17 Dziewczynka do bicia
Śniadanie upływa w ciszy. Collin czasami coś przegląda w telefonie, kilka razy musi też wyjść, żeby odebrać połączenie bez świadków (czyli beze mnie). Cieszę się, gdy zostaję sama. Mogę przestać się krępować i próbować wszystkich potraw bez uczucia ciągłej obserwacji. Smakuję właśnie jakiś dziwny owoc, który z wyglądu przypomina pomidora, ale w środku jest gładki i nie ma nasionek, gdy przychodzi Jane i przynosi mi całą torbę różnych butów.
- One nie wyglądają na używane... - zaczynam podejrzliwie spoglądać na sprzątaczkę, na co kobieta od razu odwraca wzrok i udaje, że sprawdza, czy na stole niczego nie brakuje.
- Wnuczka bardzo o nie dba – mówi wymijająco.
- Tak bardzo, że kupuje i w nich nie chodzi?
- Dokładnie. Te młode dziewczyny chyba już tak mają: nakupią wszystkiego, a potem to i tak leży – tłumaczy, ale jakoś tak za bardzo nie przekonuje mnie to, co mówi.
- Jane – łapię ją za rękę – jestem ci wdzięczna za pomoc i nie ma takich słów, którymi mogłabym ci podziękować, bo każde będą niewystarczające, ale proszę, nie kupuj niczego specjalnie dla mnie. Ja nie jestem wybredna i nie przeszkadzają mi ubrania z drugiej ręki – „albo z wielopaków w markecie", dodałam sobie w myślach.
Kiedyś bardziej zwracałam uwagę na to, co ubieram. Starałam się wyglądać ładnie dla Zane'a, a on lubił, gdy chodziłam w krótkich spódnicach i wysokich butach. Kolejne lata bardzo zweryfikowały moje modowe zapędy. Nie miałam czasu się stroić, ani też nie miałam okazji, żeby to robić. Obecnie stawiam na wygodę, choć u Stewarda staram się wyglądać schludnie i odpowiednio do roli asystentki.
- To nic takiego, Ayleen. Niech ci się dobrze nosi – kobieta uśmiecha się nieśmiało i opuszcza jadalnię, gdy szef przekracza jej próg.
Collin spogląda na torbę, która stoi przy moim krześle, więc czuję się w obowiązku wytłumaczyć, co to.
- Jane podzieliła się ze mną butami od wnuczki, bo to, co przyjechało z mojego mieszkania było... - przez chwilę szukam odpowiedniego słowa, aby opisać stan tych rzeczy – nieodpowiednie na tę porę roku – kończę.
- Chyba chciałaś powiedzieć, że to były zwykłe śmieci, które powinny trafić jedynie do utylizacji, a nie być przysyłane młodej dziewczynie jako ubranie do pracy.
Oblewam się rumieńcem, gdy uświadamiam sobie, że on wszystko widział.
- Dziwię się, że w dalszym ciągu chcesz pomagać osobom, które ewidentnie cię nie szanują – dokańcza swoją wypowiedź i poważnie mi się przygląda.
- Pomagam mamie. Mam tylko ją – mówię od razu. Nie chcę, żeby miał mylne wyobrażenie o mojej mamie. Dla mnie jest najważniejsza – to bratowa przysłała mi te rzeczy. Ona pracuje w szpitalu i pewnie się nie wyspała po zmianie, dlatego też przez pomyłkę dała mi to, co dała – wyjaśniam jednocześnie wybielając Nadine, choć kompletnie nie wiem dlaczego.
- I do tego jeszcze ją tłumaczysz – kręci głową i spogląda na mnie tak ostro, że momentalnie kulę się sama w sobie – lubisz być dziewczynką do bicia?
- Ja... nie... - nie spodziewałam się takiego pytania. Do tego jeszcze ten zły wzrok... Collin potrafi przerażać bez podnoszenia głosu. Wystarczy, że patrzy tak, jak teraz, a język plącze mi się i nie jestem w stanie wycisnąć z siebie cokolwiek choć trochę logicznego.
- To dlaczego zawsze się poddajesz? Dostałaś gówno, ale udajesz, że wszystko jest dobrze. Zostałaś oszukana, jednak pretensje masz do mnie, prawda? Nie do Coopera. To ja jestem tym złym w twojej bajce. Ty natomiast polubiłaś bycie Kopciuszkiem i nie zamierzasz tego zmienić. Usługiwanie innym weszło ci w nawyk – kończy podkreślając ostatnie słowa.
- Przez trzy lata pracowałam w pizzerii więc rzeczywiście, usługiwanie mogło wejść mi w nawyk. Taka praca.
- I jak bardzo cię za to docenili? - patrzy na mnie z politowaniem – widocznie nie bardzo, skoro jesteś u mnie.
- Zwolnili mnie z dnia na dzień – przyznaję i spuszczam wzrok na talerz.
- Zrobiłaś coś złego?
- Nie.
- Podpadłaś szefowi, klientom czy innym współpracownikom?
- Nie.
- Okradłaś zakład pracy?
- Nie! - mówię z oburzeniem i patrzę na mężczyznę, jakby był szalony – zawsze dawałam z siebie sto procent! Nigdy nie byłam nawet na zwolnieniu i robiłam wszystko, o co mnie proszono.
- I mimo to byłaś niewystarczająca?
- Nie byłam członkiem rodziny szefa, a ktoś bliski poprosił go o pracę dla swojego dziecka i... musiałam odejść, żeby ta inna osoba miała zatrudnienie.
Odechciewa mi się jeść, gdy przypominam sobie wyjaśnienia Brandona.
- Przeproszono cię chociaż za to? Za bezpodstawne zwolnienie? Dostałaś odpowiednią odprawę, czy skuliłaś uszy po sobie i wzięłaś ochłapy, jakie dali, żeby oczyścić swoje sumienie?
Nie rozumiem, po co on chce to wszystko wiedzieć. To nie jego sprawa. Widocznie lubi zadręczać mnie i dokopywać od rana, żeby nie było za miło.
- Tak myślałem – odzywa się, gdy ja uparcie milczę, bo nie chcę się przyznać, że ma rację – dziewczynka do bicia – kiwa głową, jakby odkrył coś niezwykłego.
Wkurza mnie tak bardzo, że mam ochotę mu wygarnąć, że jest aroganckim chamem bez serca, ale cały czas pamiętam, że już kilka razy groził mi wywiezieniem do Agencji, więc wolę się nie odzywać i go nie prowokować. Niech sobie myśli o mnie, co chce. Nie jest dla mnie ważny i nie zamierzam zawracać sobie głowy tym, jak mnie odbiera. Jego zdanie nic mnie nie obchodzi.
- Ubierz się jakoś, bo wychodzimy. W porcie na pewno będzie wiało – rzuca i od razu wstaje. Mam wrażenie, że jest mną rozczarowany, a przecież nic złego nie zrobiłam. Gonię jak szalona do pokoju, żeby wziąć swój płaszcz. Nie chcę, żeby na mnie czekał, gdyż wygląda, że od samego rana ma zły humor.
Dlaczego ta cholerna Camille nie może tu wpadać każdego ranka? Może choć trochę polepszałaby mu nastrój...
Na zewnątrz rzeczywiście jest zimno, a do tego pada. Collin nie musi martwić się o swoją nienaganną fryzurę, bo ledwie wychodzimy z domu, a przy drzwiach czeka na niego przydupas z parasolką. Ja grzecznie naciągam kaptur na głowę i sunę za szefem.
Trochę się dziwię, że każe mi siadać ze sobą, a nie wywala do innego samochodu, ale nie protestuję – w końcu on tu rządzi.
- Trochę zmokłaś – mówi i patrzy na mnie obojętnie.
- To nic takiego.
- Dlaczego nie poprosiłaś o parasolkę?
Wzruszam ramionami i odwracam głowę w stronę okna. Nie potrzebuję parasolki, żeby przejść kilka kroków, przecież nie jestem z cukru i nie pieszczę się ze sobą jak inni. Gdyby Collin nie był chujem, to dokładnie tak bym mu odpowiedziała.
Wiem, że przy nim nie mogę sobie pozwolić na to, dlatego też wolę milczeć. Lata praktyki w pizzerii i znoszenia humorów klientów wyrobiły we mnie wręcz mnisią cierpliwość.
- Używaj słów, Ayleen. Nie potrzebuję asystentki niemowy, ale myślę, że taka niemówiąca prostytutka byłyby ciekawą opcją dla klientów zmęczonych kobiecym jazgotem – Steward nie daje za wygraną i jak zwykle mnie straszy. Odkręcam się tak, żeby na niego spojrzeć.
- Przepraszam. Nie poprosiłam o parasolkę, bo jej nie potrzebowałam – odpowiadam, żeby się nie czepiał. Tak dla świętego spokoju.
- Wolałaś zmoknąć?
Nie spodziewałam się, że mężczyzna nachyli się i położy dłoń na mojej twarzy. Muszę mieć naprawdę głupią minę, gdy to robi, bo tylko lekko kręci głową, widząc moje zaskoczenie.
- Możesz zachorować – mówi i powoli przesuwa palcami po kroplach na mojej twarzy, a nawet odsuwa mokry kosmyk włosów z policzka za ucho.
Zaskakuje mnie ta jego nagła delikatność i coś na kształt troski. Może to głupie, ale jego dotyk nie jest dla mnie nieprzyjemny. Nawet przyłapuję się na tym, że trochę jest mi żal, gdy odsuwa rękę.
- A ja nie potrzebuję chorego pracownika. To tylko strata pieniędzy. Musiałbym wtedy doliczyć ci kilka dodatkowych dni – dodaje, a ja momentalnie porzucam moje infantylne przemyślenia o tym, że mężczyzna ma jakiekolwiek serce. Wychodzi na to, że naprawdę jest chujowy z charakteru.
- Nie chcę nic przedłużać. Następnym razem poproszę o parasolkę. Trafiłam do pana dwudziestego marca, więc dwudziestego września odejdę, zgodnie z umową – zastrzegam od razu. Nie zamierzam zostać z nim ani dnia dłużej.
- Widzę, że dokładnie to sobie policzyłaś.
- Oczywiście, nie chcę przeciągać tego czasu.
- Tak bardzo spieszysz się do tego chłopaka, którego widzisz kilka razy w roku?
Zaskoczyło mnie jego pytanie. Nie sądziłam, że pamiętał o takiej bzdurze, jak mój związek z Zane'em.
- Spieszę się do mamy.
- A chłopak? Nie tęsknisz za nim? - docieka Collin – czy jest tak bardzo niepotrzebny, że przyzwyczaiłaś się do jego braku i przestało ci to przeszkadzać?
Zaczynam odczuwać dziwną irytację z powodu ciągłych pytań szefa. Stwierdzam, że wolę przebywać z nim w gabinecie, bo wtedy jest zajęty i praktycznie się do mnie nie odzywa. W samochodzie za to uruchomił się i nie dawał spokoju.
Oby tych wyjazdów z nim było jak najmniej.
- Tęsknię za nim, bo jest dla mnie ważny, ale to za mamę jestem odpowiedzialna. Zane potrafi zadbać sam o siebie.
- Dobrze cię traktuje? Skoro tak bardzo na niego czekasz, to musi być tego warty.
Zamyślam się na chwilę. Nie chcę skłamać Stewardowi, ale też nie powinnam narzekać na Zane'a. Mieliśmy lepsze i gorsze momenty, ale zawsze potrafiliśmy się dogadać. Gdy sytuacja była napięta, to po prostu przepraszałam go i szłam z nim do łóżka. W innym wypadku chyba rozstalibyśmy się w połowie czwartej klasy.
Gdy wyjechał na studia nasze kontakty znacząco się polepszyły. Okazjonalny seks nie był dla mnie problemem, a i on tak bardzo nie narzekał. Podziwiałam, że młody, przystojny chłopak może wytrzymywać tyle miesięcy bez stosunków, ale on zapewniał mnie, że tylko ja się dla niego liczę i że czeka z utęsknieniem na każde nasze spotkanie.
Trochę mnie to dziwiło, bo całą ostatnią klasę liceum twierdził, że musimy często chodzić do łóżka, bo to ma zbudować naszą więź, a do tego mężczyźni po prostu potrzebują częstego seksu, tak dla zdrowia. Musiałam pogodzić się z tym, że mój chłopak dojrzał przez wakacje i nasz związek stawał się inny niż w liceum: mniej spotkań, ale więcej zaufania.
- Jest dobry – odpowiadam w końcu.
- Ale mógłby być lepszy – dopowiada Collin. Nie mam pojęcia, co go tak nagle wzięło na czepianie się mojego chłopaka. Nawet go nie znał.
- Jest wystarczający dla mnie.
- Widocznie nisko mierzysz, Ayleen.
Teraz to ja rzucam mu złe spojrzenie. Mam wrażenie, że uparł się od rana na jakąś głupią prowokację i stara się mnie do czegoś nakłonić, jednak nie mam pomysłu, co to by mogło być.
- Mierzę zgodnie ze swoimi możliwościami.
- Może tak naprawdę nie znasz swoich możliwości. Zamiast latać pomiędzy szczytami, wolisz chodzić z głową przy ziemi, bo tak bezpieczniej.
Cieszę się, że dojeżdżamy na miejsce, bo już mam dość tej dziwnej psychoterapii z szefem.
- Być może ma pan rację – przyznaję na odczepnego. Niech sobie myśli, co tylko chce.
- Zgadzasz się ze mną, bo chcesz mnie zadowolić swoją uległością, czy naprawdę tak myślisz?
- Bo chcę, żeby przestał pan w końcu drążyć temat, który nie powinien pana obchodzić. Kontakty z moim chłopakiem nie powinny leżeć w sferze pańskich zainteresowań, gdyż nie należą do części mojego zobowiązania względem pana, panie Steward – mówię ostrzej, niż powinnam.
Momentalnie robi mi się głupio i od razu chcę go przeprosić, ale zauważam, że nie wygląda na złego. Nie komentuje moich słów, ani nie spogląda na mnie, jakby chciał mnie zabić i zakopać pod najbliższym kamieniem, mimo że przecież wcale tak grzecznie się do niego nie odezwałam.
Zane od razu miałby focha za taki tekst i musiałabym wkupić się w jego łaski w wiadomy sposób. Czasami nawet miałam wrażenie, że obrażał się na mnie za byle co, żeby tylko zaciągnąć mnie do szkolnej łazienki na „przeprosiny".
Gdy wysiadamy z auta, jeden z ochroniarzy od razu biegnie z parasolką dla Collina. Mężczyzna wyjątkowo nie goni przed siebie bez spojrzenia na mnie, tylko wręcz przeciwnie: zatrzymuje się przy aucie i czeka na moją reakcję.
Rozglądam się niepewnie po ochroniarzach. Nie mam pojęcia jak poprosić ich o pomoc. Naglące spojrzenie szefa nie daje mi jednak wyboru. Spoglądam na Clarka – wiem, że Jane jest jego ciocią i dlatego to on wydaje się być bezpiecznym wyborem, dlatego też zbieram się na odwagę i mówię cicho.
- Mógłbyś podać mi parasolkę?
Mężczyzna w pierwszej chwili jest zaskoczony, że w ogóle się do niego odzywam, zaraz jednak rozgląda się po kolegach i szefie.
- Ayleen chyba o coś poprosiła? - głos Collina jest niebezpiecznie spokojny. Ochroniarz zaczyna mieć jeszcze bardziej rozbiegane spojrzenie.
- Ja mam, szefie. Zajmę się pańską asystentką – odzywa się... Jeremayah, po czym podchodzi do mnie i otwiera parasol. Wyciągam rękę, żeby go przejąć, ale nie zamierza mi go dać. Wygląda na to, że chce łazić za mną tak, jak przydupas szefa za szefem.
Wspaniale. Po prostu wspaniale. I to jeszcze on...
Collin przyjmuje ofertę ochroniarza i tylko lekko kiwa głową. Rusza w stronę jednego ze statków, z którego właśnie są ściągane kontenery. Idę posłusznie za nim.
- Musiałaś dobrze zakręcić dupą koło szefa, że teraz musimy nad tobą skakać – odzywa się Jerry. Mówi to tak cicho, żebym tylko ja słyszała.
Wiem, że ma do mnie problem od samego początku, ale liczyłam, że już trochę mu przeszło. Niestety przeliczyłam się.
- A Kade'owi nie mogłaś dać, co? Zbyt pospolity na ciebie, głupia suko? - kontynuuje ochroniarz. Naciągam płaszcz tak, żeby osłaniał mi twarz i nie odzywam się do mężczyzny. Liczę, że zobaczy, iż jego teksty mnie nie ruszają i w końcu da mi spokój.
Transport, który został przywieziony jest dość... śmierdzący. Czterdzieści kontenerów sztucznych nawozów. Collin poleca zliczyć mi, czy stan się zgadza i niczego nie brakuje. Sam udaje się na rozmowę z człowiekiem z kontroli skarbowej. Widzę, że też jacyś policjanci z psami kręcą się przy skrzyniach. Wygląda na to, że szukają czegoś innego, niż nawozów.
Odchodzę kawałek od szefa i wykonuję polecenie. Chyba pierwszy raz się cieszę, iż Steward nie spuszcza ze mnie spojrzenia i cały czas ma mnie w zasięgu wzroku. Spacer z Jeremayah nie należy do przyjemnych, bo ochroniarz co chwilę rzuca jakiś wredny tekst.
- Nie myśl sobie, że na mnie doniesiesz, pierdolona dziwko. Dokładnie wiem, gdzie mieszka twoja matka. Będziesz podskakiwać, to stara wyląduje pod ziemią szybciej, niż ci się wydaje – grozi mi w pewnym momencie.
- Czego ode mnie chcesz?! - pytam płaczliwie. Nie mam pojęcia, dlaczego, aż tak bardzo się mnie czepił. Staram się być dla niego miła, ale to zamiast wygaszać jego negatywne emocje, tylko bardziej go nakręca.
- Sprawiedliwości. Chcę pomszczenia Kade'a.
- Nie chciałam go skrzywdzić! To on się na mnie rzucił!
- Nie interesuje mnie to. On nie żyje, a ty tak. Kurewsko niesprawiedliwe, wiesz?
Nie mam pojęcia, co mu na to odpowiedzieć. Cały czas tłumaczę sobie, że atak ochroniarza i reakcja Collina nie były z mojej winy. Nie chciałam nikogo prowokować, a wychodzi, że jak zwykle, wszystko to moja wina.
Dziewczynka do bicia jak nic.
- Umiesz pływać? - pyta nieoczekiwanie Jerry. Jestem tak zaskoczona normalnym pytaniem, że przez chwilę marszczę brwi, bo nie wiem, co odpowiedzieć.
- Trochę – wyjawiam nieśmiało. Nie mam pojęcia, po co mu ta wiedza.
Jeremayah nie patrzy na mnie. Spogląda na szefa. Gdy Collin nachyla się, aby podpisać jakieś dokumenty, ochroniarz przechyla parasolkę tak, że zasłania mi widok na Stewarda, a następnie popycha mnie wprost do wody.
- Zobaczymy, jak bardzo – mówi z zadowoleniem, gdy wpadam z piskiem do praktycznie lodowatej zawartości doku portowego.
Z paniką uświadamiam sobie, że przecież okłamałam ochroniarza, co do moich umiejętności.
Tak naprawdę w ogóle nie umiem pływać...
Dzień dobry! Tak sobie stwierdziłam, że Ayleen miała ostatnio za spokojnie :D To dorzuciłam jej kilka scen z ulubionym ochroniarzem, a co :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro