39 Czas podjąć poważną decyzję, Ayleen
Przymykam oczy, gdy wargi mężczyzny powoli przesuwają się po moich. Sam początek pocałunku był gwałtowny, ale teraz Collin stara się być delikatny. Ledwie muska moje usta z czułością, o jaką nigdy bym go nie podejrzewała.
Jest przyjemnie. Na tyle dobrze, że na moment poddaję się tej chwili i nieśmiało włączam w pocałunek. Rozkoszuję się nim, ponieważ jest tak inny od tych, które do tej pory znałam. Zane całował całkiem inaczej – zaborczo i szybko. Dominował od samego początku, a ja miałam się tylko dostosować. Collin... w zasadzie obcy dla mnie facet traktuje mnie z taką dbałością, jakiej nie zaznałam od... nikogo w moim życiu. Nawet mój chłopak podchodził do mnie całkowicie odmiennie.
Mój chłopak.
O matko!!! Ja mam chłopaka!!!
Odskakuję od szefa tak gwałtownie, iż tylko to, że obejmuje mnie w pasie, chroni mnie przed epickim upadkiem z kanapy.
Mężczyzna nie ukrywa zaskoczenia, jednak nie zabiera ręki z mojej talii.
- Przepraszam! - mówię płaczliwym głosem – ja... naprawdę przepraszam!
Collin umożliwia mi odsunięcie się od niego. Cały czas przygląda mi się z poważnym wyrazem twarzy.
- Myślałem, że jesteś na to gotowa, Ayleen. W sypialni... wydawało mi się, że chciałaś żebym cię pocałował. - Uważnie lustruje moją twarz.
To prawda. W sypialni tego chciałam. Zrobiło się wtedy tak intymnie i... po prostu zapomniałam o tym, że jestem zajęta. Nie myślałam o konsekwencjach, jakie mogłoby przynieść moje wyuzdane zachowanie.
Robi mi się jeszcze bardziej głupio, kiedy uświadamiam sobie, że musiałam sprowokować Collina, gdyż wysyłałam mu zachęcające sygnały. Pewnie gdyby nie to, to nie chciałby mnie pocałować, a tak wyszło, że sama tego od niego chcę.
Musi gardzić mną za tak niepoważne podejście. Na pewno myśli sobie, że jestem łatwa, bo przecież doskonale wie o moim chłopaku. Kto, będąc w związku, całuje się z inną osobą? Tylko ten, kto nie jest wierny...
- Przepraszam! - powtarzam szybko – nie chciałam pana do niczego zachęcać ani prowokować! To nie był mój zamysł, naprawdę! Ja taka nie jestem! - próbuję się tłumaczyć. - Mam chłopaka i jestem mu wierna, nigdy go nie zdradziłam i naprawdę przepraszam, jeśli wysyłałam błędne sygnały.
Znów jestem słaba, bo zaczynam płakać. Wiem, że szef tego nie lubi, ale nie potrafię się powstrzymać. Czuję się źle ze sobą. Nie powinnam dopuścić do takiego zachowania, bo Zane'owi należy się szacunek. Nie powinnam zachowywać się jak ktoś z niską moralnością. Nie powinnam płakać przy Collinie, przecież on tego nie lubi.
A przede wszystkim nie powinnam żałować tego, iż ten pocałunek był tak krótki. To właśnie dobrze, że nie poniosło nas bardziej. To dobrze, że szybko się ogarnęłam i go przerwałam. Nie powinien mi się podobać. Nie powinien. Tak nie można.
Steward zbliża się powoli do mnie. Znowu przyciąga moje ciało do siebie. Jedną ręką obejmuje mój policzek i powoli ściera z niego łzy.
- Wiem, że taka nie jesteś. Nie zrobiłaś nic złego, Ayleen. To tylko lekki pocałunek. Bardzo niewinny – odpowiada, a potem robi coś, na co od razu się spinam. Nachyla się nade mną i zaczyna delikatnie całować mój drugi policzek. Nie przeszkadza mu to, iż jest mokry od łez. - Nie wysyłałaś błędnych sygnałów – dodaje, gdy minimalnie się ode mnie odsuwa.
Spoglądam w jego ciemne, poważne oczy i nie widzę gniewu, jakiego mogłabym się spodziewać. Muszę się jednak upewnić.
- Jest pan zły? - pytam cicho. Zaciskam mocno ręce na sukience, która w dalszym ciągu spoczywa na moich kolanach, ale tylko dlatego, iż mam cholernie mocną ochotę wtulić się w silne ciało Collina. Jego obecność jest wręcz obezwładniająca. Nie potrafię przy nim logicznie myśleć, gdyż tak bardzo chcę robić to, czego nie powinnam i zapominam o swoim miejscu w szeregu. Jestem tylko niechcianym pracownikiem. Nie mogę przekraczać pewnej granicy, bo będę cierpiała. Nie będzie mi lepiej, nawet, jeśli to wszystko, co sobie wyobrażam, jest takie kuszące.
- Jestem – odrzeka. Odsuwa się delikatnie ode mnie, ale w dalszym ciągu trzyma dłoń na mojej talii. Otwieram usta, żeby znowu go przeprosić, on jednak nie daje mi nic powiedzieć, bo sam dopowiada:
- Jestem zły na siebie, Ayleen, nie na ciebie.
- Na siebie? - dziwię się. Nie rozumiem, dlaczego miałby być zły na siebie, w końcu to ja namieszałam.
- Tak. Jestem zły, że nie mogę być przy tobie taki jak zawsze. Może tego nie wiesz, ale nie lubię się przytulać. Nie lubię całować, ani też nie zabieram nikogo do mojej sypialni. Przy tobie nie mogę powstrzymać się przed żadną z tych rzeczy. Dlatego jestem zły.
Przyciąga mnie do siebie, jakby na potwierdzenie tych słów i obejmuje tak, iż znów przyciskam czoło do jego szyi, tak jak lubię najbardziej. Dłonie szefa powoli gładzą moje plecy, a ja czuję, że mięknę pod wpływem tego delikatnego dotyku.
- Myślałam, że pan tak lubi... - wyznaję cicho. Po raz kolejny robi mi się wybitnie głupio. Czyżbym prowokowała go i do tego?
- Z tobą lubię. Z nikim innym, Ayleen. Tylko z tobą.
- Dlaczego?
Collin głośno wzdycha. Mam wrażenie, iż mocniej przyciska swój policzek do mojej głowy.
- Nie wiem. Przy tobie... jest inaczej. - Mówi po dłuższej chwili.
Mnie przy nim też było inaczej. Zdecydowanie inaczej.
- Może to przyzwyczajenie? - staram się znaleźć racjonalne wytłumaczenie – wcześniej nie miał pan asystentki, a ostatnio spędzamy ze sobą wiele godzin każdego dnia, a czasami i nocy... - oczywiście, że się rumienię, gdy z moich ust padają ostatnie słowa. Gdyby tak ktoś z boku nas słuchał, mógłby wyciągnąć zdecydowanie mylne wnioski. Faktem jednak było, iż z nikim nie miałam tak częstego kontaktu, jak z szefem. Jadłam z nim wszystkie posiłki i siedziałam w jego biurze. Sypiałam na jego piętrze, a czasami w jego sypialni... To musiało nas zbliżyć na tyle, żebyśmy zaczęli zachowywać się zbyt swobodnie.
- Może.
Robi się tak pusto koło mnie, gdy mężczyzna wypuszcza mnie z objęć. Spogląda w moje oczy, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie chyba zmienia zdanie.
- Augustine przygotowała wielkanocny obiad. Mimo tego, co mówił mój brat, nie schowałem dla ciebie żadnych jajek w ogrodzie, więc nie będziesz musiała szukać. Zejdź za chwilę do jadalni – poleca.
Kiwam głową, gdy mężczyzna nieznacznie się nade mną nachyla. W ostatniej chwili zatrzymuje się jednak i tylko kładzie dłoń na moim policzku, żeby mnie delikatnie pogładzić.
- Będę czekał – dodaje i odsuwa się ode mnie.
Musiało mi się wydawać, że znów chciał mnie pocałować. Przecież wie, że nie możemy tego robić, powiedziałam mu o tym przed chwilą.
Potrząsam kilka razy głową, gdy tak kieruję się w stronę swojej sypialni. Muszę wywalić z podświadomości wszystkie głupie myśli i wyobrażenia. Postanawiam sobie twardo, że koniec ze spaniem w sypialni Collina. Koszmary jeszcze nikogo nie zabiły, poradzę sobie z nimi sama, ale z zażyłością z szefem mogłabym mieć duży problem.
Za bardzo mnie kusił. Za bardzo chciałam mieć go blisko siebie. Polubiłam jego dotyk bardziej, niż chciałam się przyznać.
A ten pocałunek... Lepszego nie mogłam sobie wymarzyć. Był idealny. Chciałam kiedyś, żeby ktoś tak mnie pocałował: delikatnie i czule, jakbym była ważna.
Dlaczego to musi być akurat on??? Szef???
Gdy jestem gotowa do zjechania na niższe piętro, przekonuję samą siebie, iż to wszystko przez to, że Collin ma doświadczenie i umie uwodzić kobiety, a mój Zane ma tylko mnie, a przede mną ledwie kilka dziewczyn, w końcu tak mi mówił. Na pewno też całowałby mnie inaczej, gdyby był bardziej wprawiony. W zasadzie nie przepadał za czułościami, więc na mnie „nie ćwiczył", a teraz... ostatnie trzy lata widywaliśmy się tak rzadko, że praktycznie na nic nie było czasu. Te kilka razy, które spędziłam w jego łóżku, były szybkie i ciche. Nie przytulaliśmy się, ani nie całowaliśmy, bo szkoda mu było chwil na to. Wolał konkrety. W końcu był za mną stęskniony i musiałam mu pokazać, że w dalszym ciągu mocno go kocham.
A przecież go kocham. Cały czas go kocham.
W jadalni czeka na mnie szef. Jest jak zwykle elegancki i poważny, choć mam (zapewne mylne) wrażenie, iż na mój widok jego oczy nabierają cieplejszego blasku. Nie wierzę, żeby się ciszył, iż mnie widzi, ale kto go tam wie...
Odkładam telefon na krzesło obok mnie, gdyż nie chcę, żeby mi wypadł z kieszeni podczas obiadu. Zaraz po posiłku zamierzam męczyć Nadine o numer telefonu do ośrodka, w którym przebywa mama. Powinnam też zadzwonić do Zane'a. W końcu to dzień kontaktu.
Muszę przyznać, iż kucharka Collina bardzo się postarała. Z rozrzewnieniem spoglądam na stół zastawiony przysmakami. Przypomina mi się, że ostatni, tak bardzo świąteczny obiad jadłam, gdy Tony żył. Potem nic nie było takie same. Nawet Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie straciło sens. Nie przygotowywałyśmy się na nie z mamą, gdyż oszczędzałyśmy jak tylko się dało.
- Coś nie tak? Nie pasują ci potrawy? - pyta niespodziewanie szef. Dopiero teraz orientuję się, iż coś do mnie mówił, ale odpłynęłam myślami i nie wsłuchiwałam się w to.
- Wszystko wygląda wspaniale – zapewniam od razu.
- Ale coś cię dręczy...
Czy on naprawdę musi być aż tak spostrzegawczy?
Potrząsam uspokajająco głową.
- Raczej wspominam. Przez ostatnie lata nie miałam okazji do świętowania i nie przygotowywałam specjalnych potraw. Wyjątkiem był indyk na Święto Dziękczynienia. Zawsze się nim zajmowałam, ale nic oprócz niego nie robiłam. Jadłam go potem dwa dni, a mama i bratowa nawet trzy – uśmiecham się niewesoło.
- Dlaczego one trzy dni, a ty tylko dwa?
- Bo po świętach zawsze był ruch w pizzerii, a pracowników brakowało, gdyż niektórzy wyjeżdżali do rodzin, więc brałam wszystkie nadgodziny i gdy już wracałam do domu to zazwyczaj mój indyk był zjedzony. Bratowa bardzo go lubiła, dlatego też mama zawsze solidnie ją częstowała.
- I dla ciebie nie wystarczało... - wnioskuje mężczyzna. W pewnym momencie kładzie swoją dłoń na mojej i delikatnie ją ściska – bratowa nie była na tyle samodzielna, żeby upiec sobie swojego?
- Nie miała czasu. Pracuje w szpitalu na różne zmiany i zawsze przychodziła do nas na obiady.
- Ty też pracowałaś w różnych porach. W nocy i wieczorami, a mimo to musiałaś mieć czas na przygotowanie obiadu – spogląda na mnie poważnie. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale ma rację. Tak właśnie było.
- To prawda – przyznaję.
Collin nie puszcza mojej dłoni. Leniwie gładzi jej wierzch kciukiem i nie spuszcza ze mnie wzroku.
- Bratowa pomagała wam w utrzymywaniu domu? Korzystała z obiadów, które gotowałaś, więc jak się domyślam, dokładała się do nich?
Nie wiem, co go tak nagle zainteresował ten temat, ale też nie mam powodu, żeby kłamać, więc opowiadam mu trochę jak to u mnie wyglądało.
- Także, ona miała swoje życie, a my swoje. Wpadała codziennie na kontrolę do mamy, bo w końcu jest profesjonalistką, a przy okazji częstowała się obiadem. Była zbyt zapracowana, żeby sobie gotować – kończę mój wywód.
- Jak to dobrze, że ty zawsze byłaś wypoczęta – dodaje z przekąsem Steward. Odwracam się od niego, żeby nalać sobie kawy i wtedy dopiero zauważam, iż pomiędzy pełnymi półmiskami stoi też... imbryk z herbatą. Sięgam po niego z ciekawości tą dłonią, której nie ściska mój szef. Od razu wyczuwam aromat mango.
- Moja ulubiona – mówię cicho.
- Oczywiście – dodaje od razu Collin.
- Dziękuję. Nie wiem, jak pan to zrobił, przecież rozmawialiśmy o tym w nocy... naprawdę, nie trzeba było – rzucam mu wdzięczne, ale też trochę nieśmiałe spojrzenie. Nie oczekiwałam niczego z jego strony, w końcu jestem tu tylko pracownikiem, nie potrzebuję specjalnego traktowania.
Collin nic mi nie odpowiada. Nie musi. W zamian za to przyciąga moją dłoń do swoich ust i składa na niej pocałunek.
Pierwszy raz ktoś pocałował moją rękę!
Mrugam kilka razy, żeby znów się nie rozpłakać, ponieważ wszystko, co robi szef, sprawia, iż czuję się naprawdę wyjątkowa i taka... ważna dla kogoś. To bardzo przyjemne uczucie, ale zdaję sobie sprawę, że nie powinnam się przyzwyczajać.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówimy, po prostu patrzymy się sobie prosto w oczy. Muszę przyznać, iż Collin, który spogląda tak łagodnie, wygląda inaczej, niż zwykle. Teraz naprawdę wydaje się bardziej przystępny i taki mniej groźny.
Delikatnie podskakuję, gdy słyszę wibracje telefonu. Praktycznie nikt do mnie nie dzwoni, więc jest do dla mnie zaskakujące. Jeszcze bardziej niezwykłe staje się, gdy widzę kto do mnie dzwoni.
Na wyświetlaczu widnieje imię mojego chłopaka.
Zane do mnie dzwoni???
Zabieram szybko dłoń z uścisku Collina i wstaję od stołu.
- Przepraszam, muszę odebrać – tłumaczę się, a on od razu wskazuje ręką w stronę okien,
- Tam będzie lepszy zasięg – mówi. Kiwam głową w podziękowaniu i ruszam tam, gdzie mnie kieruje.
- Koteczku! Co tak długo? Czego nie dzwonisz? Już po południu To ja się muszę do ciebie dobijać? - mój chłopak atakuje mnie lawiną pytań od samego początku. Rzeczywiście... przez przyjęcie w domu senatora i naprawdę długie odsypianie go, ominęłam zwyczajową godzinę kontaktu z Zane'em. Jak mogłam o tym zapomnieć.
- Przepraszam! Nie spojrzałam na zegarek – wyjaśniam, ale on od razu się śmieje i zmienia temat.
- Słuchaj, Ayla. Za kilka tygodni skończę studia i pasowałoby w końcu podjąć jakieś poważne decyzje. Myślę, że powinniśmy wziąć ślub. Co ty na to?
Jego słowa docierają do mnie z dużym opóźnieniem, bo skupiam się na wchodzącym do jadalni Caydenie. Mogłam się domyślić, iż mężczyzna zostanie na świątecznym obiedzie, w końcu gdzie indziej miałby być jak nie z bratem?
Cay uśmiecha się do mnie, a następnie rozsiada nonszalancko na krześle.
- Co ty na to? - powtarza Zane. Słyszę, że zaczyna się niecierpliwić.
- Ślub?! - dopytuję z niedowierzaniem – ale, że my mamy wziąć ślub???
Musiałam powiedzieć to zbyt głośno, ponieważ obaj Stewardowie momentalnie wbijają we mnie swoje spojrzenia. Odwracam się do nich tyłem i skupiam wzrok na widoku za oknem. Zieleń podobno uspokaja.
- Pewnie. Spotykamy się już tyle czasu, czas coś z tym zrobić.
- A twoja mama? Tak nie za bardzo za mną przepada...
- Za to twoja mnie uwielbia – wchodzi mi w słowo – pomyśl, jak ją tym uszczęśliwisz, Ayla. To może być ostatnie, z czego się będzie cieszyła. Sama wiesz, że jej stan jest nieprzewidywalny.
Nie mogę się z tym nie zgodzić. To prawda.
- Myślę, że nie będziemy bawić się w pierścionki i inne takie, bo to niepotrzebne wydatki. Weźmiemy szybki ślub i w końcu zamieszkamy razem.
- Gdzie mamy zamieszkać? - pytam. Jego pomysł mnie przeraża. Jeszcze kilka tygodni temu pewnie skakałabym z radości, gdybym to usłyszała, ale teraz... tak jakoś... chyba nie byłam jeszcze gotowa na tak poważny krok.
- Na pewno nie w Easton Village.
- W Phoenix?
- Nie – zaprzecza od razu – Phoenix... znudziło mi się. Właśnie tak. Tu naprawdę nie ma nic ciekawego. Muszę zmienić otoczenie. Myślałem o Chicago, co ty na to?
- To bardzo daleko...
- Oczywiście. Najważniejsze, że będziemy razem. Tak bardzo za tobą tęsknię, Ayleen. A ty za mną? - pyta smutnym głosem.
- Ja też.
- Tęsknisz?
- Tęsknię.
Słyszę jakieś trzaski w tle. Zane chyba się przemieszcza, bo dźwięki ulicy także do mnie dobiegają.
- Muszę kończyć, Ayla. Kocham cię, koteczku.
- Pa, Zane – żegnam się, ale on oczywiście musi dopytywać.
- Nie powiesz mi tego samego?
Przygryzam wargę. Praktycznie od początku tej rozmowy czuję, iż jestem tasakowana spojrzeniami dwóch mężczyzn, którzy nie rozmawiają ze sobą, tylko niedyskretnie przysłuchują temu, co mówię. Krępuję się tym i to bardzo. A mogłam wyjść na korytarz...
- Kocham cię – mówię cicho. Niestety miejskie hałasy zagłuszają moje słowa.
- Co mówiłaś? Powiedz głośniej, Ayla – poleca Zane.
- Kocham cię – powtarzam głośno. Chłopak po kilku drobnych uwagach żegna się ze mną. Rozłączam się, ale nie wracam od razu do stołu. Stoję tak chwilę i oglądam drzewa. Myślę sobie, iż wyznając miłość mojemu chłopakowi... nie czułam nic. Działałam jak na automacie i w zasadzie powiedziałam to tylko, bo tego oczekiwał. Sama z siebie raczej nie garnęłam się do takich wyznań. Już nie.
Odwracam się i ruszam w stronę stołu. Tak jakoś... wolę wbijać wzrok w podłogę, niż spoglądać na braci Steward, którzy w dalszym ciągu siedzą i milczą. Atmosfera zrobiła się naprawdę dziwna. Podnoszę głowę dopiero, gdy zajmuję miejsce za stołem. Cay przygląda się mi zmrużonymi oczami i tajemniczym uśmiechem, natomiast Collin... Collin jest poważny i obojętny tak, jak wtedy, kiedy go poznałam. Z jego twarzy nie da się nic wyczytać, a spojrzenie... nie jest łagodne. W zasadzie to mam nieodparte wrażenie, iż jest na mnie zły.
Sięgam po filiżankę z herbatą i piję w ciszy. Dopiero potem dołącza do mnie Cayden. Nakłada sobie porcję pieczonej szynki i słodkich ziemniaków. Jego brat w dalszym ciągu tylko siedzi i mi się przygląda.
- Wybacz gwiazdeczko, ale brat jest dla mnie najważniejszy, mówiłem ci dziś o tym, prawda? - odzywa się młodszy Steward pomiędzy jednym kęsem mięsa, a drugim.
- Rozumiem... - odpowiadam podejrzliwie. Nie mam pojęcia, do czego zmierza.
- To świetnie, że rozumiesz. W takim razie, skoro rozumiesz, to nie powinnaś mieć mi za złe – dodaje enigmatycznie.
- Czego nie powinnam mieć za złe? - pytam ostrożnie.
Cay odkłada sztućce i uśmiecha się do mnie z zadowoleniem.
- Tego, że zamierzam zabić twojego chłopaka.
Odstawiam tak gwałtownie filiżankę na spodek, iż część herbaty wylewa mi się na niego.
- Ja... eee... co? - wyduszam z siebie. Próbuję sobie wmówić, że on tylko tak żartuje, bo ma specyficzne poczucie humoru.
- Zabić, gwiazdeczko. Jeśli masz do niego sentyment, to zgarnę coś na pamiątkę. Od razu zaznaczam, że żadnych penisów, bo Col mnie wtedy skrzywdzi, a ja jestem za ładny, żeby być uszkodzony – rzuca lekko i ponownie zabiera się za jedzenie.
On chyba nie żartuje...
Do czwartku :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro