Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 Zainwestuj w siebie, bo wyglądasz tanio...

Czekam, aż Camille porządnie zaprotestuje i wskaże swojemu „chłopakowi", że ten pomysł jest zwyczajnie głupi. Sama nie wyrywam się do dyskusji, w końcu nie jestem od tego. Steward wyraźnie pokazał mi, gdzie moje miejsce. Mam się nie odzywać i przytakiwać, gdy tego oczekuje.

- Ale ja... nie mam pojęcia jak jej pomóc! Spójrz na nią – kontynuuje kobieta – jak niby z niej mam zrobić kogoś, kto będzie się odpowiednio prezentował na przyjęciu u mojego taty?

- Patrzę cały czas – wtrąca Collin, a ja zaczynam czuć się niezręcznie. Czy to normalne, że obserwuje każdy mój ruch? - nie wiem, o co ci chodzi, Camille. Co dokładnie nie podoba ci się w Ayleen? Jest za delikatna? Za naturalna na twoje standardy?

Chyba powinnam odebrać to jako komplement. Rzucam niespokojne spojrzenie szefowi i widzę, że nie spuszcza ze mnie wzroku. Gdy nasze spojrzenia spotykają się, myślę sobie, iż gdyby tylko choć minimalnie się uśmiechnął, to mogłabym to odczytać jako wyraz niewielkiej sympatii i odetchnąć z ulgą na myśl o tych sześciu miesiącach pracy. Collin jest jednak poważny tak, jak zawsze, więc nawet się nie łudzę, że będzie łatwo.

Z nim nic nie będzie proste, ani przyjemne.

- Jest za bardzo... pospolita, o właśnie – cieszy się Camille. W końcu wpadła na odpowiednie słowo – nie wiem, czy będę w stanie cokolwiek z niej wydobyć. Niestety, ale muszę szczerze przyznać, że już służące mojego ojca lepiej wyglądają – spogląda na mnie z udawanym współczuciem – nigdy nie byłaś u kosmetyczki? Albo u fryzjerki? - zwraca się bezpośrednio do mnie.

- Nie miałam takiej potrzeby. Włosami zajmuję się sama, a u kosmetyczki nie miałabym co robić, więc dlatego też nie miałam powodu, aby ją odwiedzać.

To, że zwyczajnie nie było mnie stać na takie usługi, powinno zostać moją tajemnicą.

- I to widać, Ayleen – kobieta Stewarda sili się na udawane współczucie – dobrze ci radzę, zainwestuj w odpowiednią pielęgnację, a nawet i w warunkach domowych będziesz w stanie w miarę przyzwoicie wyglądać. Do tego koniecznie zrób sobie rzęsy, paznokcie, nowy kolor na włosach i może jakieś ciekawe cięcie? - spogląda na mnie spod przymrużonych powiek – jakbyś trochę ostrzyknęła sobie górną wargę i może policzki... to nie wyglądałoby to źle – kontynuuje plan upiększania mnie – do następnej soboty się nie wyrobisz, ale tak na przyszłość: mogę dać ci namiar na dobrego chirurga. Uwierz, że robi cuda z cyckami. Zainwestuj w siebie, Ayleen, bo na razie wyglądasz mega tanio – puszcza mi porozumiewawcze oczko.

Czuję się zażenowana słowami Camille, ale tylko miło się uśmiecham. I tak nie zamierzam korzystać z jej porad, gdyż zwyczajnie nie są dla mnie. Nie mam wpływu na kosmetyki, które dostałam od – jak w dalszym ciągu podejrzewam – Jane, ale z tego, co kojarzę, kupiła mi naprawdę dobre produkty i to nie z najniższej półki w supermarkecie. 

Nie mam pojęcia, jak zwrócę jej za to pieniądze, ale jestem pewna, że kiedyś się odwdzięczę, choćby nie wiem co.

- Nie widzę nic złego w cyckach Ayleen – mówi niespodziewanie Collin i zarówno ja, jak i jego dziewczyna, rzucamy mu zaskoczone spojrzenie.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale mężczyzna w dalszym ciągu nie patrzy na Camille. Bez przerwy błądzi spojrzeniem po mnie. Kobieta śmieje się, jakby usłyszała dobry żart.

- Nie widzisz, bo ich... no właśnie, nie widzisz, kochanie... - mrugnęła do niego porozumiewawczo, ale nawet nie zwrócił na nią uwagi.

- Widziałem wystarczająco i w dalszym ciągu uważam, że Ayleen nie ma się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie: powinna być dumna z tego, że jest prawdziwą kobietą, a nie sztuczną lalką zrobioną według fantazji chirurga.

Takich słów się nie spodziewałyśmy. Camille nagle zrobiło się niewygodnie, bo zaczęła poruszać się na krześle, jakby siedziała na mrowisku, a ja po prostu spaliłam buraka i wbiłam spojrzenie w talerz.

Że też musi pamiętać o tym, jak leżałam w pokoju Kade'a... A byłam pewna, że nie zwrócił na mnie uwagi.

Dziewczyna Stewarda chwyciła się ostatniej deski ratunku i położyła swoją dłoń na udzie swojego mężczyzny. Wyraźnie to widziałam, a i Collin w końcu odwrócił głowę w stronę Camille.

- Chciałeś się ze mną spotkać nie po to, żeby rozmawiać o twojej asystentce, kochanie – zaczęła zalotnie – może w takim razie skorzystamy z chwili sam na sam?

Szef patrzy się na nią tak, jak na każdego: obojętnie. Po chwili jednak rzuca serwetkę na talerz i wstaje.

- Nie ruszaj się stąd, Ayleen. Czekaj, aż wrócę – poleca mi i wychodzi z pomieszczenia. Camille wręcz biegnie za nim z uśmiechem na ustach. Trochę mi jej żal, ale tylko trochę. W końcu ma to, na co się godzi.

Wzdycham z zadowoleniem, gdy zostaję sama w jadalni. Mam cichą nadzieję, iż dziewczyna dogodzi Stewardowi na tyle, że facet nie będzie dupkiem przez cały dzień i że będę mogła w spokoju przetrwać pierwsze godziny pracy.

Nie mam pojęcia, jak długo siedzę sama, ale zdążam spróbować wszystkich potraw, owoców i warzyw, które kucharka wystawiła na jadalnianym stole. Gdyby nie to, że jestem zmuszona tu być, czułabym się jak na ekskluzywnych wakacjach z pełnym wyżywieniem.

Steward się nie spieszy, bo naprawdę wiele chwil później schodzi do jadalni i woła mnie.

- Do gabinetu, Ayleen.

Próbuję na szybko ocenić, jak dobrze spisała się Camille, ale mężczyzna w dalszym ciągu jest nieprzenikniony, jak ciemności w Rowie Mariańskim. Nie mam pojęcia, czy ma dobry humor, czy wręcz przeciwnie, bo na razie wygląda na to, że nie ma żadnego humoru.

Ruszam pędem za Collinem, który jak zwykle nie raczy poczekać. Gdy wchodzimy do jego gabinetu, przeżywam szok – w pomieszczeniu postawiono dodatkowe biurko. Dla mnie.

Spodziewałam się jakiejś kanciapy w niedalekiej odległości, ale współdzielenia gabinetu nie brałam pod uwagę. Nie powiem – nie jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy.

- Za kilkanaście minut powinna pojawić się Mary, moja sekretarka. Wyjaśni ci pokrótce, czym się zajmuje i częścią obowiązków podzieli się z tobą – Steward rzuca mi uważne spojrzenie – w moim gabinecie często odbywają się spotkania z różnymi ważnymi osobami. W niektórych będziesz brała udział i robiła notatki, a podczas innych masz znikać z gabinetu i nie pojawiać się, dopóki ci tego nie polecę, zrozumiałaś?

Kiwam głową na znak potwierdzenia.

- Dobrze – mówi mężczyzna i siada w fotelu – w takim razie, przynieś mi kawę – rozkazuje.

Wychodzę bez słowa i szukam kuchni. Na szczęście pamiętam, że jest piętro niżej. Po drodze do windy mijam kilku ochroniarzy, ale nie zaczepiają mnie, a swoją interakcję ograniczają jedynie do rzucania niechętnych spojrzeń w moją stronę.

Odbieram filiżankę z gorącym napojem od Augustine i gonię z nią z powrotem do gabinetu Stewarda. W międzyczasie w domu pojawia się sekretarka Mary, która na początku wydaje się porządnie zszokowana moją obecnością, potem już tylko pokazuje, jak bardzo – jej zdaniem – jestem niepotrzebna.

 Chujowo, aczkolwiek... był czas przywyknąć... No był...

Jednym z zadań, które przydziela mi Collin jest zapoznanie się z listą osób obecnych na przyjęciu u senatora Holmesa. Dopiero po chwili domyślam się, że chodzi o ojca Camille.

- Zgodnie z planem ma to być małe przyjęcie, jedynie na trzysta osób. Zapoznaj się z sylwetką każdej z nich i dokładnie zapamiętaj najważniejsze informacje, gdyż podczas balu będziesz musiała wskazywać mi kto jest kim. Pamiętam jedynie te najbardziej znaczące osoby, ale kultura podczas takich spotkań wymaga, bym chociaż udawał, że i te mniej znaczące także zajmują miejsce w mojej pamięci – instruował mnie, gdy Mary przyniosła trzy segregatory pełne informacji o najważniejszych osobistościach z Massachusetts.

Kolejne kilka godzin spędzam na wertowaniu informacji i zapamiętywaniu co ważniejszych z nich. Collin pracuje w ciszy, często jednak odbiera telefony. Kilka razy kazał mi wyjść z gabinetu, bo rozmowa nie była przeznaczona dla moich uszu.

Lunch jemy razem w jadalni. Czuję się skrępowana naszym sam na sam, ale na szczęście tak mniej więcej w połowie posiłku do pomieszczenia wchodzi mój ulubiony brat Steward.

- Pięknie wyglądasz, misiaczku – wita się ze mną Cayden – ty również jeszcze się trzymasz, jak na twój poważny wiek – zwraca się do brata z uśmiechem.

Misiaczku? Serio? 

Cay chyba nie umie tak bez jakichś zwierzęcych epitetów. Będę musiała się go kiedyś zapytać, iloma dziwnymi określeniami zamierza się do mnie jeszcze zwracać.

Młodszy Steward siada koło mnie, co oczywiście nie podoba się jego bratu.

- Tu też jest wolne miejsce – wskazuje na krzesło po swojej lewej.

- Świetnie, niech sobie będzie, wolę to koło Ayleen – Cayden mruga do mnie i rzuca zadowolony uśmiech bratu.

Widzę, jak Collin zaciska mocniej dłonie na sztućcach.

- Jest jakiś powód twojej wizyty? - pyta od niechcenia – po co znowu do mnie przyjechałeś?

- Nie przyjechałem do ciebie – odpowiada od razu Cay – wpadłem odwiedzić Aylę i zobaczyć, czy jeszcze żyje – uśmiecha się do mnie, na co odpowiadam mu tym samym.

- Jak widzisz żyje i ma się dobrze. Możesz darować sobie kolejne kontrole – zaczynam się zastanawiać, co między nimi jest nie tak, bo wyraźnie słyszę, iż mają jakiś problem ze sobą. Wolę wierzyć, że nie dotyczy on mnie.

- Ale ja nie chcę darować sobie czegokolwiek – cieszy się młodszy Steward – zamierzam wpadać codziennie. Może w końcu uda mi się porwać Ayleen na randkę – rzuca enigmatycznie, a ja czuję, jak policzki od razu robią mi się czerwone.

Collin gwałtownie odkłada sztućce. Ich szczęk długo obija się w uszach.

- Może nie zauważyłeś, ale Ayleen nie przebywa na wakacjach, a jest w pracy. Nie ma prawa wychodzić poza teren posesji beze mnie, więc nie ma możliwości spotkać się z tobą na prywatnej płaszczyźnie. Jest moją asystentką i ma przebywać ze mną.

Cayden śmieje się w głos. Dopiero, gdy się uspokaja, mówi:

- Co ty taki zaborczy? Jakoś do tej pory nie odganiałeś mnie od żadnej ze swoich pracownic.

- Do tej pory nie interesowałeś się żadną z moich pracownic. Każda była od ciebie starsza o kilkanaście lat – odpowiada Collin.

- Dokładnie. Każda była starsza. Ayleen jest inna – spogląda na mnie tak, że momentalnie wbijam wzrok w półmisek z sałatką – moja syrenka jest młoda i niewinna. Od kiedy ją poznałem mam ochotę na częstsze spotkania.

- Nie ma czegoś takiego jak „twoja syrenka" – od razu strofuje go brat. - Ayleen jest moją asystentką i nie możesz o tym zapominać.

Nie powiem, czuję się cholernie niezręcznie, bo mam wrażenie, że jestem uczestnikiem czegoś na kształt walki kogutów. Jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie wzbudzam w żadnym z mężczyzn głębszych uczuć i że po prostu lubią się przekomarzać, jak to bracia mają w zwyczaju, a z drugiej strony... czuję cholernie dziwną satysfakcję, bo do tej pory nikt nawet nie udawał, że się mną interesuje. 

Ja to po prostu ja. Nikt wyjątkowy.

Zauważam, że Cay spogląda z politowaniem na brata.

- No tak... TWOJA asystentka... nie możesz przestać tego podkreślać? - pyta z przekąsem.

- Nie zamierzam przestać. Przez najbliższe sześć miesięcy Ayleen będzie moją asystentką i zamierzam szczegółowo pilnować z kim się zadaje.

- A to niby dlaczego? - Cayden unosi jedną brew i patrzy na brata, jakby wiedział o czymś, o czym ja nie wiem.

- Dla bezpieczeństwa. To najważniejszy powód mojej szczegółowej kontroli nad działaniami pracowników. Ayleen została zatrudniona poza schematem, dlatego też poza nim jest pilnowana – wyjaśnia spokojnie Collin.

Wydaje mi się, że Cay mówi pod nosem coś, co brzmi mniej więcej jak „tłumacz się, tłumacz", ale nie dałabym za to głowy uciąć, bo wypowiada te słowa bardzo cicho.

Do końca dnia przebywam w gabinecie szefa i tylko dwa razy muszę go opuścić, bo akurat wtedy zjawiają się ważni współpracownicy Stewarda. Widzę, że każdy z nich obrzuca mnie ciekawym spojrzeniem, ale Collin za każdym razem szybko wygania mnie z pomieszczenia, więc nie mam okazji wdać się w kimkolwiek w głębsze interakcje.

Dopiero wieczorem szef mówi do mnie, że teraz idziemy na kolację, a potem mamy wolne. Kiwam głową, żeby widział, iż zrozumiałam.

Posiłek upływa nam w milczeniu. Nie mamy o czym rozmawiać, ale mimo tego co chwilę czuję, iż Collin spogląda na mnie częściej, niż powinien.

Razem wjeżdżamy na jego piętro, a ja, jak grzeczny pracownik staram się nie rozglądać po salonie i szybkim krokiem udać do swojej „klatki". Gdy tylko znajduję się w sypialni, przypomina mi się, iż nie mam ładowarki, a tak bardzo chciałabym porozmawiać z mamą, lub chociaż z wredną Nadine. Muszę poprosić bratową o utrzymywanie mamy i pilnowanie opłat za mieszkanie, bo wszystko, co zarobię, wpłynęło na konto szpitala. Przez te sześć miesięcy jestem zdana na łaskę i niełaskę bratowej.

Bardzo długo zbieram się na odwagę, żeby pójść do sypialni Collina. Nie zmieniam mojego biurowego outfitu i po wielu analizach za i przeciw idę pod drzwi pokoju szefa.

Pukam kilka razy, bo nie otwiera mi od razu i gdy mam już zrezygnować i odejść, drzwi do jego sypialni otwierają się.

Uchylam usta ze zdziwienia, ale po chwili je zamykam. Steward musiał dopiero co wyjść spod prysznica, bo z włosów kapią mu krople wody, a do tego... nie licząc ręcznika owiniętego nisko na biodrach - jest rozebrany.

Nie potrafię skupić wzroku jedynie na jego twarzy. Powoli przejeżdżam spojrzeniem przez mięśnie brzucha, mostek i tors. Rumienię się, gdy zauważam, że Collin dokładnie widzi, co podziwiam.

- Ja... chciałam tylko zapytać o ładowarkę – wyduszam z siebie i podnoszę telefon – niestety nie mam, a padła mi bateria i nie mogę zadzwonić do mamy – tłumaczę się przed mężczyzną.

Collin bez słowa bierze mój telefon, a potem odwraca się i wchodzi w głąb pokoju. Jak na grzeczną Ayleen przystało, stoję w progu i posłusznie wpatruję się w podłogę. Udaję przed sobą, że nie interesuje mnie przestronna sypialnia mojego szefa i nie zwracam uwagi na ogromne łóżko, które w niej dominuje.

Ciekawe, czy Jane zmieniła pościel po Camille, czy Collin lubi taką zużytą?

Potrząsnęłam głową na tę bzdurną myśl. To nie moja sprawa. Mam wytrzymać pół roku i stąd zniknąć.

Gdy mężczyzna wraca z moim telefonem i ładowarką, staram się nie tasakować go wzrokiem. Dziękuję mu za pomoc i zmywam się do siebie, zanim zdąży skomentować moje zawstydzenie.

Pół godziny później, gdy wychodzę spod prysznica i zerkam na komórkę, zdaję sobie sprawę, że już spokojnie mogę ją włączyć. Nie mam żadnych nieodebranych połączeń, co trochę mnie smuci, ale z drugiej strony, mogłam się tego spodziewać. 

Nikt za mną nie tęsknił, a i ja nie posiadałam tylu znajomych, żeby utrzymywać z nimi głębsze relacje. W zasadzie to nie miałam żadnych znajomych...

Mama nie odbiera, co tak bardzo mnie nie dziwi. O tej porze zazwyczaj już śpi.

Nadine natomiast akceptuje połączenie po trzecim razie.

- Czego? - odzywa się, gdy w końcu raczy porozmawiać ze mną, a ja już od samego początku wiem, że będzie to ciężka rozmowa... 


😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰😰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro