8. FEDERICA
Przerwę w szkoleniu spędzam, popijając kawę w stołówce i rzucając okiem na regionalne wiadomości. Prognoza pogody nie napawa mnie optymizmem i jedynie, na co mam teraz ochotę, to jak najszybciej stąd prysnąć. Zastanawiam się, czy ktokolwiek pomyślał o tym, że wyjazd integracyjny w góry to kiepski pomysł, skoro całe dnie ma sypać śnieg. Co oni chcą robić? Lepić bałwana? Tylko że ich nie trzeba lepić...
— A pani, to jakaś taka smutna — stwierdza starsza kelnerka i podaje mi ciasto z malinami. — Proszę na osłodę "Malinowy Król", nasz popisowy wypiek.
Malinowy Król... parskam śmiechem, ponieważ ta nazwa idealnie pasuje do mojego "szefa".
— Dziękuję uprzejmie. — Uśmiecham się sztucznie i wbijam widelczyk w smakowicie wyglądające ciacho. Już pierwszy kęs refunduje mi to cholerne towarzystwo, bo na moment dotykam nieba.
Siedzę i nawet nie patrzę na tych wszystkich ludzi odzianych w kompleksy, szyte na miarę, których szczerze mówiąc, mam po prostu dosyć. Nikt mnie tak nie wkurwia, jak ta biurowa hołota. I niby są tacy "ą", "ę" i gówno przez "rz", a gdy poznasz ich bliżej, to witki opadają, co oni mają w tych mózgownicach...
— Możesz, tak z łaski swojej, wytłumaczyć mi, o co wkurwia się na mnie Boris? — Niespodziewanie dosiada się do mnie Christian i dyszy dość poddenerwowany.
Muszę przyznać, że starcie na linii alfa— alfa, trochę mnie bawi. Chris to firmowe ciacho, ale z wszystkimi trzyma się na dystans. Ze mną ma nieco normalniejszą relację, bo po prostu traktuję go jak kolegę z pracy, a nie obiekt westchnień.
— A co ja jestem? Jego aplikacją służącą do rejestrowania posranych humorków? Nie. — odpowiadam dość niegrzecznie, ale na Christianie nie robi to wrażenia, chyba przywykł do mojego chamstwa. Nawet stwierdził, że na swój sposób to charakterystyczne.
— Pieprzył coś o tabelkach, o jakimś wypełnianiu, że mi zabrania, bo tylko on ma do tej tabeli wgląd. Pojebało go, tak? — Na te słowa tylko sztucznie się uśmiecham i mówię:
— Widocznie tak. Cały Boris. Schizofrenik, paranoik i zboczeniec. — Posyłam sztuczny uśmiech i teatralnie nabijam ciasto na widelczyk. Ciche parsknięcie śmiechem Chrisa nawet i mnie rozchmurza.
— Dalej ci dowalają, tak? — Wskazuje głową na szare i czarne garsonki.
— Teraz przynajmniej mają za co. — Wywracam oczami. — Wiesz, w dupie to mam. Chyba czas podjąć konkretne działania i po prostu się zwolnić. Wiedziałam, że to wszystko jest za kolorowe, żeby pasowało do mojego szarego życia. — Wbijam widelczyk w ostatni kawałek ciasta i chwilę się zastanawiam czy nie powinnam jednak wrócić do Vegas. Przecież Rodriguez mieszka na Corsyce.
— Coś ty, zarząd jest tobą oczarowany, a szczególnie prezes. — Łobuzersko porusza brwiami, aż mam ochotę go pacnąć.
— Ten stary zboczeniec? Cały czas patrzył mi w dekolt.
— A ty wcale mu tego nie utrudniałaś, wiesz? — stwierdza i upija łyk mojej latte.
— Teraz to już ją sobie wypij... — Mierzę go morderczym wzrokiem.
— Federica, nie rezygnuj z szansy, tylko dlatego, że ci kretyni zazdroszczą ci rozumu i urody. Popatrz na mnie? — Zjada mój ostatni kawałek ciasta.
— Nosz kurde, zeżarłeś moje ciasto! — Uderzam go w ramię i naburmuszam się jak trzylatka.
— Koleżanko, to dla twojego dobra, od słodyczy tylko pupa rośnie, a z tego, co wiem, to jesteś panną na wydaniu.
— Christianie, minąłeś się z powołaniem, kołcz do diaska, kołcz się znalazł. — Biję mu brawo i wzdycham żałośnie.
— Matka też mi tak mówi.
Chwilę miło sobie rozmawiamy, gdy nagle na horyzoncie zauważam rozzłoszczonego Borisa. Idzie tak wojskowym krokiem, jakby za moment miał kogoś rozszarpać. Kogoś czytaj Christiana.
— Możemy na słówko, pani Grovrewers? — Stoi przede mną, zaciskając szczękę. Okej, jest źle. Chyba się doigrałam.
— Czy to nie może poczekać, szefie, chciałam napić się kawy z moim przyjacielem? — mówię to specjalnie, a Christian tylko wywraca oczami. Już nie wspominam o minie Borisa, bo gdyby mógł, to zgniecie go jak robaka.
— Nie może! — Ucina i niemalże pali mnie wzrokiem.
Wstaję z wygodnego krzesła, po czym kieruję się w stronę wyjścia z kawiarni. Oczywiście wszystkie oczy dotykają nas spojrzeniami, ale już mnie to nawet nie dziwi. Boris przepuszcza mnie przodem i wskazuje ręką na wyjście na taras. Staję przed nimi i dostrzegam jego poddenerwowanie, gdy nie robię ani kroku.
— Za zimno, nigdzie się nie ruszam. Nie możemy jak ludzie porozmawiać w środku? — Otulam się ramionami, bo widok padającego śniegu przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Ten wkurzony, pociąga mnie za rękę i szarpie w kierunku wąskiego holu.
— To ubojnia trzody? — rzucam sarkastycznie i mierzę go wzrokiem, gdy wpycha mnie w wejście, które stylem przypomina drzwi z obory.
— Wchodź! — Otwiera je, a moim oczom ukazuje się sporych rozmiarów magazyn. Boris chwyta moją dłoń i ciągnie za sobą w ustronne miejsce.
No to, kurwa, wspaniale...
— Mów, co masz powiedzieć i daj mi się napić tej kawy, chyba że planujesz skok na zapas papieru toaletowego? — Wskazuję głową na otwarty składzik i staram się uspokoić rozszalałe nerwy.
Boris kładzie swoje ręce na moich biodrach i przyciąga mnie do siebie. Patrzy w moje oczy i chce mnie pocałować, ale ja odwracam głowę i wyciągam przed siebie rękę.
— Daj spokój, dobrze. — Odrzucam jego łapska. — Czego chcesz?
— Oj, kogoś coś chyba ugryzło? Ciebie, rybko chcę.
Serio, jeszcze raz usłyszę rybko, a zwymiotuję!
Mocnym uściskiem chwytam go za erekcję i przyciskam mój biust do jego klatki piersiowej.
Mówiłam, że się jeszcze zemszczę za robienie ze mnie wariatki?
— To, to ja rozumiem, ślicznotko. Wiesz, że jeśli zaraz cię tutaj nie wezmę, to eksplodują mi jaja? Tam na konferencyjnej, cały czas widziałem cię nago, i te twoje cycuszki. Mam je cały czas przed oczami. — Odgarnia moje włosy i gładzi po policzku. — A teraz powiedz mi czy coś cię łączy z Chrisem?
Parskam śmiechem na to jego głupie pytanie, ale niech się gnojek trochę podenerwuje.
— Może tak, może nie? — jęczę mu do ucha, specjalnie jeszcze bardziej go pobudzając.
— Oj będę się złościł.
— Boris, co to ma za znaczenie? — Posyłam mu sztuczny uśmiech.
— Moja dziewczynka, a teraz odwróć się do mnie tyłem. — Ściska moją pupę i dyszy podniecony, a ja nachylam się do niego i przygryzając płatek jego ucha, szepcę:
— Wracaj do swojej słodkiej cipki, fiucie! — Zamachuję się i z całej siły walę go kolanem w krocze. — Nigdy więcej mnie nie dotykaj! — Boris chwyta się za interes i czerwienieje po twarzy. Jego oczy błyszczą, a ja po prostu szybko się oddalam.
Muszę przyznać, że nogi mam jak z waty, bo ta moja odwaga jest tak udawana, jak stuprocentowe bawełniane skarpety od chińczyka.
Chaotycznym krokiem przemierzam magazyn i udaję się na wykład, całkowicie rozdygotana i wściekła jak nigdy.
Nie wiem, gdzie ja miałam oczy, ale przede wszystkim mózg, że mogłam uważać Borisa za interesującego faceta? — zastanawiam się, wlepiając w projektor.
Gwałtownie opadam plecami o oparcie krzesła i udaję bardzo zajętą szukaniem czegoś w swoim tablecie. Zauważam, że powoli zbierają się już pracownicy, dlatego oddycham z ulgą na widok gotującego się ze wściekłości Borisa. Myślę, że gdyby nie już licznie zgromadzeni, to wyszarpałby mnie za kudły w ciemny kąt i wziął siłą, obracając jak bęben pralki, znoszone już jeansy.
Gdy nadeszła kolej na krótkie podsumowanie miesięcznych osiągnięć, które przedstawia nam Christian, zauważam jak Boris uważnie go obserwuje i co jakiś czas spogląda na mnie z chęcią mordu w oczach.
Resztę szkolenia prowadzi starsza kobieta, księgowa od prawie czterdziestu lat. Szczerze jej współczuję beznadziejnej pracy i życia. Jedynie na pocieszenie, jej mózg wytworzył sporo połączeń nerwowych i być może nie umrze w nieświadomości, cierpiąc na Alzheimera, nie poznając się w lustrze.
Siedzę znudzona do granic przyzwoitości. Jakbym mogła, to przybiję solidnego gwoździa. Co chwila, ziewając, tylko udaję, że słucham. Wydaje mi się, że to szkolenie stworzone jest dla kompletnie zielonych w temacie. To jak tłumaczenie obsługi Instagrama blogerkom — niepotrzebne. Istny cyrk. Babka widać zatrzymała się na OS X Lion i rękawicą bokserską próbuje zabić muchę.
Wysiadam Panie Boże!
Kątem oka dostrzegam jak Boris nerwowo sprawdza godzinę na zegarku i to praktycznie co kilka minut. Wielkim zdziwieniem jest dla mnie sygnał przychodzącej wiadomości. Oczywiście wszystkie oczy skierowane są na mnie, ale mam to w nosie. Sięgam do torebki po smartfona i widząc, kto do mnie pisze, tylko wywracam oczami.
Spierdalaj gnoju! — myślę i zerkam na Borisa, a później w telefon.
Szef: Co cię ugryzło? Strasznie mnie wkurwiłaś, ale przyjmę każdą karę, nawet to kopnięcie w jaja. Uświadom mnie, za co to było?
Ani nie patrzę na niego, tylko piszę:
W takim razie ugryź się w swoje zakłamane dupsko! I daj mi spokój!
Klikam "wyślij" i z wrednym uśmieszkiem spoglądam w jego oczy. Widzę jak przełyka ślinę i spogląda na mnie z dziwnym napięciem na twarzy. A ja chcąc być jeszcze większą suką, niż za jaką wszyscy mnie mają, wstaję z miejsca i wychodzę z sali konferencyjnej.
Muszę napić się kawy. Łeb mi już pulsuje.
Nie przeszłam nawet pięciu metrów, gdy słyszę mocne uderzenie drzwi o ścianę i pośpieszne kroki. Czuję wręcz stalowy uchwyt ręki na moim ramieniu, aż sykam z bólu.
— Możesz, kurwa, jaśniej? — Pyta z pianą w gębie.
— Możesz, kurwa, grzeczniej? — Odbijam piłeczkę już naprawdę wkurzona.
— Po prostu nie mam pojęcia, o co jesteś tak śmiertelnie zła? I za co nakopałaś mi w...
Zupełnie rozgoryczona, przerywam mu tę jego sztuczną gadkę niewiniątka:
— O to, że jesteś kłamliwym fiutem! — Wybucham, bo co jak co, ale nie pozwolę z siebie robić ladacznicy.
— Nie zapominaj, z kim rozmawiasz, panienko?
— Panienko? — prycham. — No z kim? No uświadom mnie, proszę!
— Jestem twoim szefem. Przypominam tylko. — Grozi mi palcem, co chyba powinno mnie usadzić, ale nic z tych rzeczy.
— Pfff! No tak pan i władca się znalazł! Co, może mam uklęknąć i całować cię po stopach?
— Już kiedyś klęczałaś i to z własnej woli, tak tylko przypominam, skarbie. — Mówi z władzą w głosie, aż wzbiera się we mnie złość.
— Jesteś podły! Podły, wredny i zakłamany! I o taki — pokazuję mu figę z makiem — taki, kurwa, malutki!
— Skończ udawać świętoszkę, bo dobrze wiemy, że nią nie jesteś? Cała firma o tym wie! — Przytyk o malutkim, chyba bardzo w niego uderzył, bo wycelował we mnie okropne z dział, jakie na mnie posiadał.
Tego już za wiele. Może i przespałam się z nim, ale byłam pijaną, sfrustrowaną kobietą, a teraz jestem trzeźwa i świadoma tego, że ten przystojny facet jest po prostu zakłamanym, chamskim fiutem.
— Zamknij się! Po prostu zamknij! Nic o mnie nie wiesz! Nic! — Mój głos ocieka gniewem, jestem pewna, że wszystkie osoby zgromadzone w sali konferencyjnej, z wypiekami na twarzy słuchają tej jakże wybuchowej wymiany zdań. Czuję jak cała się już trzęsę. Chce mi się płakać.
— Nic? — Mierzy mnie z góry do dołu z krzywym uśmieszkiem i dodaję: — A to, że lubisz ostre jebanie? Dobrze pamiętam, co robiliśmy na Corsyce. Ciągle było ci mało... — Patrzy na mnie z chytrym błyskiem w oku, a ja tylko się trzymam, żeby go nie zdzielić w tę zakłamaną mordę. — Wiesz, w każdej plotce jest jednak ziarenko prawdy. — Jego mina wprawia mnie w osłupienie. On się szczyci tym, że mnie poniżył. Publicznie wylał na mnie wiadro pomyj.
— A zresztą, wiesz co! W dupie mam tę całą firmę, możesz mnie zwolnić! Nawet teraz, Bogu! — Ze łzami w oczach biegnę przez korytarz. Kolejny raz poczułam się jak totalne zero, chociaż obiecałam sobie, że już nigdy na to nie pozwolę.
— Federicka! Zatrzymaj się, to polecenie służbowe. — Słyszę wściekły głos szefa od siedmiu boleści.
— To służbowo ci mówię, spierdalaj pan i pocałuj mnie w dupę! — Krzyczę na tyle głośno, że nie tylko on, mam nadzieję, że to usłyszał.
Wybiegam na ośnieżony chodnik, skręcając sobie kostkę i zapłakana wpadam do swojego domku. Nie mam pojęcia czy wszyscy słyszeli naszą dość ostrą wymianę zdań, ale w tym momencie mam to serdecznie w dupie. Zdejmuję z siebie niewygodne ubrania i po szyję zakrywam się kołdrą, pozwalając sobie na płacz. Podobno on oczyszcza duszę.
Z tych emocji musiałam przysnąć, bo dość głośne pukanie do drzwi, stawia mnie niemalże na baczność. Opatulam się kołdrą i kieruję w stronę drzwi. Uchylam je i zauważam stojącego w progu Christiana.
— Czego? — pytam zaspanym głosem, wpuszczając go do środka.
— Miło. Mogę wejść?
— Źle się czuję. — Wpuszczam go do środka, a sama kładę się z powrotem do rozkopanego łóżka.
— Niestety ze względu na śnieżycę wyjazd w góry jest odwołany, zamiast niego robimy potańcówkę w barze.
— Róbcie — bełkoczę spod kołdry.
— Nie dołączysz do nas?
— Nawet by mi to przez myśl nie przeszło. To jak skok w paszczę lwa.
— A może takie właśnie luźne spotkanie pomogłoby zakopać topór wojenny?
— Taaa, raczej zdetonować bombę i pozbawić wszystkich życia. Dziękuję, postoję. Poza tym nie mam ochoty widzieć tych zakłamanych twarzy, wystarczająco dużo się ich naoglądałam.
— Jak coś to o dziewiątej.
— Jak coś, to do jutra. — Żegnam się i wstaję zamknąć za nim drzwi, żeby przypadkiem ktoś inny nie wpadł na pomysł, żeby przyjść do mnie.
Rano budzę się z potwornym bólem głowy. Chyba po prostu za długo spałam. Mam nadzieję, że kawa załatwi sprawę, ale to oznacza, że muszę wstać i pójść na stołówkę. Zbieram w sobie wszystkie siły, żeby podnieść się z łóżka i zmuszam swoje ciało do pójścia pod prysznic. Stoję już kilka dobrych minut pod gorącym strumieniem wody, błądząc myślami gdzieś bardzo daleko.
Przypominam sobie ten dzień.
Przygotowania do ślubu trwały niecały rok. Byłam pochłonięta dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik, a Rodriguez, ze względu na swój zawód — jest piłkarzem — beztrosko podróżował po świecie, kopiąc w szmatę.
Jak się później okazało, w szmatę nie tylko kopał...
Znaliśmy się przecież od liceum, a tego dnia, który miał być tym najszczęśliwszym, poczułam się, jakbym tak naprawdę nigdy go nie znała.
Czy aż tak bardzo można się pomylić?
Pamiętam, jak nalegał na to, żeby ślub odbył się w jego rodzinnych stronach, w sumie najbardziej nalegała jego matka, a jego matce nigdy się nie odmawia... I w sumie dobrze, że stało się tak, a nie inaczej. Kilka godzin przed ceremonią do mojego hotelowego pokoju, gdzie makijażystka, stylistka i fryzjerka robiły mnie na bóstwo, zapukała śliczna kobieta o oliwkowej cerze, ogromnych czarnych oczach z maleńkim dzieckiem na ręku.
Reszty możecie się domyślić...
____________
Trochę ta nasza Federica się rozkręca, co? Dobrze, że poszła po rozum do głowy? Nie wszystko złoto, co się świeci...
Oczywiście jestem ciekawa Waszych opinii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro