Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43 Idealna panna Verdi

Nie ukrywam, że dom rodziny Verdi robi na mnie wielkie wrażenie. Jest w całkowicie innym stylu niż nowoczesna willa Collina, ale nie można odmówić mu elegancji i ekskluzywności. Cała posesja jest ogromna i bardzo zadbana, a piękniejszego ogrodu niż ten, który tu mają, nie widziałam nigdy wcześniej.

Na schodach prowadzących do wejścia czeka na nas szykowna, starsza kobieta. Jej ciemne włosy poprzetykane są siwymi pasmami, a brązowe oczy patrzą bystro na Collina. Mnie wydaje się nie zauważać, co akurat nie jest niczym niezwykłym. Ja to tylko ja. Tło dla innych.

- Witamy panie Steward – mówi spokojnym głosem.

- Witam, pani Verdi. Dziękuję za zaproszenie – odpowiada jej równie grzecznie mój szef. Gdyby nie to, że w zasadzie przyjechaliśmy poznać dziewczynę, która może zostać przyszłą żoną Collina w ramach kontraktu, to można by to uznać, za miłą pogawędkę i towarzyskie spotkanie.

Wchodzimy za kobietą do domu, gdzie od razu spotykamy... starszego faceta z tak nieprzyjemnym wyrazem twarzy, iż cieszę się, że Steward idzie przede mną, bo dzięki temu mogę się skulić za jego plecami.

- Collinie – wita go mężczyzna. Wyciąga też dłoń w stronę mojego szefa, na co ten kiwa mu lekko głową i ściska rękę gospodarza.

- Leonardo – podziwiam opanowanie Collina. Mnie ten cały Verdi przeraża już po pierwszym spojrzeniu, a Steward jest jak zwykle obojętny. Mam wrażenie, że obaj emanują siłą i zdecydowaniem, przez co czuję się bardzo przytłoczona.

- Porozmawiajmy na osobności – rzuca Verdi. Steward od razu się zgadza.

- Moja asystentka spędzi trochę czasu z twoją córką. Chcemy ją lepiej poznać – wyjaśnia neutralnym głosem. Dopiero teraz Włoch zauważa moją obecność. Żałuję, że Collin o mnie powiedział, bo spojrzenie, jakim obdarza mnie gospodarz domu jest... bardzo niepokojące. Zaciskam mocniej dłonie na płaszczu, ponieważ mam wrażenie, iż mężczyzna prześwietla mnie na wylot.

- Mam słabość do blondynek – dodaje nagle Verdi. Rzucam szefowi niespokojne spojrzenie. Jesteśmy w tym domu dopiero kilka minut, a ja już marzę o powrocie do nas, znaczy do rezydencji Collina.

- Ja również, dlatego to moja osobista asystentka – podkreśla Steward, na co Leonardo kiwa ze zrozumieniem głową.

- Jak osobista, to rozumiem. Szkoda – odpowiada Włoch – ale w takim razie moja córka będzie idealnie do ciebie pasować, Collinie. Jest bardzo podobna do twojej osobistej asystentki... - ostatnie słowa wymawia bardzo powoli, jakby szukał w nich drugiego dna.

Marszczę na chwilę brwi. Jak ta dziewczyna może być podobna do mnie? Włosi chyba mają ciemne włosy i takie same oczy, a ja jestem... inna. Jakby na potwierdzenie moich domysłów w holu pojawia się kilku młodych mężczyzn. Wszyscy ciemnowłosi i brązowoocy, a do tego ładnie opaleni. Wszyscy podobni do Leonardo.

- Moi synowie – wyjaśnia Verdi i wskazuje po kolei na przybyłych – Adriano, Cristiano, Dario i Federico. Alessandro dołączy do nas dopiero w okolicach obiadu, tak samo jak Fabio. Giorgio zapewne jest w ogrodzie z Rosą.

O ile ojciec Verdi wydaje się być neutralnie nastawiony do Collina, o tyle jego synowie wręcz mordują mojego szefa wzrokiem. Przy okazji mnie też.

- Rozumiem, że po ślubie z naszą siostrą osobista asystentka przestanie być osobista? - pyta jeden z nich, chyba ten cały Adriano, choć ciężko jest mi ich odróżnić, ponieważ naprawdę są do siebie podobni, a do tego prawie identycznie ubrani: wszyscy mają na sobie czarne spodnie i równie ciemne koszule.

 Tylko Collin i Leonardo prezentują się nienagannie w garniturach i krawatach. Synom Verdiego również nie mogę odmówić pewnej klasy, natomiast to nie to samo, co ich ojciec i mój szef. Oni są jednak o stopień wyżej.

Gospodarz domu śmieje się z pytania syna.

- To już sprawa pana Stewarda, co zrobi ze swoją asystentką, nie uważasz, Adriano? - zwraca się do syna.

Trafiłam z tym Adriano jak nic.

- Naszej siostrze należy się szacunek – odzywa się inny brat. Tu już nie jestem w stanie wskazać który.

- Jeszcze nie podpisaliśmy żadnych kontraktów, więc nic nas nie zobowiązuje. Jeśli umowa będzie satysfakcjonująca ustalimy wszelkie szczegóły – mówi rzeczowo Collin.

- Zabieram pana Stewarda do gabinetu. Zajmijcie się jego asystentką i zaprowadźcie do Rosy. Niech się poznają – poleca Verdi.

Cieszę się, iż Steward przydzielił mi Clarka, bo w innym wypadku czułabym się strasznie niekomfortowo z czterema obcymi i bardzo negatywnie nastawionymi do mnie mężczyznami.

- Chodź, asystentko – woła jeden z nich i wskazuje mi drogę – nasza siostra jest w ogrodzie.

- To piękna i delikatna dziewczyna – dodaje drugi – nikt nie ma prawa jej skrzywdzić, bo wtedy będzie miał do czynienia z nami.

- Nie zamierzam nikogo krzywdzić – zaznaczam od razu. Podążam za nimi jasnym korytarzem w stronę przestronnego salonu, w którym znajduje się wyjście na ogród.

- Ty nie, jesteś tylko kobietą, za to ten twój szef już tak. Mam nadzieję, że zdaje sobie sprawę, iż będziemy się mścić za każą łzę, jaka spłynie po policzku naszej siostry. Niech się dobrze zastanowi, zanim zacznie ją zdradzać – wyjaśnia mi kolejny z braci.

- Mój szef to człowiek honoru i na pewno nigdy nikogo by nie zdradził – czuję się w obowiązku bronić Collina przed głupimi docinkami braci Verdi. Nie znają Stewarda. Nie wiedzą jaki jest, a od razu go oceniają i szufladkują. To naprawdę krzywdzące.

- Nawet z tobą? - jeden z młodszych mężczyzn rzuca mi przeciągłe spojrzenie.

- Szczególnie ze mną. Mam umowę na pięć miesięcy, a potem kończę pracę z panem Stewardem – informuje ich zgodnie z prawdą. Widzę, że cieszy ich ta informacja.

Wchodzimy do ogrodu, który mimo wczesnej wiosny zachwyca wielością odcieni zieleni. Niektóre kwiaty też już kwitną, więc przez moment podziwiam piękno natury.

Po chwili ją dostrzegam.

Rosalie Verdi.

Dziewczyna siedzi przy niedużym, okrągłym stoliku. Zrywa się z krzesła i rusza w moją stronę, gdy tylko nas zauważa. Nie wiem, jak to możliwe, ale czterej bracia jak jeden mąż, przestają straszyć groźnym wyrazem twarzy. Spoglądają na siostrę łagodnie i z wielką czułością.

Wcale im się nie dziwię. Rosalie wygląda jak anioł. Jest delikatna i piękna. Biała, zwiewna sukienka podkreśla jej szczupłą sylwetkę, a długie blond włosy opadają falami na plecy. Zielone oczy dziewczyny przyglądają mi się z zaskoczeniem.

Rzucam niepewne spojrzenia raz jej, raz mężczyznom. Oni naprawdę są rodzeństwem? Rosalie jest całkowicie niepodobna do nich, ani do ich ojca.

- Steward przyleciał z asystentką, która chce cię poznać – wyjaśnia jeden z braci.

- Po co? Nie starczy mu, że chce ją oglądać jak jakąś klacz na wybiegu? - odzywa się młody chłopak, którego w pierwszej chwili nie zauważyłam, bo skupiłam się na podziwianiu piękna panny Verdi.

Ona naprawdę jest idealna. Camille się przy niej chowa i to głęboko pod ziemią.

- Trochę szacunku, Giorgio. To tylko asystentka. Porozmawiają sobie o kobiecych sprawach, a potem Steward wróci do Bostonu – uspokaja go ten cały Adriano.

Najmłodszy z braci spogląda na mnie niechętnie.

- Będę tu cały czas siedział, żeby pilnować Rosy. - Oznajmia.

- Nie trzeba – wtrąca się dziewczyna i uśmiecha się do niego łagodnie – tak rzadko mam okazję spotkać inną przedstawicielkę płci pięknej, że naprawdę chcę porozmawiać o kobiecych sprawach z kimś, kto nie jest moim bratem – przenosi spojrzenie na pozostałych – proszę, zostawcie nas same. Asystentka nie wygląda na osobę, która chciałaby mnie skrzywdzić.

Nie rozumiem, dlaczego wszyscy bracia zaczynają się śmiać i spoglądać na siebie tak, jakby znali jakąś tajemnicę.

- Myślę, że nie byłaby w stanie – dodaje enigmatycznie jeden z nich, na co reszta kiwa głową. Panna Verdi podchodzi do mnie i wyciąga dłoń.

- Jestem Rosalie, ale możesz mówić mi Rosa tak, jak to robią moi bracia – przedstawia się. Ściskam jej dłoń i uśmiecham się do niej miło.

- Jestem Ayleen, możesz do mnie mówić Ayla.

- Ayla... bardzo ładne imię – dziewczyna nie puszcza mojej ręki, tylko ciągnie mnie za sobą do stolika – napijesz się herbaty? Moja ulubiona, jaśminowa – oferuje, na co od razu się zgadzam.

Bracia przez chwilę się nam przyglądają, ale zaraz potem do jednego z nich ktoś dzwoni, więc opuszczają ogród. Najmłodszy Verdi oddala się od nas, ale cały czas się nam przygląda. Nie czuję się z tym źle. Trochę nawet zazdroszczę Rosie, iż ma tak troskliwych braci.

- Dziękuję, twoje również jest piękne – odpowiadam uprzejmie.

Może to dziwne, ale cała ta niechęć, którą czułam do obcej dziewczyny, momentalnie wyparowała. Panna Verdi jest miłą, ciekawą i tak ciepłą osobą, że od razu mnie tym ujęła.

- Długo pracujesz dla pana Stewarda? - pyta mnie z ciekawością, gdy rozlewa herbatę do filiżanek. Każdy jej gest jest niesamowicie elegancki i wyważony. Widać, że urodziła się w bogatej rodzinie z tradycjami i od najmłodszych lat była przygotowywana do pełnienia roli żony odpowiednio ustawionego człowieka.

- Miesiąc.

- Jaki jest? - podaje mi filiżankę, a następnie podsuwa cukiernicę.

Jak jest Collin? Skomplikowany. Zasadniczy i władczy. Czuły i delikatny. Kulturalny, odpowiedzialny i wymagający. Jest idealny, ale przecież tego jej nie powiem, bo zorientuje się, że myślę o nim nie tylko jako o szefie.

- Jest dobrym pracodawcą. Mogę się wiele przy nim nauczyć. Dba o wszystkich swoich pracowników i bardzo pilnuje, aby przestrzegali zasad, które ustalił – odpowiadam po chwili.

Prawie upuszczam filiżankę, gdy nagle słyszę... huk wystrzału, który niesie się echem po całej przestrzeni.

Clark rozgląda się czujnie po ogrodzie, a Rosa... Rosa spokojnie pije herbatę.

- Egzekucja w budynku dla pracowników. Jedna ze sprzątaczek obraziła panią Verdi. - Tłumaczy dziewczyna. Na jej twarzy nie dostrzegam żadnej emocji, dosłownie żadnej.

Przełykam ślinę i odstawiam filiżankę trzęsącymi się dłońmi.

Jak można tak spokojnie o tym mówić???

- Twoją mamę? - dociekam. Zastanawiam się, dlaczego Rosalie mówi na macochę per „pani Verdi", przecież z informacji jasno wynikało, iż kobieta traktuje ją jako córkę i wychowuje od niemowlęctwa. Nie zasłużyła na miano mamy?

Zauważam, że przez jedną krótką chwilę zielone oczy dziewczyny zmieniają swój wyraz. Pojawia się w nich tak wielka nienawiść, iż mimowolnie obejmuję się ramionami, bo obawiam się, że zacznę drżeć jak osika. Nie tego się spodziewałam po delikatnej panience z dobrego domu.

Rosa spuszcza wzrok na swoje dłonie i mruga kilka razy. Gdy po chwili znów na mnie spogląda, widzę, iż jest taka, jak przed tym całym wystrzałem – wesoła i łagodna.

- Tak, moją mamę. Przejęzyczyłam się – wyjaśnia spokojnie.

Jakoś tak nie przyjmuję tego tłumaczenia. Wydaje mi się zbyt podejrzane.

- Sprzątaczka musiała porządnie podpaść – mówię cicho. Nie wyobrażam sobie, że można zabić człowieka tylko za to, iż kogoś obraził. To chore.

- Próbowała wytłumaczyć... mamie – dziewczyna lekko krzywi się przy tym słowie – iż wszystkie pościele były zmieniane dwa dni temu, a nie trzy, jak to twierdziła... mama.

- To coś złego? Zmiana pościeli co trzy dni, a nie co dwa? - dopytuję. Nie rozumiem, gdzie tu jakiś problem.

- Wyszło, że sprzątaczka miała rację, a... mama się myliła i poczuła się obrażona. Nikt nie ma prawa wytykać błędu pani domu. Szacunek, respekt i takie tam - dodaje lekko dziewczyna.

Odechciewa mi się pić tej herbaty. Verdi są... chorzy. Chyba wszyscy, bo i ta cała Rosalie wydaje się nie być taka, na jaką ją kreują. Ukrywa w sobie coś niepokojącego. Jak można z taką obojętnością podchodzić do śmierci innej osoby? Nie rozumiem tego.

Nachodzi mnie nawet taka myśl, iż jej zachowanie trochę przypomina mi Caydena, który niby zawsze jest wesoły i żartuje, ale jak wtedy w łazience złapał Camille... Bałam się go równie mocno, co brunetka. Rosa z kolei na pierwszy rzut oka jest łagodna i delikatna, jednak... ma w sobie coś mrocznego. Chyba nie chciałabym, żeby została żoną Collina. Tak jakoś... nie.

Jeszcze bardziej utwierdzam się w moich domysłach, gdy siadam z rodziną Verdi do stołu. Oczywiście na początku nikt nie planował zapraszać „tylko asystentki" do wzięcia udziału w proszonym obiedzie z państwem, ale Collin wyraźnie zaznaczył, iż nie wyobraża sobie, żebym nie zajmowała miejsca obok niego, w końcu jestem jego najbardziej zaufanym pracownikiem.

Nie wiedziałam, że tak o mnie myśli... a podobno nie ufa nawet samemu sobie...

Siadam obok szefa, a naprzeciwko mnie znajduje się Rosalie. Mam idealny widok na dziewczynę przez cały czas, który spędzamy przy stole. Rosa naprawdę stara się nad sobą panować, ale pewnych odruchów nie jest w stanie ukryć. Najwięcej jednak „mówią" jej oczy. 

Panna Verdi stara się maskować swoje uczucia uśmiechem i miłym sposobem bycia, ale oczy zdradzają wszystko. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś z taką nienawiścią wpatrywał się w swoich rodziców, jak robi to ta dziewczyna. Czuję się niezręcznie, bo wydaje mi się, iż nikt inny tego nie zauważa. Rosalie dużo się uśmiecha i miło odpowiada na pytania, ale raz na jakiś czas udaje się zauważyć, że ten z pozoru idealny obraz zgodnej rodziny, jaki Verdi chcą nam pokazać, wcale nie jest aż tak idealny.

O dziwo, gdy dziewczyna spogląda na braci, nie zauważam w jej mimice czy oczach niczego niewłaściwego. Naprawdę się z nimi dogaduje, a oni traktują ją jak księżniczkę.

Byś może przez to, że sama mieszkam całe życie z mamą, dla której zrobiłabym wszystko, nie mogę pojąć, jak w taki sposób można traktować rodziców. Oczywiście Rosa nie zrobiła nic nagannego, zachowywała się poprawnie i nic nie można było jej zarzucić, ale im dłużej i uważniej ją obserwuję, tym bardziej zauważam każdy szczegół. Nie myślę tu już tylko o nienawistnych spojrzeniach, które dziewczyna próbuje maskować mruganiem, ale zastanawia mnie, iż spina się za każdym razem, gdy ojciec coś do niej powie, a kiedy to robi matka, zawsze mija chwila, zanim dziewczyna jej odpowie. Wygląda to, jakby długo zbierała myśli, bądź musiała... gryźć się w język przed udzieleniem odpowiedzi. 

Ciekawe...

Kilka godzin później zajmuję miejsce obok Collina i zapinam pas. Szykujemy się do powrotu do Bostonu. Szef od razu obejmuje mnie i przyciąga do siebie.

- Na wypadek turbulencji, Ayleen – tłumaczy.

- Oczywiście. Rozumiem – dodaję. Przymykam oczy i wtulam się w szefa. Przez głowę przebiega mi myśl, że powinniśmy częściej podróżować, a najlepiej codziennie, bo wtedy będę potrzebowała wsparcia na wypadek turbulencji. Za każdym razem...

- Co myślisz o pannie Verdi? - pyta mnie szef, gdy nasz samolot wzbija się w powietrze. Może to głupie, ale start przestaje byś dla mnie straszny. Nic nami nie szarpie, ani nie rzuca i mogłabym spokojnie siedzieć na swoim miejscu. 

Wcale nie potrzebuję pozostawać w objęciach Collina. Kiedy tylko to sobie uświadamiam, automatycznie wyciągam dłoń i obejmuję szefa w pasie, a do tego mocniej się do niego przytulam.

Wyraźnie czuję jego usta na moich włosach.

Nie zamierzam się przyznawać do niczego. Pragnę jego bliskości i zamierzam korzystać z niej przez cały lot.

- Jest idealna. Piękna, wykształcona, obyta. - Odpowiadam cicho. Powoli unoszę twarz, żeby spojrzeć w oczy Collina. - Wydaje mi się jednak, że nie przepada za swoimi rodzicami. Nie rozumiem, dlaczego.

Steward obejmuje dłonią mój policzek i delikatnie gładzi mnie po nim kciukiem.

- Być może to, co o nich wiemy, nie pokrywa się z tym, co tam się naprawdę dzieje. Każda rodzina skrywa jakieś tajemnice.

-Być może – potwierdzam – a co ty myślisz o Rosie jako o kandydatce na twoją żonę? - staram się brzmieć neutralnie, jednak samo to, iż Collin mógłby ożenić się... z kimkolwiek wprawia mnie w podły nastrój.

- Nie nadaje się – odpowiada od razu. Unoszę brew, bo nie spodziewałam się tak zdecydowanej odpowiedzi.

- Dlaczego? Oprócz tego, że źle patrzy na rodziców, nie można jej niczego zarzucić. Spędziłam z nią pół dnia w ogrodzie i naprawdę zrobiła na mnie dobre wrażenie – mówię zgodnie z prawdą. Tak bardzo chciałabym się do czegoś przyczepić, wytknąć i napiętnować każą wadę Rosalie, ale niestety nie mam do czego. Panna Verdi jest doskonała, tak po prostu.

- Nie takiej żony szukam – wyjaśnia Collin.

- Czyli skreślamy Rosalie? - staram się nie pokazywać, jak bardzo cieszą mnie słowa Stewarda, ale nie umiem przyodziewać na twarz takiej maski, jak on, więc zapewne wszystko widzi.

- Tak. Skreślamy.

- Mamy jeszcze trzy kandydatki. Co się stanie, jak żadna nie okaże się odpowiednia? - pytam cicho. Spojrzenie szefa jest tajemnicze, a on sam zachowuje się niezwykle poważnie.

- Mam na oku jeszcze jedną kandydatkę, ale muszę nad nią trochę popracować – odpowiada. Unosi moją dłoń, której palce od początku lotu są splecione z jego i składa na jej wierzchu subtelny pocałunek. Szybko się od niego odwracam i wtulam twarz w szyję mężczyzny.

Nie podoba mi się, że jest jakaś piąta opcja. Nie chcę jej.

- Odpocznij, skarbie. - Poleca Collin.

Przymykam oczy z lubością. Uwielbiam przytulać się do niego. Nie rozumiem, dlaczego przy Stewardzie czuję się tak bardzo inaczej. Jest mi cholernie dobrze i nie chcę tego tracić.

Wystarczył miesiąc, żebym uzależniła się od jego dotyku i zapachu. Co będzie po pięciu miesiącach?

Może to dobrze, że szuka tej żony... Będę wtedy miała motywację, żeby wrócić do domu, bo jak na razie...

Coraz mniej chcę tam wracać.

I to wszystko... przez niego. 

Do wtorku :)  PS. Na zdjęciu idealna panna Verdi, która ma w sobie coś niepokojącego :) Być może jeszcze poznamy jej historię :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro