Yon
— Więc tak po prostu tutaj wszedł i zaprosił cię na kolację?
Aomine wparował do mieszkania niecały kwadrans wcześniej ze swoim zwykłym, głupkowatym uśmieszkiem na twarzy i dużym, kwadratowym pudełkiem pod pachą. Takao dopiero na jego widok uświadomił sobie, jak bardzo był głodny. Szybko rozpakował postawione na stole opakowanie, w którym znajdowała się zjedzona do połowy pizza. Nie minęło zbyt wiele czasu, by zaczął opowiadać współlokatorowi o tym, w jaki sposób, bez niczyjej pomocy, mężczyzna poznany (w pewnym stopniu dzięki Aomine), znalazł się w ich kuchni. Jadł właśnie trzeci kawałek pizzy (która była na tyle chłodna, by pozostawiać po sobie nieprzyjemny posmak, lecz zarazem na tyle ciepła, że nie mógł zmusić się do podgrzania jej w piekarniku), kiedy Daiki zaczął wypytywać go z lekkim szokiem, jednocześnie uśmiechając się półgębkiem.
— Mniej więcej tak było — odrzekł Takao, przełykając kęs jedzenia. — Na początku nieźle się przestraszyłem. Też byś tak zareagował, gdybyś zobaczył nagle nieznajomego faceta w swojej kuchni.
— Czego miałbym się niby bać? — prychnął Daiki, przybierając minę „nikt poza mną nie będzie się rządził w moim domu". — Bardziej martwiłby mnie fakt, że ten elegancik jakby nigdy nic dostał się do naszego mieszkania. To nie jest włamanie?
Takao wzruszył ramionami, kończąc jeść. Zerknął do pudełka, w którym zostały jeszcze dwa nienaruszone kawałki, zamknął je i podszedł do lodówki, by je tam umieścić.
— Z tego co mi powiedział, to jest właścicielem tego budynku, więc chyba nic nie stało mu na przeszkodzie.
— Niezły jest skurczybyk, co? — zaśmiał się koszykarz. — I pomyśleć, że to wszystko przez to, że założyłem ci konto na tamtym portalu.
— Właśnie, jeśli do tego doszliśmy — odrzekł Takao — to masz zdecydowany zakaz wyciągania mnie na jakiekolwiek imprezy z alkoholem.
— Zaraz, ty chyba nie rozumiesz! — Aomine podszedł do niego, gestykulując gwałtownie rękami. — Gdyby nie ja, nie byłbyś teraz umówiony na ekskluzywną randeczkę z gościem, który ma najwyraźniej tyle pieniędzy, że mógłby ci kupić z dziesięć takich mieszkań jak to!
Kazunari spojrzał na niego pochmurnie, wbijając w jego pierś wyciągnięty palec wskazujący.
— Może i tak — powiedział surowo — ale...
Aomine uniósł brwi, oczekując aż przyjaciel dokończy, jednak ten tylko pokręcił powoli głową, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu.
— Cholera, on włamał się nam do kuchni! — powiedział w końcu. — Naprawdę powinienem ci być za to wdzięczny!
Obydwoje zaczęli śmiać się głupkowato. Aomine z zadowoleniem poklepał towarzysza po plecach.
— No, widzę że wiesz o co chodzi. Niech tylko Midorima się o tym dowie...
Czarnowłosemu natychmiast przestało być do śmiechu. Znów otworzył lodówkę i wyjał z niej butelkę coli z supermarketu, smakującej mniej więcej jak połowa torebki cukru rozpuszczona w gazowanej wodzie. Shintarou za każdym razem narzekał na ten napój, a mimo to Takao nigdy nie przestał go kupować. Zamiast kłopotać się wyjmowaniem szklanki, napił się prosto z butelki, po czym wyciagnął ją w stronę Aomine, który z wdzięcznością ją przyjął.
— Myślę, że Midorima nie będzie tym wszystkim zachwycony. Na pewno nie w takim stopniu, jak ty — powiedział do przyjaciela, który właśnie zakręcał spożyty do połowy napój.
— Fakt. — Daiki miał przynajmniej na tyle oleju w głowie, by nie podważać tego stwierdzenia. — Niech zgadnę. Chcesz, żebym o niczym mu nie mówił?
Takao, zachwycony rzadką błyskotliwością współlokatora, przytaknął ochoczo.
— Jasna sprawa — rzekł Aomine. — Nie wiem, jak to ostatnio jest między wami, ale skoro pojawił się tu ten bogaty chłoptaś, nasz kumpel może być zazdrosny. W sumie, to nawet jeśli nie uda się z tamtym, jak to mówiłeś, Akashim, to może chociaż Midorima w końcu przekona się, że nie będziesz przez całe życie na jego zawołanie.
Choć wiedział, że Daiki miał dobre intencje, Kazunariego ani trochę nie pocieszyły jego słowa.
— Niech cię szlag, Ahomine. Lepiej nic już nie mów.
♫
Midorima zapukał do drzwi jego pokoju, kiedy było już całkowicie ciemno i Takao czytał opasły tom „Przygód Sherlocka Holmesa" w świetle małej, rzucającej mdły blask lampki. Gdy ujrzał w progu zielonowłosą czuprynę i kwadratowe okulary, zorientował się, że nie widział Shintarou od czasu ich spaceru poprzedniego popołudnia. Podczas niego odrobinę się pokłócili, choć Midorima, jak zwykle, zapewne twierdził, że Kazunari za mocno to wszystko przeżywał. Twarz stojącego przy wejściu chłopaka zdawała się sztywna i zdystansowana, jednak Takao dawno już oswoił się z tym wyrazem.
— Czyja jest ta reszta pizzy w lodówce, nanodayo?
Krótkie, zwięzłe pytanie. Bez żadnego przywitania, czy chociażby zapytania, jak mu minął dzień. Mimo wszystko Kazunari uśmiechnął się lekko — to był dokładnie taki Midorima, jakiego znał.
— Aomine ją kupił, ale chyba miała być dla wszystkich — odpowiedział mu. — Lepiej zjedz ją od razu, zamiast teraz go budzić.
Zielonowłosy przytaknął ruchem głowy, jednak nie drgnął nawet, by udać się z powrotem do kuchni. Stał ciągle w tym samym miejscu, a Takao zastanawiał się, o co jeszcze może mu chodzić. Midorima unikał jego spojrzenia, dobierając w głowie odpowiednie słowa.
— Takao? — powiedział w końcu cicho, a ton jego głosu całkowicie się zmienił. Złagodniał.
— Tak?
— Przykro mi, że znowu się nie dostałeś — mruknął ledwie dosłyszalnie.
— Oh — wykrztusił jedynie Kazunari.
A więc o to chodziło. Szybkim ruchem zatrzasnął tom książki na swoich kolanach i odłożył go na szafkę nocną, obok lampki. Usiadł wyprostowany na łóżku. Tak samo, jak nie widział Midorimy od tamtego spaceru, tak i nie zdążył z nim jeszcze porozmawiać o swojej kolejnej życiowej porażce.
— Skąd się o tym dowiedziałeś? — zapytał go, z pozoru obojętnym tonem.
— Rano, przed wyjściem na uczelnię, wyrzuciłem do śmieci papiery leżące w kuchni. Nawet nie zauważacie już, kiedy po was sprzątam, nanodayo. — W kąciku jego ust czaił się uśmiech, ale być może było to jedynie złudne wrażenie zmęczonego umysłu Kazunariego.
— Tak myślałem — westchnął Takao.
Midorima zamknął drzwi pokoju, podszedł do łóżka i usiadł tuż obok towarzysza. Spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem, pod którego wpływem Takao zawsze wiedział, że nie ma sensu udawać, że nic do niego nie czuje. W tym momencie chodziło jednak o coś zupełnie innego, niż jego problemy sercowe.
— Co zamierzasz teraz zrobić?
Shintarou był pierwszą osobą, która zadała mu takie pytanie. Nie był skupionym na teraźniejszości Daikim, który zamiast rozmowy po prostu go upił, ani nie dającą dojść do słowa Momoi, uparcie obstającą przy swoim zdaniu. Midorima chciał wiedzieć, jaki ma plan B. Problem był jednak taki, że żaden plan B nigdy nie istniał.
— Chciałem wyjechać z Kioto — przyznał Takao od razu, a Shintarou przyjął to bez mrugnięcia okiem. — Zostawić to wszystko i wyjechać.
— Do matki?
— Nie mam innego wyboru — powtórzył to samo, co powiedział też Satsuki kilka godzin temu.
— Więc kiedy chcesz wyjechać?
Takao na próżno próbował doszukać się w jego wyrazie twarzy jakiejkolwiek oznaki, że zależy mu, aby tego nie robił. W rzeczywistości oblicze Midorimy pozostawało tak poważne i rzeczowe jak wcześniej, co ścisnęło serce Kazunariego, jak bywało już wiele razy wcześniej.
— Kiedy przeczytałem list, chciałem jak najszybciej, ale teraz... sam już nie wiem — odpowiedział szczerze. — Chyba potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby to przemyśleć.
Shintarou skinął głową, nie spoglądając już na niego, lecz w zamyśleniu wbijając wzrok w ścianę. Ramiona oparł na kolanach, a splecionymi dłońmi zasłonił usta, wyglądając, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
— Shin-chan. — W innych warunkach Midorima odburknąłby pewnie, aby nie nazywał go w ten sposób, jednak tym razem jedynie rzucił szybkie spojrzenie, sugerując, żeby kontynuował. — Zastanawiałeś się kiedyś, co byś robił, gdybyś nie poszedł na medycynę?
Odpowiedź padła szybko, niemal bez zastanowienia.
— Grałbym dalej w koszykówkę, nanodayo — mówiąc, Shintarou poprawił okulary na nosie charakterystycznym gestem palców u dłoni. — Albo poszedłbym na jakiś kierunek związany z nią zawodowo, tak jak Aomine.
Takao skrzywił się delikatnie.
— Nie jestem taki jak wy — powiedział. — Kiedy graliśmy w liceum, to ty byłeś gwiazdą. Ja mogłem co najwyżej obserwować cię z daleka.
Midorima nic na to nie odpowiedział. Spojrzał na Takao swoim zwykłym, beznamiętnym wzrokiem, jednak Kazunari doskonale wiedział, że zielonowłosy bije się wewnętrznie z myślami. Nie miał pojęcia, o co może mu chodzić, więc jedynie spoglądał na niego oczekująco.
— Mógłbyś po prostu zostać tutaj. Przecież dobrze żyje się nam we trójkę — wykrztusił z siebie w końcu tamten.
Takao spojrzał na niego z lekkim, acz ironicznym uśmiechem.
— Czyżbyś nie chciał, żebym wyjeżdżał, Shin-chan? — zapytał, lecz Midorima milczał, a jego policzki pokryły się jedynie lekkim, ledwie zauważalnym rumieńcem, który równie dobrze mógł być tylko wytworem wyobraźni Kazunariego. — Z jednej strony mnie to cieszy, ale na pewno nie zostanę tu tylko dlatego, że wieczorami nie będziesz miał już z kim się zabawiać.
Kiedy Shintarou zaczerwienił się odrobinę mocniej, Takao zrozumiał, że trafił w samo sedno. Zrobiło się mu z tego powodu jeszcze bardziej przykro, ale postanowił tego nie okazywać.
— Nie traktujesz mnie poważnie, Shin-chan.
— Od samego początku mówiłem ci przecież, żebyś nie robił sobie nadziei. — Midorima po raz kolejny poprawił zsuwające się okulary. — Myślałem, że tak będzie najbardziej sprawiedliwie.
— To ani na chwilę nie było sprawiedliwe i dobrze o tym wiesz.
Nie było tak, ponieważ w chwili, kiedy się na to umawiali, Midorima miał świadomość, że Takao od dawana był w nim zakochany. Mimo to przystał na te wszystkie cholerne warunki, których Shintarou trzymał się tak precyzyjnie, jakby jego serce było kamieniem, a nie żywym organem, o którym tyle uczył się na wykładach. Mieli spotykać się tylko w tajemnicy i nie okazywać sobie publicznie żadnych uczuć. Kazunari nie miał pojęcia, jak zdołał wytrzymać w taki sposób aż rok, chociaż, spoglądając na siedzącego obok siebie Midorimę wydawało mu się, że zaczyna trochę to rozumieć.
Przysunął się do niego, patrząc mu odważnie prosto w oczy.
— Ciekawe co zrobisz, kiedy pod ręką nie będzie już naiwnego Bakao, co? — powiedział ze smutkiem w głosie. — Nie wiem, czy na świecie znajdzie się jeszcze ktoś na tyle głupi, jak ja, żeby przylatywać na każde twoje skinienie.
Midorima rozchylił usta, by odpowiedzieć, jednak Takao nie miał ochoty tego wieczora słuchać już wymówek i gorących zapewnień, że jest zupełnie inaczej, niż myśli. Dawno się już nauczył, że wierząc w te słodkie kłamstwa sprawia sobie tylko więcej bólu, odkrywając później, jak bardzo mijają się one z rzeczywistością.
Bez namysłu wpił się w rozwarte wargi Shintarou, unosząc się lekko nad nim dzięki klęczącej pozycji na pościeli. Jego partner nie zaprotestował, gdy Takao całował go coraz gwałtowniej, zupełnie jakby chciał w ten sposób wyładować całą swoją frustrację i żal. Gdy poczuł na swoich biodrach ciepłe dłonie Midorimy, które wsunęły się gładko pod materiał jego koszulki, wydało mu się, że znajduje się dokładnie w tym miejscu, które jest przeznaczone tylko i wyłącznie dla niego i w którym najchętniej zostałby do końca życia. Doskonale jednak wiedział, że pozostaje to dla niego niedostępne, dlatego zamiast oddać się pod kontrolę Midorimie, samemu ściągnął z siebie górną część ubioru. Później, wolnymi rękami pchnął drugiego mężczyznę na łóżko, zawisając nad nim i składając na jego ustach kolejny mocny pocałunek. Shintarou przyglądał mu się z zaciekawieniem spod zmrużonych powiek, nie odzywając się ani słowem.
— Choć raz to ja powinienem mieć możliwość postawienia jakiś warunków — stwierdził Kazunari.
Po wszystkim leżeli obok siebie, owinięci jedynie fragmentem cienkiej kołdry i przysłuchiwali się, jak Aomine w samym środku nocy przeklinał na czym świat stoi żarówkę w łazience, która przepaliła się chyba specjalnie na jego widok. Midorima zapytał go jeszcze raz, co zamierza teraz zrobić. Takao leżał na plecach, a Shintarou, wsparty na łokciu, kreślił chłodnymi palcami niewidzialne szlaczki na skórze jego klatki piersiowej.
— Nadal nie mam pojęcia — odpowiedział mu — ale jeśli chcesz przekonać mnie, żebym został, musisz się o wiele bardziej postarać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro