Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Roku


Restauracja okazała się być o wiele bardziej ekskluzywna, niż Takao przypuszczał. Wnętrze utrzymane było w toni bieli: nieskazitelnie białe ściany, na których zawieszono rzędy doniczek, a z nich kaskadami spływały jasnozielone pnącza o liliowych kwiatach wielkości ludzkiej pięści. Białe stoliki przykryte białymi obrusami i zwiewne, białe kawałki płótna, poprzetykane drobnymi diamencikami, które zwisały z umieszczonych na suficie lamp. Takao dyskretnie poprawiał, chyba po raz setny, rękaw swojej koszuli, która nagle wydawała mu się jakaś szara i pognieciona. Akashi przyglądał się temu znad niskiego wazonika, w którym umieszczono dwa mlecznobiałe tulipany.

— Raczej nie bywam w takich miejscach. — Kazunari uśmiechnął się nerwowo, obserwując kątem oka innych gości przebywających w lokalu.

Seijuurou, po usłyszeniu tych słów wyglądał, jakby niesamowicie go one dotknęły. Takao już otwierał usta, aby powiedzieć coś jeszcze, jednak czerwonowłosy go wyprzedził.

— Czyli nie czujesz się tu dobrze?

To pytanie zaskoczyło go i sprawiło, że ponownie się uśmiechnął, tym razem o wiele bardziej pewnie. Jego towarzysz miał jednak minę całkowicie poważną, wyglądającą wręcz, jakby jego odpowiedź była sprawą życia i śmierci. Postanowił więc odpowiedzieć szczerze.

— To nie jest środowisko, w którym z reguły czuję się dobrze — rzekł, próbując zdobyć się na obojętny ton. — Ale nie przeszkadza mi to aż tak, żeby nie wytrzymać kilku godzin.

Wzrok Akashiego nie stał się ani odrobinę mniej poważny, więc Kazunari zaczął obawiać się, że jego nadmierna szczerość była jednak błędem. Po chwili czerwonowłosy przyłożył dłoń, na którego nadgarstku widniał elegancki zegarek, do podbródka i zaczął mruczeć coś pod nosem. Takao zdołał zrozumieć jedynie kilka słów.

— ... skoro chciałem wybrać takie miejsce, gdzie czułby się dobrze, to... — mówił, jakby sam do siebie, a Takao zaczerwienił się odrobinę, słysząc to.

— Nie, to nie tak! — zaczął zaprzeczać, ostatkiem dobrych manier powstrzymując się od energicznej gestykulacji dłoni. — Tu jest naprawdę dobrze! Jest wspaniale! Tylko...

Nie zdążył dokończyć, ponieważ Akashi nagle wstał od stołu, gwałtownie odsuwając w tył krzesło po swojej stronie stolika.

— Chodźmy gdzie indziej — rzekł swoim zwykłym, na wpół łagodnym, na wpół tajemniczym tonem, do którego Takao zdążył się już przyzwyczaić. — Znam miejsce, które na pewno ci się spodoba.

Kazunari nie wiedział nawet co odpowiedzieć. Zerwał się jak najszybciej ze swojego krzesła, zdejmując niezgrabnym ruchem kurtkę z jego oparcia.

— Ale przecież... złożyliśmy zamówienie... — próbował powiedzieć coś nieskładnie, jednak Akashi wzruszył jedynie ramionami.

Otworzył portfel i na stoliku, który zajmowali położył kilka banknotów. Takao odwrócił wzrok, zorientowawszy się, że łącznie z napiwkiem ich łączna kwota wynosiła prawdopodobnie więcej, niż jego tygodniówka.

— Chodźmy — powiedział czerwonowłosy. — Już wiem, gdzie pojedziemy.

Takao nie przestał czuć się niepewnie nawet po opuszczeniu kłującego w oczy przepychem lokalu. Znalezienie się w ciepłym wnętrzu samochodu Akashiego poprawiło trochę sytuację, ale nie do końca — Kazunari czuł się w nim niczym księżniczka w czarodziejskiej karocy, do czego tym bardziej nie był przyzwyczajony.

— Więc gdzie jedziemy? — zapytał, podczas gdy Seijuurou sprawnie manewrował między włączającymi się do ruchu pojazdami.

— Zobaczysz. Tym razem to niespodzianka. Lubisz niespodzianki, Takao?

— Z reguły tak. — Kazunari pomyślał o liście wszystkich „niespodzianek" jakie Akashi zdołał mu już sprawić od początku ich relacji. — A ty?

— Lubię je sprawiać innym — odpowiedział poważnie Seijuurou. — Ale sam wolę mieć wszystko pod kontrolą.

Takao poprawił uciskający go pas, przyglądając się feerii świateł, jaka pojawiała się wieczorem na ulicach Kioto. Czarne Porsche sunęło tymi ulicami spokojnie, jednak wcale nie powoli.

W okolicach rzeki Katsury, z którą łączyła się inna, mniejsza rzeczka Tenjin, znajdowało się mnóstwo parków, terenów zielonych, boisk i centrów sportowych. Przejechali przez niewielki most nad Tenjin, a niedługo potem Akashi zaparkował na pierwszym lepszym wolnym miejscu któregoś z osiedlowych parkingów. Eleganckie, czarne auto dość karykaturalnie wyglądało na tle innych, rozklekotanych samochodów należących do mieszkających na obrzeżach Japończyków.

— Będziemy musieli przejść się kawałek. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? — zapytał Akashi, gdy stali już na zewnątrz, wdychając chłodne, wieczorne powietrze, w którym czuć było bliską obecność rzeki.

Takao uśmiechnął się, narzucając cienką kurtkę na ramiona i rozpinając pod szyją guziki swojej koszuli.

— Ani trochę — odpowiedział. — Pójdę za tobą, gdziekolwiek mnie zaprowadzisz.

Widząc, jak Seijuurou uśmiecha się tajemniczo, Takao pomyślał, że może oświadczenie to było ciut zbyt pochopne, jednak ani trochę się tym nie przejął.

— Więc chodźmy — powiedział czerwonowłosy, który także rozluźnił odrobinę węzeł swojego krawata.

Weszli w uliczkę, z której, zza szczelnego ogrodzenia z metalowej siatki, widać było oświetlone silnymi, rzucającymi białe światło reflektorami boisko do baseballa. Na wydeptanej trawie boiska rozciągała się po treningu grupa młodzików, koordynowana przez wąsatego, pokrzykującego co jakiś czas trenera. Za nimi migały co chwilę okrążające cały obiekt sylwetki biegaczy.

Wąska uliczka, którą prędzej możnaby nazwać zalaną rozpryskującym się betonem ścieżką, wiodła wokół boiska, po jego półokrągłym boku. Nie była oświetlana — jedynym, co umożliwało widzenie, był docierający aż tutaj blask reflektorów. Postacie Akashiego i Takao rzucały w ten sposób długie, poruszające się spokojnym krokiem cienie.

Po kilku minutach jednak pojawiła się pierwsza, parkowa lampa. Podczas gdy po jednej ręce mieli wciąż ogrodzenie basebollowego boiska, z drugiej strony ich oczom ukazał się oświetlony ciepłym, żółtym blaskiem park Teigaijido.

Takao zdziwił się, dostrzegając, jak wiele osób wciąż przechadza się główną, otoczoną zieleniejącymi powoli drzewami alejką, mimo zmroku i późnej pory. Zaraz za posadzonymi gęsto drzewami dostrzegł budynek, z którego jedynego, samotnego okienka emanowała silna jasność, oświetlając wszystko dookoła. Reszta niewielkiej, drewnianej chatki mieszczącej się w samym środku parku skryta była w cieniu. Wzrok przyciągał tylko ten jeden punkt. Takao zorientował się, że jest to nic innego, jak punkt składania zamówień w parkowej budce gastronomicznej, jakie stanowiło to małe okienko.

— W sezonie jest tu kilka takich stoisk. I otwarty jest cały ten budynek, w którym mieści się restauracja — powiedział Akashi, gdy skręcili w inną alejkę, oddalając się od boiska, a zbliżając do punktu zamówień.

Gdy do niego dotarli, wkraczając w okrąg rzucanego z wewnątrz światła, napotkali zimny wzrok ekspedientki. Wystarczyło jednak przelotne spojrzenie na Akashiego, jego pewien siebie wzrok i nienagannie skrojony garnitur, by wyraz twarzy kobiety zelżał. Takao wydawał się doskonale rozumieć, co musiała ona poczuć.

— Miałam już zamykać — powiedziała pustym, lekko drżącym głosem. Jasnozielony, firmowy fartuch z trudnością opinał jej pokaźny biust.

— Będzie nam miło, jeśli chwilkę pani poczeka — rzekł Akashi, w którego tonie, pod powłoką słodkiej uprzejmowści, przebrzmiewał chłód.

Kobieta skinęłą głową, a kok na czubku jej głowy, upięty z ciemnobrązowych włosów, podskoczył w rytmie tego ruchu. Pod wpływem wymownego spojrzenia Akashiego powróciła do wycierania niebieską szmatką blatu po jej stronie okienka, który tego wycierania raczej już nie potrzebował.

— Nie jest to jakiś wysokich lotów lokal — rzekł Seijuurou do Takao, wzruszając ramionami.

Rzeczywiście, w jadłospisie zanotowanym białą kredą na ciemnej tablicy, powieszonej tuż przy okienku, pośród wszelkiego rodzaju fast foodów, jedynym produktem mogącym nie zawierać horrendalnej ilości tłuszczu wydawała się tylko herbata.

Takao uśmiechnął się jednak na ten widok.

— To nic — powiedział szczerze. — Tu jest idealnie.

Odeszli spod budynku kilku minut później, zaopatrzeni w największą porcję frytek, jakie były możliwe do zamówienia i dwa papierowe kubki wypełnione czarną herbatą. Obdarzona przez naturę pokaźnym biustem ekspedientka mogła w końcu zamknąć na dobre swoje okienko, lecz światła za ich plecami nie zgasły.

Takao dopiero na widok ociekających tłuszczem i ketchupem frytek zorientował się, jak bardzo był głodny. Przełknął jednak ciężko ślinę, doganiając idącego przodem Akashiego, który niósł w rękach kubeczki z herbatą.

— Gdzie idziemy? — zapytał go, widząc, że nie zamierza się zatrzymać, aby zjeść w spokoju to, co kupili.

— Znam tutaj pewne miejsce. To niedaleko.

Takao powstrzymał w sobie chęć usiądnięcia po prostu tam, gdzie stał i spożycia tak bardzo kuszącego go jedzenia. Seijuurou w pewnym momencie zszedł z wysypanej żwirem alejki, wkraczając na przystrzyżony dość niechlujnie trawnik. Chrzęst żwiru pod jego eleganckimi butami został stłumiony przez trawę, bardziej słyszalny stał się jednak szum przepływającej tuż obok rzeki Tenjin. Zostawili za plecami kilka samotnych, przerzedzonych już w tym miejscu drzew oraz odległy blask parkowej latarni.

Takao szedł za czerwonowłosym w milczeniu, trawnik pod jego nogami stawał się coraz bardziej zaniedbany oraz, ku jego niezadowoleniu, coraz mniej widoczny.

— Jesteśmy — oświadczył w pewnym momencie Akashi, a Kazunari, który do tej pory, wpatrzony w ziemię, skupiony był tylko na tym, żeby nie potknąć się o jakąś nierówność terenu, niemal wpadł w jego plecy.

Rozejrzał się. Tuż obok nich dostrzegł niewyraźnie rysujące się w ciemności kontury samotnej ławki, do której zbliżył się Akashi. Postawił na niej dwa białe, odcinające się w ciemności papierowe kubeczki i gestem wskazał Takao, żeby ten podszedł bliżej.

Kazunari myślał, że usiądą na tej, z bliska wyglądającej na równie zaniedbaną, co trawa ławce, jednak Akashi wydał się zupełnie zignorować taką możliwość. Zanim Takao zdążył jakkolwiek zareagować, czerwonowłosy zdjął ze swoich ramion czarną marynarkę i ceremonialnym ruchem ułożył ją na trawie kilka kroków od ławki. Wewnątrz Kazunariego coś wręcz ścisnęło się w środku, na samą myśl o położeniu na ziemi tak drogo wyglądającego ubrania. Akashiemu wydawało się to jednak ani trochę nie przeszkadzać.

Widząc oszołomione spojrzenie Takao, wzruszył tylko ramionami.

— Tam jest lepsze miejsce. Podejdź i zobacz.

Takao podszedł, podczas gdy Seijuurou wrócił się do ławki po kubki z herbatą. Gdy czarnowłosy tylko stanął tuż obok rozłożonej na ziemi, ledwie widocznej przez swój ciemny kolor marynarki, jego wzrok przyciągnęły tysiące błyszczących świateł, migoczących w oddali. Kilka kroków przed nim szemrała niewyraźnie rzeka Tenjin, z tej perspektywy była jednak zupełnie niewidoczna, skryta za zaroślami. Widok rozciągał się za to na znajdujące się na drugim brzegu, silnie oświetlone budynki Kioto. Nad nimi wisiał granatowy płaszcz nocnego nieba, przyozdobiony niezliczoną ilością gwiazd, mieniących się niczym niewielkie diamenciki. Takao wyobrażał sobie, jak odbijają się one w toni płynącej tuż obok rzeki. Księżyca nie było za to widać, był całkowicie skryty za rozciągającymi się na wschodzie chmurami.

Takao, stojąc w nieoświetlonej części parku Tengaijido, ze wzrokiem wbitym w tętniące wieczornym życiem miasto, czuł się jak skryty w cieniu obserwator, który przygląda się tylko losom całego wszechświata, nie biorąc w nich czynnego udziału.

— Ładne, prawda? — Akashi zjawił się za jego plecami bezszelestnie, co dziwne Kazunari nie wzdrygnął się jednak na niespodziewany dźwięk jego słów. — Kiedy byłem mały, przyprowadzała mnie tu jedna z opiekunek. Właściwie, to zdążyła zrobić to tylko dwa razy, zanim ojciec ją zwolnił.

— Wychowywałeś się w Kioto? — zapytał Takao, przyglądając się, jak czerwonowłosy zajmuje miejsce na połowie rozłożonej marynarki i ustawia przed sobą dwa kubki z herbatą, stabilizując je w dosyć sporych kępach trawy. Na twarzy Kazunariego pojawił się niekontrolowany grymas na samo wyobrażenie, jak idealnie czysta, bez najmniejszego zagięcia część garnituru Seijuurou spotyka się z niemiłosiernie brudnym podłożem.

Akashi musiał to zauważyć, poklepując zachęcająco dłonią miejsce obok siebie, podczas odpowiadania na zadane pytanie.

— Chyba można tak powiedzieć — rzekł. — Nie nazwałbym tego wychowywaniem, ale faktycznie od dzieciństwa żyłem w tym mieście. W liceum bardzo chciałem z niego wyjechać, mieszkać gdzieś indziej. Ale po odziedziczeniu firmy po ojcu i zaangażowaniu w życie okolicy wyprowadzka już nie jest tym, czego mi trzeba.

— A co jest tym, czego ci trzeba? — zapytał ponownie Takao, siadając obok niego i ponownie oddając bogom w opiekę przeklętą marynarkę.

— Spokój, życie z rodziną, możliwość poświęcania się dla kogoś... — zaczął wymieniać Seijuurou, po czym spojrzał na towarzysza. — Ty nie pochodzisz z Kioto, prawda?

To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie, więc Kazunari nie spieszył się z odpowiedzią.

— Przyjechałem tutaj z najlepszym przyjacielem z liceum, kiedy chcieliśmy iść na studia na tutejszy Uniwersytet. To nie tamten przyjaciel, którego widziałeś w mieszkaniu — mówił powoli, starannie dobierając słowa. — Na początku planowaliśmy mieszkać we dwóch, ale poznaliśmy Aomine w barze, do którego poszliśmy, bo pierwszego dnia nie kupiliśmy nic do jedzenia. Kiedy przyszliśmy był tam już, zamawiając kolejne drinki. Dziewczyna wyrzuciła go z mieszkania, a po rozmowie bardzo szybko dołączył do nas. W ten sposób we trójkę zamieszkaliśmy w budynku, którego ty jakimś dziwnym trafem okazałeś się właścicielem.

Akashi uśmiechnął się nieznacznie, słysząc to.

— Nie byłem jego właścicielem, kiedy się tam wprowadzaliście. Kupiłem go niedawno — odrzekł. — Nie powiedziałeś jeszcze, gdzie mieszkałeś wcześniej.

Takao wzruszył ramionami, sięgając po lekko chłodnawe już frytki. Siłą woli powstrzymywał się od łapczywego zjedzenia wszystkich na raz.

— To nie jest nic ciekawego. Mieszkałem w prostej, zabitej dechami wsi, do której nie dociągnięto nawet głównej drogi, a do najbliższego miasta kursowały tylko dwa autobusy: jeden rano, a drugi wieczorem. Jeździłem nimi codziennie razem z matką, ja do szkoły, ona do pracy. Potem przeprowadziliśmy się do tego miasteczka, niedaleko, ale już znacznie bliżej cywilizacji. Matka założyła tam sklep z ubraniami. I to w sumie tyle. Teraz żyję tutaj i nie czuję się ani trochę przywiązany do tamtych miejsc.

Herbata także nie okazała się tak gorąca, jak na początku. Akashi spojrzał krytycznym wzrokiem na znikające w oszałamiającym tempie frytki i po krótkim zastanowieniu także sięgnął po jednego z nich. Naprzeciw niegasnące światła ulic i budynków wydawały się bardzo odległe.

— Skąd dowiedziałeś się o której kończę pracę? I w ogóle gdzie pracuję? — Takao po chwili zadał męczące go od samego początku pytania. — To wszystko też napisałem ci podczas tamtej imprezy?

— Nie, tego akurat mi nie napisałeś. W odróżnieniu od wielu innych rzeczy — odparł Akashi. — I jeśli mogę, to w tym momencie nie chcę ci o tym opowiadać.

— To brzmi trochę niepokojąco. I założę się, że gdybym bardzo chciał, mógłbym to gdzieś zgłosić.

— Ale nie zrobisz tego?

Takao uśmiechnął się, odsuwając puste pudełko po frytkach i biorąc do ręki kubek zimnej herbaty.

— Nie, bo to ciekawe. Być kimś, o kim ktoś tak bardzo chce się czegoś dowiedzieć, że zamiast zapytać, sam zdobywa informacje.

Akashi nie skomentował tego w żaden sposób.

— Nie mam jednak pojęcia, dlaczego chcesz zdobywać te informacje. I dlaczego, choć jestem zwykłym idiotą, który zaczął z tobą pisać po pijaku, podszywając się pod kogoś innego, zjawiłeś się jakby nigdy nic w mojej kuchni i zabrałeś dzisiaj ze sobą.

Takao spoglądał na czerwonowłosego wzrokiem, rozpalonym od ciekawości. Zastanawiał się, czy pytania, które zadał, są dla Akashiego tak niewygodne, jak podejrzewał. Z zaskoczeniem jednak słuchał odpowiedzi Seijuurou, wpatrując się w jego pewne siebie, błyszczące w mroku oczy, w których wydawały się odbijać światła docierające z ulic Kioto.

— Kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie na tamtym portalu, zapragnąłem mieć cię na własność. A ja zawsze dostaję to, czego chcę.

Na ich twarze spadły pierwsze krople deszczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro