60 Kocham cię
W nocy prawie się wygadałam. Mało brakowało, a powiedziałabym Collinowi, że go kocham.
Nie mam pojęcia, dlaczego z każdym dniem coraz trudniej przychodzi mi ukrywanie tego. Może to przez to, iż on nic takiego mi nie mówi?
Wiem, że się mu podobam, że lubi spędzać ze mną czas i dobrze się dogadujemy, ale czy po tym mogę stwierdzić coś więcej? Wydaje się być zauroczony mną, a do tego jest bardzo zaborczy, ale to akurat nie zaskakuje mnie, bo od początku tak się zachowuje.
Lubię, gdy mówi, że jestem jego i kiedy tak bardzo naciska na to, żebym potwierdziła, iż nigdy nie odejdę. Czuję się wtedy taka... chciana. Pożądana i ważna. To uzależniające odczucie.
Maj był naprawdę intensywny. Nasza relacja pogalopowała tak bardzo, że spodziewałam się nagłego zatrzymania, ale wygląda na to, iż będzie inaczej. W dalszym ciągu nie mam dość Collina i jego bliskości.
Uwielbiam, jak na mnie patrzy, jak mnie dotyka, całuje. Uwielbiam robić mu to samo, a najbardziej podoba mi się, kiedy doprowadzam go do ostateczności i ten zawsze opanowany i poważny facet wręcz wariuje na moim punkcie. Wtedy naprawdę mam poczucie, iż jestem dla niego najważniejsza.
Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Cały czas myślę o Collinie. Zaczynam się obawiać, iż zamieniam się w niewyżytą nimfomankę, gdyż ciągle mam ochotę na zbliżenia. Uwielbiam, gdy mój mężczyzna jest blisko, jestem wręcz uzależniona od jego dotyku. Co najdziwniejsze – on ma chyba tak samo. Czasami wystarcza nam jedno spojrzenie na siebie, a oboje wiemy, jak to się skończy.
Wiem, że nie powinnam porównywać Zane'a i Stewarda, ale nie mam innego punktu odniesienia w kwestiach seksualnych, więc jakoś tak siłą rzeczy przyłapuję się na ty, że czasami zastanawiam się, jak to możliwe, iż przy moim byłym chłopaku zawsze musiałam się napracować, żeby go pobudzić do działania, a Collin jakoś tak sam z siebie zawsze jest gotowy na seks ze mną. Nie mam pojęcia, jak to jest, że tak na siebie działamy.
Mężczyzna często podkreśla, że jestem piękna, a ja zdaję sobie sprawę z tego, iż faceci są wzrokowcami, jednak nie uważam się za ósmy cud świata. Mój wygląd nie może aż tak go nakręcać za każdym razem. Po cichu liczę, że jest w tym coś więcej, że może choć częściowo darzy mnie takim uczuciem, jak ja jego.
O niczym innym nie marzę, niż o byciu kochaną, choć raz w życiu.
Poranek w dniu wernisażu Caydena po raz kolejny spędzamy aktywnie. Collin zazwyczaj wstaje wcześniej niż ja i za każdym razem wymyśla ciekawy sposób na obudzenie mnie. Dzisiejsze pieszczoty trochę się nam przeciągnęły, bo jakoś tak... miałam ochotę na więcej i więcej. Ponad godzinę zbieraliśmy się z łóżka, jednak za każdym razem wpadał nam do głowy szalony pomysł, dlatego też tak ciężko było nam się rozstać. To lustro na suficie naprawdę pobudza wyobraźnię. Lubię patrzeć na nas w trakcie zbliżenia. Nie mam pojęcia dlaczego, być może to głupie i perwersyjne, ale lubię.
Gdy tak leżę, zmęczona kilkoma orgazmami (swoją drogą nigdy nie podejrzewałam, że można je mieć seryjnie. Wydawało mi się, iż osiągnięcie jednego to wyzwanie, a z Collinem wszystko przychodzi mi łatwiej. Myślę, że tylko on to potrafi, iż moje ciało wije się pod nim, a zmysły szaleją raz za razem. Nie wyobrażam sobie robić to wszystko, co przeżywam z nim, z kimkolwiek innym. Jestem tylko dla niego) i przyglądam się spod przymrużonych powiek mojemu mężczyźnie, po raz kolejny nie mogę przestać myśleć o tym, że go kocham. Wydawało mi się kiedyś, że to samo czułam w stosunku do Zane'a, lecz teraz wiem, iż to nie było to. Licealista zauroczył mnie, być może byłam w nim też zakochana, a zaczęłam wyznawać miłość tylko dlatego, że tego chciał.
Nigdy nie czułam, iż serce zmienia swój rytm, a oddech staje się urywany, gdy mówiłam te słowa Zane'owi. Przy Collinie wystarcza, że wyobrażam sobie, jak mu to mówię, a od razu czuję, jak krew szumi mi w uszach, a w podbrzuszu tworzy się przyjemne napięcie, jakby nawet moje ciało dawało znać, iż to jest prawdziwe i chyba właściwe.
- O czym myślisz? - pyta mnie Steward. Leży zaraz obok. Głowę podpiera zdrową ręką, a drugą trzyma na moich plechach. Przesuwa nią powoli od łopatek do pośladków, jakby nie mógł przestać mnie dotykać. Lubię, jak tak robi.
- O tobie – wyznaję cicho. - O tym, co robimy i co się między nami dzieje. Ten maj był naprawdę szalony... Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałam, ale przy tobie zapominam o rozsądku i daję się ponieść uczuciom.
Taka prawda. Mama by mnie chyba z krzyżem ganiała, gdyby wiedziała, że stosuję antykoncepcję, a do tego codziennie uprawiam seks i to nie tylko taki, gdzie leżę na plecach i grzecznie czekam, aż partner skończy. Collin na bujną wyobraźnię, a ja jestem chętna do współpracy.
Mój wzrok mimowolnie zjeżdża na moje nadgarstki, na których w dalszym ciągu znajdują się ślady, po naszej zeszłotygodniowej zabawie z kajdankami. W sypialni gościnnej łóżko ma trochę inne wezgłowie niż to, które mamy tutaj. Steward chciał mi pokazać, że szczebelki są po to, żeby coś do nich zaczepić, na przykład moje ręce...
Zapomniałam mu powiedzieć, iż na mojej skórze szybko się robią siniaki, a że kajdanki były twarde, bo metalowe, to tak jakoś wyszło... Do tego nie do końca potrafiłam leżeć spokojnie i trochę nimi szarpałam, ale to jego wina. Doprowadzał mnie do ostateczności swoimi ustami.
Mężczyzna zauważa, gdzie patrzę. Marszczy brwi i sięga po moją dłoń, by złożyć kilka czułych pocałunków na moim nadgarstku. Był zły, gdy zobaczył, że będę miała ślady po naszej zabawie.
- Zamówiłem inne. Takie z miękkiej skóry, a do tego z szerokimi bransoletkami, które nie mają prawa wbijać się w twoje piękne ciało, skarbie. Nie powtórzymy tego błędu – deklaruje poważnie. Żeby było śmiesznie: to Collin bardziej przeżywał siniaki po kajdankach, niż ja. Nie bolało mnie, ani nic z tych rzeczy, ale on odebrał to bardzo osobiście.
Miałam wrażenie, że nawet czuł się winny tego, iż mnie skrzywdził w ten sposób, choć ja absolutnie tak tego nie odbieram. Trochę nas poniosło, ale zabawa była przednia. Nie spodziewałam, że tak mi się spodoba bycie skrępowaną i niemożność dotykania go, gdy on dotyka mnie wszędzie. Trochę frustrujące, ale jednocześnie bardzo pobudzające.
- To nic takiego – wzruszam ramionami. Mężczyzna nachyla się i delikatnie całuje moją skroń.
- Nie chcę pozostawiać na twoim ciele innych śladów, niż moje pocałunki, Ayleen. Czasami zapominam, że jesteś tak delikatna, ale uwierz, nie dopuszczę do tego, żeby stała ci się krzywda. Jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu. Wcześniej tylko mama i siostra były dla mnie tak ważne, jak teraz ty.
To chyba pierwszy raz, gdy otwarcie nawiązuje do kobiet ze swojej rodziny, dlatego postanawiam trochę go o nie wypytać. Jestem ciekawa, jakie były i co tak naprawdę się z nimi stało. Od Jane wiem tylko tyle, że zostały porwane i skrzywdzone. Mama nie przeżyła, a siostra zmarła kilka dni później. Ostatnimi czasy Collin wyznał, że jego siostra przedawkowała leki.
- Jaka była twoja mama? - pytam cicho. Mężczyzna spina się na moment, bo wyraźnie widzę, jak jego spojrzenie robi się ostrzejsze, żeby po chwili złagodnieć. Nie przerywa gładzenia ciepłą dłonią moich pleców i pośladków, gdy zaczyna opowiadać.
- Wspaniała. Piękna, mądra i stanowcza. Była prawdziwą damą. Nigdy nie dawała wyprowadzić się z równowagi i potrafiła wszystkim sprawnie zarządzać. Po śmierci taty to ona stała się szefową wszystkiego, wzięła na swoje barki prowadzenie wszystkich firm, cały rodzinny biznes, a do tego była jedynym opiekunem trójki dzieci. Oczywiście w naszym domu byli pracownicy, którzy znacznie ją odciążali w niektórych obowiązkach, jednak mama zawsze pilnowała, żebyśmy o odpowiedniej porze leżeli w łóżkach i każdej nocy przychodziła do naszych sypialni, żeby porozmawiać z każdym z nas na osobności. Czasami czytała mi coś przed snem, a czasami po prostu pytała, jak mi minął dzień, co ciekawego robiłem, co mi się podobało, a co nie. Co uważam, za swój sukces, a nad czym chciałbym popracować. Nigdy nie pokazywała, że jest mną rozczarowana, nawet jak raz przez przypadek podpaliłem salę chemiczną w szkole, do której chodziłem. Nie posłuchałem się nauczyciela i chciałem zrobić coś po swojemu, jak to bezmyślny dziesięciolatek. Mama ze spokojem pokryła koszty remontu szkoły, a jedyne, czym się wtedy zmartwiła, to to, czy mi i innym nic się nie stało.
Podejrzewam, że Collin chodził do jakiejś prywatnej szkoły, skoro jako dziesięciolatek już uczył się chemii, ale nie chcę mu przerywać, więc nic nie mówię. Słucham jego historii.
- Lissy była świetną starszą siostrą. Zawsze mogłem na nią liczyć. Czasami denerwowała mnie, jak to wymądrzająca się nastolatka, ale zawsze jej wybaczałem. Jej ulubieńcem był Cay, bo to w końcu najmłodszy, słodki braciszek. Cayden był w nią zapatrzony, jak w obrazek i bardzo dużo czasu spędzali razem. Wynikało to też z tego, że mama tak trochę przygotowywała mnie do tego, czym miałem się w przyszłości zająć, a Clarissa wtedy opiekowała się Cayem. Czasami trochę zazdrościłem im tej relacji, bo byli naprawdę blisko.
Collin przerywa na chwilę. Chyba przypomina sobie coś nieprzyjemnego, bo przez chwilę zaciska szczękę, a jego twarz jest poważna, jak wtedy, gdy przybyłam do tego domu.
- To on ją znalazł. Nie mógł znieść tego, że Lissy po gwałcie nie chciała wychodzić z pokoju, bo bardzo za nią tęsknił. Wuj od samego początku wprowadził swoje rządy i było nam trudno do tego przywyknąć, a Cay potrzebował poczucia bezpieczeństwa i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Nie byłem w stanie mu tego zagwarantować, mimo że bardzo się starałem. Widziałem w jakim stanie była siostra, więc trzymałem Caydena z daleka od jej sypialni, ale on tak bardzo za nią tęsknił, że jednej nocy poszedł do niej w tajemnicy przede mną. To była ta noc, gdy zmarła.
Jest mi tak cholernie przykro, gdy to słyszę, że od razu kładę dłoń na policzku Collina i delikatnie gładzę go kciukiem po policzku. Tak bardzo chcę mu przekazać, iż współczuję mu tego, co przeżył. To jest nie do pomyślenia, ile cierpienia zniósł jako dziecko. Obaj wiele znieśli. Nie mogę zapominać, że Cay też tam był.
Patrzę w jego ciemne, smutne oczy i zbiera mi się na płacz. Mężczyzna przybliża się do mnie, żeby złożyć kilka pocałunków na moich policzkach.
- Nie płacz, Ayleen. To nie twoje zmartwienie – mówi cicho.
- To nasze zmartwienie. Jesteś przecież mój, zapomniałeś? Każde twoje zmartwienie jest też moje, w końcu jesteśmy partnerami – przypominam mu od razu. Staram się opanować i nie płakać aż tak bardzo, bo wiem, że to nic nie zmieni. Chcę jednak pokazać mu, iż jest dla mnie bardzo ważny i pragnę go wspierać w każdej chwili.
Mężczyzna również kładzie dłoń na moim policzku i odsuwa z mojej twarzy mokre włosy. Patrzy się na mnie tak, że nie musi nawet nic mówić, po prostu czuję, iż jestem najważniejsza dla niego. On dla mnie też.
- Jesteś moją pierwszą partnerką, więc muszę się wszystkiego nauczyć. Wszystko jest dla mnie nowe.
- To tak, jak i dla mnie. Nigdy nie byłam z nikim tak blisko, jak z tobą. Chcę poznać cię z każdej strony. Spędzać miłe i wesołe chwile, ale nie zamierzam uciekać od trudności. Chcę dzielić z tobą wszystko, Collin.
Mówię całkowitą prawdę. Może na początku przerażało mnie to, czym się zajmuje, zresztą byłabym głupia, gdyby było inaczej, ale teraz, po tych kilku tygodniach tylko utwierdzam się w przekonaniu, iż zawsze pragnę być przy nim. Bez względu na wszystko chcę być blisko. Wspierać go i pomagać na ile tylko będę mogła.
Dłuższą chwilę nic nie mówimy, po prostu przytulamy się i spoglądamy w swoje oczy. Mam pewność, że nie wytrzymam długo i w końcu wyznam mu, co czuję, bo coraz bardziej chcę o tym mówić. Nie obrażę się, gdy nie powie mi tego samego. Nie wymagam tego, wystarczy, że ja zdobędę się na szczerość.
- Czy ten mężczyzna, który skrzywdził twoją mamę i siostrę, został ukarany? - nie pamiętam, czy rozmawiałam o tym z Jane, ale Collin w momencie tych wydarzeń był dzieckiem, więc zapewne nie mógł nic zrobić. Ciekawi mnie, czy później do tego wrócił.
- Niestety nie. Widmo cały czas nam się wymyka, dlatego też nadaliśmy mu taki pseudonim. Raz byłem bardzo blisko schwytania go, ale popełniłem wtedy wiele błędów i mi uciekł. Na swoją obronę mam tylko to, że byłem wtedy młody i niedoświadczony, a do tego nienawiść przesłoniła mi wszystko i zareagowałem bardzo emocjonalnie, co nie było rozsądne. Z biegiem lat jednak myślę, że to dobrze, iż wtedy mi uciekł. - Wyznaje poważnym tonem.
- Dlaczego? - dziwię się. To, co mówi, wydaje się trochę bez sensu.
Collin wzdycha ciężko, więc domyślam się, iż wyzna mi zaraz coś trudnego. Wtulam się w niego całą sobą, żeby choć w ten sposób okazać mu wsparcie.
- Jak pamiętasz po śmierci mamy, zaopiekował się nami nasz wuj. Niestety od samego początku pokazywał nam, co o nas myśli i jak bardzo ciąży mu ta protekcja. Nie ukrywał, że robił to tylko dla pieniędzy. Mój rodzinny dom został zamieniony w burdel, w którym alkohol lał się strumieniami, a w kuchni prędzej znajdywało się narkotyki, niż coś do jedzenia. Do tego cały czas sprowadzano nowe dziewczyny. Na początku staraliśmy się nie brać w tym udziału i chowaliśmy się na piętrze, ale w biegiem lat imprezy przeniosły się na górę. Gdy miałem czternaście lat do mojej sypialni wbiło się dwóch pracowników z prostytutką. Byli naćpani i myśleli tylko o jednym. Na moich oczach zaczęli się pieprzyć, a potem mnie też wciągnęli do swojej perwersyjnej zabawy. Na początku się opierałem, nie chciałem dotykać tej kobiety, bo była dużo ode mnie starsza, a do tego dosłownie chwilę wcześniej sperma ochroniarzy wypełniała jej usta. Myślę, że to przez to obrzydziłem sobie całowanie i długo nie mogłem się do tego przemóc. Gdy już całowałem jakąś dziewczynę, musiałem mieć pewność, że jest tylko ze mną i nie spotyka się z nikim za moimi plecami.
Nie za bardzo mogłam uwierzyć w tę jego niechęć do całowania, bo od samego początku praktycznie cały czas mnie całował i wydaje mi się, że lubi to robić. Ja też to lubię.
- W każdym razie, miałem wtedy 14 lat. W domu nie było żadnych zasad, mogłem robić, co chciałem. Na początku trochę zachłysnąłem się tą atmosferą wiecznej zabawy i dałem w nią wciągnąć. Przez następne dwa lata nie byłem lepszy, niż wuj. Pieprzyłem wszystkie dziewczyny, które tylko pojawiały się w moim pokoju, nadużywałem alkoholu, narkotyki też nie były mi obce, choć na szczęście miałem w sobie tyle samozaparcia, żeby w nie nie iść, bo wtedy rzeczywiście mogłoby być jeszcze gorzej. Otrzeźwienie przyszło dopiero wtedy, gdy uświadomiłem sobie, że Cay to wszystko widzi, a do tego mnie naśladuje. Byłem jego starszym bratem, wzorem i bohaterem. Gdy Cayden miał 13 lat, był już uzależniony od alkoholu i pornografii, o narkotykach nie wspomnę. Uwielbiał patrzeć, jak ochrona pieprzy prostytutki, im bardziej brutalnie i wymyślnie, tym bardziej to mu się podobało. Jednego dnia znalazłem go w takim stanie, iż byłem pewien, że nie przeżyje następnych kilku godzin. Był naćpany chyba wszystkim, co znalazł w domu, pijany, zarzygany i nieprzytomny. Wuj oczywiście nie zgodził się, żeby zawieźć go do szpitala, jednak na szczęście jedna z prostytutek była studentką pielęgniarstwa i bardzo mi wtedy pomogła. Kilkanaście godzin trwało, zanim Cayden wybudził się i zaczął kontaktować. Wtedy też zrozumiałem, że muszę w końcu wziąć się w garść, przede wszystkim dla niego. Nie mogłem i go stracić. Zacząłem stawiać się wujowi, co mu się oczywiście nie podobało. Kolejne dwa lata mojego życia było nieustanną wojną z opiekunem i walką z Cayem, który dość mocno dał się wciągnąć w świat wujka i nie chciał z niego zrezygnować. Gdy pozbyłem się opiekuna...
Collin przez chwilę szuka odpowiednich słów. Domyślam się, że to dlatego, iż nie chce za bardzo mnie szokować tym, co zrobił.
- Gdy miałem osiemnaście lat i w końcu mogłem stanowić sam o sobie, a wuj... odszedł, od razu zapisałem Caya na odwyk. Miał wtedy piętnaście lat i nienawidził mnie najbardziej na świecie. Na leczenie wracał kilka razy, gdyż bardzo trudno było mu wyjść z uzależnienia i zacząć normalnie żyć. Po kolejnym razie, kiedy przywoziłem go z ośrodka, gdzie zapewniał mnie ze łzami w oczach, że jest czysty i zacznie nad sobą panować, a kilka dni później leżał naćpany w salonie, nie wytrzymałem. Zatargałem go na siłę na cmentarz i przy grobie mamy i Lissy powiedziałem całą prawdę o ich śmierci. Wyznałem, iż sprawca jest na wolności i nie poradzę sobie z tym sam. Potrzebowałem do tego brata. Świadomego brata. Moje wyznanie było jak kubeł zimniej wody, bo Cay od tamtej pory zaczął się zmieniać. Zdobył cel swojego życia: zemstę na Widmie. Ustawił ten cel priorytetem. To on wpadł na pomysł zabijania wszystkich osób, które w jakikolwiek sposób są powiązane z gwałcicielem mamy i siostry. To on od prawie piętnastu lat tropi tego chuja i przy okazji eliminuje wszystkich, którzy mieli z nim kontakt.
- To dość... brutalnie. - Wtrącam nieśmiało – rozumiem, że temu facetowi należy się śmierć, ale jakoś tak... te inne osoby chyba nie były temu winne? Czy były?
- Masz trochę racji, jednak żądza zemsty tak bardzo przepełnia Caya, że zabijanie tych osób było dla niego namiastką sprawiedliwości. W ten sposób czuł, iż jest coraz bliżej celu. Przysięgał na grobie mamy, że ją pomści bez względu na cenę, jaką mu przyjdzie za to zapłacić i dotrzymuje słowa.
Spinam się na te słowa. Cayden od początku wydawał mi się nieobliczalny, ale chyba nigdy nie patrzyłam na niego, jak na opętanego zemstą mordercę. Zaczynam trochę się go obawiać. Jeszcze ten ślub z panną Verdi...
- Nie chciałabym być waszym wrogiem – rzucam tylko tak, żeby rozładować napiętą atmosferę. Collin od razu nachyla się i całuje moje usta.
- Musiałabyś zabić kogokolwiek z mojej rodziny, albo ktoś z twoich bliskich musiałby to zrobić, żebym mógł chcieć się mścić, bo przysięgałem sobie, że nie odpuszczę nikomu, kto krzywdzi rodziców i rodzeństwo. Z rodziny został mi tylko Cay, a on nie jest taki łatwy do zabicia, skarbie, więc nie dałabyś rady – mówi od razu, gdy się ode mnie odsuwa. Uśmiecham się niepewnie na te słowa.
- Nigdy nie chciałabym skrzywdzić twojego brata ani ciebie. Z rodziny została mi tylko mama, która, jak pamiętasz, jest chora i nie zawsze sama radzi sobie ze sobą, a co dopiero mówić o krzywdzeniu kogoś – odpowiadam patrząc mu w oczy.
- Wiem, Ayleen. Jesteś wspaniała, nie ma takiej możliwości, żebym chciał cię skrzywdzić, bo ty przecież nigdy nie zrobiłabyś nic złego. Ufam ci, skarbie. - Wyznaje, a ja czuję, jak w moim wnętrzu pojawia się przyjemne ciepło. On mi ufa. Collin, który jeszcze niedawno zarzekał się, że nikomu nie ufa teraz twierdzi, że mi ufa. Nie mogłabym być szczęśliwsza. Te słowa to prawie jak wyznanie miłości.
- I pomyśleć, że jak tu przyjechałam z Caydenem, to mnie straszył, iż jestem w piekle, a to nie prawda. Robisz wszystko, żebym czuła się jak w niebie – dodaję na koniec rozmowy.
Z uśmiechem wstaję z łóżka i poganiam mojego faceta, bo mamy trochę do zrobienia przed wieczorem. Uśmiech schodzi z mojej twarzy, gdy przypomina mi się, iż na wernisażu będzie rodzina Verdi. Przez nich zginęło dwóch ochroniarzy. Augustine w dalszym ciągu nie wróciła do pracy, tak bardzo przeżywa stratę syna, a Vanessa wydaje się być jeszcze bardziej posępna, niż zwykle. Ona z kolei praktycznie zamieszkała w willi Collina i co chwilę szuka sobie zajęcia. Potrzebuje aktywności i oderwania od myśli o śmierci swojego bliskiego.
Collin nic sobie nie robi z tego, iż musimy zacząć panować nad czasem i pierwsze, co każe mi zrobić tego dnia, gdy już w końcu znajduję się w jego gabinecie, to... położenie się na biurku. W zasadzie poleca usiąść, ale gdy czuję, jak jego język porusza się po mojej łechtaczce i napiera na wejście pochwy, sama kładę się na meblu. To by było tyle jeśli chodzi o skupienie się na pracy.
- Nie mogę się opanować, gdy jesteś blisko – wyznaje wiele chwil później. Wyciąga dłoń, żeby pomóc mi wstać, co przyjmuję z wdzięcznością, gdyż cały czas mam wrażenie, iż moje ciało jest niczym galareta. Nawet nieśmiało stawiam stopy na podłodze i przez chwilę po prostu odzyskuję kontakt z rzeczywistością.
- To źle panie Steward. Dziś wybieramy się na wernisaż, będziemy w miejscu publicznym. Musimy w końcu nad sobą panować – pouczam go, ale widzę, że nic sobie z tego nie robi. Odwraca mnie tyłem do siebie i składa kilka wilgotnych pocałunków na mojej szyi.
- Jak, Ayleen? Jesteś zbyt kusząca, żebym mógł się powstrzymać i nie skosztować twojego słodkiego ciała.
Mężczyzna wzdycha. Czuję, że opiera czoło o tył mojej głowy.
- Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałem. Przy tobie wszystko jest inaczej. Pragnę cię tak mocno, iż sam nie mogę w to uwierzyć, że tak się da. Nie potrafię przestać o tobie myśleć. Nie chcę się powstrzymywać, gdy mam cię na wyciągnięcie ręki. - Zdradza poważnym tonem.
- Może to jakaś choroba, panie Steward? - rzucam lekko i odkręcam się tak, żeby spoglądać w jego błyszczące pasją oczy. Collin przez chwilę mierzy mnie wzrokiem, żeby w następnej chwili uśmiechnąć się tajemniczo.
- Myślę, że masz rację. Oszalałem z miłości, Ayleen. To moja choroba – odpowiada stanowczo.
- Z miłości? - powtarzam po nim. Nie umiem ukryć radości, która pojawia się w moich oczach, gdy słyszę te słowa.
- Tak, z miłości – podkreśla pewnym głosem.
- Jest na to jakieś lekarstwo?
- Tylko i wyłącznie małżeństwo, skarbie.
Przewracam oczami na ten pomysł, przez co Collin zaczyna się cicho śmiać.
- I to niby pomoże? Dzięki małżeństwu miłość przejdzie?
- Właściwie to nie. Nic nie przejdzie.
- To po co takie lekarstwo, które nie leczy?
Mężczyzna nachyla się i subtelnie muska ustami mój policzek.
- To lekarstwo pokazuje, iż pacjent nie jest odosobniony w swojej przypadłości, bo współmałżonek choruje na to samo, a wiadomo, że razem zawsze jest raźniej i ciekawiej. Taki psychologiczny chwyt – mówi szeptem tuż przy moim uchu. Teraz to ja zaczynam się śmiać. Collin ma oryginalne pomysły.
Przypominam sobie o tym, co mówił o małżeństwie, gdy kilka godzin później szykuję się na wernisaż. Podziwiam swoje odbicie w lustrze – trochę przytyłam przez te dwa i pół miesiąca, ale w maju bardzo pilnowałam, żeby co drugi dzień odwiedzać siłownię. Wyjątkiem był tylko czas choroby. Collin ćwiczy codziennie, więc trochę motywował mnie do tego, gdy próbowałam się wymigać. Nawet rana na ramieniu nie odciągnęła go od siłowni, jedynie co, to wtedy skupił się na nogach. Razem rzeczywiście było nam raźniej i dużo przyjemniej...
Rumienię się na samo wspomnienie tego, w jaki sposób często kończyły się nasze treningi. Chyba tylko po to tam chodziłam... potreningowy trening to złoto.
Wnuczka Jane wpadła wcześniej, żeby mnie uczesać i umalować, dlatego teraz zakładam na siebie czarną, prostą sukienkę na cienkich ramiączkach i niewielką ilością materiału na plecach, a do tego dobieram równie ciemne szpilki.
Cały tydzień pilnowałam mojego dzikiego zwierzaka, żeby tylko nie narobił mi malinek w widocznych miejscach, dlatego też nie muszę się obawiać, że coś widać. To, co było na szyi, zostało porządnie zapudrowane, a te z bioder, żeber i brzucha zakrywa materiał sukienki. Wyglądam naprawdę dobrze.
Mój mężczyzna jak zawsze prezentuje się elegancko. Ma na sobie ciemny smoking i równie mroczną koszulę, dlatego też w pierwszej chwili kojarzy mi się z draculą, albo innym wampirem. Biorąc pod uwagę jego zapędy do kąsania mnie w różnych miejscach, to skojarzenie nie jest dalekie od prawdy.
Mimo że nie przepadam za rodziną Verdi, trochę szkoda mi tej całej Rosalie. W jej przypadku małżeństwo nie będzie lekiem na miłość, bo przecież jest z przymusu. A do tego Cay... to, co mówił o nim Steward nie nastraja mnie jakoś pozytywnie.
- Cayden się znalazł? - pytam, gdy jesteśmy już w drodze do galerii. Collin ostatnio narzekał, że brat wyjechał w góry i nie było z nim kontaktu przez kilka dni.
- Tak. Będzie na miejscu.
- A Verdi?
- Dotrą chwilę po nas. Chcę być tam przed nimi.
Wszystko wychodzi tak, jak Collin zaplanował. Jego brat wita nas przy wejściu do sali, w której zorganizowano wystawę jego prac. Zachwycam się, jak elegancko prezentuje się pomieszczenie galerii, w którym rozwieszono prace Caydena. Kelnerzy roznoszą wino, a przy jednej ze ścian rozstawiono bufet z przekąskami. Nie spodziewałam się czegoś takiego podczas wystawy malarstwa, ale w końcu nigdy na żadnej nie byłam, więc nie mam doświadczenia w tej kwestii.
Kolejnym elementem wystroju, który niesamowicie mi się podoba, są kwiaty. Brat Collina zamówił ogromne ilości białych róż, które zostały rozstawione praktycznie wszędzie. Najbardziej imponujący bukiet znajduje się przy podeście, na którym planowane jest przemówienie artysty. Ten wyróżnia się kolorem spośród wszystkich – róże nie są białe, a herbaciane. Do tego jest ich tak dużo, że gdybym chciała objąć je ramionami, pewnie nie dałabym rady.
Widziałam już wcześniej obrazy Caydena, a mimo to w dalszym ciągu robią na mnie wrażenie. Goście obecni na wernisażu również wydają się być nimi bardzo zainteresowani.
- Napijesz się ze mną szampana, gwiazdeczko, czy Col jak zwykle wszystkiego ci broni? - pyta zaczepnie Cay, kiedy udaje się nam przystanąć chwilę przy nim. Mój mężczyzna podobnie jak w domu senatora, nie opuszcza mnie na krok i cały czas trzyma dłoń na mojej talii. Jakoś tak nie jestem zaskoczona.
- Z chęcią się napiję. Collin nie broni mi wszystkiego, po prostu się o mnie troszczy, co naprawdę doceniam – odpowiadam patrząc na starszego z braci. Steward chwyta mnie za rękę i unosi ją do ust.
- Jak już mówiłem, jesteś dla mnie najważniejsza – dodaje tak, żebym tylko ja to usłyszała. Cay od razu przywołuje kelnera i bierze z tacy dwa kieliszki, po czym podaje mi jeden.
- Za moje gołąbeczki. Patrzenie na was jest satysfakcjonujące, bo potwierdza, iż jestem nieomylny w damsko-męskich kwestiach. - Wznosi toast. Uśmiecham się do niego na te słowa.
- Za ciebie Cay i twoje prace. Żebyś zawsze tworzył je z taką pasją i żeby malowanie sprawiało ci przyjemność – dodaję, zanim upijam łyk alkoholu.
- A propos przyjemności... Verdi właśnie wszedł – rzuca Collin. Od razu odwracam się w stronę drzwi. Steward ma rację, w wejściu stoi nie kto inny, jak Leonardo i jego córka. Nie mogę przestać zachwycać się tym, jak pięknie prezentuje się Rosalie.
Dziewczyna ma na sobie pastelowo różową sukienkę, która podkreśla jej szczupłą sylwetkę i proporcjonalną budowę ciała. Blond fale opadają jej na ramiona gęstą kaskadą, a część kosmyków przytrzymuje urocza, dziewczęca kokarda. Rosa jest naprawdę piękna i to nie tylko moje zdanie, bo gdy pojawia się wraz z ojcem w galerii, szepty milkną, a praktycznie wszyscy obecni na sali mężczyźni rzucają jej zaciekawione spojrzenia.
- To ona? - pyta cicho Cay. Wyraźnie widzę, że nie tego się spodziewał. Młodszy Steward powoli przesuwa wzrokiem po swojej przyszłej żonie. Nie ukrywa, iż podoba mu się ten widok.
- Tak, to ona. Mówiłam, że jest śliczna – odpowiadam od razu.
- Zjawiskowa. Coraz bardziej podoba mi się to, ze będę mógł pieprzyć ją bez limitu, w końcu będzie moja – stwierdza Cayden. W tym momencie jest bardzo poważny. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej go takim widziała. No może jedynie podczas ostrzału rezydencji Collina...
Verdi zauważa nas, więc chwyta córkę pod ramię na co ta nieznacznie się wzdryga, ale po chwili wyraz jej twarzy jest tak obojętny, iż mogło to być tylko moje przywidzenie. Czyżby szampan tak szybko zadziałał?
- Collin! - Włoch wita się z moim partnerem, gdy tylko zatrzymuje się przy nas. Mój mężczyzna wyciąga dłoń i zamyka tę Verdiego w żelaznym uścisku.
- Leonardo. Cieszę się, że dotarłeś. Pozwól, iż przedstawię ci mojego brata, Caydena. To moja jedyna rodzina – mówi do niego Steward. Mężczyzna przenosi niepokojące spojrzenie ciemnych oczu na Caya, po czym uśmiecha się dość sztucznie.
- Więc to mój przyszły zięć... - przygląda się przez chwilę młodszemu z braci. Cayden odpowiada mu poważnym spojrzeniem. Nie wygląda na speszonego tym spotkaniem, bo po jego ustach błądzi nieznaczny uśmiech.
- Dokładnie. To ze mną pańska córka spędzi większość nocy. Obiecuję, że nie będzie się nudziła – rzuca lekko Cay. Czuję, jak dłoń Collina zaciska się na mojej talii. Chyba nie podoba mu się, w jaki sposób jego brat podchodzi do tej sprawy.
Włoch nie wygląda na zdenerwowanego, a wręcz przeciwnie, uśmiecha się jeszcze szerzej.
- W takim razie poznaj moją córkę – odwraca się na chwilę, żeby pociągnąć dziewczynę za łokieć i przysunąć bliżej Caydena – to Rosalie. Moja jedyna córka. Nasz rodzinny klejnot – dodaje Verdi. Nie słyszę w jego głosie czułości czy dumy, jaką powinien czuć ojciec, mówiąc takie słowa. Leonardo zachowuje się raczej jak kupiec chwalący swój towar, niż członek rodziny.
Cay przenosi spojrzenie na dziewczynę, po czym wyciąga do niej dłoń. Wyraźnie widzę, że Rosa waha się, czy mu ją podać, jednak jedno spojrzenie na ojca wystarcza jej, żeby podjąć decyzję. Z nieśmiałym uśmiechem wyciąga rękę w stronę Caydena.
Młodszy Steward od razu przyciąga ją do swoich ust. Na pewno chce złożyć na dłoni dziewczyny długi pocałunek, jednak nie jest mu to dane, gdyż Rosa wyrywa swoją dłoń, gdy tylko wargi Caya muskają jej wierzch. Blondynka szybko splata ręce na uchwycie torebki i wbija wzrok w podłogę.
- Jest nieśmiała – wyjaśnia Verdi.
- Jak to dziewica. Podoba mi się to – odpowiada od razu Cayden. Dopiero teraz przypomina mi się, że przecież Rosalie chowana jest w domu z dala od innych mężczyzn, niż tych, którzy należą do rodziny. Nie dziwię się, że zachowanie Caya ją peszy, nie jest do tego przyzwyczajona.
Dziewczyna nie podnosi wzroku, ale wyraźnie widać, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Nie zaskakuje mnie to – rozważanie intymnych kwestii nie powinno odbywać się w ten sposób, ani tak naprawdę w żaden inny.
- Rosalie – Verdi zwraca się do córki, na co ta w końcu spogląda na niego – przywitaj się ze swoim przyszłym mężem.
Rosa szybko przenosi spojrzenie na Caydena, po czym nieśmiało się uśmiecha.
- Miło mi pana poznać, panie Steward.
- Na razie możesz mi mówić Cay, Różyczko – odzywa się od razu brat Collina. Przez cały ten czas nie spuszcza wzroku z dziewczyny.
- Na razie? - dziwi się panna Verdi. Ja również spoglądam na Caydena z zastanowieniem. Co takiego znów wymyślił?
- Oczywiście – potwierdza – po ślubie będziesz mówiła mi tylko i wyłącznie „mężu" – dodaje z wrednym uśmiechem.
Dziewczyna nie komentuje tego, jedynie miło się uśmiecha.
- Pójdziemy teraz pooglądać dzieła twojego brata, Collinie. Na pewno za jakiś czas jeszcze się spotkamy, mamy kilka kwestii do omówienia – rzuca Verdi i odwraca się żeby odejść. W ostatniej chwili skupia wzrok na mnie – widzę, że dalej bawisz się w asystentki. Szkoda. Moja Rosalie byłaby idealną żoną dla ciebie.
- Twoja Rosalie będzie idealną żoną dla mojego brata – odzywa się od razu Steward – moja asystentka jest zbyt ważna, żebym chciał z niej zrezygnować.
Leonardo nie komentuje tych słów. Kiwa głową i odchodzi, gdyż akurat rozdzwania się jego telefon.
- Do zobaczenia, Cay – mówi Rosa – panie Steward, Ayleen – zwraca się do każdego z nas.
- Do zobaczenia, Różyczko – odpowiada jej młodszy z braci, na co dziewczyna od razu marszczy brwi.
- Mam na imię Rosalie.
- Wiem, Różyczko. Doskonale o tym wiem – Cayden nie przestaje nazywać jej po swojemu. Widzę, że nie jest zadowolona z tego powodu, ale nie komentuje nomenklatury przyszłego męża, tylko szybko żegna się z nami.
- Ja pierdolę, muszę się napić – stwierdza od razu Cay. Zdecydowanym gestem przywołuje do siebie kelnera, po czym ściąga z tacy trzy kieliszki z szampanem. Jeden podaje mi, dwa zachowuje dla siebie.
- Coś nie tak? - pytam nieśmiało. Jak dla mnie Rosa jest idealna w każdym calu, nie mam pojęcia, czego może czepiać się Cay.
- Właściwie to wszystko jak najbardziej tak. Ona jest perfekcyjna. Tak pięknej dziewczyny nie widziałem chyba nigdy wcześniej i przez to wszystko będzie trudniejsze – wyjaśnia Steward, po czym jednym haustem opróżnia kieliszek.
- Co będzie trudniejsze? - dopytuję. Nie nadążam za Caydenem i jego przemyśleniami.
- Bycie chujem dla niej będzie trudniejsze, bo kurewsko mi się podoba. W tej chwili o niczym innym nie marzę, jak o ostrym zerżnięciu jej nieskalanego ciała – mężczyzna przechyla głowę i wpatruje się w jeden punkt. Gdy podążam za jego wzrokiem, odkrywam, iż cały czas przypatruje się pannie Verdi – spójrz na te pośladki, o kurwa, co ja bym mógł z nią robić... - nakręca się Cay, ale Collin szybko go stopuje.
- Zachowuj się. Nie chcemy spięć. Nie waż się jej obrażać.
- Czy wyobrażanie sobie jej wilgotnych ust na moim fiucie to obraza? Raczej zaszczyt dla żony z przymusu – prycha od razu Cayden, ale nie kontynuuje tematu. Po chwili ktoś do niego podchodzi i mężczyzna wdaje się w dyskusję o sztuce.
Reszta wieczoru przebiega prawie spokojnie. Cay nie byłby sobą, gdyby nie zaprosił swoich „koleżanek" dlatego teraz przechadza się po sali z dwiema blondynkami, które obejmuje w taliach. Verdi nie komentuje zachowania przyszłego zięcia – dość mocno skupia się na rozmowach telefonicznych.
Jego córka z kolei nie próbuje nas zagadywać i trzyma się raczej na uboczu. Jest w miarę przyjemnie. Mój mężczyzna nie opuszcza mnie na krok. Czasami przystajemy, żeby z kimś porozmawiać o pracach Caya. Zdarzyło się też, że kilka razy jakiś fotograf zrobił nam zdjęcie, jednak nie było to nic nachalnego.
Kłopoty zaczęły się dopiero, gdy Cayden wyszedł wygłosić swój monolog. Oczywiście musiał wyskoczyć z czymś takim, za co było mi zwyczajnie wstyd. Tym razem kością niezgody okazały się... kwiaty.
Te wszystkie bukiety, które zdobiły salę, zostały zamówione dla uczestniczek wernisażu. Cay po kolei wręczał naręcza białych róż wszystkim dziewczynom na sali. Jego „koleżanki" nie kryją radości z tego powodu. Ja z kolei nie udaję zaskoczenia, gdy okazuje się, iż ten największy bukiet herbacianych róż jest dla mnie.
- Należysz do rodziny, gwiazdeczko. Jesteś dla nas ważna – podkreśla Cay, gdy wręcza mi kwiaty. Collin musiał pomóc mi je trzymać, bo sama nie dałabym rady. Zrobiło mi się bardzo miło. Cayden mimo swojej ekstrawagancji, potrafi ująć za serce. Radosny nastrój trochę mi opada, gdy zauważam, że jedyną kobietą bez bukietu zostaje... Rosalie.
Dziewczyna uśmiecha się do mnie miło, natomiast jej ojciec morduje Caya spojrzeniem. Musiał poczuć się obrażony gestem Stewarda.
- Pamiętasz o Rosalie? - pytam dyskretnie młodszego z braci. Musiałam wcześniej odkleić go od koleżanek, które przyczepiły się do jego boków jak dwa lepy. Chwilę zajęło mi przekonanie go, że musimy porozmawiać na osobności.
- A tak. Moja Różyczka. Zapomniałem, że się tu kręci – mężczyzna mruga do mnie, po czym na chwilę znika z pomieszczenia, żeby wrócić... z małym, biednym bukiecikiem delikatnie przywiędniętych, różowych różyczek – dla niej też coś mam – mówi z zadowoleniem.
- To jest dla niej? - nie ukrywam zaskoczenia.
To już... dziwki Caya dostały lepsze bukiety, niż jego przyszła żona. Nie podoba mi się takie podejście do dziewczyny.
- Oczywiście. Rosalie jest taką różową różyczką. Widziałaś, jak uroczo się rumieni? Kwiaty idealnie do niej pasują.
Mam ochotę powiedzieć mu coś dosadnego, ale w ostatniej chwili gryzę się w język. To i tak nic by nie zmieniło. Postanawiam zrobić coś całkiem innego. Spoglądam poważnie na Caydena przez dłuższą chwilę, a dopiero potem nachylam się i szepczę, żeby tylko on mnie usłyszał.
- To dobrze, że pamiętasz o swojej przyszłej żonie, bo mam wrażenie, że dziewczyna wzbudza większe zainteresowanie, niż twoje obrazy. Nawet nie zliczę, ilu mężczyzn rozbiera ją wzrokiem. Dobrze, iż to twoja przyszła żona, bo wygląda na to, że większość facetów na tej sali o niej marzy, a tak naprawdę żaden nie może jej dotknąć. Masz szczęście, Cay. - Rzucam mu pochlebne spojrzenie.
Moje słowa wywierają taki skutek, o jaki mi chodziło. Młodszy z braci od razu poważnieje i bacznie rozgląda się po sali.
- Kurwa. Skrzywdzę każdego, kto zbyt długo na nią patrzy. To moja Różyczka, nikt nie ma prawa jej zaczepiać – odgraża się niskim głosem. Nie mam szansy skomentować jego słów, gdyż od razu wyrywa się przed siebie. Idzie w stronę Rosy.
Uśmiecham się do Collina, na co mój mężczyzna tylko mocniej przyciąga mnie do siebie.
- Jesteś przebiegła, wiesz? - mówi cicho tuż przy moim uchu. Wtulam głowę w jego ramię i spoglądam w oczy Stewarda.
- Kobiety powinny sobie pomagać. Rosalie nie zasłużyła na bycie pogardzaną, bo w gruncie rzeczy to nie jej wina, że ma chorego ojca.
Collin nie komentuje moich słów, a jedynie składa na moich włosach szybki pocałunek. Zapewne nie powinien tego robić w publicznym miejscu, jednak nie za bardzo go to interesuje.
Reszta wieczoru upływa w miarę spokojnie. Tego, że Cay publicznie wręczył mi ten obraz, który najbardziej mi się podobał, a dla Rosalie namalował... odciętą głowę w pudełku, nie liczę. Dziewczyna nawet się nie skrzywiła, gdy dał jej malowidło. Powiedziała tylko, że zawiesi w sypialni i za każdym razem, kiedy na niego spojrzy, będzie myślała tylko o Caydenie. Biorąc pod uwagę fakt, iż dzieło przedstawiało dekapitację... jakoś tak mało to pocieszające.
Cieszę się, kiedy w końcu przekraczamy próg domu. Wieczór tak trochę mnie wymęczył. Nie mam nawet ochoty na kąpiel w wannie, dlatego też ograniczam się do szybkiego prysznica z Collinem. Chwilę później leżymy w łóżku, a ja wtulam się w niego tak, jak najbardziej lubię. Jest wspaniale.
***
Udaje mi się obudzić wyjątkowo wcześniej, niż mój mężczyzna, dlatego subtelnie wysuwam się z jego objęć i idę do garderoby. Mam niecny plan i nie zawaham się wykorzystać wszystkich moich wdzięków.
Sięgam po torebkę, z którą przybyłam do tego domu, bo w niej jest naszyjnik Allana. Oglądam go przez chwilę. Nie wygląda zbyt spektakularnie, ot zwykły łańcuszek z zawieszką w kształcie serca i wygrawerowaną literką C. Collin powiedział mi, że oryginał jest cenny, bo należał do Charlesa Johnsona, syna Andrew Johnsona – szesnastego wiceprezydenta i siedemnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszystkie dzieci głowy państwa dostały takie wisiorki, jednak tylko ten Charlesa zachował się do dzisiejszych czasów, dlatego jest taki ważny, a wzór jedynie zyskuje na popularności.
Rozbieram się z nocnej koszuli i zakładam wisiorek na szyję, a następnie powoli wychodzę z garderoby. Collin budzi się, gdy tylko zaczynam wchodzić na materac. Uwielbiam jego zaspane spojrzenie. Kładę dłonie po obu stronach głowy mojego mężczyzny i nachylam się, żeby musnąć wargami jego usta.
- Dzień dobry – mówię cicho.
Steward od razu chwyta mnie w swoje ramiona i przyciąga do siebie.
- Teraz na pewno będzie dobry, skarbie – odpowiada tuż przy moich ustach. Nie jestem w stanie powstrzymać jęku rozkoszy, gdy jego dłoń wplata się w moje włosy i przyciąga moją głowę do tej mężczyzny, żeby jego usta od razu zaczęły intensywnie mnie całować. Z entuzjazmem oddaję każdy jeden pocałunek Collina. Piszczę, kiedy Steward jednym zwinnym ruchem przekręca mnie na plecy. Teraz to on zawisa nade mną i skanuje moją twarz rozpalonym wzrokiem.
- Kocham cię – wyrywa mi się, zanim zdążę pomyśleć, jak bardzo nie powinnam tego wyznawać. Mężczyzna na moment zastyga w bezruchu i tylko przygląda mi się z zaskoczeniem.
Nie odwracam od niego wzroku, ani nic z tych rzeczy. Powiedziałam prawdę. Kocham go i nie chcę dłużej tego ukrywać. Chcę, żeby o wszystkim wiedział.
- Skarbie – zaczyna Collin. Jego głos wręcz kipi ukrywaną radością – nawet nie wiesz jak bardzo ja cię... - przerywa, gdy jego wzrok zjeżdża na moje piersi. Uśmiecham się pod nosem. Faceci... Muśnięcie ciepłych palców Stewarda na moim mostku przypomina mi, że przecież mam na sobie łańcuszek, który na pewno chce obejrzeć.
Mój rzeczywiście nie wygląda zbyt dobrze. Allan nie dbał o niego tak jak powinien, gdyż na tylnej stronie zawieszki znajduje się dość duży defekt, jakby zadrapanie. Biżuteria nie jest idealna.
Marszczę brwi, gdy zauważam, jak ciepłe spojrzenie Collina momentalnie matowieje. Mężczyzna bardzo dokładnie ogląda wisiorek. Uśmiech powoli znika z jego twarzy, a w jego miejsce pojawia się złowrogi grymas.
- Skąd to masz? - pyta poważnym głosem. Jego oczy wręcz wwiercają się moje, jakby szukał choć cienia fałszu.
- Dostałam od mamy. - Mówię zgodnie z prawdą. Postawa Collina zaczyna mnie niepokoić. Nie rozumiem, dlaczego tak nagle stracił humor i stał się taki... obcy. Daleki. Inny, niż te kilka chwil temu.
- A ona skąd go miała? - pyta pozornie spokojnym głosem jednak znam go na tyle, żeby wiedzieć, iż to wszystko jest tylko udawane. Collin jest wściekły. Tak naprawdę bardzo mocno wściekły.
- Dostała od mojego ojca. Przeżyła z nim jedną, intensywną noc i na pamiątkę zostawił jej ten wisiorek. Niestety nigdy potem go nie spotkała, ale za to dowiedziała się, że Allan oprócz naszyjnika, zostawił jej też bliźniaczą ciążę.
Spojrzenie mężczyzny staje się jeszcze bardziej mroczne, niż dotychczas. Moje usta opuszcza niekontrolowany pisk, gdy Steward z dużą siłą pociąga za łańcuszek i zrywa go z mojej szyi. Automatycznie przykładam dłoń do miejsca, w którym odczuwam największy ból. Moje palce od razu robią się wilgotne. Nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć, iż to krew. Łańcuszek musiał mnie zranić.
Collin schodzi z łóżka ściskając biżuterię w dłoni. Od razu siadam na materacu i spoglądam na niego nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Dlaczego tak nagle stał się zły na mnie? Przecież nie zrobiłam nic złego, oprócz tego, że wyznałam mu miłość. To chyba nie zbrodnia?
- Twój ojciec to Allan, a ty jesteś dzieckiem z ciąży mnogiej – mówi jakby do siebie. Nie patrzy na mnie. Nie wiem, czy to dobrze, ale po chwili okazuje się, że tak. To dobrze, że nie patrzył na mnie, bo gdy to w końcu zrobił... Zadrżałam ze strachu.
W jego oczach widziałam tak wielką nienawiść, jakiej do tej pory nie było mi dane doświadczyć. Wydaje mi się, iż dostrzegam tam też ból, ale nie skupiam się zbyt na tym. Boję się takiego Collina jak nikogo innego.
- Tak, to prawda. - Odpowiadam szeptem. To wszystko prawda.
Mężczyzna zaciska dłonie w pięści i spogląda na mnie tak, jakby chciał mnie skrzywdzić.
- W takim razie dopiero teraz zacznie się twoje piekło, Ayleen – cedzi z pogardą i rusza w moją stronę.
Wbijam plecy w wezgłowie łóżka. Nic nie rozumiem. Wiem tylko jedno.
On mnie nienawidzi, a ja nie mam pojęcia za co.
Zamykam oczy, gdy mężczyzna zatrzymuje się przy łóżku i podnosi dłoń.
Nie potrafię na niego patrzeć w takiej chwili. Nie na niego.
- Collin, ja...
- Milcz. Po prostu milcz, Ayleen. Nie utrudniaj tego.
Mam wrażenie, że jego głos jest przepełniony smutkiem, ale może to tylko moje wyobrażenie. Może słyszę to, co chcę.
- Czego mam nie utrudniać? - pytam od razu. Wiem, że miałam milczeć, ale to silniejsze ode mnie. Nawet otwieram oczy i patrzę Collinowi prosto w twarz. Nie potrafię zatrzymać łez, które zaczynają rzęsiście spływać po moich policzkach, kiedy orientuję się, że przede mną nie stoi mój mężczyzna, a całkiem obcy i nieprzyjaźnie do mnie nastawiony facet. Wygląda jak Collin, ale to nie jest on. Mój facet zawsze spogląda na mnie z czułością i pożądaniem. Ten inny Steward tak nie robi.
Wstrzymuję oddech, gdy z jego ust pada to jedno, jedyne zdanie:
- Nie utrudniaj mi zabicia ciebie.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Moi Drodzy! To koniec pierwszej części! Trochę się rozpisałam, bo maszynopis zajmuje 406 stron, 172736 słów i 1052068 znaków. WOW!
Dziękuję za wszystkie komentarze i polubienia, jest mi niezmiernie miło :)
Zapraszam do moich pozostałych historii. W klimacie romansów mafijnych mam:
"Kim jesteś?" - historia trochę podobna do tej Ayleen, ale mimo wszystko zaskakująca :) jeszcze w całości, ale pewnie za jakiś czas zniknie z wattpada, bo ZOSTANIE WYDANA ❤️❤️❤️❤️ prawdopodobnie XX.04.25 😁😁😁😁
"To tylko pomyłka"
W klimacie high school i tak bardziej komediowo (do pośmiania) mam trylogię "Hope and Holly". To tak całkiem nie na poważnie i z dystansem :)
Druga część historii Ayleen ma tytuł "W jej sercu". Jest zakończona :) Okładka wygląda tak, jak poniżej :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro