Nadzieja
— Gdzie ona może być? — Bridger nie tracił zapału. To była jedyna szansa na odwrócenie klęski, jaką spowodował.
Windu wzruszył jednak ramionami, w niemy sposób przyznając się do niewiedzy.
— Może gdzieś na Coruscant. Może gdzieś poza nim. Jeden Skywalker wie — machnął lekceważąco ręką. — Albo też nie ma pojęcia, na jedno wychodzi.
— Jest jakiś sposób na namierzenie jej? — nie ustępował Widmo 6. Jego natarczywość była godna podziwu – zaskoczyła samego mistrza Windu.
Mistrz Jedi milczał dłuższą chwilę, lecz wreszcie przyznał z wyraźną niechęcią:
— Jest.
Jakkolwiek Ezra próbował zapamiętać drogę prowadzącą do archiwów i ich tajnego skrzydła, nie był w stanie. Plątanina identycznie wyglądających korytarzy i mijanie identycznie ubranych Jedi wcale tego nie ułatwiało.
— To miejsce wręcz przytłacza Mocą — stwierdził chłopak, próbując przerwać ciszę. — Nigdy bym nie przypuszczał, że postawię tu swą nogę.
— Co w takim razie stało się ze Świątynią w twoim świecie? — zaciekawił się przywódca Jedi, a niemal w tym samym czasie Moc kopnęła go ostrzegawczo.
Rebeliant zlustrował uważnie twarz mistrza Jedi, próbując odczytać jego intencje. Czy gdy usłyszy, że cały świat, jaki próbował ochronić upadnie, a ze wszystkich użytkowników Jasnej Strony Mocy ocaleją nieliczni, nie zrezygnuje z chęci pomocy? Ezra zwiesił głowę, wciąż czując na sobie świdrujące spojrzenie Mace'a.
— Nie ma jej — wyznał w końcu. — Spłonęła w dniu, w którym się urodziłem.
— Z czyjego rozkazu? — zapytał ostro Windu. Ezra widział w jego oczach zaskoczenie, ból i strach. Były jednak inne, niż u niego samego. Były… okiełznane?
— Imperatora Palpatine'a. Po przejęciu władzy nad Republiką nakazał zgładzenie wszystkich Jedi. Ocaleli nieliczni. Imperator cały czas ich ściga i boję się, że w końcu ich dopadnie. Myślałem, że mogę temu jakoś zaradzić…
— Wykryliśmy spisek Kanclerza zanim osiągnął absolutną władzę. Okazało się jednak, że jego uczeń, Maul, nie zginął i razem utworzyli imperium Sithów — Mace westchnął ciężko. — Nie będę ukrywać, z każdym dniem zbliżamy się do porażki coraz bardziej.
— Dlaczego nie rozkażesz więc Jedi ruszyć do walki? — zapytał Bridger, pamiętając opowieści z wojen klonów Ahsoki i wspominki Rexa o wspaniałych zwycięstwach pod dowództwem Strażników Pokoju.
Mistrz skrzywił się, nie próbując nawet ukryć swojego rozdrażnienia.
— Może mistrz Yoda by tak zadecydował, jednak według mnie Strażnicy Pokoju przestaną nimi być, gdy wezmą udział w konflikcie zbrojnym. W przeszłości nie przyniosło to nic dobrego. Dlaczego nagle miałoby to przynieść zwycięstwo?
Niespodziewanie Mace zatrzymał się przed Bridgerem i popatrzył mu głęboko w oczy.
— Cofnij to, co zmieniłeś. Galaktyka może i będzie cierpieć, ale w końcu uda wam się pokonać Palpatine'a. W końcu po to jesteście wy — rebelianci, prawda? — Windu odetchnął głęboko, po czym z bólem kontynuował — ta wojna jest już przez nas przegrana. Nie ma znaczenia, czy Jedi się w nią włączą czy też nie – Imperator wygra, nim Coruscant zdąży wykonać pełny obrót wokół własnej osi.
Ezra nic nie odpowiedział, pogrążając się w smutnych rozmyślaniach i ciężko znosząc świadomość o odpowiedzialności za cierpienia tych wszystkich ludzi, którzy żyli w wykreowanym przez niego świecie.
— Uratuj przyszłość. Uratuj marzenie — poprosił cicho Mace, patrząc z nadzieją na winowajcę wszystkich bolesnych chwil, jakich zaznał przez ostanie dwie dekady.
W archiwach prędko znaleźli szukane informacje i już wkrótce Ezra miał namiary na Ahsokę Tano — samotnego strzelca w dolnych poziomach Coruscant, który unikał jakiegokolwiek kontaktu z HoloNetem i całą “górą”.
Nie było wyjścia, trzeba było zwyczajnie się za nią udać.
Okazało się to o wiele łatwiejsze niż przypuszczał – już dwa dni później stanął twarzą w twarz przed togrutanką, lecz nie była to kobieta, którą pamiętał.
Ahsoka była wojowniczką. Mógł to stwierdzić bez dwóch zdań, jeszcze zanim podkradła się do niego i przyłożyła blaster do skroni. Był bardzo zaskoczony, jednak nie umiejętnościami Tano, która żyjąc w takich warunkach musiała wyćwiczyć pewne instynkty, lecz tym, że nie mógł wyczuć jej w Mocy. Jej aura… zwyczajnie nie istniała.
— Czego ode mnie chcesz? — syknęła, przyciskając broń mocniej do czaszki młodego Jedi.
— Potrzebuję twojej pomocy — wyjaśnił chłopak, na wszelki wypadek zastanawiając się nad solucjami wyjścia z niewygodnej sytuacji.
— Nie pomogę ci, Jedi — prychnęła.
— Chcę ci pomóc — wyjaśnił łagodnym głosem — Tobie i całej reszcie.
Starał się ignorować metalową lufę wycelowaną w jego głowę i sprawiać pozory zupełnie nieprzejętego narzędziem mordu, które dzierżyła kobieta.
— Zamilcz, kłamco — warknęła zezłoszczona togrutanka. — Nienawidzę Jedi!
— Ale nie jesteś sprzymierzona z Sithami — zaryzykował Widmo 6.
Popatrzyła na niego z jeszcze większą nienawiścią niż dotychczas, o ile było to w ogóle możliwe.
— Nienawidzę Sithów! — odparła, nie kryjąc przy tym zniesmaczenia i ogólnej złości.
Choć było to dla niego ciężkie, zdrowy rozsądek nakazywał założyć Ezrze, że Ahsoka nie była do końca poczytalna. Stanowiło to nie lada problem – przekonanie w pełni świadomej osoby stanowiło wyzwanie, ale przy odpowiednim doborze słów i siłę perswazji było wykonalne, natomiast próba przeciągnięcia chorej psychicznie kobiety na swoją stronę… cóż, to mogło okazać się problematyczne.
— Nienawidzę całej Mocy — wyznała żarliwie togrutanka, nagle opuszczając broń i ciskając ją gdzieś w głąb ciemnej uliczki. — To przez nią mam te sny.
— Sny? — podchwycił szybko chłopak. — Jakie sny?
— Koszmary — poskarżyła się kobieta. — Okropne, okropne koszmary!
— Ale… o czym są te koszmary? — drążył dalej chłopak, próbując dojść do prawdy.
Ahsoka wzruszyła ramionami, a cała wrogość z niej uleciała. W zasadzie… uciekły z niej wszystkie możliwe emocje. Była obojętna na wszystko i wszystkich, a to, czy udzieli takie czy inne informacje nie sprawiało jej żadnej różnicy.
— Różnie — odparła lakonicznie. — Czasem o okrutnych rzeczach. O mrocznym władcy, czarnym rycerzu i potężnej stacji. Czasem o mnie, w zgrzebnych ubraniach jako wysoko postawiony człowiek rudej senatorki — tym razem w jej głosie zabrzmiał cień pogardy wymieszany z zamyśleniem. — A czasem jakaś głupia ściana.
— Ściana? — spytał prędko Widmo 6, patrząc na nią z nadzieją.
— Ściana — potwierdziła bezuczuciowo kobieta. — Ciemna ściana, brudna i zakurzona. To ta, która znajduje się w podziemiach Świątyni Jedi.
— Zaraz… wiesz, gdzie to dokładnie jest?! — ożywił się chłopak.
— Oczywiście, że tak — prychnęła. — Przecież wędrowałam tam. We śnie.
— Zaprowadź mnie tam! — poprosił Ezra.
— Nie pomogę ci. Jesteś Jedi — warknęła znowu togrutanka.
— Nie, nie jestem — zaprotestował. — Mój mistrz nie żyje, a ja nie ukończyłem szkolenia. Jestem co najwyżej marnym uczniem, który nie umie słuchać samego siebie.
— Nawet jeśli nie jesteś parszywym kłamcą — założyła uprzejmie jego rozmówczyni. — Nie wrócę do tego miejsca! — wykrzyknęła gwałtownie, a cała nienawiść obudziła się w niej na nowo. — Jest przeklęte!
— Nie jest, zaufaj mi — naciskał dalej Bridger. — Nie chcesz takiego życia, prawda? Odcięłaś się od Mocy i od przeszłości. Popatrz, jak żyjesz. Naprawdę nie chcesz tego odmienić? Być taką, jaka jesteś w snach?
— To niemożliwe — oznajmiła spokojnie, a wręcz… smutno?
— Mogę to zrobić. Zaprowadź mnie tylko do Świątyni.
— Nie ufam ci — parsknęła. — Musisz dać mi jakiś warunek. Coś w zamian.
— Zgoda — przystał młody Jedi. — Czego oczekujesz?
Togrutanka nie musiała namyślać się długo.
— Jeśli ci się nie powiedzie, będę mogła cię zabić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro