44 To moja sprawa, po kim skaczę
Zanim zdążę się obejrzeć, muszę przekręcić kartkę w kalendarzu na maj. Pogoda zaczyna robić się naprawdę przyjemna, dlatego też staram się każdą możliwą chwilę spędzać w ogrodzie lub na tarasie ostatniego piętra. Podoba mi się widok, który się stamtąd rozpościera. Gdy tak leżę sobie na jednej z kanap, chroniona cieniem rzucanym przez parasol, myślę sobie o ostatnich tygodniach.
Od naszego powrotu z Cleveland szef nie zabrał mnie w żadną podróż samolotem. Wróciliśmy do tego, co postanowiliśmy ponad miesiąc temu – dystans.
Wiem, że tego chciałam. Rozumiem, iż tak powinno być, przecież łączą nas tylko służbowe stosunki, ale z każdym dniem jest mi coraz trudniej trzymać się z daleka od Collina.
Wczoraj na przykład sama zapytałam się, czy mogę z nim jechać do Bostonu, chociaż nie planował mnie brać, miałam zostać z Mary. Ugiął się, gdy mu powiedziałam, iż dawno nie byłam w mieście i jestem ciekawa, czy coś się pozmieniało.
- Będę kilka godzin w galerii. Cay szykuje się do wystawy i muszę skontrolować, jak organizacja wszystkiego – poinformował mnie, żebym mogła zdecydować, czy pasuje mi takie zajęcie. Od razu też zaznaczył, iż nie wypuści mnie samą do miasta, a i z ochroniarzem nie był do tego chętny.
- Cay coś wystawia? - dziwię się. Prawdę mówiąc nie widziałam młodszego Stewarda... od Wielkanocy, czyli już ponad miesiąc. To dziwne, bo wcześniej wpadał, jak do siebie, czasami przeszkadzał... (tak, dalej mam mu za złe, iż zepsuł moją romantyczną chwilę z Collinem... może wszystko wyglądałoby inaczej?).
- Tak – odpowiada szef, kiedy kierujemy się w stronę samochodu. Steward jak zawsze jest elegancki i w dalszym ciągu przystojny. Z każdym dniem podoba mi się coraz bardziej. Nawet jego chmurne spojrzenie i wiecznie poważna mina są moim zdaniem urocze i pociągające.
Chyba naprawdę pada mi na głowę...
Zajmuję miejsce koło mężczyzny. Liczę, że opowie mi coś więcej o wystawie brata. Nie muszę długo czekać, bo gdy tylko auto rusza, Collin kontynuuje opowieść.
- Jakiś czas temu... W zasadzie w tym roku będzie to piętnastolecie jego twórczości – zastanawia się przez chwilę, jakby coś sobie przypominał – w każdym razie, gdy był młodszy, chodził na terapię. Terapeuta zasugerował mu inny sposób wyrażania emocji, niż ten, którego chcieliśmy się pozbyć. Cayden jako dziecko często wpadał w gniew i atakował innych, ale nierzadko jego agresja była skierowana na niego, co było bardzo destrukcyjne. Próbował nauki gry na instrumencie, aktywności fizycznej, ale najbardziej spodobały się mu zajęcia plastyczne. Tym sposobem brat zaczął malować. Na początku tylko po to, żeby się wyżyć na płótnie, a potem naprawdę mu podpasowało i to na tyle, że ukończył studia na wydziale artystycznym. Jego profesorowie dostrzegli w nim talent, więc od tamtej pory zajęcia w ramach terapii stały się jego zawodem.
Nie spodziewałam się, że Cay okaże się artystą. Jakoś tak trudno mi było go sobie wyobrazić z pędzlem w ręce. Prędzej z kieliszkiem i piękną kobietą u boku, ale w pracowni malarskiej?
Niespotykane.
Choć w zasadzie... Jak maluje akty, to na pewno „z natury", a nie z głowy...
- Jak pewnie zauważyłaś, ostatni miesiąc nie było go u mnie, bo wpadł w „szał twórczy". On ma takie okresy. Czasami nie maluje kilka miesięcy, ale jak już go weźmie, to potrafi zamknąć się na wiele tygodni w mieszkaniu i cały czas malować. Tak też jest i teraz. W poniedziałek dał mi znać, że ma już całą kolekcję nowych dzieł, które grzecznie schną i czekają na wystawę. Chce ich trochę sprzedać, gdyż już mu się nie mieszczą.
- Zobaczę je dzisiaj? - pytam z zaciekawieniem. Naprawdę fascynuje mnie to, co Cay mógł namalować.
- Tak, niektóre już zostały przywiezione, inne jeszcze muszą poczekać, bo są za świeże. Farby czasami długo schną. Zaraz obok naszej galerii mamy sklep z antykami, a naprzeciwko znajduje się dom aukcyjny z którym współpracujemy. - Opowiada w drodze. Cieszę się, że w końcu mamy dłuższą chwilę prawie „sam na sam" (nie licząc kierowcy i ochroniarza, ale oni są od nas oddzieleni przegrodą i chyba nas nie słyszą). Tęsknię za obecnością Collina, szczególnie w nocy. Ciężko mi się zasypia, gdy cały czas myślę, iż mężczyzna jest kilkanaście metrów dalej...
Całą drogę wypytuję go o obrazy Caydena i o ten sklep z antykami. Collin przejął go po rodzicach, którzy pasjonowali się kolekcjonowaniem cennych rzeczy.
- Jeśli chcesz, to pójdziemy tam i zobaczysz, co akurat mamy na stanie. Może coś ci się spodoba – rzuca lekko, na co tylko się uśmiecham. Wydaje mi się, że szef czasami zapomina, że nie jestem z jego kasty. Na pewno nie byłoby mnie stać na nic z tego sklepu. Zresztą nie miałabym gdzie trzymać takie zabytkowe i cenne rzeczy. Moje mieszkanko było za ciasne nawet dla mnie i mamy.
Gdy pierwszy raz widzę obrazy Caydena, przeżywam szok. Prace są naprawdę imponujące, ale jednocześnie... przerażające. Steward preferuje ciemne kolory, które od czasu do czasu przełamuje krwistą czerwienią. To, co jest przedstawione na płótnach, wygląda jak koszmary senne: dziwnie powyginane postacie bez twarzy, za to z wielkimi, czarnymi dziurami w miejscu oczu i ust... apokaliptyczne ruiny, przesadnie powyginane drzewa i udziwnione stwory...
Patrząc na prace mam wrażenie, że emanuje z nich bardzo mocny ból i niepokój. Praktycznie czuję cierpienie, które jest powodem powstania tych obrazów.
Cayden musiał przeżyć wiele mrocznych chwil w swoim życiu. Ta cała poza śmieszka... to tylko poza. Prawdziwy Cay pokazuje się w swojej mrożącej krew w żyłach twórczości. Żeby nie było – obrazy są imponujące i mężczyzna udowadnia, że ma ogromny talent i niespotykane umiejętności, ale z tego, co wiem o jego przeszłości, mogę się domyślić, co tak naprawdę chce z siebie wyrzucić.
Spaceruję po przestronnym pomieszczeniu, w którym na razie złożone zostają prace Stewarda. Obrazy stoją oparte o ściany, na ekspozycję przyjdzie czas. Collin rozmawia z pracownikiem galerii, a mimo to czuję na swoich plecach jego intensywny wzrok. Nie przestaje śledzić moich kroków nawet na moment.
- O... ten jest trochę inny... - mówię sama do siebie, gdy podchodzę do jednego z ostatnich dzieł Caydena. Stoi na samym końcu i wiem, że nie mogę go dotykać, bo jest świeży, jeszcze nie do końca się wysuszył.
Malowidło zasadniczo przypomina pozostałe – jest ciemne, mroczne i dość przerażające. Na pierwszym planie... stoi brązowe, małe zwierzątko. To chyba pierwszy obraz, na którym widzę ten kolor. Zwierzak przypomina sarnę lub młodego jelenia. Jest bezbronny i wydaje się być przestraszony, ponieważ znajduje się w ciemnym, upiornym lesie. Konary suchych drzew są groteskowo powyginane, a gdzieś tam w tle na sarenkę przyglądają się setki krwistoczerwonych oczu. Do tego ponad drzewami zauważam wielki, czarny cień. Wygląda trochę jak ciemny anioł, ale taki bardzo upiorny. Oczywiście, że nie ma twarzy.
Im dłużej się przyglądam dziełu, tym bardziej nabieram pewności, że to zwierzątko, które namalował, wcale nie wydaje się słabe i przestraszone. Na pewno jest delikatne i samotne, ale musi mieć w sobie odwagę, w końcu znajduje się w naprawdę przerażającym miejscu. Mimo to nie kuli się, a dzielnie stoi i przygląda niebezpieczeństwu. Nawet demoniczny anioł nie robi na nim wrażenia.
Sama nie wiem, skąd pojawiły się u mnie takie przemyślenia. Muszę przyznać, iż sztuka Caydena skłania do rozważań. O to chyba chodziło.
- Ten nie jest na sprzedaż – głos Collina przerywa moje dywagacje. Przenoszę powoli spojrzenie na mężczyznę, który staje obok mnie, ale oczywiście zachowuje właściwy dystans.
Nienawidzę tej jego formalności.
- Trzeba go stąd zabrać? Chyba nie powinno się go przenosić, skoro jest świeży – pytam. Wprawdzie płótno wygląda, jakby nadawało się do transportu, w końcu i tu jakoś dotarło, ale mogę się mylić.
- Po wystawie. Ten jest tylko na pokaz, pozostałe będą do kupienia.
- Cayden ma do niego sentyment? - dociekam – w zasadzie wydaje się trochę inny od pozostałych.
- Twierdzi, że ten już ma właściciela. Być może komuś go obiecał.
Nie dziwię się, że ten obraz cieszył się zainteresowaniem. Mnie też podobał się najbardziej ze wszystkich.
Po prawie dwóch godzinach w galerii przenosimy się do sklepu z antykami, gdzie przez długi czas zachwycam się praktycznie wszystkim. Szef chodzi za mną krok w krok i opowiada mi o rzeczach, które się tu znajdują. Nie sądziłam, że będzie miał aż taką wiedzę na ich temat. Jestem pod wielkim wrażeniem, tego co mówi, jak i tego, że nie irytuje się na mnie, kiedy błądzę od jednego mebla do drugiego i zadaję milion pytań.
- Podoba ci się coś stąd? - pyta, gdy podchodzimy do witryny z biżuterią. Uśmiecham się lekko do niego. Byłabym głupia, gdyby mi się nie podobało. Praktycznie wszystko jest wyjątkowe i... cholernie drogie.
- Tak, ale mogę sobie tylko pomarzyć, więc nie zostanę pana klientem, panie Steward. Nie w tym wcieleniu – żartuję, jednak mężczyzna nie łapie mojego dowcipu i przygląda mi się z wyjątkowo mocnym skupieniem.
- Co ci się podoba? Kolczyki? Naszyjnik? - docieka poważnie.
- Wszystko jest piękne.
- A co najpiękniejsze?
Rozglądam się po witrynie. Naprawdę ciężki wybór. Dość długo oglądam kolię z drobnymi błękitnymi kamieniami. Podobno należała kiedyś do żony jednego z prezydentów USA. Podoba mi się też bransoletka z kwiatowym grawerem i mała broszka z różą – Collin twierdzi, że była własnością angielskiej arystokratki, która przybyła do Stanów jeszcze przed pierwszą wojną światową.
- To stara, jak sprzed pierwszej wojny – zastanawiam się na głos.
- Gdyby biżuteria miała mniej niż 100 lat, byłaby po prostu zabytkiem. Wszystko, co tu widzisz, ma ponad sto lat, dlatego to już antyki – odpowiada. Wszystkie wyglądają wręcz idealnie, nie podejrzewałabym, że są aż tak stare.
Wiem, że nie chce odpuścić i drąży, która błyskotka najbardziej mi się podoba, ale ja nie chcę nic wskazywać. Wszystko jest piękne. Na szczęście po chwili musi mnie przeprosić i odebrać ważny telefon. Zwiewam czym prędzej z miejsca, w którym stoi witryna i przenoszę się do działu szaf. One także robią wrażenie.
Po południu Collin zabiera mnie do restauracji. Nie czuję się z tym dobrze, bo jestem dość skromnie ubrana, ale szef przekonuje mnie, iż wyglądam pięknie i nie mam się czego obawiać.
Stolik Stewarda znajduje się w ustronnym i cichym miejscu, z dala od innych. Szef namawia mnie na wino, ale uprzejmie dziękuję.
- Nie piję w pracy – uśmiecham się do niego lekko.
- A po pracy? - dopytuje.
- Po pracy nigdzie nie wychodzę, a w domu szefa też się staram się być grzeczna.
- Mogłabyś zacząć być niegrzeczna, Ayleen – odpowiada od razu. Intensywność jego spojrzenia wyraźnie wskazuje, co ma na myśli.
- To nie byłby dobry pomysł...
- Dlaczego?
„Bo za bardzo mnie kusisz, a po alkoholu mogłabym pozbyć się resztek oporów i zaciągnąć cię do sypialni..."
No, oczywiście, że mu tego nie powiem. Wystarczy, iż pomyślałam o takiej sytuacji, a już na policzkach pojawił się gorący rumieniec, któremu Collin przygląda się z zainteresowaniem.
- Nie jestem przyzwyczajona do picia i pewnie odleciałabym po jednym kieliszku, a rano umierała. - Mówię bez wdawania się w szczegóły.
Steward wydaje się zaskoczony.
- Nie imprezowałaś w liceum? Myślałem, że to modne wśród młodzieży...
- Nie. Mama mnie nie puszczała. Byłam tylko kilka razy z Zanem na domówkach po jego meczach, bo on chodził praktycznie na każą, ale wtedy robiłam za kierowcę, więc też nie piłam.
- A na randce? Na pewno zabierał cię na kolacje i w inne ciekawe miejsca – szef kontynuuje wywiad. Wwierca się we mnie tajemniczym spojrzeniem swych ciemnych oczu tak intensywnie, iż nie jestem w stanie go okłamywać, bo podejrzewam, że on i tak wszystko wie.
- Chyba tak naprawdę to nigdy nie byłam na randce. Na spacerze czy na zakupach to tak, ale nie chodziliśmy do restauracji, kina czy w inne miejsca, w które chodzą pary. Zane nie miał czasu, a ja... - wzruszam ramionami – nie potrzebuję randek. Wystarczała mi jego obecność.
- W takim razie muszę cię zabrać na randkę – rzuca znienacka. Dobrze, że w tym momencie nie mam niczego w ustach, gdyż w przeciwnym razie mogłabym się skompromitować, opluwając stół. On i ja na randce??? Ale że randce, randce???
- Ja... Eee... randka? - dukam cicho.
- Tak, Ayleen. Taka pracownicza randka – uszczegóławia – z zachowaniem dystansu.
Wbijam wzrok w talerz, żeby nie widział, iż nie podoba mi się wizja takiej randki. Chciałabym... prawdziwą, bez żadnego dystansu...
Po powrocie do domu po raz milionowy dzwonię na numer podany przez Naddie. Ostatnio w akcie desperacji sobie go googlowałam, bo zaczęłam mieć podejrzenia, iż bratowa po prostu wcisnęła mi jakiś fejkowy, ale udało mi się znaleźć stronę tego ośrodka i rzeczywiście wyglądało na to, iż numer się zgadza.
Sama strona była bardzo prosta i ogólna. Zero zdjęć pacjentów, tylko kilka fotografii jakichś sal i budynku z zewnątrz. Trochę informacji o zabiegach. Nie mieściło mi się w głowie, iż przez tyle tygodni można mieć problem z dodzwonieniem się tam.
Gdy w końcu udało mi się połączyć z Nadine (ta też odbierała, gdy jej się podobało, czyli rzadko), od razu ją o to zapytałam.
- Mówiłam ci już. Tam ludzie pracują. PRACUJĄ, Ayla, a nie...
- To, po czym skaczę, to nie twoja sprawa. Nie interesuj się mną i nie mierz wszystkich swoją miarą - odgryzam się jej od razu. Dziewczyna przez chwilę milczy. Musiałam porządnie ją zaskoczyć. W sumie... do tej pory zazwyczaj siedziałam cicho i tylko przytakiwałam jej głupim planom. Teraz jednak czułam się zirytowana tym jej idiotycznym pomysłem oddania mamy do ośrodka. Miała się nią opiekować i co? Pozbyła przy pierwszej, lepszej okazji.
- Ayleen... Ja cię nie poznaję... Myślisz, że jak mieszkasz w mafijnym domu to od razu możesz wszystkimi pomiatać? - słyszę, iż Nadine wchodzi w coraz wyższe tony. Moja wypowiedź musiała ją zirytować.
- Mafijny dom? - udaję zdziwienie – przecież sama reklamowałaś mi Collina jako starszego biznesmena, filantropa i konesera sztuki. Nie zająknęłaś się o żadnej mafii. Na pewno nie wysyłałabyś mnie w tak niebezpieczne miejsce, prawda? - dodaję przesadnie słodkim tonem.
Bratowa śmieje się nerwowo.
- Tak mi się powiedziało... - milknie na chwilę – Collina? Mówisz do niego po imieniu?
Że też tylko to ją zainteresowało...
- Tak. Ostatnio się do siebie zbliżyliśmy – było to oczywiście kłamstwo, bo tak naprawdę oddaliliśmy się i wróciliśmy do początków, ale przecież mnie nie widziała, więc nie mogła zauważyć, że nerwowo przygryzam wargę – myślisz, że jak go zapytam o to, że bratowa podejrzewa, iż jest z mafii, to ucieszy się? - zastanawiam się lekkim tonem.
Po drugiej stronie zapadła długa cisza.
- Nie wygłupiaj się Ayleen! To nic takiego! Musiałaś coś źle zrozumieć! Ty się lepiej zajmij robieniem mu dobrze i nie rozmawiaj za dużo o mnie! - wyrzuca z siebie z wyraźnym zdenerwowaniem. Jakoś tak mimowolnie się uśmiecham. Odważna i wyszczekana Naddie drży przed moim szefem...
Podoba mi się to.
Poopowiadała mi jeszcze przez chwilę, jak to ma ciężko w pracy i jaka jest zmęczona, ale przecież nie każdy ma tak dobrze jak ja, żeby skakać po milionerze, a potem szybko się rozłączyła. Podejrzewam, że długi czas się do niej nie dodzwonię.
Wzdycham cicho. Nie jestem taka głupia, żeby nie wiedzieć, w co się wpakowałam. Od pierwszego dnia pobytu w tym domu czułam, że coś jest nie tak. Wycieczka z Jerrym do jaskini tylko utwierdziła mnie w tym, iż Collin zajmuje się nie do końca legalnymi rzeczami.
Te oddziały ochrony... domowe biuro... egzekucje... podejrzani goście, na których bałam się spojrzeć, gdy po cichu zwiewałam z gabinetu szefa... o rodzinie Verdi nie wspomnę...
Wiem, w co zostałam wpakowana. Doskonale wiem.
Nadine jest pierwszą osobą, która mówi o tym na głos. Cała reszta wydaje się nie zauważać tego... Po dłuższej chwili dochodzę do takich samych wniosków. Nie chcę wiedzieć za dużo. Cieszę się, iż szef w nic mnie nie wtajemnicza i bardzo ogranicza moją pracę. Zajmuję się głównie dokumentacją portową, która jest bez zarzutu.
O nic innego nie pytam. Nie potrzebna mi ta wiedza.
***
Tej nocy nie mogę zasnąć. Rzucam się po łóżku jak szalona, a gdy w końcu padam ze zmęczenia, zaczynają się mi śnić różne głupoty. Od dawna nie miałam tak słabego snu...
Dzięki temu... wybudzam się, kiedy wyczuwam, że nie jestem sama.
Collin leży koło mnie. Nie przytula mnie tak jak zwykle, ale jego ciepła dłoń znajduje się na moim brzuchu. W zasadzie to jedyny fizyczny kontakt, jaki w tym momencie mamy.
Przez chwilę spoglądam na twarz mężczyzny. Nawet w nikłym świetle padającym z korytarza jest cholernie przystojny.
Musi wyczuwać, iż nie śpię, bo po chwili po prostu przesuwa dłoń na moje biodro i przyciąga moje ciało do siebie. Wtula twarz w moje włosy.
- Krzyczałam? - pytam cicho. Rozkoszuję się ciepłem i dotykiem Collina. Uwielbiam to i tak bardzo tęsknię, iż nie chcę stracić nawet chwili bliskości, którą właśnie mi daje.
- Dzisiaj tak – odpowiada niskim głosem od którego jeżą mi się wszystkie włoski na całym ciele.
Czy mówiłam już, że wszystko mi się w nim podoba? Dosłownie wszystko.
- Przychodziłeś tylko wtedy, gdy krzyczałam? - zadaję kolejne pytanie, choć znam odpowiedź. Szef poprawia naszą pozycję. Wsuwa mi ramię pod głowę, żeby jeszcze mocniej mnie objąć. Nasze nogi w tym momencie też już są porządnie splątane.
- Przychodziłem każdej nocy, Ayleen. - Wyznaje.
- Co z dystansem? Jak sobie radzisz? - unoszę głowę, żeby złapać jego spojrzenie. Mężczyzna przygląda mi się spod ledwie uchylonych powiek.
- Jak widać. Nie potrafię bez ciebie wytrzymać. Nie umiem wyrzucić ciebie z mojej głowy i... wiesz co? - zabiera dłoń z biodra i chwyta delikatnie mój policzek – nie chcę tego robić. Nie chcę zapominać o tobie i udawać, że nic się nie dzieje, bo dzieje się zbyt wiele.
Moje serce puściło się radosnym galopem. Byłam pewna, że szybko się nie zatrzyma. Przesunęłam powoli ręką po torsie mężczyzny, a na koniec położyłam dłoń na jego policzku. W nocy i w półmroku byłam odważniejsza, niż zwykle. W dzień prędzej spaliłabym się ze wstydu, niż odważyła na taki gest.
- Nie lubię dystansu. Tęsknię za tobą – odpowiadam z westchnieniem. Collin od razu się nachyla i całuje mnie delikatnie po twarzy. Rozpływam się z powodu tej subtelnej pieszczoty.
- W takim razie zrezygnujmy z tego i przestańmy się torturować. Przenieś się do mojej sypialni, Ayleen. Oboje tego pragniemy. - Mówi pomiędzy pocałunkami.
Wspaniała perspektywa, a do tego bardzo kusząca...
Niestety... zawsze jest jakieś niestety.
- Muszę... załatwić sprawę z moim chłopakiem. Nie chcę się z nim więcej spotykać, ale czuję się w obowiązku osobiście z nim o tym porozmawiać. Za cztery tygodnie kończy studia, więc pewnie przyjedzie do domu, choć na chwilę. Jeśli mogłabym się wtedy z nim spotkać... - nakreślam sytuację. Collin przestaje przesuwać swoje usta po mojej twarzy i odchyla się na tyle, żeby uważnie się mi przyglądać. Nie wygląda już na rozespanego: znów jest czujny i władczy.
Taki też mi się podoba.
- Nie – decyduje.
Robi mi się trochę smutno. Znam jego zdanie na temat tego, iż nie powinnam spotykać się z chłopakiem, gdy pracuję dla niego, ale planowałam tylko jedną, krótką rozmowę z Zane'em, podczas której wyjaśnię mu, dlaczego musimy się rozstać.
Nie zakładam, że od razu wpadnę w ramiona szefa. Nawet gdyby ostatecznie i tak miało nic z tego nie wyjść... wolę zostać sama, niż dalej męczyć się w niby związku z niby chłopakiem. Przez ostatnie tygodnie miałam naprawdę dużo czasu na przemyślenia i już nawet ułożyłam sobie w głowie to, co mu powiem.
- Nie? - dziwię się. - Jestem mu winna szczerość, w końcu łączyło nas wiele... Nie mogę... - szukam odpowiedniego słowa, ale żadne nie przychodzi mi na myśl, bo w gruncie rzeczy, co chcę zrobić?
Wejść w związek z Collinem? To raczej nie będzie to. Muszę cały czas pamiętać o tym, iż on się w końcu ożeni z kimś odpowiednim, a ja za cztery i pół miesiąca zniknę.
Sypiać z szefem? Już prędzej. Chcę z nim sypiać. Potrzebuję jego bliskości. Uwielbiam zapach mężczyzny, ciepło jego ciała, siłę... pocałunki. Chcę więcej i mimo tego, iż miałoby to być czasowe, to chcę to przeżyć. Z nim.
- Nie będziemy czekać, aż on się tu pojawi, Ayleen. Chcę, żebyś była moja i nie wyrzucała sobie, iż zdradzasz faceta, bo przecież nie powiem chłopaka. On nie zasługuje na to, żeby nim być. Jesteś za dobra dla takiego kogoś – mówi z mocą i powagą.
- To co w takim razie? Zerwać z nim przez telefon? To takie... niepoważne – krzywię się na myśl, iż na pewno by mi to wytknął. Podkreśliłby, że nie mam odwagi powiedzieć mu tego w twarz i wyśmiałby tego typu próbę zerwania. Musiałam z nim porozmawiać osobiście, po prostu musiałam.
- Porozmawiasz z nim osobiście, ale nie za cztery tygodnie, tylko dziś, Ayleen – dodaje.
- Dziś? Ale jak? - przecież on nie wraca dziś. Wraca za cztery tygodnie.
- Polecimy do Phoenix i zrobimy mu niespodziankę. Dziś, skarbie. Chcę, żeby to wszystko było już za nami. - Wyjaśnia. Składa na moim czole czuły pocałunek. - Prześpij się trochę. Ten lot będzie dłuższy niż do Cleveland.
Niespodziewana wizyta w Phoenix...
Nie wiem, czy czuję większy strach przed nią i rozmową z Zane'em, czy... ekscytację na myśl o tym, co stanie się później...
Bo to, że stanie się wiele, jest pewne.
Do czwartku :) Lecimy do Phoenix zrobić niespodziankę Zane'owi 😂😈🤣
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro