9. BLAISE
Rano budzi mnie ciepłe, delikatne chuchanie w szyję. Jestem wykończony, bo spałem może dwie godziny, ale przynajmniej w łóżku - zawsze, nawet w tych najgorszych momentach, trzeba doszukiwać się pozytywów. Mimo zmęczenia, które jest wręcz bolesne, to jestem szczęśliwy, ponieważ Sigi dał radę. Mogę szczerze przyznać, że to była najgorsza noc w naszym życiu. Co prawda zdarzały się ciężkie noce, ale ta przebiła każdą możliwą skalę.
Otwieram oczy i zauważam wtulonego we mnie Sigismunda. Piekielna noc wyczerpała chyba nie tylko mnie. Gdy chwilę mu się przyglądam, muszę stwierdzić, że strasznie zmizerniał. Kiedyś jego pucołowate policzki nawet mnie martwiły, że może go za dobrze karmię, a teraz jego buzia jest drobniutka jak u porcelanowej figurki. Nie mam już pojęcia czy postąpiłem dobrze, zabierając go ze szpitala. Z każdym dniem w mojej głowie narastają wątpliwości, ale nie mogłem patrzeć, jak mój syn powoli odchodzi, ponieważ lekarze rozkładają już ręce.
W nocy, po zastrzyku musiałem wyjść z pokoju, nie dałem rady, gdy Sigi wrzeszczał z bólu, bo byłem już w totalnej rozsypce. Grace, po kilkunastu minutach, udało się go uspokoić i zasnął jej na rękach. Ja siedziałem na kafelkach w toalecie i odchodziłem od zmysłów, dopiero zimny prysznic przywrócił mnie do żywych. Po zażyciu dwóch pastylek na uspokojenie mogłem wrócić do syna i obserwować to cierpienie, które tak wrednie zdobiło jego bladą, chudą buzię.
On powinien bawić się w przedszkolu, uczyć się jeździć na nartach, lepić ze mną bałwana, a nie kisić się w czterech ścianach. To takie niesprawiedliwe, że chce mi się wyć.
Zanim lek zaczął działać, Sigi cały czas powtarzał, że już nie chce i że będzie grzeczny, że mnie nie kocha, że chce do babci, a ja po prostu płakałem, ściskając jego maleńką rączkę. On zupełnie nie rozumie tego, dlaczego musi tak cierpieć i wiecie co, ja też nie.
Zupełnie, kurwa, tego nie rozumiem!
Grace została z nami na noc, bo widziała, w jakim jestem stanie. Szczerze? Powoli czuję, że wysiadam, a bezradność depcze mi po piętach. Dobrze wiem, że wypisałem go ze szpitala na własne żądanie, ponieważ tam jedynie faszerowali go chemią i nic z nim nie robili. Codziennie, prosto z pracy, jeździłem do szpitala, ale nie mogłem zostać na noc, ponieważ nie było mnie stać na opłacenie kosztów pobytu z synem, poza tym muszę pracować. Lekarz dał mi do zrozumienia, że powinienem oddać go do hospicjum, dlatego nawet się nie wahałem. Sigi nabawił się jedynie już prawie odleżyn, ponieważ pod wpływem bardzo silnych leków przeciwbólowych, nie miał siły wstać z łóżka i cały czas leżał.
Teraz zastanawiam się czy te wlewy witaminowe to był dobry pomysł, skoro Sigi tak bardzo źle znosi tę terapię... Niby ma więcej energii, bawi się i przy dobrych wiatrach nawet łobuzuje jak każdy czterolatek, tylko czy robię wszystko, żeby było dobrze?
Przeszukałem już cały Internet i wizyta u doktora Jasira Banouta to nasza ostatnia szansa. Jest jeden warunek konieczny, wzmocnienie organizmu, żebyśmy mogli polecieć na Florydę. Koszt samej wizyty bardzo mnie przeraża, ale mam nadzieję, że kiermasz organizowany przez panią Aileen co nieco pomoże przybliżyć się do tej kwoty. Oby w ogóle się odbył, zważywszy na to, jakie figle płata nam pogoda, a raczej jej załamanie.
Przecieram oczy i sykam z bólu, wczoraj Sigi dość konkretnie przywalił mi w oko, kiedy bronił się przed zastrzykiem. W progu pokoju zauważam potarganą i zaspaną Grace, dlatego podciągam się na łokciach i witam z nią bladym uśmiechem.
- Blaise, Vincent dzwonił... chyba zaspałeś, to znaczy zaspaliśmy. - Wchodzi do pokoju i uprząta porozrzucane zabawki, którymi w ataku gniewu rzucał Sigi. Kilka z nich niestety nadaje się już tylko do wyrzucenia.
- Która jest? - pytam prawie martwy. Mam tak zachrypnięty głos, że mówienie sprawia mi ból.
- Dochodzi dziewiąta. - Grace wygląda na tak samo pokonaną co i ja.
- Osz w mordę!
- Ale spokojnie, powiedziałam mu, że Sigi ma gorsze dni. Masz zostać w domu, ewentualnie wieczorem się zdzwonicie, tak powiedział. Aha, zrobiłam wam śniadanie. - Posyła mi blady uśmiech. - Aileen przyjdzie do Sigi, a ty się wyśpij.
- Jesteście aniołami. - Odprowadzam ją do drzwi i mocno tulę do siebie.
- Trzymaj się. Będę dzisiaj wieczorem i nie chcę słyszeć, że dasz sobie radę, bo przyjdzie taki dzień, że nie dasz.
- Dziękuję, Grace. Za wszystko. Jak ja ci się odwdzięczę?
- Aj, przestań. - Macha ręką i wychodzi z pokoju, kierując się na dół.
- Tatek? Tatek! Jesteś? - Sigi płacze chyba jeszcze przez sen, dlatego szybko do niego wracam.
- Tak jestem, przecież ci obiecałem. - Podchodzę do łóżka i wspinam się na drabinkę, żeby mały widział, że jestem obok.
Piętrowe łóżko było jego marzeniem, dlatego po pracy dłubałem w garażu, aż wydłubałem. Dolne piętro łóżka zajmuje aparatura do inhalacji i tlenoterapii, na którą musiałem zaciągnąć kredyt. Dotlenianie komórek to kolejna innowacyjna metoda, na tego gada, oczyszczanie organizmu jest bardzo ważne. Gdyby nie Vincent i jego zaświadczenie o moich zarobkach, które były dość mocno ubarwione, nigdy nie otrzymałbym nawet złotówki.
- Bałem się, że już nie wrócisz i mnie zabiorą. Tatuś, nikt mnie nie zabierze, prawda? - Zanosi się płaczem, aż trudno jest mi go uspokoić.
- Nikt cię nie zabierze, obiecuje ci syneczku. - Gładzę jego główkę i cmokam w czoło.
- A poczytasz mi? - Ociera szybko oczy i spogląda na mnie z nadzieją.
- Poczytam. - Odganiam chęć wkopania się z powrotem w kołdrę i ziewając, pocieram zmęczone oczy, które już mi się zamykają. Spałem może dwie godziny.
- A wiesz, że ciocia Grace obiecała mi, że zabierze mnie do parku, gdzie są dinozaury? Ale muszę być najpierw zdrowy, tak mówiła. Myślisz, że za tydzień będę już mógł z nią pojechać? - mówi już nieco ożywiony.
Źle się czuję, dając mu tę nadzieję, ale nie mogę przecież inaczej.
- Na pewno, a teraz połóż się wygodnie z powrotem, tatuś zaraz przyjdzie, tylko ubierze wygodny dres, bo w tych spodniach wyglądam jak Hulk. - Sigi chichocze i wygodnie układa się w łóżku. Sam ma podkrążone oczy i spękane wargi.
- A co jest na śniadanko, tatek? - To pytanie mnie bardzo dziwi, bo od kilku tygodni muszę wręcz błagać małego, żeby coś zjadł. Śniadanie czasami przedłuża się nawet do obiadu.
- Zaraz sprawdzę, co przygotowała ciocia Grace, mistrzu.
Do południa cały czas obserwuję Siga, ten choć zmęczony, ma energię, żeby poukładać sobie klocki.
- Amber i Lily będą mieć braciszka - wylatuje z ust mojego syna, gdy razem bawimy się LEGO.
- Skąd wiesz? - pytam podejrzliwie, zastanawiając się, o czym jeszcze te małe brzdące plotkują.
- Amber mi powiedziała. Tatek, a czy ja też mogę mieć braciszka? Urodzisz mi, co? - Jego pytanie mnie bardzo rozśmiesza, aczkolwiek z pełną powagą, staram się mu odpowiedzieć:
- Niestety tatuś nie może urodzić ci braciszka, Sigi, to mamusie rodzą dzieci, ja nie potrafię.
- Aha. W takim razie chcę mamusię, może być? - pyta mnie z poważną miną, na moment przerywając zabawę.
- Oj Sigi, to nie jest takie proste. - Podaję mu klocek, którego przed momentem szukał i sam próbuję znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź. Mały mnie zadziwia.
- Ale Amber i Lily mają mamusię, więc to chyba możliwe, skoro one ją mają? Weź zapytaj tę panią, czy byłby to problem, żeby została także moją mamusią, co?
- Synku, tatuś nie może o to poprosić.
- Aha. Wiesz, mamusie są fajne, tak mówią dziewczynki. Podobno są mięciutkie, przytulaśne i ładnie pachną, no i robią najlepsze ciasta na świecie, tak Lily twierdzi. - Podziwiam szybkość wypowiadanych słów przez syna i zastanawiam się ile on ma lat, bo jak na czterolatka, to bardzo dużo wie i mówi.
- Aha. - Z niedowierzania kręcę głową. Łudziłem się, że dzieci to tylko się bawią i rozmawiają o bajkach, a tutaj proszę, taki życiowy temat.
- To jak? Załatwisz mi mamusię?
Oj Sigismundzie, bardzo chciałbym... - odpowiadam w myślach i szybko ocieram łzę.
- Sigi... nie można ot tak załatwić mamusię, dzidziusia, kogokolwiek. Ludzi nie można sobie "załatwić" - podkreślam ostatnie słowo. - Takie sprawy wymagają czasu. Kiedy poznaje się dwoje ludzi...
- Tatuś i mamusia, tak? - przerywa mi znawca jeden.
- No, niech jest tatuś i mamusia, to wtedy muszą do siebie coś poczuć...
- Zakochać się, tak? - Znowu mi przerywa, a ja parskam śmiechem. - No co?
- Sigi, skąd ty to wiesz? Amber i Lily, tak?
- Oj tatek, jesteś śmieszny. Skoro pan Joshua znalazł mamusię dla dziewczynek, to ty tym bardziej. Przecież walczyłeś z niedźwiedziem, a on nie? Proste. - Wzrusza ramionami i wpatruje się w instrukcję LEGO. - A ty się zakochałeś?
- Dobra, przemyślę to, okej? A teraz zjedz trochę kaszki z truskawkami, co?
- Oki doki. - Siguś wstaje z gumowej maty i siada do stoliczka, a ja obserwuję jak pałaszuje ulubiony obiad.
***
Zamykam drzwi frontowe i wsypuję do miseczki naszej rudej kotki chrupiący przysmak. Kicia owija mi się wokół nogi i miauczy tak błagalnie, że nie jestem w stanie jej odmówić. Małe rude włochate, a daje tyle radości Sigiemu, oczywiście to był jego pomysł, żeby przygarnąć tę małą włochatą kulkę i tak oto Kicia zamieszkała z nami pod jednym dachem. Mały musiał ją częściej wpuszczać do domu, bo rudzielec doskonale porusza się po domu i skrobie łapką, sygnalizując swoją potrzebę. Jednak z panią Aileen uparcie twierdzą, że Kici nie znali wcześniej, pech chciał, że zmywając naczynia, w oknie widziałem ich odbicie i te konspiracyjne miny oraz ruchy. Było to komiczne, ale nic nie dałem po sobie poznać.
Dorzucam do kominka kilka sztuk drewna, bo ogień zdążył już nieco przygasnąć i kieruję się na piętro, do pokoju syna, wchodząc po dwa schody. Zatrzymuję się w wejściu i obserwuję, jak jego klatka piersiowa spokojnie unosi się i opada, i mógłbym przysiąc, że to najcudowniejszy widok.
- I jak? - pytam siedzącą przy piętrowym łóżku Grace, która zapewne czyta jakieś romansidło.
Ta kobieta spadła mi z nieba, a gdy wspomniała, że chyba auto jej nawala, od razu wziąłem je na kanał i podleczyłem staruszka.
- Początek był kiepski... wymioty, temperatura nieco ponad trzydzieści siedem stopni i drgawki. Konsultowałeś się z lekarzem?
- Masakra - przymykam oczy - doktor Jasir wspominał, że taka reakcja jest dość typowa, jego organizm dostał niezły cios, a on jest przecież taki malutki. Długo już śpi?
- Teraz dopiero zasnął, ale strasznie płakał, bał się, że nie wrócisz, że zostanie sam.
- Dobrze wiem, czego się boi, ale wiesz, że to się nie powtórzy? Tłumaczyłem mu, że będę cały czas w garażu.
- Mimo wszystko na razie jest lepiej niż wczoraj. Obyło się bez domięśniowego. Na razie.
- Nigdy go nie zostawię, za bardzo go kocham.
- Wiem, tylko że to jest dziecko, on tego nie rozumie. - Grace odkłada książkę i zsuwa z nosa okulary. - A jak moje auto?
- Wszystko działa jak należy. Wymieniłem ci świece i olej, musiałem też przeczyścić gaźnik.
- Dziękuję, w kuchni masz za to kanapki.
- Zaraz zjem, tylko wezmę prysznic.
Szybko zmywam z siebie zapach smaru i doprowadzam się do porządku. Modlę się, żeby dzisiejsza noc była spokojniejsza, ale nie chcę dać się zwieść tymczasowej ciszy przed burzą.
- Niech to szlag! - klnę, gdy zahaczam palcem u nogi o łóżko i odbieram telefon, który z uporem maniaka wibruje na nocnej szafce.
- Synek, mam wezwanie, a wypiłem naleweczkę tak dla kurażu z Sophie, pojedziesz? - Vin brzmi niepewnie, bo dobrze wie, że Sigi ma teraz gorszy czas. Gdy dłuższą chwilę w słuchawce słychać tylko nasze oddechy, Vincent pyta: - Więc jak będzie panie Swank, co zarobisz, idzie do ciebie?
- Dobra, już się ubieram.
Co jak co, ale kasa mi się przyda na kolejne wlewy, tym bardziej że ich częstotliwość będzie zwiększona po upływie dwóch serii.
- Jesteś cud miód chłop!
- Wisisz Sigowi tyranozaurusa, pterodaktyla i innego diplodoka, wiesz o tym?
- Się wie. - Śmieje się i rozłącza.
Siadam na łóżku i chowam w dłoniach zmęczoną twarz. Jestem wykończony, a nic nie zapowiada, żebym dzisiaj mógł położyć się spać.
Wołam Grace głośnym szeptem. Ta, gdy zauważa mnie w roboczym stroju, tylko wywraca oczami. Jej zdaniem za bardzo się przemęczam, ale dobrze wie, że robię to dla syna.
- Mam pilne wezwanie.
- Sigi i tak zasnął, jest zmęczony. Jedź, skoro musisz i uważaj na siebie.
- Dziękuję... ja nawet nie wiem jak ci się odwdzięczę?
- Daj spokój, Blaise, dla mnie jesteś jak młodszy brat. Jedź, tylko wracaj cały i zdrów. I weź te kanapki na drogę.
Wsiadam do terenówki i jadę prosto do warsztatu, żeby zabrać lawetę. Coś czuję, że to będzie długa noc...
____________
Jeżeli widzisz błąd, popraw mnie, dzięki! :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro