Przyszłość
Obudził się w nieznanym sobie pomieszczeniu i w cywilnych ubraniach, co od razu wzmożyło jego czujność. Nie minęła jednak chwila a się uspokoił. Choć nie był tu nigdy przedtem, a aura Mocy była mu obca, doskonale wiedział, w jakiego rodzaju pokoju przebywał. Centrum medyczne. A jakżeby inaczej. Co miał teraz zrobić? Czy udało mu się zmienić przyszłość? Gdzie się obecnie znajduje?
— Widzę, że się obudziłeś — jego rozmyślania bezceremonialnie przerwał robot typu MD, podjeżdżając i skanując stan swojego pacjenta fotoreceptorami.
— Gdzie ja jestem?
— To naturalne, że możesz tkwić w dezorientacji po takim upadku — wyjaśnił spokojnie droid, nie siląc się jednak na współczucie swoim mechanicznym głosem. — Znajdujesz się w centralnym punkcie medycznym na Coruscant, zgodnie z poleceniami przekazanymi przez niezidentyfikowanego mężczyznę w kapturze. Byłeś nieprzytomny przez ostatnie jedenaście standardowych godzin.
Młody uczeń Jarrusa spojrzał uważnie na chronometr i omal nie krzyknął ze zdumienia. Data i godzina po odjęciu rzekomych jedenastu godzin wręcz idealnie pokrywała się z czasem sprzed wejścia Ezry do Świata między Światami. A więc udało się! Zmienił przyszłość! Imperium nie ma, a całe cierpienie, które przez nie istniało odeszło w niebyt!
Nagle jednak chłopaka ogarnęła panika. Co ma ze sobą zrobić? Znalezienie pozostałych może się okazać nieco kłopotliwe. Mógł co prawda spekulować gdzie błąka się obecnie reszta jego załogi, ale potrzebował do tego specjalistycznego sprzętu, którego najprościej w świecie mówiąc — nie miał. Nie miał statku, nie miał domu, nie miał broni ani niczego innego. Pierwsze rozwiązanie, jakie przyszło mu na myśl to poprosić o pomoc Jedi, jednak szybko zganił się za ten pomysł. Co im powie? Że też jest Jedi i szuka zaginionych przyjaciół, bo udało mu się odwrócić pełną cierpienia przyszłość i zapobiec złu?
Jedno było pewne: musiał jak najszybciej się stąd wydostać, skoro nie było szans na pomoc ze strony Jedi. Nie zważając na protesty droida medycznego wstał i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Nie zdołał jednak ujść kilku kroków po opuszczeniu medycznego skrzydła, gdy jego uwagę przykuł monitor przekazujący najnowsze wiadomości.
— Przywódca Sithów, Lord Sidious przypuścił kolejny frontalny atak na pasywnie nastawioną delegację Rycerzy Jedi. W wyniku potyczki na miejscu zginęli wszyscy uczestnicy wyprawy oraz towarzyszący im żołnierze. Informację o tragedii przekazał nam astromechaniczny droid będący własnością głównodowodzącego Jedi, mistrza Obi-Wana Kenobiego. W wyniku demonstracji siły Palpatine'a do jego terenów przyłączyły się trzy następne systemy głoszące dotychczas swoją neutralność w konflikcie. Siły Republiki wciąż maleją, a nasi obrońcy pokoju nie chcą angażować się do działań zbrojnych. Przypominamy, że taki stan rzeczy trwa już od niemalże dwóch dekad, podczas których straciło życie już sześćdziesiąt milionów klonów, dwadzieścia milionów ochotniczych żołnierzy i ponad siedem milionów cywili. Czy w obliczu straty jednego z najwybitniejszych mistrzów Jedi zdecydują się włączyć do walki? Świątynia Jedi odmówiła komentarza. Głos w tej sprawie zabiera Bel Iblis, wysoko postawiony senator Senatu Galaktycznego oraz czynnie działający generał, dowódca wielu garnizonów klonów.
Ezra przestał słuchać nagrania i wybiegł czym prędzej na zewnątrz. Teoretycznie znalezienie wyjścia w gmatwaninie korytarzy powinno stanowić nie lada problem, jednak dla wyszkolonego Jedi nie stanowiło to przeszkody. Nie musiał się nawet zastanawiać, po prostu biegł przed siebie i próbował nie dać pochłonąć się rozpaczy.
Drzwi rozsunęły się, ukazując bolesną rzeczywistość.
Budynki płonęły. Wszędzie wokół unosił się czarny niczym smoła dym, a w nozdrza chłopaka brutalnie uderzył zapach palonej gumy i przyprawiających o mdłości chemikaliów. Załamany Bridger bezsilnie osunął się na ziemię i zaczął szlochać.
— Nie… to nie tak miało być. Nie to chciałem zrobić…
Był zwyczajnie wściekły. Wściekły w swojej bezsilności i bezsilny w swojej wściekłości. A może wściekły ze swojej wściekłości i bezsilny wobec swojej bezsilności? Chyba sam się już pogubił. Wiedział jedno: to on był odpowiedzialny za śmierć niemalże miliarda istnień. Podążając ślepo za własną arogancją zignorował zupełnie konsekwencje swoich czynów i ostrzeżenia, jakie dawał mu los. Zapobiegając wojnie z Imperium doprowadził do czegoś znacznie gorszego… Czy mógł w bardziej beznadziejny sposób zmienić przyszłość Galaktyki…?
Nie. Nie podda się rozpaczy. Strach i poczucie winy nie przejmą nad nim kontroli. Nie da się prowadzić emocjom… nie tym razem.
Ezra Bridger gwałtownie podniósł się z pokrytej sadzą, metalowymi i szklanymi odłamkami ziemi, która dawno temu straciła swoją gładkość i połysk.
Było miejsce, do którego musiał się udać. Musiał odkręcić wszystko, co spowodował. Musiał dostać się do Świata między Światami i zapobiec samemu sobie przed zrujnowaniem całej Galaktyki i doprowadzenia do katastrofy, która odciśnie swe złowrogie piętno na niewinnych miliardach istot.
Ponownie nie zwrócił uwagi na konsekwencje.
Biegł, dopóty tylko starczyło mu sił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro