Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ichi


Takao skrzywił się, gdy do jego ręki trafiła kolejna szklaneczka sake, wypełniona płynem po sam czubek.

— Daiki... — jęknął, próbując skupić wzrok na twarzy przyjaciela. Nie było to łatwe.

— Nie marudź, bo cię, kurde, uduszę — powiedział tamten, siadając obok niego. — Pij.

Na wpół opróżniona butelka w jego ręce świadczyła o tym, że nie ma zamiaru dać Kazunariemu spokoju po tym jednym drinku, jednak Takao stwierdził, że już naprawdę wszystko mu jedno. Aomine był mistrzem w upijaniu go i Takao był tego w pełni świadomy, wybierając się z nim na tę imprezę. Wtedy myślał, że właśnie tego mu trzeba. Teraz nabrał już o tym nieco innego zdania, jednak to granatowowłosy koszykarz był od tego, by naprowadzać go z powrotem na właściwą drogę.

Zbliżając przezroczystą szklaneczkę do ust, Takao wykrzywił twarz, a jego cienkie brwi złączyły się niemal w jedną linię. Oczywiście, nie obyło się bez wylania pewnej części alkoholu, jednak Kazunari był już w takim stanie, że zupełnie nie zauważył gdy jego popielate spodnie pokryły się w kilku miejscach wilgotnymi plamami.

— Bardzo dobrze — pochwalił go kompan, gdy pozostała porcja trunku została przez niego przełknięta. — No to teraz za mamusię...

— Potrzebuję chwili przerwy — wtrącił mu się w słowo Kazunari. Właściwie to potrzebował jej już od bardzo dawna.

Ku jego zdziwieniu, Daiki nie zaoponował, jedynie wzruszył ramionami i samemu wychylił przygotowaną przez siebie porcję. Miał o wiele mocniejszą głowę.

Siedzieli na kanapie ustawionej w kącie pokoju. Jak na panujące warunki, miejsce to było w pewien sposób odosobnione i nawet muzyka puszczana z ogromnych, ważących na oko z tonę głośników, wydawała się tutaj jakaś cichsza i przytłumiona. A może to Takao był już po prostu zbyt pijany? W całym pomieszczeniu roiło się od ludzkich sylwetek i przedostanie się do majaczącego po przeciwnej stronie wyjścia stanowiłoby pewnie nie lada wyzwanie, jednak na wyblakłej, pokrytej tłustymi plamami kanapie znajdowali się jedynie oni. A właściwie, to już tylko on, Takao, bo Daiki wyparował gdzieś nie wiadomo kiedy, prawdopodobnie w poszukiwaniu kolejnej butelki.

Kazunari westchnął głęboko, przykładając dłoń do czoła i zsuwając się po siedzisku kanapy. Dawno nie przytrafił mu się tak parszywy dzień. Żałował wszystkiego, co tego dnia zrobił, a nawet jeśli na niektóre rzeczy nie miał wpływu, to ich też żałował. Było mu żal po prostu wszystkiego.

Mógł chociaż opanować się i nie zapraszać Midorimy na spacer zaraz po pracy. A jeśli już to zrobił, mógł nie zadać po raz kolejny tego samego pytania o związek, nawet jeśli rzucił je na wpół w żartach. Przekonał się, że w takich okolicznościach odmowa nadal bolała. Chociaż Shintarou pocałował go na pożegnanie, to odpowiedział to samo, co zwykle. Kazunariemu ta odpowiedź już dawno przestała wystarczać.

Midorimie przecież doskonale pasował układ, w jakim tkwili do tej pory, i nie miał ochoty nic zmieniać. Czasem Takao z całego serca go za to nienawidził, ponieważ sam przywiązał się do Midorimy jak głupi, a drugi chłopak wydawał się tym ani trochę nieporuszony. W ogóle o niego nie dbał, jakby ich znajomość nic dla niego nie znaczyła. Już nawet Aomine był dla Takao bardziej czuły. Zwłaszcza po pijaku.

Wrócił do domu już podłamany, jednak to, co tam zastał, do reszty pozbawiło go chęci do życia. Na samym środku kuchennego stołu, niczym jakieś trofeum, spoczywała śnieżnobiała koperta, której widok niemal raził, przez blask popołudniowych promieni odbijających się od jej powierzchni. Takao nie musiał długo się głowić, dlaczego ktoś (prawdopodobnie Midorima przed wyjściem na ten nieszczęsny spacer) położył list w widocznym miejscu, a nie, tak jak to zawsze robili z rachunkami czy innymi drobnymi korespondencjami, schował do którejś z szafek w teczkę z rozliczeniami. Serce zabiło mu mocniej, gdy zbliżył się do koperty i po ujęciu jej w dłonie niemal ze czcią, na odwrocie odczytał swoje imię i nazwisko, a obok adres nadawcy: Uniwersytet w Kioto.

Drżącymi rękami, kawałek po kawałku rozrywał kopertę, bardziej skubiąc ostrożnie jej krawędzie, niż faktycznie ją otwierając. Dziesiątki rozdrobnionych fragmentów papieru lądowało na podłodze, jednak powstałym w ten sposób bałaganem będzie się przejmował później. Na razie chłonął wzrokiem list, który wydobył z wnętrza drastycznie potraktowanej przez niego koperty, a jego mina tężała coraz bardziej, aż w końcu elegancka kartka papieru wylądowała na podłodze, razem z upuszczonymi tam papierkami.

Wiedział, że tym razem egzaminy także nie poszły mu wyśmienicie, ale na pewno o wiele lepiej, niż te w poprzednim roku, gdy podchodził do rekrutacji po raz pierwszy. Starał się przecież o wiele bardziej, chodził na korepetycje, na które wydawał ciężko zarobione przez siebie pieniądze, a i Midorima często siadał z nim do powtórek przed samymi testami. I mimo tego po raz kolejny się nie dostał.

Cieszył się, że nikogo poza nim nie było w mieszkaniu, ponieważ żaden z przyjaciół nie mógł zobaczyć łez, które spłynęły po jego twarzy. Nagle poczuł się jak kompletna życiowa niedorajda i beztalencie, które nie poradzi sobie w przyszłości. Miał ochotę rzucić wszystko, czym żył przez ostatni rok — pracę, mieszkanie i starania o dostanie się do szkoły — i wrócić do rodzinnego domu, by spotkać się z matką. Był nawet skłonny przyznać jej, że tak, miała rację, życie w wielkim mieście nie jest dla niego. Po raz kolejny mu nie wyszło, tym razem powinien wyciągnąć wnioski ze swoich błędów. Na pewno powiedziałaby coś w tym stylu, a potem kazała do końca życia parać się w jej sklepie z ubraniami, by móc po jej śmierci odziedziczyć ten żałosny dobytek.

Aomine, który wrócił z popołudniowego treningu, zastał go skulonego na łóżku w swoim pokoju. Łzy na twarzy Takao już dawno wyschły i Daiki prawdopodobnie nawet nie pomyślałby o zajrzeniu do jego królestwa, gdyby nie donośna muzyka, która wydobywała się zza drzwi pomieszczenia. Aż dziw, że żaden z sąsiadów nie przyszedł się poskarżyć.

Muskularny chłopak usiadł na krawędzi łóżka przyjaciela, oczywiście uprzednio zadbawszy o to, żeby wieża stereo odrobinę ucichła. Takao ani drgnął na jego widok, a Aomine doskonale znał ten stan, w jaki przyjaciel wpadał po niejednej zażartej konfrontacji z Midorimą.

— Widziałem ten list w kuchni. — Oczywiście, ciężko było nie zauważyć tego bałaganu. — Przykro mi, stary.

Daiki nigdy nie orientował się, jak należycie pocieszać ludzi. Jedynym skutecznym lekarstwem na smutki, jakie znał, było imprezowanie i topienie ich w nieziemskich ilościach alkoholu. Pech chciał, że akurat tego dnia Aomine miał już na oku pewną domówkę. W takim stanie Takao nie miał siły, ani żadnego konkretnego powodu, by odmówić wybrania się na nią wspólnie.

W ten sposób znalazł się właśnie na tej ustawionej w kącie kanapie, na której zdążył policzyć wszystkie okruszki chipsów na obiciu, dopóki nie wypił tyle, że zaczęły mu się one mnożyć w oczach. Leżał tak już od dłuższego czasu, z ręką spoczywającą na czole i nikt mu nie przeszkadzał w samotnym rozpamiętywaniu wydarzeń z powoli chylącego się ku końcowi dnia. Przynajmniej do czasu, gdy w kieszeni jego zachlapanych przez sake spodni nie zaczął wibrować telefon, o którym właściwie zapomniał, że w ogóle go posiada.

Zdołał wydobyć go z ubrania i skupić wzrok na rażącym oczy wyświetlaczu, na którym pojawiła się ikona ze zdjęciem Midorimy. Było ono rozmazane i pozbawione ostrości, nie przez to, że dosyć słabo widział akurat w tym momencie (chociaż może w pewnej części przez to), ale dlatego, że zrobił je bardzo dawno temu swoim pierwszym, starym telefonem i to w dodatku z ukrycia. On i Shintarou byli wtedy w pierwszej klasie liceum i nie znali się zbyt dobrze. Jeszcze.

Zdecydowanym ruchem odrzucił przychodzące połączenie od przyjaciela, który najprawdopodobniej od razu po przekroczeniu progu mieszkania zauważył bałagan, jaki Takao pozostawił w okolicy kuchennego stołu. Musiał być też zaniepokojony tym, że nikogo o tej porze nie zastał, jednak w tamtym momencie Kazunari miał w głębokim poważaniu jego zaniepokojenie. Pomysł na to, żeby jak najszybciej wyprowadzić się z Kioto na dobre zakorzenił się już w jego umyśle i jednym, a być może nawet jedynym jego plusem było to, że miałby możliwość odcięcia się od zielonowłosego. Pozostało jednak pytanie, czy Takao naprawdę tego chciał. Sam nie wiedział.

Nagle, nie wiadomo kiedy, obok niego pojawiła się dwójka wysokich, młodych mężczyzn. Jednym z nich był oczywiście Aomine, który poklepał Kazunariego przyjacielsko po ramieniu. Drugim przybyszem okazał się czerwonowłosy chłopak, którego Takao poznał już na samym początku imprezy, jednak, prawdę mówiąc, niewiele już z tamtego spotkania pamiętał. Wiedział jedynie, że nazywa się on Kagami i jest właścicielem zarówno tego mieszkania, jak i poplamionej kanapy, na której Kazunari skutecznie izolował się od dobrych kilku godzin.

— Przesuń się, chłopie. — Daiki mówił tylko trochę niewyraźnie, więc Takao zdołał zrozumieć i wykonać jego prośbę.

Zaraz potem Aomine zasiadł obok niego, a dalej — jego czerwonowłosy towarzysz.

— Mówiłem ci już, jak poznałem Taigę? — zapytał chłopak o ciemnej karnacji, próbując przekrzyczeć dudniącą w uszach muzykę.

— Podobno gracie razem w kosza — odpowiedział mu Kazunari, spoglądając na nieznajomego nieśmiało, jakby chciał w ten sposób przeprosić za nietaktowne zachowanie swojego kolegi.

Ten jednak wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się lekko, jakby był przyzwyczajony do przebywania z pijanymi ludźmi. Takao nie wiedział, czy nie jest to złudne wrażenie, ale sam czerwonowłosy wydawał się całkowicie trzeźwy.

— To nie od tego się zaczęło — Daiki zaprzeczył poprzedniej wypowiedzi swojego współlokatora. — Poznaliśmy się w zupełnie inny sposób!

Szczerze mówiąc, Kazunariego ani trochę to nie interesowało, starał się jednak udawać głęboko przejętego.

— A więc jak do tego doszło? — zapytał.

— Trochę głupio o tym opowiadać. — Twarz granatowowłosego autentycznie pokryła się rumieńcem. — Ale skoro miałeś dzisiaj taki okropny humor, to chyba mogę...

— Poznaliśmy się przez portal randkowy — nie pozwolił mu dokończyć Kagami, za co oberwał w głowę od swojego towarzysza.

— Nie musiałeś tego mówić! — krzyknął Aomine, zamachując się na Taigę po raz kolejny.

— Ale przecież sam chciałeś... — próbował się bronić tamten i z łatwością uniknął kolejnego ciosu Daikiego, uśmiechając się przy tym, jakby naprawdę dobrze się bawił.

Kazunari, słuchając ich sprzeczki także uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że Daiki, grając w akademickiej drużynie koszykówki, zaskarbił sobie serca setek fanek, jednak dla tego koszykarza każda z nich mogłaby nie istnieć. Takao wiedział dokładnie, kto tak naprawdę był w typie Aomine. Bądź co bądź, czerwonowłosy kolega z drużyny nie znajdował się teraz z nimi przez przypadek.

— Tobie i Midorimie chyba nie układa się teraz najlepiej, co? — zapytał nagle Daiki, najwyraźniej tracąc już zainteresowanie zemstą na Kagamim za niedochowanie ich tajemnicy. — Nie obraź się, ale dobrze widzę takie rzeczy.

Tak naprawdę Aomine nie zauważyłby nawet, jakby ktoś miał wypisany swój problem na czole, jednak Takao wiedział, że wypominanie po raz setny jego zadufania nie ma najmniejszego sensu.

— Problemy w związku? — wtrącił się Kagami, dla odmiany wydający się posiadać odrobinę więcej empatii.

— Nie posiadałbym się ze szczęścia, gdyby to chociaż był związek — westchnął Kazunari, przecierając piekące oczy dłonią. Cieszył się, że współlokator chociaż na chwilę powstrzymywał się od wlewania w niego kolejnych porcji alkoholu. — Midorima nie ma nic przeciwko uprawianiu ze mną regularnego seksu, ale takie sprawy jak związki nie są w jego stylu.

— Rozumiem — mruknął pod nosem gospodarz i zamyślił się.

— Może też powinieneś spróbować — wypalił bez kontekstu Aomine.

— Spróbować czego? — Czarnowłosy spojrzał na niego spod uniesionej brwi.

— Tego, no... — Daiki potrzebował chwili, by odnaleźć potrzebne słowa. — Portalu randkowego.

Takao uśmiechnął się pobłażliwie.

— Wiesz, to chyba nie dla mnie — powiedział, jednak jego słowa nie zdążyły nawet rozpłynąć się w wypełnionej dyskotekową muzyką przestrzeni, a Aomine, nie wiadomo  w jaki sposób, już znajdował się w posiadaniu jego telefonu komórkowego. Na domiar złego, doskonale znał hasło.

— Zobaczysz, zakładanie konta to tylko chwilka... — mruczał pod nosem.

— Ale ja nie chce zakładać żadnego konta! — uniósł się Takao. — Oddawaj to!

Sięgnął po swoją własność, jednak Aomine był od niego dużo wyższy, a już zwłaszcza wtedy, kiedy stał. Takao, czując nadciągające zawroty głowy, nie zdobył się na taki wysiłek, więc opadł pokonany z powrotem na kanapę. Kagami uśmiechnął się do niego pocieszająco.

— Zobaczysz, to nie takie złe — powiedział, a po chwili zadowolony z siebie Daiki powrócił na swoje miejsce.

— Zrobione! — Wręczył Kazunariemu telefon, na którego wyświetlaczu ukazał się jego nowo powstały profil. Takao, widząc to, otworzył szeroko oczy.

— Przecież to nie ja!

Na zdjęciu profilowym jego konta, określonego jako damskie, widniała roześmiana twarzyczka różowowłosej dziewczyny w firmowym fartuchu sklepu zoologicznego. Było to zdjęcie Momoi Satsuki, jego koleżanki z pracy, pierwsze lepsze z galerii. Takao spojrzał na Aomine zirytowany i żądny wyjaśnień.

— Żeby wyszukiwało ci facetów, musisz mieć profil laski — wytłumaczył tamten, a w jego ręce, nie wiadomo skąd, pojawiła się znajoma butelka sake.

— Co za zacofane ustrojstwo — parsknął tylko Kazunari w odpowiedzi.

— Też tak mówiłem — powiedział Taiga, z lekkim rozbawieniem spoglądając w błyszczący ekran komórki.

Takao, przyglądając się stronie startowej platformy, jakby zapomniał całkowicie o swoich poprzednich protestach co do korzystania z niej.

— I co mam teraz zrobić? — zapytał, wyraźnie zainteresowany.

Aomine przysunął się do niego, palcami wolnej ręki klikając coś na ekranie.

— Wchodzisz tutaj... To losuje ci kogoś, kto jest w pobliżu. O, zobacz!

Na wyświetlaczu pojawiło się obwiedzione w tandetne serduszko zdjęcie czerwonowłosego mężczyzny w modnym (i wglądającym na cholernie drogi) garniturze. Wylosowany użytkownik podpisany był jako OkoImperatora158.

— To głupie — stwierdził Kazunari, po kilku sekundach wpatrywania się w wyświetlane zdjęcie.

— Wcale nie — zaoponował Daiki. — Zobacz, napisał do ciebie! — W jego głosie słychać było taką ekscytację, jakby miał się zaraz posikać.

Rzeczywiście, nieznajomy, acz przystojny (jeśli jego zdjęcie także nie było niezgodne z prawdą) użytkownik, który go wylosował, wysłał do niego krótką, lecz zwięzłą wiadomość o treści „Witam".

— Co mam teraz na to odpisać? — zapytał z paniką Kazunari, nie będąc nawet świadomym, jak infantylnie brzmiały jego słowa.

— Nie wiem, cokolwiek — odparł na to Aomine. — Wymyśl coś.

Drugi chłopak siedzący na kanapie nie był o wiele bardziej pomocny.

— To twoja rozmowa. Wiesz, za bardzo nie różni się od tej na żywo — podpowiedział, a po chwili zerknął przed siebie, w kierunku pijackich krzyków pozostałego towarzystwa, które nagle stały się jakby głośniejsze. — Cholera, czy oni wleźli na stół?!

Po tych słowach wstał gwałtownie, spiesząc do zapędzającego się w zabawie tłumiku, który najwyraźniej właśnie zamierzał zdemolować mu mieszkanie. W ślad za nim popędził, lekko się zataczając, także Daiki. Takao został więc sam, razem z wyświetlaną na ekranie wiadomością, która wydawała się tykać niczym bomba. Sięgnął po butelkę sake, którą na szczęście lub nieszczęście, Aomine nierozważnie zostawił przechylającą się niebezpiecznie na powierzchni kanapy. Mało brakowało, żeby na jej obiciu powstała kolejna plama. Kazunari jednak skutecznie temu zapobiegł, pociągając spory łyk prosto z butelki. Gdy już wystukał niezdarnie odpowiedź do nieznajomego na klawiaturze, która nagle zaczęła wydawać się komicznie mała w porównaniu do jego palców, ponownie uraczył się alkoholem. Następnie zrobił to jeszcze raz.

A potem dał się porwać rozmowie, która, wedle obietnic, miała wcale nie różnić się od tej na żywo. 



♥♥♥ Witam ♥♥♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro