Teraźniejszość, a może sen?
Dzięki współpracy Mace'a dotarcie do Świątyni nie nastręczało trudności, a przezorny mistrz Jedi na wszelki wypadek porozsyłał kogo tylko mógł do miejsc jak najbardziej oddalonych od wskazanego przez togrutankę miejsca. Woleli nie ryzykować nagłej zmiany humoru niestabilnej emocjonalnie kobiety, której grymaśna furia mogła okazać się zgubna dla całej Galaktyki.
— To tutaj — oznajmiła wyżej wspomniana delikwentka, dotykając niczym niewyróżniającego się fragmentu zewnętrznej ściany Świątyni.
— Jesteś pewna? — spytał z powątpiewaniem Bridger.
— Zarzucasz mi kłamstwo?! — wybuchnęła.
— Nie, skądże — zaprzeczył prędko chłopak. — Bardzo się cieszę. Naprawdę.
Wyraz jego twarzy mówił zupełnie co innego, jednak togrutanka nie zwróciła na to większej uwagi.
— Zrób tu dziurę — zarządała, wskazując na wcześniej dotknięty kawałek ściany.
— Nie mam miecza — zaoponował Ezra.
— To zrób ją inaczej! — zarządzała niemal płaczliwie, jak małe grymaszące dziecko.
Widmo 6 nie chciał dopuścić do następnego wybuchu emocji, dlatego posłusznie przyłożył obie ręce do wskazanego miejsca i wywarł na nie silny nacisk Mocą. Na efekty nie trzeba było czekać długo. Już po chwili na ścianie zaczęły powstawać małe rysy i zagłębienia, a kilka uderzeń serca później kamień pękł zupełnie pod naciskiem jego rąk, a gruzy upadły głucho na częściowo skruszone zębem czasu schody.
— Cóż… — mruknął, patrząc z niemałym zaskoczeniem na ginący w mroku korytarz. — Jak głęboko tam jest? — spytał.
— Zaraz się przekonamy — odparła dziwnie poważnie Ahsoka. Ten pierwszy raz rzeczywiście przypominała Ahsokę, którą znał, co dodało mu trochę otuchy. Przez chwilę przyglądał się zwróconej do niego plecami postaci, idącej odważnie i bez strachu w czarną otchłań z byle prętem jarzeniowym za cały ekwipunek, zastanawiając się, co tak naprawdę się jej przytrafiło. Chciał nawet jej o to zapytać, lecz w tej samej chwili togrutanka się odwróciła, a on na powrót zobaczył w jej oczach złowrogi błysk gniewu. Szybko odwrócił wzrok i skupił się na penetrowaniu spiralnych schodów i czegoś, co niegdyś prawdopodobnie było filarami.
Z każdym krokiem coraz mocniej czuł silne oddziaływanie Ciemnej Strony. Jeśli wcześniej wątpił, czy miejsce rzeczywiście jest Świątynią Sithów – teraz zyskał całkowitą pewność.
Nagle poczuł, że z jakiegoś niewyjaśnionego powodu musiał znaleźć się po drugiej stronie portalu jak najprędzej. Nie licząc się z ryzykiem agresywnej reakcji, zaczął biec, chwytając po drodze Tano za rękę i ciągnąc ją w dół na złamanie karku. Wbrew oczekiwaniom, nie wybuchnęła gniewem, lecz rzuciła mu przestraszone spojrzenie.
— Czemu biegniemy? — szepnęła niczym wystraszona mysz.
— Nie mamy czasu — poinformował ją oględnie chłopak przyspieszając tempa. — W pobliżu czai się jakieś niebezpieczeństwo.
Spojrzała na niego płochliwym wzrokiem, lecz nie odezwała się. Posłusznie dała się ciągnąć niczym lalka, nie reagując na żadne bodźce z zewnątrz.
Dotarli do końca schodów.
Ezra puścił togrutankę. Przepełniała go radość. Udało mu się, wreszcie się udało!
Trzy z czterech bocznych granic pieczary ginęły w mroku, jednak czwarta była doskonale widoczna. Skała poprzetykana była licznymi porostami i w wielu miejscach była wyszczerbiona, nie to jednak przykuwało uwagę. To, co było najistotniejsze tkwiło na samym środku i wyjątkowo kontrastowało z zapuszczoną i przepełniającą grozą resztą groty.
Było to ogromne, mętne, lecz nie zabrudzone lustro, w którym odbijała się jasna ścieżka zawieszona w nicości, tak dobrze mu już znana.
Z niesamowitą radością w sercu odwrócił się w stronę tymczasowej towarzyszki, chcąc wykrzyknąć okrzyk zwycięstwa. Zamiast tego, z jego gardła wydobył się bezgłośny krzyk zdumienia, który nieomal zostałby jego ostatnim wypowiedzianym podczas krótkiego żywota słowem.
Togrutanka bowiem wystrzeliła do niego z blastera, a on tylko dzięki niezawodnemu przeczuciu i łaskawości Mocy zdążył w porę się uchylić.
— Kłamca! Perfidny kłamca! — krzyczała, raz po raz pociągając za spust i próbując trafić zwinnego nastolatka.
Bridger rozglądał się ze zdezorientowaniem, próbując jednocześnie zlokalizować przyczynę furii kobiety. Nie miał pojęcia co mogło spowodować jej nagłą złość, dlatego pilnie szukał wyjaśnienia nagłej zmiany nastroju – o ile takowe rzeczywiście istniało. W chwili gdy wydawało mu się, że już hej nie znajdzie, ujrzał niewysoki cień majaczący się w pobliżu krańca kamiennych schodów. Postać stała i przyglądała się strzelaninie z przestrachem w oczach, niezdolna zrobić choćby najmniejszego ruchu. Dopiero gdy chybiony laserowy strzał przeleciał niebezpiecznie blisko twarzy cienia, Ezra zdołał ujrzeć jego twarz. To był chłopak, którego poznał przed Świątynią i który odprowadził go do kwatery mistrza Windu. Dzieciak patrzył z niedowierzaniem na toczącą się walkę, a gdy strzał poszybował w jego stronę Ezra naprawdę zaczął się obawiać, czy aby biedaczek nie dostał zawału.
Ten moment dekoncentracji niemal kosztował go życie. Niemal – bo Moc rzeczywiście była tego dnia po jego stronie.
Nagle gdzieś w górze rozległo się charakterystyczne buczenie włączanej energetycznej klingi, a kilka uderzeń serca później jaskrawe fioletowe światło rozproszyło ciemności na tyle, byś skutecznie odwrócić uwagę wszystkich zgromadzonych.
Do Świątyni Sithów jak burza wpadł Mace Windu i rzucił się z mieczem na Ahsokę Tano.
— Uciekaj! — krzyknął w stronę Bridgera. — Osłaniam cię.
Ezra chciał rzucić się na pomoc, jednak zrozumiał, że nie ma wpływu na wynik tej rozgrywki. Dobrze wyszkolonemu w samotnych pojedynkach mistrzowi Jedi będzie tylko kulą u nogi. Musiał dzielnie znieść konsekwencje swojego czynu i naprawić go, póki jeszcze miał jak…
Najrozsądniejszym wyjściem było przekroczenie portalu.
Ezra Bridger zerwał się do biegu, kierując się najszybciej jak umiał do portalu, w którym widział już majaczące się zarysy Świata między Światami. Wziął głęboki wdech, gdy dzieliło go już kilka susów i ostatni raz obejrzał się przez ramię.
Nieuwagę przypłacił upadkiem, nie zauważywszy jednego z licznych kamieni upadłych przed laty na lodowatą posadzkę. Podświadomie czuł rozorane kolano, z którego powoli zaczęła wyciekać krew – odłamek był naprawdę ostry. Był tak blisko… musiało się udać. Czuł, że togrutanka zauważyła jego próbę ucieczki. Nie miała już blastera, który leżał przepołowiony gdzieś w ciemnościach, jednak wystarczyły dwie napędzane gniewem ręce i motywacja, by dokonać zabójstwa na znienawidzonej osobie. Czuł, że rozwścieczona do granic kobieta rzuca się ku niemu i czuł pędzącego ku niej mistrza Windu, który rozpaczliwie próbował ją powstrzymać. Mimo bólu w członkach uniósł się na łokciach i zaczął mozolnie czołgać się w stronę portalu. Z każdą chwilą Ahsoka z zamiarem jego zabicia zbliżała się coraz bardziej. Jeszcze tylko chwila… rozpaczliwie wyciągnął rękę w przód, próbując przeniknąć ją bramę i licząc, że jakimś cudem tajemnicza siła wciągnie go z powrotem do środka.
Zacisnął mocno szczęki, licząc na cud… i wtedy zobaczył rozbłysk.
Koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro