58 Przywrócić wspomnienia
Collin nie należy do posłusznych pacjentów. Chciałam się nim dobrze zaopiekować, ale nie zgodził się na „niańczenie go" dlatego też nie było mowy o jakiejkolwiek przerwie w pracy.
Jedynie w łóżku przypominało mu się, że przecież jest kontuzjowany, więc w ostatnim tygodniu bardzo polubiłam bycie na górze, on zresztą też to lubi.
Starałam się okazać mu maksimum uwagi i czułości, dlatego też nasze poranki były bardzo długie. Wieczory tak samo. Całowałam całe jego ciało, przytulałam go, ile tylko mogłam i nie szczędziłam empatii.
- Chyba częściej powinienem być ranny – żartował tydzień po tym felernym dniu. Wiem, że w tym czasie prowadził intensywne negocjacje z rodziną Verdi w sprawie ślubu Caya i Rosalie.
- Nawet mnie nie denerwuj! - strofowałam go, gdy tylko wracał do tego tematu. - To były najgorsze chwile w moim życiu. Nie chcę myśleć, co by było, gdybyś był poważniej zraniony – dodawałam zdecydowanym głosem. Nie kłamałam. Cały czas martwię się o niego. Nie chcę go stracić.
Collin nic nie mówił, ale widziałam, że był zadowolony, iż tak bardzo zależy mi na nim.
Żeby nie było, iż miłość do mężczyzny przesłoniła mi cały świat: w ostatnim czasie dwa razy rozmawiałam z mamą i raz z Nadine. Lekarz mamy tym razem nie zadawał dziwnych pytań, a jedynie ograniczył się do kilku komentarzy typu: „córeczka stęskniona", „musisz bardzo kochać matkę", „jakie z ciebie dobre dziecko" i „Lottie to ma szczęście, że cię ma". Nie czepiałam się tego, po prostu ignorowałam.
Rozmowa z Naddie też przebiegła w miarę sprawnie. Bratowa miała pretensje o to, że nie może mnie odwiedzić, a tak bardzo chciała, jednak zgoniłam wszystko na Collina. Tutaj już nie mogła sobie porządzić.
- Ty to nie wiesz, jak urobić faceta, Ayleen... - mówiła. - Jak się pieprzycie, to musisz dokładnie go wyczuć i zaatakować w momencie, zanim on dojdzie. Zatrzymaj się wtedy, pokaż, że jak chce kontynuacji, to ma odpowiedzieć na twoje pytanie. Uwierz mi, w takiej chwili każdy się zgodzi na wszystko, o co tylko ich poprosisz.
- Mówisz z własnego doświadczenia? - dociekałam. Nie zamierzałam robić czegoś takiego Collinowi. Nie chcę nigdy nic na nim wymuszać, bo to by było nieuczciwe.
- Koleżanki w pracy opowiadały, zdaję się na nie – dodała szybko. Nie wierzyłam w to nawet przez chwilę. Tego dnia Nadine miała nocną zmianę i trochę się spieszyła, więc i z nią nie porozmawiałam długo. Nie było mi z tego powodu przykro.
***
- Jak rozmowy? - pytam Collina, gdy tylko pojawia się w jadalni. Dziś osobiście spotkał się z Verdim. Włoch nie chciał przylecieć do Bostonu, a Steward odmówił lotu do Cleveland, dlatego też ich rozmowa odbyła się na neutralnym gruncie w Nowym Jorku.
Mój mężczyzna od razu do mnie podchodzi i całuje czubek mojej głowy. Niby niewielka czułość, a moje serce szaleje z radości. Nikt nigdy nie był taki w stosunku do mnie, a ja nigdy nie podejrzewałabym, że mój szef może się tak zachowywać, bo to całkiem nie w jego stylu.
- Do przodu. Leonardo podpisał wstępny kontrakt. Ustaliliśmy, że przyjedzie z córką na wernisaż prac Caydena, żeby nawiązać kontakt, a w lipcu, po licytacji, zorganizujemy zaręczyny. One również odbędą się w Nowym Jorku, tak samo, jak i ślub, który zaplanowaliśmy na piętnastego sierpnia.
Dziwię się tempu tych działań. Na dobrą sprawę mamy dwudziesty maja, więc do wystawy prac Caydena zostało dziesięć dni, a do zaręczyn w lipcu... siedem tygodni? Niecałe trzy miesiące do ślubu. Myślałam, że to wszystko potrwa trochę dłużej, ale Verdi jak najszybciej chce należeć do rodziny.
- Cay zna datę swojego ślubu?
- Rozmawiałem z nim w samochodzie.
- Jak to przyjął?
- Bez emocji. Był zajęty spotkaniem z koleżankami, ale słyszałem, że krzyknął im, iż piętnastego sierpnia zaprasza je na swój ślub, więc przyswoił sobie datę bez problemu.
Kręcę głową na takie idiotyczne podejście. Jak można zapraszać kochanki na własny ślub? Nie żebym polubiła Rosalie, ale każdemu należy się szacunek, zwłaszcza w takiej chwili.
Dziewczyna też jest zmuszana do tego małżeństwa i z tego, co słyszałam od Collina, ojciec nie daje jej nawet cienia szansy na sprzeciw. Została tak wychowana, żeby być kiedyś żoną wysoko postawionego i wpływowego człowieka, który zagwarantuje korzystny układ. Podobno jest świadoma swoich obowiązków względem rodziny.
Rosa ma straszne życie. Nie zazdroszczę jej nic a nic.
- Cay pamięta, że Rosalie ma siedmiu braci? I to takich dość... troskliwych? Sam dobrze wiesz, że mieli problem z tym, iż jestem twoją asystentką. Nie wiem, czy zapraszanie koleżanek Caydena na jego ślub jest rozsądnym posunięciem.
- Nie jest – mówi od razu – ale podejrzewam, że i tak je zaprosi. Liczy, że Verdi wpłynie na synów i nie zrobią żadnej sceny.
- A po ślubie? - pytam – przecież Cay mówił, że się nie zmieni. Jak Rosalie poskarży się braciom...
- Zapewne ograniczy jej kontakt z rodziną. Zamieszkają w domu Caydena i panna Verdi będzie musiała się zająć posesją i jej zarządzaniem. Nie sądzę, żeby Cay zgadzał się na odwiedziny braci, ani tym bardziej pozwalał jej jeździć do Cleveland.
- Czyli, że zamknie ją tak po prostu w domu? - w głowie mi się to nie mieści. Życie Rosy jako żony młodszego Stewarda nie zapowiada się dobrze.
- Tak.
- Jak to dobrze, że ja nigdy nie będę niczyją żoną, bo na pewno nie zgodziłabym się na coś takiego. - Dodaję z przekonaniem. Collin spogląda na mnie dość długo, ale nie komentuje moich słów, przynajmniej nie podczas kolacji.
Wraca do nich w sypialni, a w zasadzie w łazience, gdy oboje siedzimy w wannie. Opieram się o niego plecami, a on obejmuje mnie ramieniem i przesuwa dłonią po moich piersiach i brzuchu. Lubię, jak tak robi.
- Nie chcesz wychodzić za mąż? - pyta cicho. Jego oddech muska moją szyję i policzek, gdy nachyla się, żeby delikatnie całować mnie we wrażliwe miejsce tuż za uchem.
- Nie – odpowiadam od razu. Jeszcze w liceum marzyłam o tym, a nawet i te kilka miesięcy temu liczyłam, iż Zane wróci do Easton Village i weźmiemy szybki ślub. Teraz jednak... nie chcę. Podoba mi się związek z Collinem, ale wystarcza mi to, co jest. Lubię mieć wybór i decydować o sobie, choćby tak minimalnie. Steward wystarczająco dominuje na wszelkich płaszczyznach swojego i mojego życia, żebym miała mu pozwalać na jeszcze więcej.
- Dlaczego? - docieka. Jego dłoń zjeżdża poniżej linii wody, więc mogę się spodziewać, że dziś znowu nie pójdziemy tak szybko spać.
- Nie chcę być z kimś uwiązana na całe życie. Pewnie tego nie wiesz, ale mój dziadek był pastorem. Ten, z którym miałam problem, objął naszą parafię po śmierci mojego dziadka. Mama... nigdy nie wyszła za mąż, ale na szczęście nie musiała mieszkać na plebanii i przynosić swojemu ojcu wstydu nieślubnymi dziećmi, bo dziadkowie z racji posługi pastorskiej mieszkali obok kościoła, a babcia miała swój własny dom, który oddała córce, dlatego też mama miała trochę swobody. Całe życie pozostała wierna mojemu ojcu, z nikim się nigdy nie związała. Myślę, że nie wpuściłaby mnie do domu, gdybym wyszła za mąż, a jakiś czas później chciała się rozwieść. To byłoby dla niej niedopuszczalne, a mam tylko ją i nie chcę dodawać jej dodatkowych zmartwień. Mimo wszystko wychowywała się w dość religijnej rodzinie i tak jakoś tym nasiąkła, że są pewne sprawy, które nie podlegają dyskusji, jedną z nich jest właśnie rozwód.
- A co w przypadku ciąży? Skoro ma takie podejście do związków, to jak zapatruje się na nieślubne dzieci? Sama, będąc córką pastora, na pewno nie miała łatwo. - Collin nie odpuszcza dociekań. Jego palce zataczają kręgi na mojej łechtaczce, więc wzdycham tylko cicho i odchylam głowę, żeby położyć ją na ramieniu mężczyzny. Przymykam oczy, gdy w moim ciele zaczyna narastać przyjemność. Uwielbiam tego faceta i to, co ze mną robi.
- W przypadku ciąży na pewno miałabym duży kłopot i mama dążyłaby do ślubu za wszelką cenę. Sama nie miała szansy na to, więc myślę, że mi by nie odpuściła. Cieszę się, że pomyślałeś o antykoncepcji, bo naprawdę nie chcę żadnych dzieci.
- Nie chcesz być uwiązana na całe życie... - powtarza słowa, które wymówiłam chwilę wcześniej. Jego palce zwiększają tempo, a do tego mężczyzna zgina dłoń tak, że jednocześnie może wpychać je we mnie i w dalszym ciągu masować wrażliwy punkt.
- Nie chcę, ale nie pytaj mnie teraz o nic, bo mogę powiedzieć coś głupiego. Chwilowo nie jestem w stanie się skupić – dodaję cicho. Mój oddech robi się coraz bardziej urywany, dlatego Collin zabiera dłoń spomiędzy moich nóg i otacza nią moją talię, żeby zdecydowanym ruchem mnie unieść. Od razu wkładam rękę w wodę i chwytam jego penisa, a następnie powoli się na niego osuwam. Ten moment jest boski.
Steward nie odpuszcza. Zaczynam podejrzewać, że podsłuchiwał moją rozmowę z Nadine i zamierza testować na mnie jej niecne chwyty.
- Mówiłaś, że chcesz, żeby to, co jest między nami trwało jak najdłużej, ale jednocześnie nie chcesz być uwiązana. Przeczysz sobie, Ayleen... - mówi pomiędzy pocałunkami na mojej szyi. Czasami zasysa mocniej skórę, przez co na pewno zostaną mi ślady. Nie kłamał z tym robieniem nowych po każdym wygojeniu się starych.
- Nie wiem, Collin... teraz nic nie wiem. Nie przerywaj – mruczę zwiększając tempo moich ruchów. To nie czas na takie rozmowy.
- Obiecałaś, że nigdy nie odejdziesz, skarbie. Nie wypuszczę cię z moich rąk, Ayleen – drąży temat.
Nie słucham. W tym momencie moje ciało jest niczym napięta cięciwa, która czeka na ten jeden, konkretny ruch, by wypuścić z siebie nagromadzoną i ciągle narastającą rozkosz. Odwracam głowę w jego stronę, a on od razu rozumie. Nakrywa moje wargi swoimi i intensywnie je całuje. Pojękuję cicho, gdy jego język zaczyna szaleńczo eksplorować mój. Nie mam pojęcia, jak długo się całujemy, ale w pewnym momencie Collin się ode mnie odrywa. Wybiera chwilę, gdy jestem już na krawędzi i nie potrafię zachowywać się cicho. Dochodzę ze spojrzeniem utkwionym w pociemniałe oczy mężczyzny, cały czas wołając jego imię. Gdy czuję, jak jego ciało zaczyna drżeć, jestem pewna, iż on też zaraz skoczy w przepaść. Zaciskam się na nim mocniej i obserwuję przystojną twarz mojego faceta. Uwielbiam go całego.
- Czy ślub to według ciebie naprawdę taka zła perspektywa? - pyta dużo później. Zdążyliśmy się w końcu wygramolić z wanny i przenieść do sypialni. Kładę się tak, jak lubię: blisko Collina, wtulona w jego ciepłe ciało, spowita wspaniałym zapachem mojego mężczyzny. Przymykam oczy i przez moment nic nie mówię.
- Gdy patrzę, jak to wygląda u Caydena, to zaczynam współczuć Rosalie. Nie chciałabym... czegoś takiego.
- Nie jestem Caydenem, nigdy nie traktowałbym cię tak, jak on pannę Verdi. - Zastrzega od razu Collin. Nie spoglądam na niego, ale jestem pewna, że on teraz wwierca się we mnie spojrzeniem. Czuję to.
- To oświadczyny, panie Steward? - uśmiecham się leniwie. Jest mi tak błogo, że mało brakuje, abym zasnęła.
- Jeśli tylko byś chciała...
- Nie, Collin. Nie chcę – uchylam powieki i patrzę w jego błyszczące oczy – podoba mi się tak, jak jest. Nie chcę nic zmieniać, bo jest wspaniale.
- Zawsze mogłoby być lepiej – wypala od razu.
- Nie zamknąłbyś mnie w domu, jak Cay Rosę?
Jestem na tyle rozbudzona, żeby wyraźnie widzieć, jak Collin zaciska szczękę i bije się z myślami.
- Zadbałbym o twoje bezpieczeństwo.
- Czyli byś zamknął? - nie odpuszczam. - Wystarczy tak albo nie.
Mężczyzna kładzie dłoń na moim policzku i powoli przesuwa po nim kciukiem. Nie przestaje patrzeć mi w oczy.
- Jeśli to wiązałoby się z zapewnieniem ci bezpieczeństwa, to tak. Zamknąłbym cię w domu. Nie mogę cię stracić, Ayleen. - Wyznaje. Jest tak poważny, że wierzę w każde jego słowo.
- Myślę, że prędzej byś mnie stracił, gdybyś zaczął zmuszać do czegoś, czego nie chcę. Może i zostałabym z tobą, ale czy tak naprawdę byłabym z tobą? Od pewnego czasu polubiłam niezależność, wiesz? Taki jeden facet nakłaniał mnie do wyrażania własnego zdania i tak bardzo mi się to spodobało, że teraz nie chcę tylko biernie przytakiwać i na wszystko się godzić. Chcę mieć wybór. - Unoszę twarz, żeby pocałować go w policzek i znów układam się do snu. Ten dzień trochę mnie wymęczył.
- Chyba zaczynam żałować, że chciałem zmienić posłuszną Ayleen w taką, która zaczyna pokazywać rogi – wzdycha i przyciąga mnie bliżej siebie. Chichoczę przez chwilę, ale nic już nie mówię. Rozkoszuję się jego bliskością. Jest mi zwyczajnie dobrze.
***
Następnego dnia przed lunchem Collin zabiera mnie na wycieczkę. Destynacja nie jest zbyt odległa od naszego domu, więc nie mamy czasu na nic niegrzecznego w aucie, choć miałam taki pomysł, gdyby droga się dłużyła. Rozglądam się ciekawie, gdy mijamy misternie wykutą bramę i wjeżdżamy na teren wręcz wymuskanej posesji.
Nie potrafię ukryć okrzyku zdumienia, gdy zauważam dom, do którego się zbliżamy. Jest piękny i tak ogromny, że cała moja kamienica spokojnie by się tu zmieściła. Budynek ma jasne, piaskowe ściany, a nad wejściem znajduje się duży taras podtrzymywany smukłymi kolumienkami. Nie jestem w stanie doliczyć się pomieszczeń, bo wydaje się ich stanowczo za dużo.
- Czyj to dom? - pytam z ciekawością. Wyraźnie widzę, że musiał dopiero co zostać wybudowany, bo trawnik przed budowlą nosi ślady ciężkich maszyn, natomiast ten, który jest dalej, wygląda po prostu idealnie. Ogólnie ogród w tym miejscu robi na mnie piorunujące wrażenie: jest rozległy i perfekcyjnie zadbany. Wydaje mi się, że jest też dość stary, bo niektóre drzewa są naprawdę duże.
- Caydena. - Odpowiada Collin. Marszczę brwi na to stwierdzenie.
- A on nie ma mieszkania w Bostonie? - dopytuję. Tak mi coś kiedyś mówił...
- Ma. W mieszkaniu jest jego pracownia. Ten dom powstał na miejscu naszego starego, rodzinnego domu. - Wyjaśnia Steward. Wychodzimy z auta i kierujemy się do rezydencji. Słyszę obce głosy, dlatego też domyślam się, iż w środku są jacyś ludzie.
- Pracownicy. Kończą montaż kuchni i garderoby – Collin odczytuje moje nieme pytanie i od razu o wszystkim informuje.
Zachwycam się chyba wszystkim. Dom w środku wygląda jak z jakiegoś katalogu: jest jasny, przestronny, niesamowicie elegancki. Niektóre pomieszczenia zostały umeblowane pięknymi, tradycyjnymi meblami. Szef wyjaśnił mi, że większość to antyki z ich sklepu.
- Cay lubi tradycyjny wystrój? - nie mogę się nadziwić. Jakoś tak bardziej pasowała mi do niego nowoczesna willa Collina, niż ten piękny i na pewno bardzo drogi dom.
- Cay chce przywrócić dobre wspomnienia. Gdy kilka lat temu zrównałem z ziemią dom po rodzicach, obiecał, że kiedyś go odbuduje. Zaczął dwa lata temu, ponieważ to jednak dość czasochłonna inwestycja.
- Dlaczego zniszczyłeś dom po rodzicach? - przechadzamy się od pomieszczenia do pomieszczenia, a ja nie mogę przestać się zachwycać. Wnętrza są wspaniałe.
- Nie mogłem znieść myśli, że wuj zrobił z niego burdel, że zniszczył wszystko to, co mi się z nim kojarzyło. Uwielbiałem to miejsce, gdy żyli rodzice i Clarissa, ale wujek obrzydził mi je doszczętnie. Nawet nie wiesz, jaką ulgę poczułem, gdy buldożery zaczęły go niszczyć. Cay miał inaczej: dla niego ten dom wiązał się przede wszystkim z dobrymi wspomnieniami i chciał go odzyskać. Złe wydarzenia po prostu wyparł. Skupił się na tym, co przynosiło mu szczęście.
- Te meble... są z waszego rodzinnego domu? - pytam przesuwając palcami po ciemnym kredensie w jednym z salonów. Mebel wygląda na bardzo solidny i zadbany. Podobają mi się rzeźbione ornamenty na jego bokach.
- Tak. Przed zburzeniem kazałem wynieść wszystko, co cenne i schować w magazynie. Powiedzmy, że osiemdziesiąt procent umeblowania to elementy z rodzinnego domu.
Rozglądam się ciekawie za marmurowym stolikiem, o który jeden z ochroniarzy rozwalił sobie głowę, gdy chciał skrzywdzić małego Caydena. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat to mi się przypomniało. Collin od razu orientuje się, czego szukam, bo chwyta moją dłoń i prowadzi do innego pomieszczenia.
- To ten – wskazuje na niski, kamienny stolik.
- Rzeczywiście solidny – mówię cicho. Nie chciałabym mieć go we własnym domu.
Gdy kończymy oglądać posesję Caya i zbliżamy się do auta, nurtuje mnie jeszcze jedna myśl.
- Cayden chce się tu wprowadzić z Rosalie?
- Tak. Taki ma plan.
- A to mieszkanie w Bostonie... sprzeda?
Collin otwiera mi drzwi auta, a następnie okrąża je i siada obok.
- Nie. Tamto mieszkanie będzie tylko jego, tak jak i do tej pory. Dom ma być rodzinny.
Zaczynam podejrzewać, że młodszy Steward chce po prostu mieć miejsce, na spotkania z koleżankami. Żonę zostawi w pięknej rezydencji, a sam wymówi się obowiązkami, czy pracą artystyczną, żeby tylko zwiać do mieszkania na schadzki z kobietami.
Biedna Rosalie. Nie chciałabym być na jej miejscu.
***
Przez kilka kolejnych dni nie spotykam Caydena, bo podobno wyjechał „polować". Nie dopytuję, co konkretnie miał na myśli. Ważne, że wróci przed wernisażem własnych prac, gdyż w końcu wtedy po raz pierwszy spotka Rosę.
- Namalowałem obraz dla mojej Różyczki – chwalił się jeszcze przed wyjazdem. Uznałam, że to miło z jego strony. Nie spodziewałabym się takiego gestu, a tu proszę, Cay potrafi zaskakiwać.
- Co namalowałeś? Róże? - dopytywałam wtedy ciekawie. Naprawdę byłam zainteresowana tym, co chciał sprezentować swojej przyszłej żonie.
- To też. - Odparł wesoło. - Nie chcę zdradzać szczegółów, zobaczysz za kilka dni. I ty, i moja Różyczka.
- Powiedz, że to nic mrocznego – dociekałam. To, co widziałam w galerii, było niepokojące, ale takie w stylu Caydena. Mężczyzna jedynie się uśmiechnął.
- To niespodzianka, którą Col wysłał jej jakiś czas temu. Stwierdziłem, że to będzie takie ciekawe nawiązanie do tego, iż chciała wyjść za Collina, a ma mnie, lepszy model – mrugnął do mnie, na co tylko się uśmiechnęłam. Lepszy model.... Eche...
Dwa dni przed wernisażem Caya do biura Collina dostarczono katalogi z eksponatami, które mają być licytowane na początku lipca w domu aukcyjnym White'a. Wydawało mi się, że mężczyzna mówił o tych folderach już w kwietniu, dlatego też dopytałam o to Stewarda.
- To prawda. White przesłał mi wcześniejszy katalog, tylko dla szczególnych klientów, ale chciałem zobaczyć też ten oficjalny, dla pozostałych.
Mężczyzna przesuwa katalog w moją stronę.
- Zobacz, może coś ci się spodoba. - Mówi.
- Jakaś szafa? - śmieję się do niego wesoło. Nie mam pojęcia, kiedy zaczęłam być przy nim na tyle swobodna, żeby co chwilę raczyć go uśmiechami i nie bać się krytyki czy nagany z jego strony. To wszystko wyszło nam jakoś tak... naturalnie.
- Prędzej biżuteria. Przejdź na stronę dwudziestą. - Poleca.
Mruczę pod nosem coś o rządzących się facetach, ale posłusznie przekładam kartki.
- O – wyduszam z siebie. Collin od razu zaczyna się mi intensywniej przyglądać.
- Coś nie tak? - docieka.
Kręcę głową. Wszystko jest dobrze.
- Mam taki sam łańcuszek. Dostałam od mamy – mówię i wskazuję na odpowiednią stronę w folderze, a właściwie dwie strony, bo wisiorek ma być dwukrotnie licytowany. Numery produktów i kwoty startowe są różne, dlatego też domyślam się, że to dwa eksponaty, a nie jeden.
- To bardzo popularny model. Te, co tu widzisz, to tylko jego kopie, dlatego ich cena nie jest wysoka. Wiem, że dwadzieścia pięć lat temu jedna z wiodących firm produkujących biżuterię wypuściła bardzo duży nakład wisiorka w tym wzorze. Można było go nabyć już za kilkaset dolarów. - Mówi od razu. Myślę, że ma rację, w końcu się na tym zna. Nie podejrzewałabym takiego Allana o oddanie czegoś cennego dziewczynie, którą zaliczył jedynie jednej nocy. Na pewno dał jej na odczepnego łańcuszek i tylko tak obiecał, że wróci, a nigdy nie zamierzał. To takie typowe. Szkoda tylko, że mama tak bardzo w to uwierzyła.
- A już myślałam, że mam coś cennego – mrugam do niego. Na co od razu łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.
- Jak nałożysz go na siebie, to jego wartość od razu wzrośnie. Przebije nawet tę, którą ma oryginał – dodaje i nachyla się, żeby skubać ustami moją szyję.
- Mam ochotę pokazać ci się w nim... ale tylko w nim – wyduszam z siebie. Po raz kolejny pieszczota Collina powoduje, iż nie pragnę nic innego, tylko żeby to trwało. Cały czas.
- Podoba mi się ten pomysł, skarbie – odpowiada. Wsuwa dłoń w moje włosy, a następnie nachyla się tak, żeby mnie pocałować.
Mnie też podoba się ten pomysł. Muszę tylko wymyślić, jak to zorganizować, żeby mój mężczyzna był porządnie zaskoczony...
😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈
Do weekendu :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro