Ni
Dzień w pracy z kacem, zarówno fizycznym jak i moralnym, nie należał do najlżejszych, jednak Kazunariemu udało się jakoś go przetrwać. Obsługiwał tylko klientów, którzy zjawili się w sklepie zoologicznym po jakieś drobiazgi, bo Momoi, zauważając jego stan, szybko przejmowała rozmowę, gdy ktoś chciał uzyskać dodatkowe informacje o karmie lub zastanawiał się nad zakupem kagańca. Tylko raz był zmuszony obsłużyć dość wybrednego faceta, który poszukiwał towarzystwa dla swojej samotnej świnki morskiej. Satsuki w tym czasie oprowadzała matkę z gromadką dzieci po akwariach z kolorowymi rybkami, więc, z bolącą głową czy nie, Kazunari musiał odpowiadać na dość dziwaczne pytania mężczyzny z lekko przekrzywioną, jasnoniebieską czapeczką z daszkiem. Ostatecznie, gdy dzieciaki razem ze swoją opiekunką opuściły sklep z przezroczystymi pojemniczkami w rękach, w których pływały różnobarwne rybki, a Momoi zbliżyła się dyskretnie do jego rozmówcy, ten w końcu zdecydował się kupić jedynie pudełko świeżych trocin.
Takao odetchnął głęboko, ciesząc się w duchu, że zdołał pozbyć się interesanta. Pomyślał, że być może, gdyby nie to mdlące kłucie w brzuchu i pulsujący ból w skroniach, rozmowa z tym facetem mogłaby być całkiem przyjemna. Gdy kolejna osoba przekroczyła próg sklepu, a była nią śliczna kobieta w długiej, zwiewnej sukience w kwiaty, Satsuki od razu do niej pospieszyła, a on wrócił za ladę sprzedawcy, ciesząc się chwilą spokoju.
Oparł się łokciami o blat, schylony, ukrywając twarz w dłoniach. Nieopodal, na płaskiej powierzchni, na której pełno było paragonów, których kupujący zdawali się z premedytacją nie zabierać (a później przychodzili bez nich, pytając o zwrot produktu), leżała zapisana do połowy kartka z zeszytu w kratkę. Takao przysunął ją do siebie, czytając setny raz krótki tekst, jaki udało mu się nabazgrać od rana. Na początku próbował tylko ułożyć sobie w głowie to, co powie matce, gdy zadzwoni do niej wieczorem, ale słowa co chwilę mu uciekały i gdy tylko zaczynał następną myśl, orientował się, że nie pamięta nic z ostatniej. Zaczął więc spisywać swój prosty, acz bolesny życiorys, z wysiłkiem stawiając na kartce kolejne litery, jakby pisanie było dla niego cierpiętniczym wyzwaniem.
Ponownie wziął długopis do ręki. W tle słyszał głos Momoi, objaśniającej klientce na czym polega trening psa nowoczesnym gwizdkiem. Naturalne odgłosy sklepu, takie jak donośne skrzeczenie papug lub bulgot filtrowanej wody w akwariach, choć już po kilku dniach pracy w tym miejscu całkowicie przestały zwracać jego uwagę, w tamtym momencie brutalnie wbijały się w uszy, docierając do mózgu. Mimo to zmusił się do przeczytania tego, co niemal wydalił z siebie wcześniej.
Udało mu się już „poinformować" matkę o tym, że po raz kolejny nie przyjęli go na uczelnię. Nie było więc tak źle. Pozostała jednak najtrudniejsza część, i tak samo, jak nie wyobrażał sobie, żeby przeszło mu to przez gardło, tak i spisanie tego wydawało się wręcz niemożliwe. Jak miał powiedzieć matce, że chciałby wrócić do rodzinnego domu, jednocześnie rezygnując ze swoich wielkich planów i przyznać się do tego, że to ona od początku miała rację, mówiąc że są one jedynie głupimi marzeniami?
Powinien zacząć od „Chciałbym wrócić"? Czy może, „Pozwolisz mi wrócić"? Pierwsza wersja wydawała się mu aż nadto pretensyjna — matka zawsze niemiłosiernie wściekała się, słysząc słowo „chcę" — druga zaś wskazywała na zbyt wielką uległość. Zazwyczaj nie zwracałby uwagi na takie szczegóły, jednak tego dnia zdawał się zauważać dokładnie to, czego nie powinien. Z resztą, nigdy wcześniej nie wykonywał takiego telefonu. Gdy za pierwszym razem uczelnia odrzuciła jego podanie, myśl, że powinien się poddać, nawet nie przeszła mu przez głowę.
„Jeśli mógłbym...", tak, to chyba brzmiało dobrze. Zresztą, niczego lepszego i tak nie był w stanie wymyślić. Plastikowy długopis ślizgał się w spoconej dłoni, a Takao przyciskał go do kartki tak mocno, że na jej powierzchni pozostawały chropowate wgłębienia. Spojrzał na to, co napisał. Miał ochotę zmiąć i wyrzucić tę zabazgraną niedbałym pismem stronę, zdając sobie sprawę, jak bardzo może okazać się bezużyteczna. Wiedział, że matka i tak zacznie zadawać pytania, a on nie znajdzie adekwatnych odpowiedzi. Kobieta, która go wychowywała, potrafiła przejąć kontrolę nad rozmową tak, żeby poczuł się znów jak małe dziecko.
— Cholera — syknął cicho, ponownie ukrywając twarz w dłoniach.
— Czyli naprawdę chcesz wyjechać? — Momoi zjawiła się za jego plecami niezauważalnie niczym duch.
W jej głosie, naturalnie pogodnym, przebrzmiewała nuta smutku i zawodu. Zaglądała mu przez ramię, czytając niewyraźne notatki. Takao westchnął, a ona wpatrywała się w niego wzrokiem nieznoszącym oczekiwania. Plastikowa plakietka z imieniem, zawieszona na jej piersi, połyskiwała w świetle jarzeniówek. Kobieta w zwiewnej sukience w kwiaty dawno już wyszła z lokalu.
— Nie mam wyboru — odpowiedział jej w końcu, ostatecznie nie wyrzucając zapisanej przez siebie kartki. Troskliwie złożył ją i schował do kieszeni.
— Możesz przecież zostać w Kioto. — Momoi wydawała się ani trochę nieprzekonana. — Mieszkać z Aomine i Midorimą. Pracować tutaj. Żyć na własną rękę.
— Ale co mi to da? — Nie dość, że dokuczała mu głowa i brzuch, to jeszcze jej narzekania, które, co gorsza, wpędzały go w wątpliwości. — Mam do końca życia gnić w cuchnącym octem sklepie, doradzając starszym panom, która łopatka najlepiej sprząta gówno po ich pieskach?
— Wcale nie śmierdzi tu aż tak bardzo — naburmuszyła się, wydymając policzki.
Kazunari ponownie westchnął, przykładając dłoń do czoła.
— Sama przecież studiujesz. I za kilka lat, może nawet i rok, już cię tu nie będzie.
— Więc zamierzasz wrócić jak zbity pies z podkulonym ogonem do matki i prosić ją, żeby łaskawie przyjęła cię z powrotem? Porzucisz swoje plany?— Słowa wylatywały z jej ust z prędkością karabinu maszynowego. — To jak zaprzedanie duszy szatanowi.
— Nie mam wyboru — powtórzył z uporem, chociaż sam uważał podobnie.
Na jego szczęście lub nieszczęście, do zamknięcia sklepu dzieliło ich jedynie dziesięć minut. Z jednej strony niedużo czasu pozostało, żeby uwolnił się od wymówek Satsuki, a z drugiej, że na razie jest na nie wręcz skazany, ponieważ o tej porze klienci byli już rzadkością.
— A co z tym dżentelmenem, z którym zacząłeś wczoraj pisać — wypaliła Momoi, gdy odwrócony do niej plecami, zaczął porządkować półkę z przynętami na ryby. Słysząc to, momentalnie się zaczerwienił i gwałtownie odwrócił w jej stronę. Na twarzy dziewczyny, okalanej niewinną aureolą różowych włosów, widniał zawadiacki uśmieszek.
— Czemu w ogóle o tym pomyślałaś?! — powiedział gorączkowo, a jej uśmiech jeszcze się powiększył.
Zawsze świetnie jej szło wyciąganie z niego wszystkich ciekawych informacji, a tego dnia nie przeszkodził jej w tym nawet jego marudny, skacowany nastrój. Momoi uważała chyba, że ma on tym ciekawsze rzeczy do opowiedzenia. Nie miała do końca racji.
— Przecież mówiłem ci, że nie zamierzam więcej do niego pisać — wyjaśnił jej, ponownie odwracając się w stronę półki. Zanim to zrobił, kątem oka zauważył jak jej szeroki uśmiech szybko zmienia się w minę hardej wojowniczki. W innym wypadku przemiana ta wydawałaby się odrobinę przerażająca, teraz jednak martwił się jedynie, żeby dała już spokój jemu i jego bolącej głowie.
— Nie powinieneś tak łatwo odpuszczać! — fuknęła na niego z tyłu jak rozwścieczona kotka. Zachowywała się zupełnie, jakby chodziło raczej o wielomilionowy spadek po dziadku z Alzhaimerem, o który kłóci się cała rodzina, a nie o nieznajomego faceta, poznanego przez kolegę z pracy na podrabianym Tinderze.
— Uznałem, że powinienem to skończyć i nic nie zmieni mojego zdania.
— Nawet ja?
Odwrócił się w jej stronę z kilkoma opakowaniami przynęty ze zbliżającym się upływem daty ważności. Otaksował ją wzrokiem, po czym przysunął plastikowe pojemniki w kierunku jej klatki piersiowej.
— Nawet ty — odpowiedział.
Rzuciła mu spojrzenie mówiące, że jeszcze nie skończyła tej rozmowy, po czym udała się do kantorka, stukając donośnie koturnami o wykładaną płytkami podłogę. Nawet ten dźwięk, odcinający się od jednostajnego pokrzykiwania papug, podrażnił jego zmysły.
Pamiętał z wczorajszego wieczoru moment, kiedy Daiki pokazał mu stronę, na której wylosował nieznajomego o nazwie OkoImpertora156. Kojarzył też, że pisał z nim przez resztę nocy, jednocześnie zalewając się w trupa już bez pomocy współlokatora, który zaszył się gdzieś z Taigą. Takao od tamtej pory nie widział go na żywe oczy. Prawdopodobnie jednak to on odpowiadał za to, że Kazunari obudził się rano w swoim łóżku, a nie na poplamionej kanapie w mieszkaniu Kagamiego.
Nie miał pojęcia, o czym pisał przez całą noc z czerwonowłosym mężczyzną (o ile jego zdjęcie było prawdziwe, pamiętaj Bakao), ale gdy rano otworzył oczy, stwierdził, że za żadne skarby nie chce do tego wracać. Zażenowany i zasmucony jednocześnie, postanowił nawet nie zaglądać do zapisanej z poprzedniego dnia konwersacji. Szybkim ruchem palca, nie czytając wiadomości, które nadsyłał mu od rana nieznajomy, usunął z telefonu powiadomienia o nich. Zastanawiał się nawet przez chwilę nad całkowitym skasowaniem swojego konta, ale stwierdził, że ma znacznie poważniejsze problemy na głowie. W ten sposób uznał sprawę za zakończoną.
I tak by było, gdyby nie ta cholerna Satsuki. Gdyby nie powiedział jej o użyciu jej zdjęcia i imienia na tym portalu (wprawdzie przez Daikiego, ale zawsze) byłoby to trochę nie fair, ale teraz żałował, że to zrobił. Przeczuwał, że dziewczyna jeszcze długo nie da mu z tym spokoju.
A potem z pewną konsternacją uświadomił sobie, że przecież ma zamiar wyjechać. Znając swoją matkę, ta każe mu wracać do domu zaraz po telefonie, jaki zamierzał do niej wykonać. Świadomość tego, że przynajmniej nie będzie musiał słuchać wywodów koleżanki z pracy, jakoś wcale nie poprawiła mu humoru. Nagle poczuł, jakby zmaltretowana kartka papieru w jego kieszeni ważyła co najmniej tyle, co ciosana cegła.
Satsuki wróciła z zaplecza, zbliżając się do niego od strony lady, po której zwykle stawali klienci. Zamaszystym ruchem odrzuciła włosy na plecy, sygnalizując jednoznacznie, że jest gotowa do wznowienia przerwanej bitwy. Takao nie wiedział, w jaki sposób prezentował się jego wyraz twarzy, ale miał nadzieję, że Momoi wyczyta z niego niechęć do rozmowy.
— Moim zdaniem... — zaczęła, lecz przerwała na dźwięk otwieranych drzwi sklepu.
O tej porze był to odgłos tak niespodziewany, że obydwoje odwrócili głowy w stronę wejścia.
— Niedługo zamykamy — rzekł z automatu Takao, zanim jeszcze dwie muskularne, męskie sylwetki zdążyły przekroczyć próg.
Gdy zbliżyli się do lady, Kazunari był już pewny, że nie przyszli tu po akcesoria dla swoich pupili. Momoi najwyraźniej też to dostrzegła, bo wyprostowała się jak struna, spoglądając nieodgadnionym wzrokiem na przybyszy. Jeden z nich był nieprawdopodobnie wysoki, ubrany w luźną bluzę. Spod zarzuconego na głowę kaptura widać było kilka kosmyków fioletowych włosów. W rękach trzymał szeleszczącą paczkę czekoladowych drażetek, które pochłaniał jedna po drugiej, podchodząc do obsługi sklepu pewnym krokiem. Drugi, znacznie niższy od swojego towarzysza, trzymał się bardziej z tyłu i przystanął nawet na chwilę przy jednej z półek, żeby przyjrzeć się towarowi, jednak Takao był pewien, że zrobił to tylko na pokaz.
Wiedział już, z kim ma do czynienia, jednak ludzie tacy jak oni przychodzili zazwyczaj na początku tygodnia, kiedy w sklepie pojawiał się kierownik. W dodatku tych dwóch Kazunari widział tu po raz pierwszy.
— My do Takeuchiego — powiedział wielkolud, rozbryzgując w powietrzu drobinki czekolady z drażetek.
— Szefa nie ma — odpowiedziała sucho Momoi, z uporem zadzierając głowę tak, aby patrzeć wprost w jego twarz.
— Aha — stwierdził tylko nieznajomy, wpychając sobie do ust garść słodyczy. — Co teraz zrobimy, Muro-chin?
Nieco niższy facet, na którego szyi widniał zawieszony na srebrnym łańcuchu pierścień, a połowę twarzy zasłaniała utworzona z prostych czarnych włosów grzywka, zbliżył się do lady. Także ubrany był w luźną, sportowa bluzę, jednak dopiero teraz Takao dostrzegł, że pod jej materiałem zarysowywało się spore wybrzuszenie.
— Niech dziewczyna pójdzie zamknąć sklep — powiedział ten cicho, jednak tak wyraźnie, aby dosłyszeli każde jego słowo. — I tak dawno powinniście już zwinąć interes.
Kazunari odruchowo spojrzał na zegar wiszący nad pustymi klatkami dla gryzoni i odczytując z niego, że do pełnej osiemnastej brakuje jeszcze całej minuty, chciał natychmiast zaprzeczyć i jak najszybciej spławić tych nieprzyjemnych typów, jednak ugryzł się w porę w język.
Już w pierwszym tygodniu pracy dowiedział się czegoś więcej o dodatkowej działalności szefa, jeśli można to tak nazwać. Zdążył usłyszeć o tym wiele nieprzyjemnych plotek, jednak przez cały rok, który w tym miejscu przepracował, interesanci pokroju dzisiejszych gości byli przyjmowani osobiście przez kierownika i Takao nigdy nie pragnął tego zmieniać.
Czy plotki były prawdziwe i Takeuchi-san rzeczywiście na boku zajmował się innymi, mniej przyjemnymi interesami? Po tym opasłym, opryskliwym skurczybyku Takao nie spodziewał się niczego innego. Do tej pory miał jednak to szczęście nie przekonywać się o tym na własnej skórze.
Czarnowłosy nieznajomy, nazwany Muro-chinem, wpatrywał się w Momoi jedną, stalowoszarą tęczówką oka, pod którym prezentował się mały pieprzyk. Ta wyglądała, jakby nie miała najmniejszego zamiaru chociażby ruszyć się z miejsca, przez co Takao nabierał coraz większej ochoty, żeby na nią krzyknąć. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo różowowłosa, nie wiadomo czy pod wpływem wzroku niższego z mężczyzn, czy psychicznej perswazji Takao, skierowała się w końcu w stronę drzwi.
Zanim zdążyła na dobre do nich podejść, czarnowłosy znów przemówił.
— Mieliśmy to dostarczyć do rąk waszego szefa — powiedział. — To dostawa nadzwyczajna. Przesyłka w trybie natychmiastowym.
Takao nie miał pojęcia o czym tamten mówił, dlatego jedynie wpatrywał się w milczeniu, jak spod poły bluzy wyłania się prostokątne, kartonowe pudełko, wielkości opakowania po butach. W połowie oklejone było czarną taśmą klejącą. Zostało postawione na blacie lady i podsunięte tuż pod nos Kazunariego.
— Oczekujemy, że dostarczycie to bezpiecznie swojemu szefowi. Zapewnił nas, że w razie czego, możemy na was liczyć. — Umysł Takao, pracujący w zwolnionych obrotach, ledwie był w stanie zarejestrować ciche słowa mężczyzny.
— Lepiej zróbcie, tak jak Muro-chin mówi — odezwał się fioletowowłosy wielkolud. — Inaczej szef może nie dać wam już więcej słodyczy.
Kazunari skinął powoli głową, pragnąc jedynie, aby tamci w końcu sobie poszli, o wiele bardziej, niż wcześniej tego, żeby Satsuki dała mu spokój ze swoim terkotem. Dziewczyna właśnie do nich wróciła, spoglądając podejrzliwie na postawione na ladzie pudełko.
— Trochę głupio wyszło — zwrócił się do niej niższy, który najwyraźniej przewodził tej dwójce — ale właśnie zbieraliśmy się do wyjścia. Chyba będziesz musiała ponownie nam otworzyć.
Na jego twarzy pojawił się niewinny uśmieszek, zaś oczy Momoi wydawały się ciskać pioruny. Bez słowa jednak odwróciła się z powrotem w stronę drzwi, a oni ruszyli w ślad za jej powiewającą, krótką spódniczką.
Gdy znów pojawiła się przy kasie, Takao wpatrywał się badawczo w pakunek. Wziął go do ręki, stwierdzając, że jest dość ciężki — o wiele za ciężki jak na jakiekolwiek narkotyki.
— Jak myślisz, co to jest? — zapytała go dziewczyna, także biorąc do ręki paczkę. — I co oni tu dzisiaj robili, do cholery?
— Nie wiem. — Odpowiedź Takao na obydwa pytania brzmiała tak samo.
Nagle ból głowy, który podczas rozmowy z nieznajomymi wydawał się odrobinę zelżeć, powrócił z podwójną mocą. Skrzeczenie papug stało się jakby głośniejsze i nie miał już najmniejszej ochoty zastanawiać się nad tajemniczymi przekrętami szefa.
— Nie sądziłam, że to wszystko, co mówią o Takeuchim-san, może być prawdą — zapiszczała Momoi, drażniąc jego zmysł słuchu. — Jakie to ekscytujące!
Zachowywała się tak, jakby jeszcze przed chwilą nie była ani trochę wkurzona na jednego z facetów, który rozkazywał jej jak służącej.
— To nie musi być prawda — zaprzeczył Takao, odbierając jej pakunek i chowając go do zamykanej na klucz szuflady pod ladą. — To równie dobrze może być jakaś kolekcjonerska figurka, uchwyt do patelni, albo...
— Naprawdę tak sądzisz? Myślisz, że ci goście fatygowaliby się tutaj, żeby dostarczyć jakiś niby uchwyt do patelni? — Patrzyła na niego spod uniesionej brwi i nagle naszła go niespodziewana ochota, żeby wyciągnąć paczkę z szuflady, rozerwać oklejającą ją taśmę i dowiedzieć się, co zawiera.
Wiedział, że dziewczyna gorąco przyklasnęłaby temu planowi. Tym trudniejszym stało się zrezygnowanie z niego.
— Nie wiem — odpowiedział jedynie po raz kolejny — ale nie mam najmniejszej ochoty przekonywać się, kto ma rację.
Obydwoje wiedzieli, że było to najbardziej oczywiste pod słońcem kłamstwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro