Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nana


Zanim dobiegli do samochodu Akashiego, rozpadało się już na dobre. W rażącym białym świetle reflektorów widać było jak krople deszczu tworzą niemal zwartą ścianę. Przez ostatnie kilka metrów, okrążając teren boiska, zaczęli biec. Nie wybawiło ich to jednak od tego, by wsiadając do wnętrza Porsche nie być przemoczonym do ostatniej nitki. Takao nie chciał już nawet myśleć nad stanem czarnej marynarki Akashiego, nad swoim wyglądem także.

Gdy Akashi zaproponował, aby pojechali do jego domu i się ogrzali, Kazunari zgodził się bez zastanowienia. Nawet ciepłe powietrze, jakim wypełniło się wnętrze ogrzewanego auta, nie zapobiegło temu, by nie zaczął szczękać delikatnie zębami i rozcierać energicznie ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka. Akashi, prowadząc samochód w stronę jasnych świateł Kioto na drugim brzegu Tenjin, spoglądał na niego troskliwym wzrokiem.

— Zawsze tak mam, kiedy trochę zmoknę. Nie lubię zimna — powiedział szybko Takao, uznając w myśli, że Seijuurou z pewnością wziął go za dziwaka.

Chociaż potem zreflektował się, że nawet jeśli w drobnym stopniu, Akashi sam też jest dziwakiem. Kazunari nie puścił mimo uszu słów, jakie wypowiedział czerwonowłosy, zanim zerwali się jak poparzeni na równe nogi, bo nagle runęła na nich ulewa. Ku jego zdziwieniu, słowa te go nie odstraszyły. Wręcz przeciwnie.

Akashi, jakby doskonale wiedząc o czym myśli jego towarzysz, uśmiechnął się tajemniczo, a w jego wbitych w przecinaną wycieraczkami i strugami wody szybę oczach odbijały się uliczne światła.

— Daleko mieszkasz? — Zmrok i deszcz skutecznie uniemożliwiły Kazunariemu obserwację drogi. W tamtym momencie każdy element miasta wydawał się być taki sam.

— Jeszcze kilka minut. Jest to, jakby to powiedzieć... Dosyć bezpieczna dzielnica.

Takao nie pytał o nic więcej, bo jegą drżąca cały czas w niekontrolowanych ruchach szczęka i tak nie pozwalała na jakąkolwiek próbę artykułowanej mowy. Nie odzywał się też, kiedy szum odbijającego się od szyb i ulic deszczu zastąpiła głucha cisza podziemnego parkingu. Właściwie, to zorientował się, że są na miejscu dopiero wtedy, gdy Akashi zgasił silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki. Bez słowa wysiadł, a Takao zrobił to samo, szeroko otwartymi oczami rozglądając się dookoła.

W tym ogromnym, zaciemnionym pomieszczeniu o dość niskim stropie znajdowało się jeszcze kilkanaście aut, której łącznej wartości Kazunari nie chciał nawet próbować przeliczać. Stało tam kilka Mercedesów, Maserati, jeszcze jedno Porsche i ustawiony najbardziej w głębi Bentley.

— Czyje są te wszystkie samochody? — wydukał w końcu Takao, powstrzymując ogarniające jego ciało drżenie.

— W większości moje — odparł beznamiętnie Akashi. — Tamte dwa są woźnego i gosposi. — Wskazał ręką jednego, odcinającego się od reszty jasnym lakierem Mercedesa i stojące obok niego drugie auto, którego Takao nie potrafił zidentyfikować.

Wszystkie pozostałe znajdujące się na parkingu pojazdy były bez wyjątku czarne, Takao pomyślał więc, że Akashi musiał mieć jakieś upodobanie właśnie do tego koloru.

— Właściwie to stoją tu albo dla ozdoby, albo jako zaliczka lub zastaw za jakiś interes. Najbardziej lubię ten. — Seijuurou poklepał opiekuńczym gestem maskę Porsche, z którego wysiedli. — Chodźmy już do środka, widzę jak się trzęsiesz. Tam jest winda.

Wchodząc do środka windy, Takao poczuł jak ogarnia go przyjemne ciepło, unoszące się wewnątrz. Jedna ze ścian była oszklona. Akashi kliknął coś na panelu sterującym i po chwili Takao ze zdumieniem na twarzy obserwował, jak rozświetlone ulice miasta maleją pod jego stopami. Krople deszczu rozmazywały się fanaberyjnymi wstęgami na szybie.

Saijuurou pociągnął go za ramię, gdy Takao nie zauważył, że winda zatrzymała się, a jej drzwi stały otworem, prowadząc na wabiący ciepłym światłem korytarz.

— Witam w Willi Czerwonych Hiacyntów — powiedział cicho Akashi, a Takao dopiero teraz mógł dostrzec, że przewieszona przez jego przedramię czarna marynarka nosiła na sobie spore ślady błota.

Kazunari, przemoczony i wciąż lekko dygoczący, mimo wysokiej temperatury wewnątrz budynku, czuł się mniej więcej tak samo, jak mogłoby się czuć to ubranie. Wkraczając w dosyć szeroki, utrzymany w odcieniach ciepłego brązu korytarz, bał się, aby nie pobrudzić wyłożonego w nim dywanu swoimi ubłoconymi w deszczu butami. Gdy Seijuurou otworzył przed nim pierwsze z kolei drzwi, to wrażenie dziwnego skrępowania wzmogło się w nim jeszcze bardziej.

Wejście wiodło do ogromnego, niemal pozbawionego umeblowania salonu, co prawdopodobnie jedynie wzmacniało wrażenie jego wielkości. Pośrodku stała tylko obita jasnym materiałem kanapa, a tuż obok spoczywał duży, puszysty szary dywan. Jedna ze ścian, podobnie jak w windzie, w większości była przeszklona. Roztaczający się z niej widok był jeszcze bardziej oszałamiający – stanowił istny krajobraz pogrążającego się we śnie Kioto. Gdyby nie subtelne popchnięcie przez Akashiego, Takao w życiu nie odważyłby się wkroczyć do środka, w obawie, że jego obecność popsuje tylko panującą wewnątrz harmonię i subtelność.

— Nie wiem po co miałbyś się wybierać nad ten zarośnięty brzeg Tenjin, skoro tutaj masz taki widok — powiedział do Akashiego, a ten tylko cicho roześmiał się w odpowiedzi.

Jak okazało się po wejściu do środka, pokój ten nie był całkowicie ogołocony z mebli. Przy ścianie, przy której znajdowały się drzwi, ustawione były jedna przy drugiej różnego rodzaju szafki, komódki i regały. Na jednej z nich Seijuurou położył brzęczący pęk kluczy. Po lewej znajdowały się także kolejne, jasnoniebieskie drzwi.

— Zaczekaj tutaj, zaraz przyniosę ci jakieś suche ubranie — powiedział czerwonowłosy. — Tam jest łazienka, jeśli chciałbyś skorzystać. — Wskazał na niebieskie drzwi i zanim Takao zdążył zaprotestować, zniknął już w głębi korytarza.

Kazunari odetchnął głęboko, ściągając przemoczone buty i ustawiając je przy progu. Powoli zsunął z ramion przylegający materiał cienkiej kurtki, czując, jak jego spięte od drżenia mięśnie rozluźniają się w przyjemnym cieple pomieszczenia. Akashi wrócił chwilę potem, wręczając mu owinięte świeżym ręcznikiem ubrania. I tym razem także, zanim Takao zdołał choćby wychrypieć „dziękuję", zniknął ponownie.

Łazienka, kryjąca się za intrygującymi, jasnoniebieskimi drzwiami, była nieporównywalnie mała w zestawieniu z salonem. Dzięki temu Takao poczuł się w niej o wiele bardziej komfortowo, a rozpinanie guzików koszuli poszło mu nad wyraz sprawnie. Po wytarciu ciała i włosów przyniesionym przez Akashiego ręcznikiem, pachnącym intensywnie słodkim, kwiatowym zapachem, włożył na siebie szarą koszulkę z czarnym nadrukiem zespołu, którego nazwy nie rozpoznał. Ubranie to zwisało z niego niczym z wieszaka, jednak przyglądając się sobie w lustrze stwierdził, że nie wygląda aż tak źle. Bez dalszych kaprysów zastąpił także swoje przemoczone spodnie równie luźnymi dresami oraz zdjął pozostawiające na podłodze wilgotne ślady skarpetki, składając wszystko starannie i umieszczając w jednym z wielu pustych, białych wiklinowych koszy, które ustawione były przy ścianie.

Gdy wyszedł, stąpając boso po ujmująco ciepłych panelach podłogi, Akashi był już z powrotem w salonie. Przed stojącą na środku kanapą w niewiadomy sposób pojawił się niski, szklany stolik, na którym czerwonowłosy właśnie stawiał trzymane w ręce kieliszki i butelkę wina. Takao nie miał pojęcia, jak w tym wszystkim Seijuurou zdążył się jeszcze przebrać w świeżą, białą koszulę rozpiętą pod szyją.

— Napijemy się? — zapytał Kazunriego.

Ten skinął głową, podchodząc powoli do przeszkolnej ściany, zza której widok przyciągał go niczym magnes. Słyszał, jak za jego plecami brzęczą kieliszki, jednak sam wpatrywał się w niezwykły obraz Kioto, co chwilę odnajdując wzrokiem nowe, przyciągające uwagę źródło światła. A po chwili, gdy odwrócił głowę, słysząc ruch po swojej prawej stronie, jego spojrzenie napotkało równie niesamowity obraz oczu Akashiego, które lśniły niczym dwa szlachetne rubiny. Wziął głęboki wdech.

— Rzeczywiście, nie potrzebuję uganiać się po parkach w poszukiwaniu punktów widokowych — powiedział Seijuurou, podając mu do połowy napełnioną czerwonym winem lampkę ze swoim zwykłym, subtelnym uśmiechem. Takao stwierdził, że choć niewielki, uśmiech ten sprawiał, że oblicze mężczyzny od razu złagodniało. — Jednak zaproszenie cię tutaj od razu wydawało mi się nie na miejscu. Nie chciałem zostać odebrany jako chełpiący się dobytkiem nudziarz.

Takao zastanowił się, czy kolacja w ekskluzywnej restauracji i tak nie była przejawem „chełpienia się dobytkiem", jednak nic nie powiedział. Wziął niewielki łyk wina. Było słodkie i przyjemnie rozchodziło się ciepłem po jego przełyku. Akashi przyglądał się mu swoim przenikliwym wzrokiem, z którego, choć Takao uznał, że może jest to tylko przewidzenie, zdawał się zniknąć cały dystans i oziębłość, jaki wcześniej krył się w jego głębi. Spojrzenie to wcale nie peszyło. Czując je na sobie, Takao czuł się wręcz dobrze.

— Nigdy nie sądziłem, że jakiś chełpiący się dobytkiem nudziarz będzie ubiegał się o moje towarzystwo — powiedział Takao i choć nie chciał, w jego głosie zabrzmiała gorzka nuta.

Akashi zmarszczył brwi.

— To, co powiedziałem wtedy nad rzeką, zanim zaczęło padać... Nie chciałem, żebyś poczuł się przez to...

— Nie chodzi o to, jak się poczułem — przerwał mu Takao, czując lekki niepokój na myśl, że rozmowa schodzi na temat, którego nie chciał poruszać. — Chodzi o fakty.

Jednym haustem dopił resztę zawartości swojego kieliszka, odchodząc kilka kroków, by odstawić naczynie na stolik. Akashi zrobił to samo, obserwując go z zaciekawieniem. Takao momentalnie zdecydował się wyrzucić z siebie wszystko, o czym paradoksalnie obiecywał sobie nie myśleć. Ponownie podszedł do szyby, wzdychając.

— Te studia, dla których przyjechałem do Kioto z moim przyjacielem, ja... Nie dostałem się na nie. Ani rok temu za pierwszym, ani teraz, za drugim — zaczął mówić, wpatrując się z uporem w rozświetlone budynki przed sobą. Samochodów na ulicach zdawało się być jakby mniej. — Po raz kolejny mi się nie udało i tylko jeden telefon dzieli mnie od tego, żeby wrócić do małego miasteczka, z którego przyjechałem. Wszystko zepsułem i nie ma dla mnie przyszłości ani tu, ani nigdzie, ale tam przynajmniej mam rodzinę. Nie miałem zamiaru ci o tym opowiadać, ale chcę żebyś zrozumiał. — Obrócił głowę, spoglądając prosto w oczy Akashiego, którego twarz znów przybrała poważny i tym samym odrobinę złowieszczy wyraz. — Nie jestem tym, za kogo mogłeś mnie wziąć. Ty żyjesz tutaj całkowicie inaczej, a ja jestem nikim. Nikim, kto wart byłby twojej uwagi. Chciałem tylko, żebyś to wiedział.

Po wypowiedzeniu ostatniego słowa Takao miał ochotę wyjść prosto w noc, zapominając do końca życia o dzisiejszym wieczorze. Wiedział jednak, że chociaż bardzo by się starał, nie potrafiłby zapomnieć, a wyjść nie pozwoliła mu silna dłoń Akashiego, który chwycił go za ramię.

— Widzę, że to o czym mówiłeś, jest dla ciebie bardzo ważne. Ale dla mnie nie jest. — Na ustach Saijuurou pojawił się znów lekki uśmiech, na którego widok serce Kazunariego jakby topniało. — Pamiętasz to, co powiedziałem nad rzeką, prawda? O tym, że od kiedy zdradziłeś swoją tożsamość w rozmowie ze mną, chciałem cię mieć na własność. Nie wstydzę się tych słów. I wcale nie mam zamiaru ich cofać, nie ważne co powiesz.

Takao w ogóle się już nie zastanawiał. Łapczywie złączył ich usta w pocałunku, czując, jak silne ramiona Akashiego przyciągają go do siebie. Zarzucił mu ręce na szyję, a Seijuurou całował go delikatnie i powoli. Takao westchnął, przywierając do niego jeszcze mocniej. Nagle miał już serdecznie dość swojego dotychczasowego życia: wiecznych porażek, pracy u podejrzanie zachowującego się szefa, a przede wszystkim Midorimy, który od zawsze traktował go jako wyjście awaryjne, zapasową opcję. Kogoś innego odważna wypowiedź Akashiego mogłaby odtrącić lub zaniepokoić — ale nie jego. On w końcu, pierwszy raz od bardzo dawna poczuł się dla kogoś ważny. Ktoś w końcu stawiał go na pierwszym miejscu.

Ich długie pocałunki trwały w nieskończoność i Takao całkowicie poddał się w nich kontroli czerwonowłosego. W pewnym momencie Kazunari zsunął dłonie z jego szyi, odszukując palcami guziki jego białej koszuli, które zaczął rozpinać. Wtedy Akashi, delikatnie acz stanowczo, odsunął go od siebie, rozdzielając ich usta. Takao zaś zaczerwienił się lekko.

— Nie dzisiaj — powiedział cicho czerwonowłosy, niemal przepraszającym tonem. — Nie chcę żebyś potem czegoś żałował.

— Zachowujesz się niemal jak idealny chłopak z seriali dla nastolatków — prychnął Kazunari, choć wcale nie był zły. Akashi uśmiechnął się jeszcze bardziej tajemniczo.

— Ty też tak właściwie wcale mnie nie znasz — powiedział, dotykając palcami jego podbródka i unosząc go lekko do góry, mimo iż sam Seijuurou był minimalnie od niego niższy.

— Więc daj mi się poznać. — Takao spojrzał na niego buntowniczo.

Oczy Akashiego zaiskrzyły i czarnowłosemu wydawało się, że przez moment w jednym z nich ujrzał wyraźny, złoty odcień. Po chwili jednak Seijuurou pocałował go z uśmiechem w policzek, a gdy się cofnął, wrażenie to zniknęło.

— Właściwie to mam dla ciebie pewną propozycję — powiedział po chwili.

— Jaką? — zapytał od razu Takao, choć wiedział, że o cokolwiek tamten by go nie poprosił, on w tamtym momencie i tak z zapałem by się zgodził.

— Zostań u mnie na noc — powiedział Akashi, patrząc mu prosto w oczy. — Bez seksu, tylko wspólna, spokojna noc w jednym łóżku.

Takao właściwie nie wiedział, co powiedzieć. Jeszcze nigdy nie spotkał kogoś takiego, jak Akashi i prawdopodobnie każdą inną osobę w takiej sytuacji nazwałby dziwakiem.

— Od jakiegoś czasu czuję się dosyć samotnie — mówił dalej Seijuurou. — Po prostu potrzebuję czyjejś bliskości. Myślę, że ty też.

Kazunari przytaknął powoli głową. Choć wiedział, że Akashi jednym tylko spojrzeniem wyczytał z niego wszystko, mimo to ten z wyczekującym wzrokiem cierpliwie czekał na jego odpowiedź.

— Zgoda — potwierdził w końcu Takao.

Akashi obdarzył go jednym ze swoich rzadkich, ciepłych uśmiechów, które całkowicie odmieniały jego twarz. Chwycił dłoń Kazunariego, splatając swoje chłodne palce razem z jego.

— Więc chodź, pokażę ci resztę domu. A na końcu sypialnię.

Takao dał się więc oprowadzić, cały czas trzymając Seijuurou za rękę. Wieloma rzeczami przyszło się mu tego wieczora zachwycić, lecz nic nie zdołało tego uczynić tak, jak widok rozświetlonego nocą Kioto roztaczający się z salonu.

A w nocy, gdy na ulicach miasta samochody wydawały się widmami, zasypiając w uścisku dali sobie tą bliskość, której obydwoje tak bardzo potrzebowali. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro