nie zamierzam iść do sypialni. Zostaję w salonie. Lubię widok, który rozpościera się za jego oknami. 

Gdy piętnaście lat temu odkryłem to miejsce, od razu wiedziałem, że kiedyś to, co zobaczyłem całkiem przypadkiem, podczas ucieczki przed takimi jednymi, niebezpiecznymi ludźmi, musi w przyszłości zostać moim stałym widokiem z okna. 

Zrobiłem wszystko, żeby tak się stało. Nowy dom miał być nowym początkiem po tym, co od lat staram się wyrzucić z pamięci. Opornie to idzie, ale na pewno jest lepiej, niż te kilkanaście miesięcy temu.

 Żeby jeszcze Cay współpracował i stosował się do zaleceń terapeuty...

Nalewam do szklanki porządną porcję whiskey i dopiero wtedy kieruję się do mojej sypialni. Z jej okien też mam dobry widok – wprawdzie Zatoka jest mniej widoczna, bo zasłaniają ją drzewa, ale jakby się dobrze przyjrzeć, szczególnie w słoneczny dzień, to można zauważyć blask promieni słońca odbijających się od wody.

Siadam w moim ulubionym fotelu i zerkam na zdjęcie, które stoi na niewielkim stoliku nieopodal okna. Fotografia mamy i Clarissy. Lissy miała wtedy czternaście lat i wygrała jakiś bardzo ważny dla niej konkurs biologiczny, dlatego też mama pojechała razem z nią po odbiór nagrody. Nawet nie wiem, kto im zrobił to zdjęcie – podejrzewam, że jeden z ochroniarzy.

 Siostra uśmiecha się szeroko i przytula do mamy, ale jednocześnie podnosi do góry dyplom i torbę z nagrodą, natomiast mama posyła jej delikatny uśmiech, ale nie ukrywa, że jest dumna z córki. Zdawała sobie sprawę, ile ten głupi konkurs znaczył dla Clarissy, jak długo się do niego przygotowywała i ile wieczorów i nieprzespanych nocy musiała poświęcić, żeby móc zdobyć to pierwsze miejsce.

 Siostrze nawet nie chodziło o nagrodę, bo nie dostała nic, czego nie mogłaby sobie sama kupić. Sam fakt sprawdzenia siebie i zostania docenionym za trud włożony we własną pracę był dla niej najlepszym wyróżnieniem.

Clarissa marzyła, że kiedyś zostanie lekarzem i będzie pomagała ludziom. Oglądała jakiś program o medykach wyjeżdżających do Afryki i tak bardzo się wtedy nakręciła na ten pomysł, że o niczym innym nie mówiła.

Mama zawsze ją wspierała, tak jak i każde ze swoich dzieci. Była najwspanialszą osobą, jaką znałem. Inteligentna, dobra, piękna i troskliwa. Zdecydowana i odważna. Szanująca innych, ale przede wszystkim szanująca siebie.

Gdy byłem młodszy i udało mi się wyrwać z piekła domu wujka Johna, to zawsze planowałem sobie, że moja przyszła żona powinna odznaczać się podobnymi cechami, jednak życie szybko zweryfikowało te plany. 

Dziewczyny, które poznawałem nie oferowały nawet taniej podróbki tego, czego szukałem w prawdziwym związku, dlatego też po pewnym czasie przestałem się w to bawić. Żadnych związków, skoro każdy i tak kończył się rozczarowaniem.

Wzdycham niewesoło na myśl, że ten rok miał być dla mnie decydujący. W końcu pasuje zmierzyć się z tym, co cały czas odwlekam. Ciągle mam jednak wątpliwości.

Teoretycznie przeprowadziłem wstępne rozmowy z trzema ważnymi rodzinami i każda z nich z chęcią weszłaby ze mną w układ przypieczętowany małżeństwem moim albo Caya, ale od razu odrzuciłem pomysł aranżowania ślubu dla brata. 

On... nie jest na to gotowy i pewnie jeszcze długo nie będzie. Nie mógłbym potem spojrzeć w lustro, gdybym zmusił jakąś biedną dziewczynę do zawarcia stałego związku z Caydenem. Może, za jakiś czas, gdy brat trochę zmieni nastawienie do kobiet...

Wzdycham po raz kolejny, bo przypominam sobie, że żeby zaczął iść do przodu, powinien zacząć w końcu trafiać do gabinetu doktora Bransona, a jak na razie omija go szerokim łukiem. Będę musiał poważnie z nim o tym porozmawiać. Po raz kolejny... Może znów jakiś szantaż na wyczyszczenie kont bankowych? Ostatnio podziałało... na chwilę.

Osobiście też nie czuję się gotowy do małżeństwa z obcą osobą, ale mam już 33 lata i muszę zacząć o tym myśleć.

Trzy ciekawe oferty...

 Muszę też pamiętać o Camille. 

Wprawdzie jej rodzina nie jest tak ważna jak tamte, ale ją przynajmniej trochę znam, w końcu spotykamy się bez zobowiązań od prawie czterech lat. Cami nie jest moim ideałem kobiety. Seksowny wygląd i portfel wypchany pieniędzmi bogatego tatusia to nie wszystko. Zawsze szczyci się, że jest odważna i nie ma osoby, która nie byłaby jej posłuszna, ale wszystko to robi w bardzo głupi sposób. Nie powiedziałbym, że jest odważna – raczej brawurowa, a to nie to samo. Z kolei posłuszeństwo które sobie wypracowała, zdaje się być bardzo kruche. Nie wiem, czy jest ktoś, kto byłby w stosunku do niej lojalny. Nie wiem nawet, czy ona jest lojalna dla kogokolwiek. Nie wydaje mi się.

Camille to moja czwarta opcja, gdyby pozostałe trzy okazały się nieodpowiednie.

Po prysznicu i kilku nagłych telefonach, mam czas na położenie się do łóżka. Wtedy też zaczynam myśleć o kolejnym kłopocie, który wziąłem sobie na głowę.

 Ayleen.

Zagubiona, zakrzyczana, bez charakteru. Typ męczennicy, która poświęci dosłownie wszystko, a na koniec jeszcze podziękuje swoim oprawcom.

Pierwszy raz spotkałem dziewczynę, która nie wiedziałaby do jakiej pracy idzie. Żeby nie było – płacze i błagania nie robiły na mnie wrażenia, a jęki akceptowałem jedynie w sypialni. Powinienem odesłać Ayleen do Agencji i wyrzucić ją z głowy: w końcu za nią zapłaciłem. Pół roku pracy w najlepszym burdelu w Bostonie, plus każdy czwartek w moim domu z ochroną.

Dlaczego miałem wrażenie, że wysyłając ją tam nie będę lepszy od wujka Johna, który pozwalał gwałcić sprzątaczki na naszych oczach, a gdy były zniszczone psychicznie, odsyłał je do jednego ze swoich burdeli, oczywiście jak najniższej klasy? 

Pamiętam, jak krzyczały i prosiły o to, żeby je wypuścił, bo mają rodziny i nikomu nie powiedzą o tym, co się stało w naszym domu. Żadnej nie dał odejść, to przecież zepsułoby opinię o nim i odstraszyło nowe pracownice. Nie byłem wstanie zliczyć, ile dziewczyn przewinęło się przed dom wujka Johna, gdy z nim mieszkałem. To były setki, jeśli nie tysiące młodych i naiwnych kobiet, którym wmawiano, że będą kucharkami i sprzątaczkami, a kończyły jako prostytutki po uprzednich wielokrotnych gwałtach w naszym domu.

Dlatego też nie mogłem tego zrobić Ayleen. Może i byłem chujem, ale nie aż takim, jak John. Skoro miała obiecaną pracę biurową, musiała ją dostać.

Nie posiadałem serca, bo straciłem je wraz ze śmiercią Clarissy, ale nawet ja musiałem przyznać, że sytuacja Ayleen była wyjątkowo nieciekawa. Gdy Jane przyniosła mi to pudło z rzeczami, które matka dziewczyny przysłała jej jako „wyprawkę", ogarnęła mnie złość.

 W pierwszej chwili zamierzałem wyrzucić wszystko i kazać sprzątaczce kupić coś nowego, żeby podać Ayleen, jednak w drugiej naszła mnie taka refleksja, iż dziewczyna powinna to zobaczyć. Powinna przekonać się, jak bardzo nieważna jest dla własnej rodziny. Może to by jej coś uświadomiło, może... zaczęłaby w końcu walczyć o siebie, a nie wybawiać cały świat.

Znam Jane od prawie dwudziestu lat i mogłem domyślić się, że będzie zbyt miękka i obieca Ayli ubrania po swojej wnuczce. Kobieta już taka jest: wszystkich traktuje jak swoją rodzinę. Zdziwiło mnie, że tak szybko zaakceptowała Ayleen, ale widocznie dziewczyna musiała czymś ją ująć. Może tą nieporadnością i naiwnością? Albo brakiem silnej woli i pasywnością?

- Kup wszystko to, co twoim zdaniem jest potrzebne młodej dziewczynie na sześć miesięcy mieszkania w obcym miejscu. Ubrania, kosmetyki, no nie wiem, co jeszcze – mówię do sprzątaczki i podaję jej pieniądze.

- Środki higieniczne, bielizna, obuwie.... - wymienia Jane, na co tylko kiwam głową.

- Oderwij metki, niech to wygląda na rzeczy po wnuczce.

- Mówiłam jej, że pożyczę moje klapki, a potem poszukam czegoś w jej rozmiarze – wyznała pracownica.

- To daj jej te klapki, a za kilka dni dokup jakieś porządne buty dla Ayleen. Zamierzam z nią dużo podróżować, bo w końcu ma być moją asystentką, więc pomyśl o różnych rodzajach ubrań i obuwia – dodaję.

- Panie Steward... - zaczyna Jane i od razu domyślam się, że chce poruszyć jakąś delikatną kwestię – Ayla to dobre dziecko. Może i jest naiwna i infantylna, ale zawsze myśli o rodzinie. Proszę jej nie krzywdzić, panie Steward. I tak już jest skrzywdzona.

- Nie mogę ci tego obiecać. Chcę ją czegoś nauczyć. Skoro przekroczyła próg mojego domu i wyraziła chęć pracy dla mnie, to będzie pracować na moich warunkach. Jutro wszystko jej wyjaśnię – widzę, że sprzątaczka dalej wygląda na zmartwioną, więc dodaję – nie zrobię jej fizycznej krzywdy. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek ją dotknął bez jej zgody. Nie zamierzam jednak cały czas głaskać ją po główce. Świat taki nie jest. Może niektórych weźmie na litość, ale czy to jest dobry sposób, żeby załatwiać swoje sprawy? Chciałbym... żeby ta dziewczyna w końcu coś zrozumiała. Zaczęła odnajdywać w sobie odwagę, żeby zacząć walczyć o siebie, a nie tylko być pionkiem w czyichś rękach. Mogę ci zagwarantować, Jane, że będę najbardziej piekielnym, chujowym i koszmarnym szefem, jakiego może sobie wyobrazić, ale to wszystko jest po coś. Za pół roku z tego domu wyjdzie całkiem inna Ayleen. Ta nowa będzie musiała umieć walczyć o swoje, wzbudzać respekt i przede wszystkim odważnie manifestować swoje zdanie.

Nie dodałem, że właśnie tak widziałem moją mamę i siostrę. Dla mnie zawsze były ideałami, które łączyły subtelność i zdecydowanie. Siłę i szacunek.

Nie wiem, dlaczego spotkałem taką Ayleen, ale widzę w niej nieodkryty potencjał. Ona naprawdę ma szansę być kimś wyjątkowym, tylko trzeba ją dobrze pokierować. Trzeba ją złamać, żeby poskładała się na nowo i stała silniejszą wersją siebie. Czasami, żeby coś zbudować, najpierw trzeba to zniszczyć, a ja zamierzam zniszczyć tę dziewczynę po to, żeby odrodziła się na nowo. Lepsza. Odważniejsza. Wierząca w siebie i szanująca swoje granice.

Widziałem ją i po kąpieli, jak i praktycznie nagą, gdy leżała na łóżku ochroniarza. Ta dziewczyna jest tak chuda, że każdy ruch powinien ją boleć, bo wtedy kości się o siebie obijają. Nie mogę uwierzyć, że można aż tak się zaniedbać. Rozumiem poświęcenie... ale kosztem swojego zdrowia? Ona zdecydowanie musi nauczyć się kochać samą siebie.

Z tą myślą prawie zasypiam. Na szczęście w ostatniej chwili przypomina mi się, jak bardzo zmarnowano mój dzisiejszy wieczór, więc szybko wybieram numer Cami. Praktycznie od razu odbiera.

- Kochanie? Co się stało, że dzwonisz o tej porze? - pyta dziewczyna.

- Przyjedź jutro rano do mnie – mówię głosem nieznoszącym sprzeciwu. Ona i tak nigdy nie protestuje. Cały czas się łudzi, że nasza relacja zmieni się w końcu w coś poważniejszego, a nie tylko okazyjny seks. Ostry, namiętny i szalony, ale w dalszym ciągu niezobowiązujący.

- Stęskniłeś się? - pyta z wyraźną nadzieją w głosie.

- Jak najbardziej. Za twoimi ustami na moim fiucie – potwierdzam, ale to chyba nie jest to, co chciała usłyszeć, bo śmieje się nerwowo i zmienia temat.

- Mam kilka nowych projektów i moja menedżerka mówi, że są obiecujące – zaczyna, a ja już wiem, co chce zasugerować.

- Jeśli chcesz rozwinąć firmę, to pokaż mi dobry biznesplan, a na pewno w nią zainwestuję. Jeśli chciałabyś po prostu dostać pieniądze, bez gwarancji jakiegokolwiek zysku, to idź do ojca. On sfinansuje każdą twoją fanaberię.

Cami wie, że ze mną nie ma łatwo i naprawdę musi dać z siebie coś, żeby coś dostać. Na początku było to dla niej szokiem, bo West Holmes przyzwyczaił swoją najmłodszą córkę do dostawania tego, czego tylko zapragnęła, ale gdy poznała mnie, zrozumiała, że nie wystarczy zasłaniać się nazwiskiem tatusia, żeby coś dostać. Przede wszystkim trzeba samym sobą reprezentować odpowiednie wartości.

- Oczywiście, kochanie. Dla ciebie wszystko – mówi i po chwili rzuca jeszcze kilka standardowych tekstów, a ja nie mam ochoty podtrzymywać tak idiotycznej rozmowy, więc szybko się rozłączam.

Rano postanawiam, że Ayleen powinna się mnie pilnować, bo po sytuacji z Kade'm zapewne nie jest ulubioną koleżanką z pracy. Może i ciekawie byłoby rzucić ją na głęboką wodę i patrzeć, jak sama musi sobie radzić, ale z drugiej strony... wystarczy, że ma do czynienia ze mną. 

Nie rozumiem, dlaczego mam ochotę chronić tę bezbarwną dziewczynę, ale zapewne istnieje na to jakieś psychologiczne wytłumaczenie. Może i ja powinienem udać się do doktora Bransona?

 Przecież Ayleen nie jest nikim ważnym, a wręcz przeciwnie: reprezentuje sobą wszystkie te cechy, którymi gardzę. Powinienem wykorzystywać ją do granic możliwości i pozwolić na to samo innym pracownikom, więc dlaczego musztruję Vanessę, że ma być łagodniejsza, niż zwykle i po co odgradzam dziewczynę od ochrony? Co niby mam z nią robić podczas każdego posiłku? 

Ona nie jest nikim ważnym. Za sześć miesięcy zniknie, a ja nie będę interesował się tym, czy wyciągnęła jakąkolwiek naukę z pobytu w moim domu. Pół roku i staniemy się dla siebie obcymi ludźmi. Nie będziemy utrzymywać kontaktów, bo po co mi znajomość z kimś takim, jak Ayleen? Już znajomość z Camille gwarantuje lepsze koneksje, niż taka nic nieznacząca Ayla.

Gdy zaglądam do kuchni, od razu ją tam znajduję. Po raz kolejny jest przestraszona i zapewne daje wejść sobie na głowę ochronie. Zabieram ją do jadalni – planuję indoktrynować ją hasłami dotyczącymi asertywności, aż w końcu załapie. Niestety, zanim siadamy do stołu, dostaję telefon od mojego człowieka, że Widmo znowu się pojawiło. Muszę poznać szczegóły, więc zostawiam dziewczynę i udaję się do gabinetu w celu konkretnej rozmowy.

- Gdzie go widziano? - pytam pracownika zaraz po przekroczeniu biura.

- Dwadzieścia mil od Bostonu.

- Patrole wysłane?

- Od razu, szefie.

- Mój brat został poinformowany?

- Na początku zawsze mówimy panu – wyjaśnia pracownik. Podoba mi się jego lojalność.

- Śledźcie go bez przerwy. Gdy uda się go złapać, oddamy go w ręce Caydena. To będzie spełnienie marzeń mojego brata – dodaję i po chwili rozłączam się.

Dokładnie wiem, kto gwałcił moją mamę i siostrę. Kto okaleczył je tak, że mama nie przeżyła, a Lissy chwilę później złamała się i popełniła samobójstwo. Dane tego człowieka od wielu lat tłuką mi się w głowie. Wiem też, że jedną ze spraw, która wyciągnęła Caya z narkomanii, była zemsta na Widmie. Tak nazwaliśmy kata mamy i Clarissy.

Przez te piętnaście lat, od kiedy go ścigamy, zdążyliśmy poznać jego dane i znaleźć każdego członka rodziny. Mój brat zapieklił się w zemście tak, że zażyczył sobie zabicie wszystkich partnerów Widma, a było ich niemało. Czasami mam wrażenie, że Cayden tak bardzo zafiksował się na zemście na gwałcicielu naszej mamy i siostry, że stała się ona celem jego życia.

Do tej pory udało się nam wyeliminować wszystkich, którzy w jakiegokolwiek sposób byli połączeni z Widmem. Teraz został nam tylko on – najbardziej nieuchwytny skurwysyn, jakiego nosiła ta ziemia.

Wracam do jadalni i mimowolnie uśmiecham się sam do siebie.

Jesteśmy blisko. Już mało brakuje, a dorwiemy tego psychola, który zniszczył naszą rodzinę.

Wchodzę do pomieszczenia i jednocześnie układam w głowie plan.

„Allanie Grimsie, nie czuj się bezpieczny" – mówię sobie w myślach – „zabiliśmy każdego członka twojej rodziny, zabijemy i ciebie" – dodaję.

Nikt spokrewniony z tym chujem nie ma prawa przeżyć, już osobiście o to zadbam. 


😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro