Go
Takao nie wykonał telefonu do matki ani w środę, ani w czwartek rano. Obiecał sobie, że powstrzyma się do czasu spotkania z Akashim. Nie ośmielił się wypowiedzieć tego na głos, ale ta randka miała zaważyć dosłownie na wszystkim, choć jeszcze trzy dni temu o tej porze nie wiedział nawet, że ktoś taki jak Akashi Seijuurou w ogóle istnieje. A Midorima nie wiedział o tym nadal.
Kazunari wiązał z tym wieczorem wielkie nadzieje, dlatego już od samego poranka, gdy jak zwykle pośpiesznie szykował się do pracy, nie mógł opanować ekscytacji. Nie musiał nawet zastanawiać się, czy to po nim widać — o wszystkim doskonale świadczyła sceptyczna mina Midorimy, który wychodził właśnie na uczelnię.
Shintarou nie skomentował jednak nad wyraz entuzjastycznego zachowania swojego współlokatora i Takao był z tego niezwykle zadowolony. Gdyby do tego doszło, musiałby wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę, a doskonale wiedział, że Midorima i tak w mig przejrzałby wszystkie jego fortele.
Gdy dotarł do sklepu zoologicznego, nad którego drzwiami wisiał wyblakły szyld z napisem „U pandy", z rozbawieniem stwierdził, że nazwa ta nadal go bawi. Sięgając ręką do klamki, odkrył, że drzwi wejściowe były otwarte i lekko ustępiły pod delikatnym naporem. Wszedł więc, a od progu powitała go znajoma woń suszonej karmy i piskliwy skrzek papug. Nie zastał jednak nikogo za ladą, co odrobinę go zaniepokoiło, ponieważ Satsuki nigdy nie zostawiała kasy bez opieki. Zaraz przypomniał sobie także, że tego dnia do co najmniej drugiej po południu w ogóle nie powinno jej tu być — codziennie, oprócz piątków, przychodziła dopiero na drugą zmianę, zaraz po swoich zajęciach na uczelni. Po podejściu bliżej zauważył także, że szuflada, w której dwa dni temu schował tajemniczy pakunek dla kierownika była wysunięta i całkowicie pusta.
Zanim zdołał jakkolwiek na to zareagować, zza drzwi zaplecza, za którymi mieścił się malutki gabinecik ich szefa, dobiegły go podniesione głosy. W jednym z nich rozpoznał głos Momoi. Bez zastanowienia podszedł bliżej, a drzwi otworzyły się przed nim gwałtownie i stanęła w nich różowowłosa. Policzki miała zaczerwienione, usta spuchnięte, białymi palcami, które widocznie odmawiały posłuszeństwa, podsunęła suwak bluzy pod samą szyję.
— Cześć, Takao — rzuciła tylko, nie patrząc mu w oczy, po czym ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. Zrobiła to bez słowa, co było zupełnie do niej niepodobne.
— Co się tak gapisz?! — dobiegł do niego krzyk kierownika Takeuchiego, zupełnie nieadekwatny do sytuacji. Dopiero on ściągnął wzrok Takao z zamykających się za Satsuki drzwi na wnętrze niewielkiego, zabałaganionego gabinetu. — Dzisiaj będziesz pracował sam.
Kazunari nie miał pojęcia, jak na to zareagować. Wpatrywał się w otyłą sylwetkę szefa, opiętą ściśle jasnoniebieską koszulą, której niektóre guziki pozostawały niezapięte. Na czole Takeuchiego, mimo klimatyzacji, perliły się krople potu, zlepiając ze sobą pasma przystrzyżonej równo, krótkiej grzywki. Takao z niesmakiem zauważył też, że mężczyzna ma rozpięty rozporek.
— Ona... — wydusił z siebie w końcu — zrezygnowała?
Szef prychnął na te słowa rozdrażniony.
— Gdzieżby tam. — Machnął ręką niedbale. — Radzę ci się nie wtrącać w nieswoje sprawy i wracać za ladę. Klienci sami się nie obsłużą.
Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnął Kazunariemu drzwi przed nosem. W sklepie nie czekali żadni klienci, a jedynie wysunięta na maksymalną długość, pusta szuflada. Takao zamknął ją, w głowie przeklinając Momoi za to, że nie poczekała na niego z wręczeniem paczki szefowi. Czyżby to o nią była ta cała afera, przez którą Satsuki zwolniła się dzisiaj z pracy? Nie miał pojęcia, a dziewczyna mogła chociaż pokrótce opowiedzieć, co się stało, zamiast od razu znikać.
Nie zdążył nawet ubrać firmowego fartucha z logiem sklepu i zalaminowaną plakietką z imieniem na piersi, gdy na zapleczu rozległ się szczęk kluczy, którymi kierownik zamykał swój gabinet. Przeszedł obok Takao bez słowa, a ten spostrzegł, że chociaż włosy nadal miał niechlujnie spocone, a guziki koszuli porozpinane, to przynajmniej rozporek spodni został zapięty.
♫
Bez towarzystwa Momoi, poza nielicznymi momentami, w których pojawiali się klienci, Takao miał mnóstwo czasu, aby rozmyślać nad spotkaniem z Akashim, które miało się odbyć tego wieczora. Zamykając o wpół do piątej lokal, w którym mieścił się sklep, tajemnicza paczka, która została przekazana kierownikowi, zupełnie zniknęła z jego pamięci. W głowie za to zaczęły pojawiać się coraz to nowsze obawy na temat tego, że z całą pewnością randka okaże się nieudana i to — jakże by inaczej — całkowicie z jego winy.
Jak najszybciej wrócił do mieszkania, wpadając jak burza do swojego pokoju i otwierając na oścież szafę z ubraniami. Wyrzucał na podłogę kolejne porcje ciuchów i mamrotał nerwowo pod nosem, przez co nie spostrzegł, gdy w progu otwartych drzwi pojawił się Aomine.
— Pożyczyć ci coś? — zapytał koszykarz spokojnie, nie oczekując, że na jego słowa Takao zareaguje donośnym piskiem, którego nie powstydziłaby się żadna nastolatka.
— Cholera, Daiki! — krzyknął Kazunari, gdy po gwałtownym obrocie w tył dostrzegł opierającego się o odrzwi mężczyznę, który trzymał w jednej ręce kubeczek truskawkowego jogurtu, a drugą grzebał w nim wybrednie za pomocą metalowej łyżeczki. — Przestraszyłeś mnie — powiedział czarnowłosy nieco spokojniejszym tonem. — Nie powinieneś być na treningu?
— Ano powinienem, ale dopiero za godzinę. Dzisiaj jest czwartek — odpowiedział tamten, biorąc do ust porcję jogurtu i krzywiąc się z niesmakiem. — Midorima nie miał wyrzucać przeterminowanego jedzenia? Niech go szlag — wymruczał pod nosem i celnym rzutem posłał opakowanie jogurtu prosto do otwartego kosza stojącego przy przeciwległej ścianie. Razem z łyżeczką.
— Już dawno powinieneś nauczyć się sam odczytywać daty ważności — westchnął Takao. — Radzę ci wyjąć stamtąd tę łyżeczkę, bo Midorima z pewnością prędzej cię zabije, zamiast prowadzić porządki w lodówce.
Aomine, co dziwne, bez dalszych sporów spełnił posłusznie jego polecenie, ostrożnie stąpając między porozrzucanymi po podłodze ubraniami, ruchami stóp godnymi zawodowej baletnicy. Szkoda tylko, że reszta jego ciała jakoś nie wpasowywała się w kanon primabaleriny.
— Mam u siebie kilka lepiej wyglądających wdzianek — ocenił, spoglądając na drugiego chłopaka. — No, nie chcesz czegoś pożyczyć?
Takao również zmierzył go spojrzeniem, o wiele bardziej krytycznym.
— Czy wydaje ci się — zaczął, przybierając pełen ironii wyraz twarzy — że choć w minimalnym stopniu wyglądam tak samo jak ty?
Gdy Aomine przyglądał mu się z głupkowatym wyrazem twarzy, a Takao niemal widział, jak w głowie granatowowłosego obracają się powoli myślowe trybiki, Kazunari był zmuszony dodać z jeszcze większą irytacją:
— Chodzi o rozmiar! Przecież ty nie zmieściłbyś się w moje ciuchy! — rzucił o wiele mniej przyjaźnie, niż zamierzał i zaczął w pośpiechu zgarniać z podłogi porozrzucane ubrania z powrotem do szafki. Robił to na chybił trafił, zupełnie nie martwiąc się o ich poskładanie.
— Dobrze już, nie denerwuj się tak — mruknął Daiki, wymachując wyciągniętą z kosza łyżeczką we wszystkie strony świata.
Takao, zupełnie nie biorąc sobie do serca słów współlokatora, z nazbyt wielką energią otworzył drzwiczki ostatniej szafki, w której, zgodnie z jego pamięcią, mogły znajdować się jakiekolwiek ubrania. Dostrzegając jej zawartość, odetchnął z ulgą. Na samym szczycie stosu, złożonego z ciemnych, poprzecieranych dresów, leżała śnieżnobiała koszula. Kazunari przypomniał sobie, że był w niej przecież na egzaminach do uczelni, jednak potem z niewiadomego powodu zapomniał o jej istnieniu. Z zaskoczeniem stwierdził, że choć niezbyt dokładnie, była ona także wyprasowana. Midorima był zaś jedyną osobą w tym mieszkaniu, która potrafiła zrobić z żelazkiem coś więcej, niż tylko podłączyć je do prądu.
— To się nada — skwitował mu do ucha Aomine, zagladając zza jego ramienia.
Kazunari prychnął jedynie, wypychając go z pokoju i z trzaskiem zamykając za nim drzwi. Ledwie zdążył jednak dopiąć ostatni guzik koszuli, gdy Daiki ponownie stanął w ich progu — czerwony i podekscytowany jak małe dziecko przed wizytą w lunaparku.
— Co znowu? Nie możesz dać mi chwili spokoju? — zapytał Takao, przygładzając ręką swoje proste włosy.
— Chyba będziesz się musiał pospieszyć — wypalił szybko Aomine. — Twój chłoptaś jest już pod blokiem.
— Co?
Takao nie czekał na odpowiedź albo jakiekolwiek wytłumaczenie. Wymijając Daikiego w drzwiach, pognał do kuchni, w której okno wychodziło na podjazd budynku. Tym razem Akashi nie fatygował się już, by poszukać parkingu nieco dalej. Czarne jak bezgwiezdna noc Porsche stanęło tuż za bramą, zamykaną przez dozorcę tylko na noc. Po chwili drzwi samochodu otwarły się, a ze środka wyłoniła się czerwona czupryna.
Takao nie przyglądał się już więcej — odsunął się szybko od okna w obawie, że może zostać zauważony. Serce zaczęło mu bić jak oszalałe, a na policzki wstąpił palący rumieniec.
— Furę to on ma elegancką, nie ma co. — Daiki, który przybył do kuchni w ślad za nim, za nic sobie jednak miał dyskrecję i zajął jego miejsce przy wąskim parapecie. — Sam chciałbym mieć taką. Wiesz, jeśli wam nie wyjdzie, to ja też chętnie bym spróbował z tym amantem.
Kazunari nie miał pojęcia, skąd Aomine zna znaczenie takiego określenia jak „amant" i tak naprawdę nic go to nie obchodziło. Choć wiedział, że słowa współlokatora były tylko żartem, nie powstrzymał się od opryskliwego prychnięcia.
— Jesteś bardzo pocieszający, serio — syknął.
Aomine tylko wzruszył ramionami.
— Co on w ogóle tu robi?
— Nie ma pojęcia — odpowiedział Kazunari spanikowanym tonem. — Byliśmy umówieni w restauracji, i to na osiemnastą, a jest dopiero... — Spojrzał kątem oka na zegar ścienny schowany za szafką. — Cholera, jest dopiero wpół do.
Złapał się za głowę, przerażony myślą, że Akashi lada chwila miał pojawić się w mieszkaniu, a on w żadnym wypadku nie czuł się na to gotowy.
— I co z tego? — zapytał Daiki. — To, że przyszedł wcześniej, to nie przestępstwo. Lepiej weź się w garść i idź otworzyć mu drzwi. No chyba, że zrobi to sam, tak jak ostatnio. Ja tu trochę ogarnę.
Okazało się, że jedyną rzeczą w kuchni, jaką można było „ogarnąć" była brudna łyżeczka po jogurcie, którą Aomine wrzucił wcześniej do zlewu. Wyciągnął ją więc stamtąd i zamiast po prostu opłukać, bez mrugnięcia okiem, po raz kolejny tego dnia, wrzucił ją do kosza.
Takao westchnął, dochodząc do wniosku, że i tak nie jest już w stanie nic na to wszystko poradzić. Wsadził koszulę za pasek spodni, zapiął guziki na mankietach i był właśnie podczas kolejnego poprawiania włosów, gdy w pomieszczeniu rozległ się bzyczący dźwięk dzwonka do drzwi.
Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Daikim. Nagle nabrał nieodpartej ochoty, by nie otwierać, tylko poczekać i sprawdzić, czy po pewnym czasie Akashi użyje swoich kluczy, dostając się do środka na własną rękę. Po kilku sekundach nic takiego nie miało miejsca, rozległ się jedynie kolejny dzwonek, który przywołał Kazunariego do rozsądku. Nie zwlekając więcej, podszedł do drzwi i otworzył.
Tym razem garnitur Akashiego był czarny. Pod szyją widniał krawat w tym samym kolorze, zawiązany na kołnierzu ciemnoniebieskiej koszuli. Wzrok łagodnych, czerwonych oczu, w których jednak czaił się pewien dystans, sprawił, że z głowy Takao natychmiast odpłynęły wszystkie wcześniej tak naglące pytania. Akashi wyciągnął w jego stronę jedną z rąk, w której trzymał niamały bukiet składający się z ciętych róż. Na płatkach kwiatów perliły się krople sztucznej rosy. Na nadgarstku dłoni, która je trzymała, znajdował się równie połyskujący zegarek marki Seiko.
Takao machinalnie przyjął kwiaty, a jego usta rozchyliły się w niemym zdziwieniu.
— Dowiedziałem się, że kończysz pracę krótko po siedemnastej, więc pozwoliłem sobie przyjść wcześniej — oświadczył Akashi głosem, który tak jak jego oczy, łączył w sobie pozory łagodności z czymś bardzo, bardzo odległym. — Nie zadzwoniłeś, żeby odwołać spotkanie, a zarezerwowałem stolik na osiemnastą, więc pomyślałem, że mogę cię podwieźć. Mam nadzieję że to nie problem.
Takao, który zdążył już odrobinę się opanować, westchnął jedynie cicho i z rezygnacją pokręcił głową. Nie chciał nawet pytać, w jaki sposób Akashi „dowiadywał się" o której kończy pracę.
— Nie, to żaden problem. Dziękuję za kwiaty. — Cofnął się w progu, zapraszającym gestem wskazując wnętrze mieszkania. — Wejdź, za chwilę będę gotowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro